No, tego bym się nigdy nie spodziewała!
Tyson się wstydzi!
Ciepło się znów zrobiło, więc on sobie leżał
rozwalony w kojcu, a ja przycupnęłam obok niego i patrzyłam, jak się życie w
schronisku toczy. I wtedy nadeszło paru gości bezogoniastych. Tacy niestarzy
jeszcze, z dorastającym dzieciakiem. Tyson ani na nich nie spojrzał – wygrzewał
się. Tamci stanęli przy kojcu Tysona, przeczytali wizytówkę i nagle
bezogoniasta mówi:
- Słuchaj, to jest chyba ten Tyson, co pisze
bloga!
- Rzeczywiście! Bo innych Tysonów tu chyba
nie ma… No, Tyson, dasz sobie łapę uścisnąć?
A nasz szanowny amstaf zamrugał, szczęka mu
opadła, zerwał się z miejsca, podkulił ten swój nędzny ogonek i zwiał do budy!
Wołali, prosili – nie wyszedł… No, może to
lepsze, niż gdyby się wziął za ściskanie łap, bo siłę ścisku w szczękach to on
ma!
I potem już przez cały dzień, gdy tylko
nadchodził ktoś obcy, zmykał do budy! A chociaż przekonywałam, by nie zwracał
uwagi, on tylko narzekał:
- I po co mi to było? Dotąd mieli mnie za
groźnego amstafa, a teraz – za jakiegoś… jak mu tam… gryzipiórka! Nie chcę!
- To co, może pisać przestaniesz? –
nastroszyłam się.
- … No nie, słowo się szczekło! Ale żebyś
wiedziała, że mi t a k a popularność nie odpowiada!
- Przyzwyczaisz się. Zresztą, zawsze możesz
udawać, że to jakiś inny Tyson pisze.
- A są inne… Ach, prawda!...
- No właśnie!
Siedział sobie
przy kiosku warzywnym na jednym z miejskich osiedli. Dostojnie i spokojnie
sobie siedział. I długo… Mieszaniec rottweilera, starszy już, dziesięć lat z
okładem. Niby nikogo nie zaczepiał, ale niepokoił, bo wrażenie robił. No i ktoś
zadzwonił do schroniska i pies wylądował u nas. Dostał na imię Olusek.
Zachowywał się
wzorowo przez cały okres pobytu w kojcu, to znaczy około miesiąca.
A potem
pojawił się starszy bezogoniasty, emeryt. Pospacerował sobie po schronisku i
wybrał Oluska. Bo rzeczywiście – pies w sam raz dla niego: stateczny, ułożony,
żaden wariatuńcio. Wiele spokojnych spacerów przed nimi.
Pan emeryt
wypełniał w biurze formularze i podpisywał umowę adopcyjną, a jedna z naszych
bezogoniastych poszła po Oluska. Przyprowadziła go przed biuro. Olusek siadł i
jakby skamieniał wpatrując się w drzwi biura. Węszył tylko usilnie…
Wreszcie
starszy bezogoniasty wyszedł w towarzystwie drugiej naszej bezogoniastej.
Kucnął przy Olusku, który zaczął się do niego łasić i wymachiwać ogonem. Taka
miłość od pierwszego wejrzenia!
Pan emeryt
podniósł się wreszcie, przejął smycz od naszej bezogoniastej, ukłonił się i
ruszył do wyjścia. Wtedy nasza bezogoniasta zapytała: A jak właściwie ten pies
ma na imię?
Bezogoniasty
stanął, pomyślał i powiedział: No dobrze… Ma na imię Tyson…. A pies natychmiast
uniósł łeb, zamerdał ogonem i zaczął się bezogoniastemu ocierać o nogi.
No proszę –
zaśmiała się nasza bezogoniasta. – Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej.
Zamieszkałby bliżej naszego schroniskowego Tysona. Szybko by się dogadali… Ale
dlaczego pozwolił mu pan tak długo siedzieć w schronisku?
Bezogoniasty
tak jakoś dziwnie pokręcił głową i zaczął opowiadać. Z trudem mu szło. Jak
skończył, nasze bezogoniaste westchnęły, same pokiwały głowami i spojrzały na
siebie… To było… Nie, nie wszystkie historie trzeba opowiadać. Taki świat, że i
zwierzętom, i bezogoniastym dzieje się czasem krzywda wołająca o pomstę do
nieba…
Oczywiście o
opłacie za pobyt w Oluska/Tysona w schronisku nie było mowy…
Najważniejsze,
że pies i jego pan są znowu razem.
I jeszcze
jedna historyjka.
Zadzwoniła do
schroniska pewna starutka bezogoniasta. Powiedziała, że ma w domu wilczura, też
już niemłodego, ponad dwunastoletniego. I on zachorował, pewnie na świerzb. A
ona nie ma ani siły, ani pieniędzy, żeby iść z nim do zjaw. Czy więc nasi nie
mogliby jej pomóc.
Czemu nie!
Jedna z naszych bezogoniastych pojechała. Wzięła psa i jego wiekową panią i
zjawiły się w lecznicy. Oj, paskudnie to wyglądało. Stary wilczur już prawie
nie miał sierści na grzbiecie… Za to pazury miał jak u krogulca!
Pazurów pozbył
się szybko. Zniósł obcinanie ze stoickim spokojem. Z sierścią było gorzej.
Dostał specjalne lekarstwo i za dwa tygodnie powinien się zjawić na dalszą
część kuracji.
Nasza
bezogoniasta odwiozła dwoje staruszków do domu, umówiła się, kiedy przyjedzie
po nich ponownie i wróciła do schroniska…
A teraz uwaga: wszystkie czworołape żarłoki
i wasi kucharze - baczność! Będzie coś dla brzucha, czyli kolejny przepis.
Smacznego!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce