Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 września 2011

Łapy bolą, w stawach skrzypi, ech… Wysiedzieć trudno…

Ale łazić też nie najlepiej, bo zaraz mnie zadyszki łapią.

Nasi bezogoniaści dają mi leki, ale co ja się przy tym nasłucham – szczekać szkoda! Że niby ledwo dyszę dlatego, że się spasłam jak prosiak! I że jak się nie przestanę obżerać, to będzie coraz gorzej!

Fakt, pojeść lubię. Co w tym dziwnego? Niby jem to, co inne psy. Ale one siedzą w wiatach, a ja sobie łażę swobodnie, miedzy bezogoniastymi. No to tu froliczek, tam froliczek…[1] Czasem w kuchni coś spadnie, a ja zawsze jestem wtedy na miejscu…

A poza tym odwiedzający schronisko! Coraz ich więcej, czasami brama się nie zamyka, zwłaszcza w weekendy. I co drugi przynosi z sobą jakieś smakołyki, no bo jak tu nie dać czegoś dobrego biednym schroniskowym pieskom, prawda? Nasi bezogoniaści proszą, błagają, żeby nas nie dokarmiać, że mamy co jeść, że jeśli ktoś już przyniósł jakieś żarcie, to niech je zostawi w biurze i przy karmieniu to się pomiędzy nas rozdzieli… Gdzie tam! Nie upilnujesz!

No a jak ci odwiedzający przychodzą, to tak się jakoś składa, że ja jestem w pobliżu, robię tę swoją słynną minę i macham wesoło ogonem[2]!...

No i jak tu nie utyć?...

Auuu… Co tu zrobić, żeby… Wiem, popatrzę sobie. Powybierałam zdjęcia naszych najbardziej znanych gości i zrobiłam swój własny album. Czasem go przeglądam i od razu lepiej mi się robi. Bo co oni się sfotografują z którymś z naszych psów czy sierściuchów, to zaraz taki znajduje sobie dom… No, przesadziłam. Nie każdy, ale wielu! A poza tym z każdym z tych gości jestem po imieniu! Więcej ich zdjęć jest gdzieś na stronie internetowej Schroniska, ale ja wzięłam sobie te najlepsze.

Też sobie popatrzcie, a ja poczłapię do kuchni. Może mi tam coś… znaczy, chciałam powiedzieć – może mi jakąś tabletkę dadzą, o!...

Na razie!
Sylwia Grzeszczak wraz z Poldusiem
Liber czyli Marcin Piotrowski i Owca

Natalia Lesz i Model
 
Dorota Stalińska i Mela

Maciej Rock i Bajka 


Maciej Dowbor i Largo

Stanisław Tym i Onyks

Katarzyna Pakosińska i Lora 

 Kabaret Ciach i Gilia

Kasia Wilk i Majeczka

Proletaryat i Daszka

Kasia Cerekwicka i Olek

Blue Cafe i Violka




[1] Nie wiecie, co to? Wasze psy kupowałyby froliki!


[2] Ostatnio coraz rzadziej macham, jakiś ciężki się zrobił…

niedziela, 25 września 2011

Ostatni mit! Dwunasty! Koniec przygód Wrr Kulasa. Barrrdzo dramatyczny! Sami przeczytacie, więc rozpisywać się nie będę. Muszę za to jakoś dać znać Cyganowi, że to już wszystko – no i co dalej?

                                y
                           y       y
                      y                y
                  y                        ygan!...
Cy

Ale mi tęskno…


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)







 
[1] Dopiero wiele później – i gdy już nie było potrzeby – zastąpiono ich celnikami. Nazwa „pudłownik” przetrwała natomiast w określeniu rangi wojskowej: „pudłownik; podpudłownik”.
[2] Słupki, rzeczywiście niepotrzebne, dawno już nie istnieją, ale nazwa pozostała.
[3] Okoliczni królowie nadali mu więc po cichu urągliwe przezwisko „król Minus”; bezogoniaści zmienili to, oczywiście, w swojej kalekiej wersji mitologii na „król Minos”.
[4] Istnieją przypuszczenia, że Straszliwy Byk i pudłownicy trenowali na jednej strzelnicy.
[5] Inni zresztą też niechętnie.

środa, 21 września 2011

Cygan pisał kiedyś o dzikich zwierzakach.
                                y
                           y       y
                      y                y
                  y                        ygan!...
Cy



Ale mi tęskno…

One, te zwierzęta, nie tylko do nas przychodzą. Coraz ich więcej w mieście, bo tu łatwiej o żarcie. I one się powoli oswajają z ludźmi.

Jest takie jedno przedsiębiorstwo na peryferiach miasta – ogrodzone siatką stoi na dużym terenie z laskiem w środku i drzewkami owocowymi. No i któregoś dnia zawędrował tam z pobliskiego lasu jelonek. Brama była otwarta, ludzi nie było w pobliżu, a jemu coś zapachniało. No to wszedł i się pasie. W międzyczasie bramę zamknięto i został. A gdy szedł z powrotem do bramy, natknął się na psa-stróża. I bezogoniastego, który stróżuje wraz z nim.

Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze.

Na drugi dzień powiadomiono nadleśnictwo. Ale tamtych bezogoniastych interesuje chyba tylko drzewostan leśny – o zwierzętach nie chcą słyszeć. Skierowali bezogoniastych z tego przedsiębiorstwa do jakiegoś koła łowieckiego.

Koło łowieckie obiecało coś zrobić, a potem zastanawiało się trzy tygodnie, co mianowicie. Zastrzelić jelonka? Wypuścić? Nakarmić? Nauczyć skakać z trampoliny?... Nawet spojrzeć na zwierzaka nie przyszli.

Pracownicy przedsiębiorstwa zaczęli jelonkowi w tym czasie lać wodę do wiader wkopanych w tym celu tu i tam, smakołyki rzucać (chyba dobre, bo nie zdechł!), rączkami na przywitanie machać, gościom pokazywać – sielanka.

Jelonek mieszkał.

Pies-stróż nad nim czuwał.

Bezogoniaści pracownicy kochali.

Ale ile można! Po trzech tygodniach późnym wieczorem otworzyli bramę, ustawili się przy szosie pilnując, czy jakiś samochód nie nadjeżdża i łagodnie wyprosili zwierzaka z terenu przedsiębiorstwa. Dopilnowali, by trafił do lasu i jelonek poszedł w knieję żegnany życzeniami, by koła łowieckie dalej się nim nie zajmowały.

A u nas zamieszkały dzięcioły. Dwa. Walą w pnie, aż im oczka prawie z łebków wyskakują. Leczą drzewa. Przez pierwszy dzień wszystkie psy w wiatach wypatrywały, nasłuchiwały, bo to jakiś nowy dźwięk. Jakieś urozmaicenie. Ale szybko spowszedniało. Sierściuchy – nie te nasze, tylko obce, co kręcą się dokoła schroniska, próbowały zapolować. Ale za wysoko, więc dały spokój.

Poza tym spokój. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi…

Omijam ten temat, ale w końcu trzeba. Jackie. Chyba była w moim wieku. Też kundelka. Stara, schorowana i od lat w schronisku. Bez szans na własny dom. Pewnego dnia omal nie zeszła przy mnie tu, w schronisku. Dostawała leki na stawy, długo już, a to jej osłabiło serce no i kolejna dawka prawie ją zabiła. Wyszła jakoś z tego, a nasi bezogoniaści stawali na uszach, żeby trafiła do jakiegoś domu. No i znaleźli! Jedna bezogoniasta chciała wpierw wziąć taką młodą rottweilerkę, ale wzięła Jackie właśnie. Zrobili rodzinną naradę w domu i doszli do wniosku, że rottweilerka jest młoda, ładna, dom sobie znajdzie, a nasza Jackie – nie. No i staruszka poszła na nowe śmieci. Zaraz na drugi dzień telefon, że suczka wcale nie taka chora, na jaką wygląda: gospodarzy kupiła sobie natychmiast, psa, starszego domownika, ustawiła sobie jak należy, słowem – rządzi. Kolejna wiadomość: Jackie przeżywa drugą młodość! A po tygodniu – Jackie odeszła. Miała w nocy atak, zesztywniała, dostała drgawek… znalazł się lekarz, który ją przyjął, ale już było za późno… Szybko poszło, to dobrze… Ostatnie dni miała piękne – też dobrze…

Z żadną suczką już się chyba tak nie zaprzyjaźnię.

… … … …

No dobra, idę popatrzeć. Zdaje się, że będzie nowa adopcja. Ciekawe, kogo sobie wybrali…

Majka

niedziela, 18 września 2011

Najpierw przeczytajcie kolejny odcinek naszego serialu, a potem coś wam powiem…


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)











Gdy pisaliśmy ten odcinek, Maddoks jeszcze siedział w schronisku. Ale już go nie ma. Tym razem nie uciekł, tylko normalnie znalazł sobie nowy dom. Wzięła go rodzina starszych bezogoniastych do domku pod miastem. Kto wie, może nawet niedaleko tych miejsc, gdzie przebywał, kiedy uciekł ze schroniska?

O tym, co się z nim wtedy działo, dowiedzieliśmy się trochę słuchając rozmów naszych bezogoniastych ze zjawą, który go badał. Potem on sam nam trochę opowiedział.

Nie powiedział nam właściwie niczego nowego. Każde z nas, jak tu jesteśmy, przeżyło to samo. Albo coś bardzo podobnego. Gdy włóczyliśmy się po świecie.

Maddoks miał szczęście, bo ile psów… No, zresztą, szkoda gadać. Wiadomo, jak to jest, gdy się nie ma własnego domu i bezogoniastych. Pytaliśmy go, dlaczego wtedy zwiał na spacerze, ale tylko mruknął coś niewyraźnie. Bo mu chyba głupio było.
Majka

środa, 14 września 2011

            Od paru dni bezogoniaści świętują. Nie tu u nas, w schronisku, tylko w całym mieście. Hałas, aż tutaj słychać! I ma potrwać jeszcze kilka dni. Dawno temu wymyślili sobie takiego Doga, któremu dali na imię Bachus. Lubił wlewać w siebie to, co śmierdzi i od czego ma się krowie oczy. I kazał bezogoniastym, by go naśladowali. No to go naśladują. A do tego wyprawiają różności: popisują się, handlują, grają, śpiewają i wydają to, co nie śmierdzi.

Nasi bezogoniaści stwierdzili, że mogliby w takim razie powydawać też trochę na nas, zwierzęta w schronisku i pojechali na to święto. Zabrałam się raz z nimi. Postawili sobie taki daszek z płótna, postawili stoliki, jakieś kartony, nawieszali zdjęć sierściuchów schroniskowych (ciekawe, dlaczego o psach zapomnieli!). I siedzą tam, robią coś, co się nazywa loteria i inne rzeczy, nie zdążyłam zobaczyć, jakie właściwie, bo Hero przyprowadził swoją bezogoniastą.

O Hero pisał parę miesięcy temu Cygan…
                                y
                           y       y
                      y                y
                  y                        ygan!...
Cy

Ale mi tęskno…
            No tak!...
           

Może pamiętacie. Tu taki młody husky, który nie umiał się dostosować do schroniska i wył dni i noce. Bał się każdego psa. I tęsknił za swoim domem. Potem poszedł do domu zastępczego i strasznie rozrabiał, gdy jego bezogoniaści wychodzili i zostawiali go samego. Zjadł im część framugi, poszarpał meble i jakieś ubrania – szczęście, że mieszkanie było przed remontem. Ale ci bezogoniaści mieli cierpliwość. Nie oddali go, przeciwnie, adoptowali na stałe! Zmienili mu imię na Sałatek[1]! Że taki kruchy niby, delikatny jak listek warzywka… I zaczęli go kochać. Wtedy on pokochał ich jeszcze bardziej. No to oni jego! A on ich! I im bardziej się kochali, tym bardziej Hero nie chciał zostawać sam. I ich mieszkanie coraz bardziej zaczęło nadawać się do remontu, a ich odzież do śmietnika!

Sprawa robiła się coraz poważniejsza. Bezogoniaści wynajęli opiekunkę do Sałat… tfu!... będę jednak używać starego imienia. Żeby zostawała z Hero, gdy oni idą do pracy. No i pies miał niańkę. Doszedł z nią do porozumienia, w każdym razie nie potraktował jej jak kapci. Tylko jak długo tak można?! Bezogoniaści zaczęli szukać rady, co zrobić. Trafił się jeden treser, ponoć wielki jak góra, który chciał zabrać Hero do siebie i oduczyć go fanaberii. Na jego widok Hero zachował się jak Sałatek, czyli posikał się ze strachu. No i bezogoniaści zrezygnowali z tresera.

Zaproponowano im wtedy, by przestali się z psem pieścić. Żadnych rozczuleń przy pożegnaniu, żadnych Siałatku kochany, pańcia juś wlóciła, niech ślićny psio nie płacie!... Tylko zwyczajnie: No, wychodzimy, trzymaj się. I bezogoniaści wychodzą. Na kwadrans. Potem wracają: cześć, jesteśmy! Po pewnym czasie wyjścia mają być dłuższe – takie na pół godziny. I dalej bez zbytnich czułości. Potem jeszcze dłuższe… Ale jak podchodzić chłodno do psa, którego się kocha i który jest unerwiony jak listek sałaty i jak ona ma te nerwy na wierzchu?... Trudno było i im, i jemu.

A czas leciał, co ponoć jest najlepszym lekarstwem. Hero zaczynał się przyzwyczajać. Już nie bał się, że wróci do schroniska, zaczął rozumieć, że ci bezogoniaści go nie zostawią, że wychodzą, bo muszą, ale zawsze wracają. I powolutku sytuacja zaczęła się normować. Na tyle nawet, że Hero zaczął ze swoimi bezogoniastymi odwiedzać schronisko i oswajać się z jego mieszkańcami. Już bez obaw, że tutaj zostanie. Wychodził na spacery, głównie z Perełką. To taka stara suczka, która mieszkała w innym mieście i trafiła do schroniska, gdy zmarł jej bezogoniasty. Śliczna, kudłata, malutka i strasznie smutna. Ale nie posiedziała u nas długo. Znalazła się starsza bezogoniasta, która wzięła ją do swojego domu. Nobliwa pani, dom duży z ogrodem. Będzie Perełka miała dobrze.

Oj, zboczyłam z tematu. O czym to ja… Aha, no to pogadałam trochę z Hero, a potem część naszych bezogoniastych wróciła do schroniska i ja z nimi. Szkoda, bo chciałam zobaczyć, jak będą się przebierać! Przywieźli ze sobą na to święto takie stroje: Lwa, Tygrysa i jakiegoś Czerwonego Kapturka. Mieli się w tych strojach bawić z dziećmi na mieście. Ciekawa byłam tych zabaw, bo jak się nasi bezogoniaści poprzebierali na próbę w schronisku, to wszystkie psy jak jeden się rozszczekały, a sierściuchy powłaziły do kątów i nie chciały wyleźć, póki bezogoniaści chodzili w tych przebraniach.

No, ale nie zobaczyłam, bo musiałam wracać. Może będą o tym opowiadać, to napiszę.

Oj, w stawach mi strzyka. Muszę się położyć.




[1] Rany Doga!!

niedziela, 11 września 2011

 Patrzę do materiałów, które zostawił nam Cygan...
                                y
                           y       y
                      y                y
                  y                        ygan!...
Cy


Ale mi tęskno...

No dobra... Widzę, że zostały już tylko dwa mity do prezentacji. Dziś więc przedostatni. Bardzo kontrowersyjny. Sami zobaczycie.

Miłej lektury!

(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)





[1] No i proszę. Mamy więc Baby z Łąki. Włada nimi Ama z Łąki. Natomiast bezogoniaści znów wszystko pokręcili i wyszły im jakieś Amazonki.

[2] Raz! Jeden jedyny raz – i to będąc szalonym – pies z bezogoniastą ten tego… Ale taka miłość międzygatunkowa widocznie spodobała się bezogoniastym, bo w ich wersji mitologii pełno tego: a to z bykiem, a to z łabędziem, z meduzą, smokinią!... A dzisiaj to jeszcze te samouczki z obrazkami w Internecie! Ech…

[3] W innej lekcji: „na golasa”, co wydaje się dość prawdopodobne zważywszy na dalszą część mitu.

[4] Odgryzanie piersi wydaje się wielkim barbarzyństwem, ale jest głęboko umotywowane, piersi bowiem są: a) najbardziej wysunięte, b) nie szkodzące na zęby, c) stosunkowo najpożywniejsze (ze względu na dużą zawartość tłuszczów, u niektórych bardzo nasyconych); poza tym Kulas odgryzał każdej tylko jedną pierś, nie uniemożliwiał więc Babom z Łąki spełniania podstawowych funkcji biologicznych

[5] Kolejna bezsensowna przeróbka bezogoniastych. „Pasek złotolity” przerobili na „pasek Hipolity”. Ci to mają pomysły!

czwartek, 8 września 2011

Idę ja sobie do boksów w odwiedziny. Środek dnia, słońce świeci. Nawet stawy mnie nie bolą… A tu nagle jak coś z góry nie walnie! Koło nosa mi przeleciało. Skowytnęłam i hyc, na bok! Patrzę, a to dachówka. Akurat koło domku wolontariuszy przechodziłam. Patrzę w górę, a tam dwóch bezogoniastych siedzi i przy dachu grzebie. Rozwrzeszczałam się na nich, a oni mi z góry: - Wybacz, pies, to niechcący, nie powtórzy się… Ale lepiej się tu nie kręć!









Na śmierć zapomniałam, że trwa remont. Na dachu robią i w środku też. Ale to jeszcze nie powód, żeby w psa dachówkami rzucać!

Po chwili zła cholera mi przeszła. Niech tam, w sumie nic się nie stało, a jak skończą, ślicznie będzie. Gadają coś o uroczystym otwarciu. Pewnie i zdjęcia wtedy będą robić, to któreś wsadzę do bloga. Jak dadzą. Zresztą, jak nie, to sama wezmę. Wiem, gdzie je trzymają w komputerze.

No dobra! Idę sobie wzdłuż boksów i patrzę. Tu pusto, tu pusto, tu też… W sierpniu nasi bezogoniaści znaleźli domy dla osiemdziesięciu psów. A przyjęli trochę mniej, to i puste boksy stoją. To dobrze. Zwykle w czasie wakacji jest odwrotnie.

Tu siedział Regan, młody husky z interwencji. Na wiosce, dość daleko od Zielonej Góry, tkwił w stodole przywiązany drutem do sieczkarni. Policjanci, którzy go tam znaleźli, wściekli się ponoć jak diabli. Zrobili zdjęcie i przysłali do schroniska. Mówię wam, obraz nędzy i rozpaczy. Pies chudy, sierść posklejana, paździerzy w niej pełno… Drut mu się wrzyna w szyję… Ziemi spod odchodów nie widać… Ech… Nasi bezogoniaści w te pędy w samochód i pojechali. Przywieźli. Wyczesali, wyszczotkowali, odkarmili, zdjęcie na stronie zamieścili. I po miesiącu chyba znalazł się chętny na niego. Bezogoniasty ze Szczecina, czy jakoś tak… Nasi sprawdzili dom i Regan pojechał. Przyjechali po niego jak po jakiegoś tego… No… zapomniałam, jak się taki ważny nazywa… Cygan to by pamiętał…
                                y
                           y       y
                      y                y
                  y                        ygan!...
Cy



Ale mi tęskno…

Z tymi wyjazdami do odległych domów to nieraz jest problem. Trochę dalej, na drugim końcu wiaty, siedziała Stenia. Do schroniska trafiła z małymi – gdzieś tam ledwo zdążyła się oszczenić. Smarkacze odchowały się i poszły do bezogoniastych, a ona została. Długo siedziała. No bo najpiękniejsza nie była, fakt. I już niemłoda. Ale i ją ktoś wypatrzył w Internecie. Jakaś kobieta z… ojej, ja mam zawsze kłopoty z nazwami! Coś tam z piekarzami było… I z kiełbasą śląską…[1].

Ale ta bezogoniasta, która chciała zabrać Stenię, nie mogła po nią przyjechać, bo coś tam. To nasi zaczęli szukać dla niej transportu. I zgłosiła się jedna taka, co powiedziała, że Stenię zawiezie. Specjalnie pojedzie, żeby psu pomóc. To się nazywa serce!

No i terasz Regan i Stenia żyją sobie na swoim i dobrze im się wiedzie!

A tu mieszkała Jackie. Ona z kolei… Nie, teraz o niej nie napiszę, bo mi się serce kraje… Kiedy indziej.


Majka



[1] A do nazw potraw mięsnych to głowę mam! Każdą pamiętam. Wystarczy, że raz popróbuję.

niedziela, 4 września 2011

Ósmy odcinek. Jeszcze cztery i koniec pierwszego sezonu.

Ten może mniej dramatyczny, ale czy ja wiem?...

Nasze schronisko ma swoją stronę internetową. Bojki zdjęcie tam jest. Popatrzcie sobie, może suczka komuś przypadnie do gustu. Śliczności psina!

Oj, ścierpłam… Muszę połazić, stawy rozruszać…

Miłej lektury!
Majka
(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)
























czwartek, 1 września 2011

           Naradzaliśmy się wpierw długo. Bo to duża sprawa. I sami sobie z nią w schronisku nie poradzimy. Ale postanowiliśmy spróbować. No i kiedy już wszystko ucichło, kiedy bezogoniaści w swoich domach  zaczęli się mościć w legowiskach, Owczak wskoczył na budę i nadał: A uuuu phhh… uyiyiyiyiyiyiy… wrrrrhh hhhhrrrw, wow, wow!
           A potem ja, z podwórza, dodałam: Uuuuuauuu, hauha,huhau, wrrryyyuuuu… i tak dalej. Najważniejsze, że wiadomość poszła. Już po chwili usłyszeliśmy, jak z daleka odzywają się inne psy. Te, co mieszkają poza schroniskiem. Potem następne, z dalszych okolic. I inne, już prawie niesłyszalnie…
            To teraz pozostaje tylko czekać, co z tego wyniknie.
           Jak się uda, to ale Cygan będzie z nas dumny. Cygan…

                          y
                       y    y
                    y           y
                 y                  ygan!...
           Cy

           Ale mi tęskno!...
           O, właśnie! A Cygan tęsknił za Arctikiem i niepokoił się, pamiętacie? No to wreszcie Arctic się odezwał. Ależ on pisze, jak jakiś dziki, nieuczony pies! Ledwo zrozumiałam. No ale pisze, że w nowym domu, u jednej naszej bezogoniastej, już się zadomowił. Ma towarzystwo, bo tam już mieszkała jedna suczka, Flora. I stado kotów. Tych to chyba nie lubi, ale na razie nie wchodzą sobie w drogę. Jak on biega po podwórzu, to one siedzą w domu i na odwrót.
           A Arcticowi bezogoniaści zrobili duży kojec w ogrodzie, nad częścią położyli dach i pod nim postawili nowiutką budę. Dwa razy dziennie chodzi na spacer do lasu. A wieczorami, do późnej nocy, gania sobie po ogrodzie z tą Florą. Przysłał parę zdjęć. Popatrzcie!


 

Będzie się jeszcze odzywał.
           Ej, żeby każdemu psu tak się trafiało!
           A u nas to co rusz jakiś alarm. W niedzielę siedziałam sobie w biurze z bezogoniastymi. Oni pracowali nad jakimiś papierami, a ja nad jakąś kością. I naraz telefon.
Dzwoni nasza główna bezogoniasta. I po tym telefonie ci, co siedzieli w biurze, wybiegli, a ja za nimi. Oni w samochód, ja też! Aż się zdziwiłam, że mnie nie pogonili! I pojechaliśmy.
           To się nazywa giełda. Taki duży plac, a na nim bezogoniastych więcej niż psów w schronisku. I niektórzy też siedzą w budach. I mają tam zatrzęsienie różności. A inni bezogoniaści chodzą i oglądają. Coś tam sobie wezmą, coś zostawią, hałas większy niż u nas, jak roznoszą żarcie…
           I w kącie tej giełdy stał sobie bezogoniasty z żoną, z dziećmi i z Poznania. I miał w klatce dwa rude kocięta. Chore na koci katar. Ledwo widziały na oczy. I te chorutkie sierściuszki chciał sprzedać. Jak nasza bezogoniasta to zobaczyła, to zaczęła się dyskusja. A tamten bezogoniasty pił to coś, co paskudnie śmierdzi i po czym bezogoniaści mają krowie oczy. I warczą. To on też zaczął warczeć. I w końcu nasza bezogoniasta zadzwoniła po nas i po policję. Przyjechaliśmy razem. Ten z Poznania miał jeszcze dwa szczeniaki na sprzedaż. I nielegalną hodowlę u siebie w domu. No i teraz będzie miał w dodatku kłopoty! Za nielegalność, za robienie sobie krowich oczu w podróży i za te chore miauczury!
           A te rude sierściuchy trafiły do nas, do schroniska.
           Słyszałam potem w biurze, że nasi bezogoniaści będą częściej chodzić na tę giełdę i w inne miejsca, gdzie się handluje zwierzętami. Spróbuję parę razy wybrać się z nimi.

Majka