Oczami Bezdomnego Psa

środa, 29 czerwca 2011

Ale są jeszcze sprawy drobne… Do opisania w kilku zdaniach kawałki czyichś historii. Na wagę życia i śmierci, szczęścia i nieszczęścia. Kogoś przywieziono do schroniska. Ktoś z niego odszedł. Nasza codzienność tutaj. Obserwuję ją i piszę w wolnych chwilach[1].

No to parę takich historii.
 kliknij zdjęcie aby powiększyć


Hero to husky, roczniak, ale spory, jak na swój wiek. Trafił tutaj miesiąc temu z zagojoną raną na pysku, z wyrwanym kawałkiem chrapy. Albo jakiś bezogoniasty mu się przysłużył, albo wypadek miał – nie wiadomo. On sam też nie powiedział, co się stało. Siedział tylko i rozpaczał: wył, skarżył się, niemal bez przerwy. Niektóre psy nie potrafią przywyknąć do schroniska. Popadają w letarg albo stają się agresywne. Albo, tak jak Hero, lamentują dni i noce. Niektóre mają szczęście i ktoś je szybko zabiera. Ale większość zostaje na długo. Wtedy, najbardziej potrzebującym, najmniej przystosowanym albo przewlekle chorym, nasi bezogoniaści szukają domów zastępczych. Pies trafia do takiego domu na jakiś czas, póki nie znajdzie się ktoś, kto zechce go wziąć na stałe. Jest trochę takich domów w mieście i okolicach.

No i Hero trafił do takiego domu, gdzie były już starsze zwierzęta – stali lokatorzy – pies i sierściuch miauczący. Dla swych tymczasowych bezogoniastych okazał się Chodzącą Wdzięcznością, Nieskończoną Miłością, Wiernością bez Granic, Małym Pieskiem, Pluszową Zabawką Tylko Mnie Kochajcie i co tam jeszcze może zrobić pies, żeby domownicy go pokochali. Stał się cieniem gospodarzy. Za to gdy go zostawiali samego, wpadał w panikę: miotał się po pokoju, niszczył, co popadło, wygryzł spory kawał drewnianej framugi, byle się wydostać i odszukać swoich bezogoniastych.

Takie dochodziły do nas wieści i tylko czekaliśmy, kiedy Hero z powrotem trafi do schroniska. Ale nie! Ci bezogoniaści postanowili go zatrzymać. Jakoś sobie z nim poradzimy, stwierdzili, nauczymy, wychowamy i po jakimś czasie się uspokoi i przestanie szaleć. A do schroniska go nie oddamy. Przecież tam znów zacznie rozpaczać, a gdy trafi do nowego domu, sytuacja się powtórzy. A czy ci nowi ludzie to wytrzymają? A ile wytrzyma Hero? Nasze zwierzęta go zaakceptowały, on je też. A że pokój zdemolowany? No cóż, dom i tak w tym roku idzie do remontu…

I tak Hero poszedł do domu tymczasowego, a znalazł sobie stały. Udało mu się, smarkaczowi.

Wcześniej mieszkała tutaj Mika, nierasowa i niestara suczka po przejściach. Przerażała ją nasza obecność i ujadanie. Przerażała ją obecność bezogoniastych i wszelkie próby zbliżenia się do niej. Najczęściej siedziała w budzie i warczała na przechodzących. O spacerach nie mogło być nawet mowy. Tygodniami próbowali nasi bezogoniaści założyć jej obróżkę, jeszcze dłużej oswajali ją ze smyczą. A gdy wreszcie WYNIEŚLI ją poza teren schroniska, rozpłaszczyła się na ziemi i nie chciała się ruszyć. Z czasem było trochę lepiej, dłużej przebywała poza budą, nawet dawała się wyprowadzać na krótkie spacery, ale zawsze chętniej z nich wracała niż na nie szła. I dalej warczała na wszystko i wszystkich. Taki pies domu sobie nie znajdzie.

Wreszcie nasi bezogoniaści oddali ją do domu tymczasowego. To nie muszą być prywatne domki czy mieszkania. Może to być – jak w tym przypadku – hotel dla psów (takie miejsce, do którego trafiają czasowo zwierzęta, gdy ich bezogoniaści na przykład jadą na urlop). Było tam akurat tylko kilka psów, większy spokój. Jej kojec był oddalony od innych, tak że zwierząt prawie nie widziała. I mniej ludzi się kręciło. I tam Mika zaczęła dochodzić do siebie. Większość czasu przebywała poza budą. Ale od ludzi stroniła w dalszym ciągu.

Aż wreszcie zobaczyła ją tam jedna bezogoniasta. A Mika zobaczyła ją. I sama do niej podeszła. I dała się wziąć na spacer. I pogłaskać się dała. I tak dzień, drugi…

Do schroniska, oczywiście, już nie wróciła. W hoteliku też długo nie została. Ma dzisiaj swój własny dom. Chciałoby się rzec – trafił swój na swego. Ale dlaczego wybrała sobie akurat tę bezogoniastą? Ona się niczym nie wyróżniała, nie przynosiła Mice żadnych smakołyków, nie przymilała się jakoś szczególnie. Ot, zjawiła się – i obie przypadły sobie do gustu. Coś się musiało stać, coś musiało być, dla innych niezauważalny drobiazg, a dla Miki i jej bezogoniastej Wielkie Odkrycie na Całe Życie…

Drobne sprawy… Ale czasem nie na psią głowę…[2]




[1] Wiem, pamiętam, dawno już obiecałem, że opowiem, jak do tego doszło, że piszę, że laptop, że Internet i w ogóle. Ale jeszcze poczekajcie.


[2] …na inne zresztą też nie!

sobota, 25 czerwca 2011

A otóż i kolejny mit. Głupio mi trochę, bo ten mit obala pewne mity, więc może lepiej byłoby go nie publikować. Ale nauka musi być bezkompromisowa i głosić prawdę, nawet gdy jest ona bolesna. Cóż więc, czytajcie, jak to było. A rozczarowanym i rozżalonym na pociesznie powiem tylko – i to też jest prawda bezsporna – że w ciągu wieków bardzo wiele się zmieniło.



(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)




[1] Wrrapla – wymarła odmiana czapli; więcej patrz: Psipedia.

niedziela, 19 czerwca 2011

Przed schronisko zajechały bez hałasu dwa samochody. Z pierwszego wysiadło dwóch panów w ciemnych, szykownych garniturach[1]. Na ich widok psy z najbliższej wiaty stanęły nieruchomo wyprostowane i ani pary z gęby. Taka powaga od nich biła! Potem z drugiego samochodu wysiadł kolejny pan, otworzył drzwiczki z tyłu, z których wyskoczył… - przecieraliśmy oczy ze zdumienia – toż to nasz dawny Kiler! Poznaliśmy go natychmiast i już mieliśmy zacząć szczekania powitalne, gdy zauważyliśmy, że on nie zwraca na nas najmniejszej uwagi! Wtedy, za nim, wyszła z samochodu barwnie odziana Młodamałapani, którą też poznaliśmy, mimo że wcześniej widzieliśmy ją całą na biało…[2]. Jej towarzysz z samochodu wziął ją pod rękę i wszyscy szybko weszli do biura.

Wyskakiwaliśmy ze skóry, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. Po co tu przyjechali? Młodamałapani zabrała Kilera ze schroniska parę miesięcy temu. Chociaż Kiler był psem niepierwszej świętości, bardzo sobie ponoć przypadli do gustu i wydawało się, że już nigdy się nie rozstaną. Kiler, pamiętaliśmy, wpatrywał się w tę swoją bezogoniastą jak w obrazek[3]… A tu, proszę, są z powrotem. I to w takim towarzystwie!

Po kilku minutach z biura wyskoczyła Majka. I na tych swoich zreumatyzowanych łapach przyleciała co tchu do nas, do wiat. „I co? I co”, pytaliśmy jeden przez drugiego…

Okazało się, że Kiler zostaje w schronisku, a ta jego Młodamałapani odbierze go, może za tydzień, może za dwa, a może…

Wtedy z biura wyszli ci wszyscy, którzy przyjechali i w towarzystwie naszej bezogoniastej poszli do ostatniej wiaty. Tam Młodama… i tak dalej wprowadziła Kilera do Boksu, przytuliła się do niego, a potem wyszła z wiaty i w towarzystwie panów w garniturach prawie biegiem pognała do samochodu. Jeszcze nie widziałem bezogoniastej, która by tak płakała! Wsiedli, drzwiami trzasnęli i odjechali. Kiler zaczął wyć i dopiero po długim czasie schował się do budy. Siedzi tam od tej pory, nosa nie wychyla i tylko warczy, gdy któryś z naszych bezogoniastych przechodzi koło jego boksu. Do nas też się nie odzywa.

W nocy słyszeliśmy, jak popiskiwał cicho z tęsknoty. Nie zżarł ani kęsa, chyba nawet nic nie wypił. Trzeba mu będzie dodać ducha, ale jak?... No cóż, zobaczymy…

Tego samego dnia zajechał jeszcze jeden samochód. Trochę przypominał ten, którym wozi się złapane na ulicy psy. Wyszli z niego dwaj panowie, też w garniturach, ale zupełnie identycznych[4]. Przywitali się z naszymi bezogoniastymi i powiedzieli, że mają w samochodzie pana z psem. Pan jest pijany, a pies jest groźny. Trzeba by najpierw wyciągnąć psa. Nasi bezogoniaści zerknęli do środka, a ten pies zaraz zaczął warczeć i szczekać. Bronił swojego pana, który akurat spał. Chyba. Bo się nie ruszał. Od razu było widać, że pies jest szkolony do walki. Dwie nasze bezogoniaste poszły z jednym panem w mundurze do składziku, a jeden bezogoniasty próbował uspokajać psa. Gdy tak gadał do niego, mundurowy, który odszedł, wrócił, a za nim szły nasze bezogoniaste z poskromem, czyli ze sznurem na drążku[5].

Bezogoniaści w mundurach otworzyli drzwi, nasi – mają sporą wprawę – zarzucili psu poskrom na szyję i po niedługiej chwili pies był już w kojcu. Zły jak diabeł, ale gdy siła złego na jednego – w dodatku z poskromem – to i najgroźniejszy pies sobie nie poradzi.

A samochód odjechał, odwożąc jego pana do innego kojca.



Pies nietrzeźwego bezogoniastego







[1] Reszta strojów - adekwatna


[2] …tylko kozaczki były nieadekwatne. Patrz: styczeń b.r.


[3] … a bezogoniasta w Kilera – adekwatnie!


[4] A cała reszta odzieży – adekwatna.


[5] A nas olśniło: wiemy już skąd wzięło się powiedzenie bezogoniastych, że „za mundurem panny z sznurem”!

czwartek, 16 czerwca 2011

Serial: „Zdarzyło się psu…” – odcinek drugi. Tak jak poprzedni przedstawia wydarzenie autentyczne. Sprzed kilku miesięcy. Od razu krótkie wyjaśnienie, bo pewnie będziecie ciekawi: występujący w filmie bezogoniasty zwany Właścicielem więcej się w schronisku nie pojawił. Na razie przynajmniej.

No, czytajcie więc i wyobrażajcie sobie, że widzicie to na ekranie!


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)






Szanowni Czytelnicy – oto kolejny mit. Kosmogoniczny. Psia wizja stworzenia świata. Surowy, krótki, zwarty, naturalistyczny, dosadny, słowem – prastary. Kość z inskrypcjami zachowała się w stanie bardzo dobrym. Sądzę, że tekst mitu nie wymaga żadnego komentarza.

Miłej lektury!

(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)



Kość przedramienia, awers.

sobota, 11 czerwca 2011

Przez trzy ostatnie tygodnie pyski mieliśmy pełne imienia Rumcajs. Nic dotąd o tym nie pisałem, bo chciałem, żeby wpierw się wszystko wyjaśniło. Ileż emocji było! Ile kibicowania!

Zaczęło się od tego, że Rumcajs zwiał! Drugi pies w przeciągu paru dni![1] To się jeszcze w schronisku nie zdarzyło! Pisałem już o psie, którego jakiś bezogoniasty i bezmózgowy przywiązał przy samych torach kolejowych i zostawił – tym psem był właśnie Rumcajs. Przywieziono go przerażonego i zestresowanego. Długo potem nie wychodził z budy i chował się przed ludźmi. Wreszcie jednak zaczął przywykać do nowej sytuacji. Trochę więcej czasu spędzał poza budą. Obserwował nas i bezogoniastych. Raz i drugi dał się nawet – choć z oporami – wyprowadzić na spacer. No i właśnie w porze spaceru to się stało.
Rumcajs - wolny i swawolny


Wolontariuszka weszła do jego kojca i próbowała wywołać go z budy. Bezskutecznie. Jeden z naszych bezogoniastych chciał jej pomóc. Podczas kiedy on wabił psa, ona wyszła po smycz i zostawiła uchylone drzwiczki kojca. No i wtedy błysk-smyk, śmig-mig – i Rumcajs już był na zewnątrz. W jednym miejscu przy ogrodzeniu zwalono na stos stare budy – czekały na porąbanie. Rumcajs wskoczył na nie, jednym susem przesadził siatkę i już był w lesie. Bezogoniaści puścili się za nim pieszo, na rowerach… Wrócili po dwóch godzinach bez Rumcajsa.

Ale pies nie uciekł daleko. Na drugi dzień pojawił się przy ogrodzeniu. Właściwie nie miał dokąd pójść. Do domu – jeśli miał w ogóle taki – nie chciał albo nie potrafił wrócić. A w schronisku jednak miał co jeść i dobrze go traktowano. Kręcił się więc w pobliżu, biegał wzdłuż płotu i nie mógł się zdecydować: odejść zupełnie czy wrócić do kojca. A bezogoniaści, gdy tylko zauważali go za płotem, próbowali go łapać. Pamiętali, co przeżył i w jakim stanie trafił do schroniska, starali się więc przy tym zbytnio go nie stresować. A sposobów chwytali się najrozmaitszych:




  1. Wabienie przez nawoływanie (chodzenie za psem po lesie z wydawaniem smętnego zewu: Ruuumcaaajs! Ruuumcaaajs!). Efekt: zdarte gardła bezogoniastych.
  2. Wabienie przez podmaślanie (chodzenie za psem po lesie z różnorakimi smakołykami). Efekt: koniec końców smakołyki zjadaliśmy my.
  3. Łowy z nagonką (zachodzenie psa z kilku stron naraz). Efekt: odstępy między naganiaczami były na tyle duże, że Rumcajs wymykał się i przepadał w lesie. Tego sposobu spróbowano jednak tylko dwa razy, gdy inne zawodziły. Bezogoniaści stwierdzili, że zbytnio stresuje on psa.
  4. Karmienie zwyczajne (zostawianie w lesie, przy ogrodzeniu, misek z jedzeniem). Efekt: Rumcajs raz zjadał, innym razem nie… Jadł tylko wtedy, gdy w pobliżu nie widział nikogo. Widząc człowieka nie zbliżał się do miski. W każdym razie dla pełnej michy nie zrezygnował z wolności.
  5. Karmienie z fortelem „zjemy i uśniemy” (j.w. tylko w jedzeniu był środek usypiający). Efekt – żaden! Takiego żarcia Rumcajs nie tykał. Jak on to wyczuwał?
  6. Karmienie z fortelem wariant II „blisko – bliżej – bliziuteńko – piesek je – MAMY CIĘ!”(jak w pkt. 3 i 4, tyle że jedzenie stawiano coraz bliżej bramy wejściowej do Schroniska, potem w samej bramie, wreszcie – już w schronisku, tuż za bramą). Efekt – przez długi czas żaden.
  7. Wilczy dół (wykopany przy samym ogrodzeniu, tam gdzie Rumcajs zwykle biegał; dość głęboki, wyścielony kołdrami, przykryty od góry, z michą żarcia na środku ). Efekt – było co potem zakopywać.
  8. Brama-zasadzka (niespodzianka finałowa, wieńcząca pkt 6. – uchylona brama wejściowa, podparta kamieniem, żeby się nie zamknęła, a ten kamień na sznurku; dalej – micha z żarciem. Pies wchodzi i je, a wtedy wystarczy pociągnąć za sznurek – i brama się zamyka). Efekt – długo nic. Zawsze ktoś się kręcił po podwórzu, a to pracownicy, a to interesanci, a to bezogoniastemu zaczajonemu ze sznurkiem w garści nie starczało cierpliwości, by tkwić w zasadzce… No i Rumcajs nie przekraczał bramy schroniska.



I mijał dzień za dniem. Życie toczyło się swoim torem, a w międzyczasie trwały gry wojenne między bezogoniastymi a Rumcajsem. Ale żadna ze stron nie uciekła się do użycia brutalnej siły: ani Rumcajs nie próbował nikogo gryźć, ani bezogoniaści nie strzelali doń usypiającymi pociskami czy wystrzeliwaną siatką. Nie – intelekt zmagał się z intelektem. Czasem dochodziło do zawieszenia broni. I wtedy Rumcajs podchodził na kilka kroków do bezogoniastych, siadali sobie, oni do niego mówili, on machał ogonem i odwarkiwał im po przyjacielsku, aż po paru minutach rozchodzili się.

Pewnego razu Rumcajs odszedł parę kroków, stanął, wrócił i znów odszedł – wyraźnie pokazywał, żeby iść za nim. Bezogoniasty poszedł więc za psem i znalazł w głębi lasu martwą sarnę. Przeraził się z początku, że to Rumcajs ją zagryzł, ale zaraz się okazało, że sarna ma równo uciętą głowę. Koszmar! Tego nie mógł zrobić żaden pies. Sprawę, oczywiście, przekazano policji i teraz trwa dochodzenie. Rumcajsowi, w nagrodę, wyniesiono do lasu wyjątkowe smakołyki, a następnego dnia wojna podjazdowa rozpoczęła się na nowo.

Ale widać już było, że pies jest zmęczony. I wtedy szefowa naszych bezogoniastych wzięła sprawę we własne ręce. Gdy Rumcajs się pojawił, postawiła przy uchylonej bramie jedzenie, zaparła bramę kamieniem i ze sznurkiem w ręku zległa za stojącym w pobliżu samochodem. Leżała tam nieruchomo dobrą godzinę, podczas gdy Rumcajs się wahał… My w wiatach siedzieliśmy cicho – to była sprawa między nimi.

No i wreszcie Rumcajs wszedł i zabrał się do jedzenia. A wtedy brama wolno zaczęła się zamykać. Obejrzał się i zobaczył, co się dzieje, a my wszyscy przestaliśmy oddychać. Skoczył do bramy, ale już nie zdążył…

I to właściwie tyle. Teraz Rumcajs siedzi w swojej budzie i wychodzi z niej tylko, żeby coś zjeść i załatwić się. Na wołania bezogoniastych nie reaguje. Z nami nie gada. Zachowuje się tak, jak na początku, gdy trafił do schroniska. Zobaczymy, co będzie z nim dalej.



[1] O tym pierwszym już pisałem; niedawno.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Witaj, Bayoo!

Komentujesz prawie wszystkie moje teksty od czasu, kiedy zacząłem pisać pod nowym adresem www. Dzięki! Nie tylko czytać, ale i pisać potrafisz. Co dzisiaj nie jest takie oczywiste[1]. W dodatku prawidłowo odpowiedziałaś na zagadkę, którą zamieściłem w jednym z poprzednich wpisów. Słowo się rzekło – a psie słowo droższe tych, co nie śmierdzą! – masz moją fotkę. Oto ona, tylko Twoja.








A co z nowości? Ano, w parku botanicznym była II Wystawa Kotów[2] organizowana przez jedną z naszych zaprzyjaźnionych organizacji. Wzięliśmy w niej udział, a jakże! Uzgodniliśmy jednak, że zwierzęta tam nie pojadą i nie będą się męczyć (upał, tłum itp.). Pojechały więc fotki naszych sierściuchów schroniskowych. W towarzystwie jednego tylko kota, a właściwie kotki, Fifi. Przypięte do tablic podobizny naszych mlekopijów nieźle się prezentowały. Można je oglądać tutaj – Wystawa zdjęć kotów na wystawie kotów. – Nie każdy lubi miauczury, ale jedno im przyznać trzeba – fotogeniczne to one są! W rzeczywistości też nieźle się prezentują. Byle im nikt na ogon nie próbował nadepnąć – dosłownie i w przenośni. Fifi stała sobie spokojnie na twarzowej smyczce trzymanej przez naszego bezogoniastego. Sprawdziła jakość ekspozycji, zaakceptowała i zaczęła oglądać bezogoniastych sprowadzonych na wystawę. Podeszła do niej jakaś kotka, rasowa do niemożliwości i próbowała się bezczelnie chwalić swoją bezogoniastą[3]. No to Fifi ją łapkami, raz z lewej, raz z prawej, wrzask, jazgot i rasowa leży! Jakiś kocur przybiegł popatrzeć i z rozpędu zarobił też! I tak Fifi zyskała autorytet wśród kotów, lecz straciła humor, szybko więc zabrała naszego bezogoniastego i wrócili do schroniska. Wszędzie dobrze…

A o to, żeby było jeszcze lepiej, starają się wolontariusze. Większość z dobrego serca. Ale niektórzy z wyroku. Pojawiali się tu tacy od czasu do czasu, ostatnio jednak są regularnie. Dziwny to wolontariat. Są tacy bezogoniaści, którzy narozrabiali nieco więcej niż Fifi na wystawie. I za to, na przykład, że dali komuś po uszach, albo nie wpłacili tego, co nie śmierdzi do Urzędu Dodatkowego, czy jakoś tak, albo za to, że nie dawali na utrzymanie swoich bezogoniastych szczeniaczków, dostali wyroki: obowiązkowe prace na rzecz społeczeństwa – 20 godzin w miesiącu[4]. Ci, którzy przychodzą do nas, rąbią drewno na opał, malują bramy czy ogrodzenie, naprawiają stare budy itp. prace. No i jednym takim przymusowym wolontariuszom się chce i robią dobrze. A inni się migają. I nasza bezogoniasta, która za nich odpowiada, zwraca im uwagę. A gdy sobie pójdzie, to słyszymy, co ci wolontariusze o niej myślą. Różne rzeczy sobie myślą. Niektórych nie potrafię sobie nawet wyobrazić.

No, starczy! Idę na spacer, a później posiedzę trochę nad odcyfrowywaniem ze starej kości kolejnego mitu. Śliczny jest! Niedługo go wam zaprezentuję. Na razie!




[1] Znacie dane? Według najnowszych badań Polsce grozi realny powrót analfabetyzmu. Raport przygotowany wspólnie przez Bibliotekę Narodową i TNS OBOP wskazuje, iż w 56% bezogoniastych Polaków oficjalnie przyznaje się, iż nie czyta książek, zaś 46% nawet krótkich artykułów [więc i moich wpisów – uzup. Wrrred. Cyg.]. Są to wyniki oficjalne, a więc można spokojnie domniemywać, iż liczba ta jest znacznie większa. A jak się nie czyta, to pewnie się i nie pisze.


[2] Nazwa wystawy, jak rozumiecie, jest umowna i zależy od punktu widzenia: dla nas jest to II Wystawa Bezogoniastych.


[3] Nie wiem, czy było czym się chwalić – sprawę znam tylko ze słyszenia.


[4] Są tacy, którzy dostali po 20 godzin przez dwa a nawet i trzy miesiące.

piątek, 3 czerwca 2011




Scenariusz pierwszej części schroniskowego serialu
(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)










No dobra! Sami dorośli tutaj, więc można pogadać i na ten temat. Zwłaszcza, że wiosna, zapachy intensywniejsze, a krew nie woda. Są takie okresy w psim życiu, kiedy się uważniej zaczyna patrzeć na suczki, a one robią się łaskawsze. Taki okres wzmożonej aktywności hm… uczuciowej u suczek nazywa się cieczka i przychodzi w najdogodniejszym momencie, chciałoby się rzec – w czas[1]. Jednak tu u nas, w schronisku, ani czas na to, ani miejsce: tłum, hałas, żadnej prywatności… No i te osobne boksy. A poza tym jest większy problem.

Każde z nas, gdy tu trafia, ma zaraz taki mały zabieg, po którym już nie może mieć potomstwa. Nie wszystkim się to podoba, ale co robić? Zresztą, jest w tym postępowaniu z nami sporo racji. Mniej będzie bezdomnych psów. A bezdomność, wierzcie, to nic przyjemnego.

Powiecie: ale przecież duża część psów ze schroniska znajduje sobie domy. I w tych domach mogłyby się spokojnie rozmnażać… Ano, nie. Większości bezogoniastych jeden pies w domu zupełnie wystarcza. A ze szczeniakami to i kłopot, i koszty, często miejsca brakuje. Nie dla każdego szczeniaka uda się znaleźć dom. I co? Próbuje się je wtedy umieszczać w schronisku. Albo po kryjomu wywala się z domu i wałęsają się potem po ulicach. Albo wynosi gdzieś do lasu i…

A bywa jeszcze gorzej. Nieczęsto, ale zdarzało się. Byli bezogoniaści, którzy brali ze schroniska duże psy, najczęściej suki, krzyżowali je z równie dużymi i groźnymi samcami, a potem szczeniaki hodowali z przeznaczeniem do walki.

Albo mniej strasznie, za to częściej: ile razy można na targowiskach spotkać szczeniaki na sprzedaż? Zima, lato, to się trzęsą z zimna w jakimś kartonie, w którym tkwią kilka godzin, to omdlewają z gorąca, bo nawet miseczki wody nie mają… A co się z nimi dzieje, gdy nie uda się ich sprzedać?

I takich przykładów można by mnożyć.

A to wszystko przecież słabiuteńkie istotki.

Chyba więc jednak lepiej, że robią nam ten zabieg.

… No i znowu smucę. Dobra, teraz będzie weselej. Pisałem już nieraz, że coraz więcej o nas w mediach: prasa, telewizja, te rzeczy. No i Internet. Jak ktoś chce, może sobie zobaczyć nowe filmiki z naszego schroniska. Tutaj:

Filmy z Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt

To filmy, jak to się mówi, dokumentalne. Ale o tym, co tu się dzieje, można by nakręcić i fabularne. Serial by wyszedł niesamowity. Mamy tu też aktorów nie z tej ziemi. Bieda w tym, że w takim serialu musieliby grać również bezogoniaści. A gdzie znajdziesz bezogoniastego – dobrego aktora? Nie ten poziom! Więc na razie tylko scenariusze piszemy. Jeden pokażę wam następnym razem. A potem może jeszcze kilka… zobaczy się.

A póki co, idę podumać nad michą.



Wrrredaktor Cygan



Aha! Bayoo, odezwę się do Ciebie za parę dni. Wcześniej nie mogę, wybacz!




[1] Okres wzmożonej aktywności tego rodzaju u bezogoniastych nosi nazwę zbieżną z naszą, mianowicie „wycieczka”; okres wydłużony – „wczasy”. Nie różnimy się tak bardzo, prawda?