Oczami Bezdomnego Psa

środa, 27 listopada 2013

JAK SMAKUJE BUDA




Czas jakiś temu siedziałam sobie w słoneczku – bo jeszcze świeciło – przy domku wolontariuszy i patrzyłam, jak bezogoniaści rozładowują wielki samochód pełen snopków słomy. No i słoma znikała z samochodu, za to rósł wielki jej stóg pod wiatą. A psy, zwłaszcza te, które już od dłuższego czasu siedzą w schronisku i pamiętają poprzednią zimę, wierciły się niespokojnie w kojcach i czekały, aż ta słoma wyląduje w ich budach.
           
Niedługo musiały czekać. Bezogoniaści następnego dnia roznosili te snopki i ładowali słomianą wyściółkę do bud. No i zwierzaki miały co robić do wieczora. Nosów z bud nie wychylały, tylko mościły sobie legowiska. Jednemu było za wiele z prawej, drugiemu z lewej strony, innemu w ogóle za dużo, więc drapały, pchały, kitwasiły się, próbowały tej słomy, kichały, gdy jakieś źdźbło dostało się im do nosa… A jak się któremuś wydawało, że będzie dobrze, to kładł się i łapał ciepełko… Dobra taka słoma na zimę. Lepsza od koców i kołder. Bywa, że jest mokro, bo deszcz, bo roztopy, mokre psy po spacerze wracają do bud i wnoszą tam wodę na łapach, na brzuchach, na grzbietach… I to wszystko wsiąka w koce. A nocą przychodzi mróz, robi się lód i zwierzak na tym lodzie leży. A jak własnym ciepłem lód rozpuści – no to w wodzie. A słomę przewieje, co zostanie, na dół ścieknie i zawsze wierzch podściółki jest suchy… I ciepło też trzyma. Byleby dużo tej słomy było. A jest, bo jej bezogoniaści nie szczędzą…
Bezogoniaści śmieją się, że ze słomą jest jak z tymi no… oj, nowe słowo… Aha – z pieluszkami. Niektórymi. Że niby można je moczyć, a one pozostają suche. Niezbyt rozumiem, o co chodzi… Chyba nie chcą tych pieluszek stosować zamiast słomy?...

No i tak sobie leżałam, patrzyłam i usłyszałam znajome trzeszczenie…

Jedynie Czika się zgodziła, by napisać o niej imiennie. Bo jej już wszystko jedno. Trafiła kiedyś do schroniska, śliczna amstafka, i zaraz zabrała się do swojej budy. A że zębiska ma jak należy, to niewiele trzeba było. Cap za deskę przy wejściowym otworze, łbem w prawo, w lewo, szarpnięcie do tyłu… Parę takich prób i deska oderwana. No to można się było nad nią poznęcać. A potem brać się za kolejną deskę…
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2287-czika
                       
Adoptowano ja. Na rok. Potem właściciel zmienił zdanie i wywalił ją z domu. Z tego, co wiemy, nic mu nie pożarła… No i wróciła do schroniska. Wytrzymała parę tygodni i znów wzięła się za żarcie budy…
Parę innych psów zachowuje się tak jak Czika, ale nie chcą, żeby o nich pisać. Sądzą, pewnie słusznie, że jak się o tym dowiedzą bezogoniaści, to nie zechcą ich adoptować, bo będą się bali, że psy to samo zrobią z meblami w domu… No to czemu rozwalają te biedne budy? Nasi wrzucają im do kojców grube gałęzie, zabawki, jest więc na czym zęby ostrzyć, ale nie, one wolą niszczyć budy…
Pytaliśmy, jak smakuje taka buda – kręciły łbami. Niby trochę jak stary pies… Trochę siuśkami zalatuje… Smak czasem wełnisty, jeśli rozumiecie, o co chodzi… Z posmakiem żywicy niekiedy… A w ogóle paskudne w smaku! Aż gębę wykrzywia!
To czemu żrą? Kije nie wystarczą?... Ano nie. Bo kija weźmiesz w pysk, ugryziesz – a on nic. Sztywny jak kij i tyle. Za to deska w budzie, aaa… Ona stawia opór, walczy, nie daje się wyrwać! I o to chodzi. Niektóre psy aż buzują energią, której nie mają gdzie wyładować, jeśli siedzą Dog wie jak długo w kojcach. Nie wybiegane, nie rozładowane, to szukają okazji, gdzie by się wyżyć. I wtedy taka buda to jest coś!
Bezogoniaści złoszczą się, widząc, jak psy walczą z budami. Nie tylko dlatego, że trzeba je potem naprawiać. Głównie dlatego, że odsłaniają się wtedy gwoździe albo śruby i psy w ferworze zmagań z opornymi deskami niekiedy się kaleczą. Same zresztą o tym wiedzą, ale niekiedy, jak się zwierzę zapamięta, to tu się drapnie, tam nadzieje, gdzie indziej nadepnie… No i trzeba je dezynfekować, opatrywać… Kłopot.

Ostatnio przyjechały z jednego marketu nowiutkie budy. Kilka sztuk. Kolorowe, że ślepia bolą. To efekt akcji, jaką przeprowadził ten hipermarket wśród swoich klientów. Kupowali, a część ich zapłaty szła na zbudowanie tych bud.
           
Ale nasi bezogoniaści wiedzą już, które psy zawzięły się na swoje mieszkanka i pewnie te nowe budy do ich kojców nie trafią. No i te psy trochę żałują. Czika szczekała, że chętnie by spróbowała, jak taka buda smakuje, bo one nie są z desek, tylko z jakiejś dziwnej płyty. Może byłyby smaczniejsze?

Zimy w słomie i w nowej budzie nie doczeka Cywil. Ale nie dlatego, że przeszedł na drugą stronę Tęczowego Mostu, ale dlatego, że został adoptowany. Ulżyło nam wszystkim, bo mało kto się spodziewał, że znajdzie sobie dom.
           
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1106-cywil


To jeszcze młody psiak, dwulatek, ale już ma paskudnie zniszczoną wątrobę. Każdego dnia na dzień dobry dostaje garść leków. A tu proszę! Przyszła do schroniska starsza bezogoniasta z córką. Oznajmiła, że chce ostatniego w życiu psa. I że koniecznie ma to być czarny, podpalany owczarek. Obejrzała psy i najbardziej spodobał się jej Cywil. Nie przejęła się jego schorzeniami. Powiedziała, że da radę. No i Cywil poszedł do nowego domu. Sprawdzi się pewnie za jakiś czas, jak mu tam jest, ale na razie wszystko wygląda doskonale.

niedziela, 24 listopada 2013

JESIENNA BEZNADZIEJA



Słyszałam, jak rozmawiali nasi bezogoniaści. Jeden z nich, wolontariusz, był na interwencji. Jak zawsze, ktoś zawiadomił, że jakiemuś psu źle się dzieje. No więc wolontariusz pojechał. I opowiadał potem, że jechał przez wieś, powoli, szukając podanego adresu. Deszcz siąpił, wiało, a on zerkał po zagrodach i myślał sobie, że za chwilę spróbuje polepszyć dolę jednego psa… A przecież należałoby interweniować w co drugim obejściu. Tam, gdzie nikt nie zgłasza, bo niewielu się interesuje, albo nie wiedzą, albo nie chcą, albo się boją…
Ale ja o innym psie, któremu się chyba udało. W ostatniej chwili…
           

- Dobra, stary, rozejrzyj się. To jest twój nowy dom. Może tymczasowy, może na stałe, nie wiadomo jeszcze. Póki co… Chociaż lepiej od początku: jak ty masz właściwie na imię?
- Co?
- Jak masz na imię!!
- Aha… Do mnie trzeba głośno, bo nie słyszę… Pimpek…
- Hm. Nie obraź się, ale to imię dla szczeniaka, a nie dla starego kundla!! A lat masz ile?!
- … naście…
- Ile naście?!!
- Nie wiem… Bezogoniaści mówili, ale…
- Niech będzie. No to szczekaj, jak ci się żyło!!
- Dobra, ale muszę usiąść. Łapy mi się stale trzęsą…
- Jasne, siadaj… Popij… Tu masz miskę z wodą, widzisz?!!
- Gdzie?... Aha, jest… Ja już ledwo widzę…
- A węch?!!
- Z tym jeszcze nie najgorzej…
- …
- Dobra, mogę szczekać… No to jak byłem mały, to trafiłem do moich bezogoniastych. Mają duży dom i podwórko. Też duże. A ja tam miałem budę…
- Jacy oni byli?!!
- Jacy?... No, bezogoniaści…
- Ale dobrzy, źli?!!
- No… nie wiem…
- Dawali jeść, pić? Bawili się z tobą?!!
- Dawali, pewnie, że dawali. I bawili się na początku…
- A na spacery chodziliście?!!
- Co?...
- No, spacery, wiesz! Na pola, do lasu, na łąki czy gdzie tam jeszcze…!!
- A co to?...
- Takie długie marsze, po których pies jest zmęczony i szczęśliwy!!
- Aaa… Nie… Łańcuch miałem za krótki…
- A spuszczali cię z tego łańcucha? !!
- Chyba tak… jak byłem mały… ale niezbyt pamiętam…
- Dobra… Co dalej?!!
- No pilnowałem, jak to pies… Całe lata… Potem przyszedł inny pies, owczarek… Młodziutki. Dla niego zrobili kojec z budą, ale nieduży. A potem, niedawno,  jeszcze jeden psiak, zupełnie malutki… Ale prawie go nie znam, bo w domu siedział…
- No i?!!...
- No i nic… Wiesz, dzień za dniem… Tylko łańcuch był coraz bardziej ciężki… I ze zdrowiem mi się pogorszyło… Coraz bardziej mi dolegało. Aż w końcu już ledwo się podnosiłem i zupełnie nie miałem apetytu… No to bezogoniaści odpięli mnie od budy i zanieśli do takiej szopy z drzewem… Zamknęli i tam sobie leżałem… A potem przyszli z taką obcą bezogoniastą, która mnie zabrała i gdzieś zawiozła… Tam byli jeszcze inni bezogoniaści, cali na zielono ubrani… I tak dziwnie pachniało… I coś mi robili… Ale ja się bałem… A jeszcze przedtem zmoczyli mnie całego wodą… A potem coś, co bolało… Pewnie bym gryzł, ale nie miałem siły… A jak ze mną nic nie robili, to siedziałem w takim malutkim kojcu… Inne zwierzaki też tam były, w takich samych kojcach… Całkiem się pogubiłem…
- No to słuchaj, wyjaśnię!!
I tu opowiedziałam Pimpkowi, że jedna wolontariuszka ze schroniska jeździła obok gospodarstwa, w którym on mieszkał i obserwowała psa. Zauważyła, że coraz z nim gorzej, a potem, że zniknął. No i zawiadomiła naszych. Pojechali, zabrali Pimpka, który już się w ogóle nie podnosił. Oddychająca skóra i kości… Nie reagował na obecność bezogoniastych. To mu zresztą pozostało do dziś.
Od razu zawieźli go do zjaw. A tam badania, kroplówki, inne leki… Okazało się, że ma całkiem zrujnowaną wątrobę, wodę w brzuchu i płyn w osierdziu… No i głuchy jest jak pień. I prawie ślepy. Po paru dniach wody zeszły, pies nabrał apetytu, ale do dobrej formy jeszcze mu daleko…
Tymczasem rozdzwoniły się telefony. Młodsza część rodziny, u której mieszkał Pimpek, miała pretensje, że zabrano zwierzaka z obejścia. Jego zły stan zwalali na wiek. A na uwagę naszych, że nie udzielili staremu psu pomocy i zostawili, żeby zdechł, spytali, czy ich OBOWIĄZKIEM jest wiedzieć, że pies jest chory…
Wystarczy?
Zaraz na drugi dzień nasi wystąpili do gminy o odebranie właścicielom prawa do Pimpka.
Tymczasem zjawy zrobiły, co mogły ze staruszkiem. Nie było sensu, żeby dłużej przebywał w klinice. Nasi wzięli go do schroniska. Miał zamieszkać w biurze. Ale nie udało się. Nie spodobał się ani Hedarowi, ani Imbirowi, którzy teraz okupują biuro. Hedara rozumiem, bardzo źle się czuł, no to jak mu mały kundel zaczął włazić między nogi, to zdenerwował się i capnął go za zad. Ostrzegawczo, ale jednak. A w chwilę później ze spaceru wrócił Imbir – i za pyszczek nowego!
Nie było rady. Pimpek wylądował u naszej głównej bezogoniastej. Dołączył do trzech innych psów, ale na razie żyje osobno, budząc wielkie zainteresowanie starych psich domowników…

Akurat kończyliśmy rozmowę, kiedy przyszła bezogoniasta i wzięła Pimpka na spacer. Wyniosła go na podwórze, postawiła i psiak ostrożnie, na trzęsących się nogach, zaczął chodzić. Zgarbiony, z nosem przy ziemi, bo jeszcze nie ma sił, by podnieść łeb. Czasem łapy mu się uginały i siadał…Patrzyłam i było mi niedobrze. Tak chodzą psy, które po latach zdjęto z łańcucha: w kółko, albo po łuku… Bo na tyle im kiedyś łańcuch pozwalał. Pimpek stał na środku dużego, wybrukowanego podwórza, za którym był jeszcze większy trawnik. Nic, tylko ruszyć przed siebie i zwiedzać! A on w kółeczko i po łuku, w kółeczko, i po łuku, w kółeczko, i po łuku, w kółeczko…

środa, 20 listopada 2013

DZIKIE HARCE W GERIATRYKU


 Stoi sobie w schronisku, prawie na środku, mały , jasny budyneczek pod dachem, z dwoma osobnymi, też niewielkimi, wybiegami. To takie uprzywilejowane miejsce. Bezogoniaści nazywają je „geriatryk”, bo mają w nim przebywać stare, schorowane psy. Spokój, względna samotność (zmieści się tam raptem sześć niedużych zwierzaków), chłodek latem i ciepełko zimą, wiatr nie zawiewa, deszczem nie zatnie, ciepłe kocyki, poduszki… No, takie schroniskowe luksusy. Bez bud, bo niepotrzebne.
Zdarza się, że do tego budyneczku trafiają i inne psy: młode, ale przerażone, szczególnie wrażliwe, wymagające większego spokoju…
No właśnie, spokoju. Najczęściej w geriatryczku panował spokój…

Mieszka tam teraz Baton, ślepy ośmiolatek, SMS. Trafił do schroniska z ciasno zaciśniętą wokół szyi żyłką wędkarską, cud, że mógł oddychać…

http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/1391-baton
                       
Ale radził sobie. Czasem aż za dobrze! Obie gałki oczne ma niesprawne, za to dwie inne gałki, po drugiej stronie położone – aż za sprawne! I pewnie dzięki temu zniewalał wszystko co podpadło: inne psy, nogi bezogoniastych, budę w ostateczności… Szybko trzeba go było pozbawić przyczyny tej nieprzeciętnej chutliwości. Wtedy się uspokoił. I wylądował w geriatryku.

W sąsiednim kojcu żyje Egor. Trafił do schroniska z matką, jeszcze jako szczeniak, a dziś jest już psiakiem w najlepszym wieku. Strasznie zastrachany był, ledwo z budy wyłaził, a gdy jego matka znalazła nowy dom a on został, zrobiło się tragicznie. Szybko dostał nową współlokatorkę do kojca i znów się uspokoił. A potem jeszcze jedną, i jeszcze… Pechowy zwierzak. Co przyzwyczaił się do jakiejś suni, to ona szła do adopcji…
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/1292-egor
                       
Wreszcie okrzepł na tyle, że już pozwalał się zabierać na spacery i nie uciekał od każdego bezogoniastego. No i trafił w spokojne miejsce, do geriatryka, do Batona.

Wreszcie Kendi, najmłodsza z nich, kundelkowata, delikatna suczka. Tak wrażliwa i znerwicowana, że nasi nawet nie próbowali dawać jej na kojce między sforę rozszczekanych psów. Zaraz po kwarantannie wylądowała w geriatryku.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2461-kendi
                       

Po drugiej stronie korytarzyka mieszkają jeszcze dwa psiaki. Jest więc jamnikowaty Bary. Wpierw żył w normalnej wiacie, z Brudzikiem, ale Brudzik szybko poszedł do adopcji i Bary został sam. I w depresji. No to czasowo nasi umieścili go w geriatryku – niech dojdzie do siebie.
                     
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2256-bary


Jeszcze później, całkiem niedawno, trafiła tam Śmieszka. Też tymczasowo, póki ze zdrowiem się jej nie polepszy. Przywieziono ją ze wsi, malutkie chucherko z kłopotami żołądkowymi i strasznym kamieniem na zębach. Zdejmą go jej, kiedy już nie będzie się w pośpiechu pozbywać tego, co zjadła. Ale humoru suczce nie brakuje. No i lat też – ma ich co najmniej siedem.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2652-mieszka
                       

W ten sposób skompletowała się w geriatryku banda Batona.

Miała to być oaza spokoju dla starych i schorowanych, a zrobiło się… To stamtąd dobiegają najdziksze wrzaski, gdy ktoś nowy pojawia się w schronisku. To tam najgłośniej komentuje się urodę i kondycję psów wychodzących na spacer. To tam jest najwięcej skakania na ogrodzenie i domagania się uwagi…
Jakoś się psy w tej grupie dogadały na swój sposób. Chociaż w gnatach strzyka, ale gra muzyka! Ślepy Baton poznał już otoczenie, więc kłusuje w końca wybiegu w drugi koniec – co najwyżej na kogoś wpadnie i wywróci. Kendi doszła do wniosku, że leżenie na kafelkach wybiegu to nie dla niej. I podkrada współlokatorom koce, po czym wywleka je na środek wybiegu i zlega. Baton z Egorem wpierw zgłupieli, widząc taki bezczelny zabór ich mienia. Próbowali koce odbierać. Zrobiła się szarpanina. No i koce w strzępy! Bezogoniaści, dawać nowe!... Dostali. No to powtórka! Drgający kłąb kocopsi… psiokocowy… licho wie, jak to określić – to banda Batona w działaniu. Ubaw po pachy!
Po drugiej stronie nie lepiej. Psy stwierdziły, że na wybieg najlepiej jednak nadają się poduszki. No to targają je z kojca. Przy czym Bary doszedł do wniosku, że poduszka Śmieszki jest lepsza, większa, bardziej napuszona. I korzystając z nieuwagi suczki zwinął ją i chodu do swojego boksu. I tu kłopot. Przez ciasny otwór wiodący z wybiegu do boksu chciał się przecisnąć trzymając poduchę w zębach. I ugrzązł - ani do przodu, ani do tyłu. Szarpał się jakiś czas, a Śmieszka pracowicie podgryzała mu wystające z otworu tylne łapy z przyległościami. Nie mocno, raczej łechtczywie… Ale wystarczyło. Żałosny i dziki skowyt uwięzionego i torturowanego łaskotaniem Bary’ego sprowadził paru bezogoniastych. Musieli się trochę namęczyć, zanim zaprowadzili porządek, dopingowani wrzaskiem pozostałych starych i chorych…

Ciekawe jazdy! Jest w geriatryku jeszcze jedno wolne miejsce. I niejeden pies w wiatach tęskni, żeby się tam dostać. Tylko jak? Udawać chorobę? Dopisać sobie parę lat do metryki?... Bezogoniaści się na to nie wezmą. A szkoda, bo chyba nigdzie w schronisku nie jest ostatnio tak wesoło jak w tym domu spokojnej starości!


poniedziałek, 18 listopada 2013

NIEDAWNO TEMU, NA DZIKIM ZACHODZIE…



Chcecie bajki?... Się zaczyna:
Była sobie pewna gmina…

A w tej gminie mieszkał gospodarz, by tak szczeknąć… zaniedbany. Miał gospodarstwo – podobnie zaniedbane. I miał psy… Trzeba kończyć?
A właśnie, że trzeba! „Zaniedbane” to niewystarczające określenie. Te psy warunki miały parszywe.
I oto gmina zrobiła coś, co nam się tu, w schronisku, bardzo spodobało. Nie czekając na nic wytoczyła gospodarzowi sprawę za okrutne obchodzenie się ze zwierzętami. A z naszymi bezogoniastymi uzgodniła, że odebrane złemu panu psiaki trafią do schroniska.
No to nasi pojechali. We dwoje, dwoma samochodami. Na miejscu spotkali się z przedstawicielem gminnego urzędu i – na wszelki wypadek – z policjantami, bo gospodarz ani myślał oddawać zwierzęta i zachowywał się agresywnie.
Popatrzyli nasi: kiedyś musiało tu być dostatnio. Na podwórzu stał kombajn, traktor i inne maszyny rolnicze, ale wszystkie podniszczone i chyba niesprawne… Obejście też spore… Ale coś się musiało stać i gospodarstwo popadło w ruinę. Co – nie wiadomo. To zresztą nie była sprawa naszych bezogoniastych. Rozejrzeli się za psami.
Jednego, a właściwie jedną,  znaleźli w kojcu. Nasz bezogoniasty wszedł tam i od razu zapadł się po kostki w czymś, co pies musi zrobić, gdy już strawi. A zwierzak miał humor swojego pana. Nie szło z nim po dobroci. Po paru próbach wywabienia go z kojca trzeba się było uciec do poskromu. Nie było łatwo! Trwało, zanim nasz bezogoniasty doprowadził suczkę do samochodu.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2634-korka


Tam już czekała nasza bezogoniasta, otworzyła drzwi i wtedy urwała się linka w poskromie. Suka skoczyła w jedną stronę, naszego bezogoniastego rzuciło w drugą i drążkiem poskromu rąbnął naszą bezogoniastą. Wpierw w rękę, potem w czoło. Ona zaraz oparła się o samochód a oczy jej latały dokolutka, jakby od razu chciała zobaczyć to, co jest w dole, w górze, przed nią i za nią też… A jak się jej te oczy uspokoiły, to zaraz zaczął jej rosnąć guz na czole i siniak na ręce… A nasz bezogoniasty, gdy się już przekonał z ulgą, że jego towarzyszka przeżyje, wziął drugi poskrom.
Tymczasem suka podbiegła do swojego właściciela i schowała się za nim. Nasz bezogoniasty poprosił gospodarza, by mu pomógł z opornym zwierzęciem, ale ten tylko warknął parę słów takich, których dobrze wychowane zwierzę nie rozumie. I zagnał swoją żonę do domu, sam też wszedł i zabarykadowali drzwi. Szczęście, że gminny urzędnik był zorientowany w terenie.
Następnego psiaka, też sukę, nasi znaleźli w czymś, co było chyba metalową przyczepą z wiekiem. Siedziała tam, a przez niewielki otwór z przodu tego czegoś mogła wystawić na świat kawał pyska, ale wyjść już nie mogła. Miała tam w środku trochę słomy i obtłuczoną michę, a w niej chyba buraki. Jak długo tam siedziała – nie wiadomo. Gdy ją nasi wypuścili, straciła równowagę, ale zaraz doszła do siebie i zachowywała się przyjaźnie. Bez problemu weszła do samochodu.
          
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2632-azera


Potem trzeba było przejść ze sto metrów w pole. Pasły się tam kozy. A pilnowała ich trzecia suczka.
           
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2633-boksa


Pod samym lasem miała zbudowany z gałęzi taki ażurowy niby szałas. I w nim mieszkała razem z piątką szczeniaków. Latem było tam pewnie przyjemnie, przewiewnie. A jesienią, gdy słoty? No cóż, jaki problem? Może sobie suczka norę wykopać, nie? Byle kret to potrafi, to dlaczego pies nie mógłby, prawda? No, chyba że głupszy od kreta!
Malce ganiały swobodnie, ale ich matka nie. Między drzewami, wysoko, przeciągnięty był drut, może dwudziestometrowy, a od niego odchodził w dół łańcuch. I do tego łańcucha przykuta była suczka. Mogła sobie biegać w jedną i drugą stronę, jak po linii, bo łańcuch był krótki. Pewnie, jak leżała, to łbem ledwo sięgała ziemi… A w misce, oczywiście, buraki…
I ona dała się bez problemu zaprowadzić do samochodu, a szczeniaczki podrałowały za nią.
          


Potem nasi złapali jeszcze czwartą suczkę. Nie było trudno – ciężko wiać przed bezogoniastymi, gdy się siedzi przy budzie, która właściwie jest beczką po smarach. I ma się na szyi łańcuch długości pół metra. 
           
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2635-elisza


(A do żarcia suczka miała to czerwone i warzywne, jak wyżej…)
Było i dziesiąte zwierzę, ale tak się schowało, że nie można go było znaleźć. Może zresztą ten brakujący pies siedział w domu z gospodarzami. Nie dało się sprawdzić, bo nie chcieli otworzyć drzwi, a policja bez nakazu też nie chciała włamywać się do środka…

Teraz cała gromadka siedzi w schronisku i próbuje odparować po szoku, jakim była nagła przeprowadzka. Nieufne są jeszcze trochę i wielkimi oczami patrzą na to, co je otacza. Tylu psów w jednym miejscu jeszcze nie widziały. I tego, co w michach, chyba też nie. W każdym razie mają problem, czy to coś się tylko ogląda i wącha, czy też można to od razu zeżreć…
No nic, przyzwyczają się.

Nasz pan stróż, jak się nudzi, to lubi oglądać sobie filmy, zwłaszcza te no… westerny. A jakby jeździł na interwencje, to by oglądać nie musiał. Miałby western na żywo. No bo popatrzcie: były szerokie przestrzenie, była farma i farmer, i dobrzy bezogoniaści, i źli bezogoniaści, i szeryfowie, i poskramianie dzikich zwierząt, i rzucanie lassem, i awantury… I na końcu dobro zwycięża!
Brakowało, co prawda, trzasku wystrzałów, bo tylko jedno trzaśnięcie było – drzwiami, kiedy gospodarz barykadował się w domu. No i żaden bezogoniasty nie zakochał się w bezogoniastej. Ale nie można wymagać za wiele…

środa, 13 listopada 2013

BIURO PODRÓŻY



- Majka, gdzieś ty była, jak ciebie nie było?
- A gdzie mogłam być? Za Mostem!
- No właśnie! Ty sobie zamostujesz, a u nas aż huczy. Starzy znajomi wracają!
- Jacy znajomi?
- No, chociażby ja, nie wystarczy? Znów na starych śmieciach! W schroniseczku!
- I humor ci, widzę, dopisuje!
- A co mam robić? Widać mam tu jeszcze parę kości do ogryzienia. I może jeszcze jakaś podróż się przytrafi. Wiedzieli bezogoniaści, jak mnie nazwać – Orbis!
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/573-orbis
                       
- Wiesz, co to znaczy?
- Dowiedziałem się od pana stróża. I pasuje jak ulał! Całe życie w drodze! Wpierw miałem dom – jaki był, taki był… A potem podróż na ulicę. Kawałek świata zwiedziłem. A potem podróż do schroniska – znów nowe widoki. A potem podróż do nowego domu. Byle jakiego, na marginesie, więc się cieszyłem, jak mnie stamtąd zabrali do drugiego domu. I tam pańcia mnie kochała, póki wszystko dobrze było. A jak się popsuło, to kochać przestała. I znów jestem w schronisku. Jeszcze jedna podróż… Wiesz, bezogoniaści zazdroszczą podróżnikom!
- My jakby mniej…
- Taa… A co ma taki Pagaj sądzić? Z nim poszczekaj!
- Wrócił???
- Ano wrócił…
- Czemu?
- Wiesz, spytaj o to jego. Albo jeszcze lepiej Tysona. Pagaj jest trochę zdołowany. A ja, rozumiesz, muszę dbać o stosunki wewnątrzkojcowe! Znaczy, z Dedrą muszę się lepiej poznać. Właśnie mi ją dokwaterowali. No, spadaj…
           
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/1380-dedra



Jakoś tak rok temu jedna bezogoniasta poinformowała naszych, że całkiem niedaleko ktoś przywiązał do płotu dwa psy i zniknął. I one stoją już tak od dłuższego czasu.
Nasi pojechali i znaleźli. I od razu nimi zatrzęsło, bo oba psy były ślepe. Jednym z nich był Pagaj, starszy już psiak, w dodatku z dużym guzem na plecach i chorobą skóry. Jakoś się z tego wykaraskał w schronisku, ale ślepota, oczywiście, została. Nauczył się kojca, poruszał się w nim swobodnie, trafiał do miski i do budy, nawet na spacerach, które kochał, nie rozbijał sobie nosa o każde drzewo…
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/1362-pagaj
           
Ten drugi, Lotos, był o wiele młodszy i ślepy od niedawna, oczy mu jeszcze nie całkiem zaszły bielmem, ale za to był bardziej schorowany. I już go nie ma…
Nasi kombinowali, że ktoś trzymał te psy, póki nie oślepły, a później się ich pozbył. Może któryś z właścicieli działek, przy których zostały znalezione? Ale zaraz pomyśleli: jak to? Zdarza się, że ktoś ma psa, ten pies straci wzrok i właściciel go wyrzuca – byli już tacy nieszczęśnicy w schronisku. Ale kto mógł mieć takiego pecha, żeby oślepły mu dwa psy? Owszem, są bezogoniaści, którzy mają i dwa, i więcej ślepych psów. To tacy, którzy specjalnie ich szukają, biorą do siebie i pomagają zwierzakom szczególnie pokrzywdzonym przez los. Ale tacy bezogoniaści nie przywiązują swoich podopiecznych do płotów!
No więc nasi zaczęli szukać. Tu pojeździli, tam pochodzili i trochę znaleźli: ktoś coś widział, ktoś gdzieś był, a jeszcze ktoś napisał…
Pagaj mieszkał bardzo daleko stąd. Pewnie w jakimś domu, bo przecież ślepy pies nie przetrwa na swobodzie. A jak zaniewidział, to się go pozbyto i trafił do paskudnego przytuliska dla zwierząt. A stamtąd go zabrano do naszego miasta.
Tak dokładnie nie piszemy, bo w tej sprawie musi się wypowiedzieć sąd, a to jeszcze trochę potrwa. No i nie chcemy, żeby gadano, że schroniskowe psy nie tylko obszczekują, ale i oczerniają bezogoniastych. Póki co więc – pysk w kubeł! A lepiej jeszcze w michę z suchą karmą!
Tak czy inaczej Pagaj zamieszkał w schronisku, aż wreszcie trafiła się okazja do adopcji. Przyszedł młody bezogoniasty i bez wahania wybrał sobie Pagaja. Zaczęła się nowa podróż ślepego psiaka. Trwała trzy miesiące i skończyła się kolejną podróżą, do innego młodego bezogoniastego. Naszych o tym nie poinformowano.
Ten drugi był kiedyś schroniskowym wolontariuszem, ale z różnych przyczyn już nie jest. Wziął Pagaja. Na parę miesięcy. Niedawno zadzwoniła do schroniska jego babcia: wnuczek wyjeżdża, a ona psem nie będzie się zajmowała – zabierzcie go. Nie pomogły tłumaczenia, propozycje wspólnego szukania domu dla Pagaja, dostarczania karmy… Nie bo nie!
Pagaj pojawił się w schronisku. Opiekun prowadził go na kolczatce. Ślepego psa! Wyjaśnił, że poprzedni pan Pagaja musiał wyjechać, więc oddał mu zwierzaka. A teraz on sam pakuje walizki… No to nasi łaps za telefon i dzwonią do tego pierwszego młodzieńca. Odebrał. Ale gdy się dowiedział, z kim mówi, stwierdził, że on to nie on, tylko kuzyn, a właściwego onego nie ma, bo gdzieś akurat wyszedł. Nasi w samochód i gnają do tego młodzieńca, czy kuzyna młodzieńca, czy nie wiadomo co… Okazało się, że już tam nie mieszka. A na następne telefony nie odpowiadał…
Tymczasem wnuczek-były wolontariusz-obecny opiekun Pagaja obiecał, że porozmawia z kimś z rodziny, może przygarną psiaka. Poszli. Po godzinie byli z powrotem.
Kara? Sąd?...
Dotychczasowe podróże Pagaja skończyły się w schronisku. Jak na razie…
Bezogoniaści, gdy podróżują, to oglądają sobie świat…

niedziela, 10 listopada 2013

ZIMA ZA PASEM A SIERŚCIUCHÓW PO PACHY




Coś się porobiło bezogoniastym. Nie twierdzę, że rozumiem to do końca, ale chyba rzeczywiście tak jest! Buszowaliśmy z Tysonem po Internecie (musi się w końcu amstafisko i tego nauczyć!) i tam się doczytaliśmy!
W domach bezogoniastych rośnie liczba sierściuchów. A maleje liczba psów!
Dokładniej? Ponoć w krajach rozwiniętych (wiecie, co to znaczy?) żyje sobie 204 miliony kotów domowych! A psów tylko 173 miliony!
Ale nie dlatego, że sierściuchy są milsze albo mądrzejsze, nie! W to bym już nie uwierzyła! Są inne przyczyny. Coraz więcej bezogoniastych to tak zwane single żyjące w małych mieszkaniach, gdzie łatwiej zmieścić kota niż psa. I bezogoniaści są coraz bardziej zajęci, a z sierściuchami nie trzeba często wychodzić na spacery. No i taka sierść zje mniej niż pies, więc się bezogoniastym lepiej kalkuluje! Są jeszcze i inne przyczyny…[1]
I co wy na to? Chyba prawda… U nas, w schronisku, może tego tak bardzo nie widać, bo  o wiele więcej tu jednak psów niż mlekopijów. Ale jednak… Niedawno słyszałam, jak nasza główna bezogoniasta gadała z pewną dziennikarką. Szperała w dokumentach i mówiła, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy do nowych domów poszło ponad czterdzieści kotów! Nigdy bym nie pomyślała…
Domy znajdują jednak głównie malutkie kociambry, one schodzą na pniu. Ledwie przyszedł, a już poszedł. Dlatego może tak tego nie zauważamy. Ze starszymi już nie jest tak lekko…
Do kociarni zaglądałam ostatnio chyba tydzień temu, no więc poleciałam zaraz, żeby sprawdzić. Rzeczywiście: Poszedł Franek, taki dwuletni sierściuch…
                       
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2280-franek
Poszedł rok od niego młodszy Dryf…
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1961-dryf
                       
… a poza tym to już same malce, miesięczne, dwumiesięczne. O, na przykład Asasin…
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2460-asasin
                       
… i Kadia…
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2535-kadia
                       
… i Galina…
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2533-galina
                       
… i jeszcze parę, ale za Doga nie pamiętam, jak miały na imię…
            Ot, czasy!... Ale teraz coś o psach.

Psy, oczywiście, też znajdują nowe domy. Najbardziej się cieszymy, oczywiście, gdy udaje się tym starszym. Pisaliśmy już, że szykuje się adopcja Gorge’a. I stało się, chociaż mało kto wierzył, że się stanie.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/565-gorge
                       
Bo Gorge to małe, rude, siedmioletnie stworzenie, które na pewno nie jest wzorem urody i spolegliwego charakteru. Trafił do nas połamany, źle pozrastany, kulawy, ze szczęką, która trzeba było drutować… Powygajało się jakoś to wszystko, ale nie do końca. Ciągle trafiały mu się zapalenia w paszczy i leki niezbyt pomagały. Wtedy nasi wzięli się za sposoby dziadunia i spróbowali codziennie myć zęby Gorge’a szczoteczką! Tak, jak się to robi u bezogoniastych! A umyj tu zęby psu, który od dwunogów woli się trzymać z daleka, warczy i gotów jest kąsać!
Ale jedna z naszych bezogoniastych wzięła się za niego cierpliwie i łagodnie i jakoś pogodził się z tym niecodziennym gmeraniem w paszczy.
Wreszcie trafiła się inna bezogoniasta, która postanowiła go adoptować. Przychodziła często, czesała, myła psu te zębiska (choć pewnie na początku z duszą na ramieniu i z naszą bezogoniastą przy ramieniu drugim), brała na długie spacery… Dogadali się. I doszczekali się też!
I wczoraj Gorge pomaszerował na swoje! Uff!...

Poza tym idzie zima. Powoli, ale coraz bliżej. I psy zaczynają się rozglądać, co w tej sprawie robią bezogoniaści. A oni opróżnili już jedną dużą wiatę, w której niedługo znajdzie się pełno snopków słomy. Nie ma to jak słoma w budzie, gdy są mrozy. Można się zakopać tak, że tylko nos wystaje!
I ruszyła mocno coroczna akcja „Psu na budę”. I różni bezogoniaści znoszą do schroniska dary dla psów: koce, kołdry, poduchy… Meble też (chociaż za nic nie pojmiemy, po co nam tu biurka; chyba że dla Tysona, żeby miał na czym komputer postawić, bo póki co trzyma go w budzie!). I jedzenie przynoszą… Ciągle jakieś pakunki stoją w korytarzu. I materiały budowlane, deski, kafelki… No właśnie, zwłaszcza jedną partią kafelków nasi się zachwycili. Do czasu: bo pod ich zewnętrzną warstwą odkryli inne, w formie ścinków, kawałków, odpadów… Może darczyńca myślał, że my tu mniej płacimy za wywóz śmieci?...
Co jeszcze?... Na dzisiaj tyle…



[1] Możecie sobie o nich poczytać dokładniej tutaj: http://www.focus.pl/czlowiek/mamy-kota-10125

środa, 6 listopada 2013

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!




Wylądowałam w schronisku późnym wieczorem, elegancko, na samym środku trawnika – a tu ulewa! Pisnęłam i chodu do wiat, pod jakikolwiek dach. I dopiero po chwili przypomniałam sobie, ze już od dobrych kilku miesięcy nie ma mi co zmoknąć!
Wylazłam. Psy siedziały pochowane w budach, smętne, nabzdyczone. Tyson zauważył mnie z daleka i niemrawo machnął ogonem na powitanie. Widziałam tylko czubek jego nosa, ale usłyszałam to charakterystyczne walenie chwosta o deski. Oj, niedobrze, trzeba rozruszać bractwo!
- Psy – zawyłam – wyłazić! Kawał opowiem!
Powychylały pyski.
-- Przychodzi pies do sklepu zoologicznego. Sprzedawczyni chce go pogłaskać. Pies ostrzega: Mam pchły! A sprzedawczyni: Po ile za kilogram?...
Myślicie, że któryś się roześmiał? Wyglądały na bardziej zdechłe ode mnie!
- To teraz drugi, lepszy! Przychodzi…
- Majka – warknął ktoś z trzeciej wiaty, nie zauważyłam kto. – Wróciłabyś lepiej za Most, albo co… Nam wystarczy, że leje cały dzień!...
Obraziłam się. Polazłam do Tysona.
- Wstawaj, amstafie, piszemy!
- Nie chce mi się…
- Mam sierściuchy prosić o pomoc?
To go zmobilizowało.
- No dobra, dyktuj. Ale jak zaczniesz smędzić…

Było ciepło, cieplusieńko! Słoneczko grzało i pchły się wygrzewały w sierści jak ziemniaki w popiele. (Mowa o pchłach pozaschroniskowych!) A wiaterek niósł wonie prosto z kuchni, a takie apetyczne, że bezogoniaści przystawali i ślina im ciekła. I aż żałowali, że nie mają ogonów, bo wtedy i im by skapnęło… I wówczas do schroniska przyszła jedna bezogoniasta z synkiem, takim z podstawówki. Przynieśli wielkie siaty. Okazało się, że mały miał urodziny. I nie chciał prezentów, tylko żeby zamiast nich kupić karmę dla zwierzaków w schronisku! No to kupili i przynieśli!
Nasi zaraz zaśpiewali chłopaczkowi „Sto lat”, a ten od komputerów szybciutko przygotował laurkodyplom! Wręczyli, podziękowali, poplotkowali chwilę, a potem dzieciak złapał mamę za rękę i odmaszerowali.
I wierzcie albo nie, ale zrobiło się jeszcze cieplej! Jak by to był sierpień, nie październik!
Wszystkiego najlepszego, mały!

No i minęło parę dni, a w tym czasie złociły się drzewa liściaste w schronisku, malowniczo traciły liście i słały je żółtozłotordzawoczerwonym dywanem na wciąż jeszcze zielonej murawie. I psy idące na spacer wpadały w te liście i użyźniały murawę, i liśćmi pokrywały to, co użyźniały, i bezogoniaści mieli co sprzątać. Ale byli przyzwyczajeni.
Aż tu nagle grozą powiało. Zadzwoniła policja, że interweniuje w jednej z peryferyjnych dzielnic naszego miasta, bo tam pies pogryzł obywatelkę. No więc przyjeżdżajcie i zabierajcie pożercę!
Nasi wyekwipowali się celem okiełznania agresywnego psa i pojechali.
I znaleźli Nemo. Jeden z policjantów trzymał go na rękach i pozwalał się lizać. A pogryzionej bezogoniastej nie było widać. Pewnie poleciała do domu leczyć krwawe rany i do dziś ich nie wyleczyła. Bo nie zgłosiła się z żadnymi roszczeniami o odszkodowanie, ani nic.
Natomiast Nemo zamieszkał w schronisku i nie wadził nikomu. Stateczny, dojrzały, pięcioletni kundel, sporo niższy od kuchennego kosza na śmieci. O taki:
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2563-nemo
           
I znowu minęło parę dni. Drzewa liściaste w schronisku… Dobra, o tym już było. W każdym razie przyszła całkiem miła bezogoniasta z informacją: Nemo jest mój! Wypatrzyłam go na waszej stronie internetowej.
Okazało się, że Nemo to psiak-włóczęga. Przewałęsał się do domu tej bezogoniastej parę lat temu i został. Lecz włóczęgę dalej ma we krwi   – jak tylko może, wieje. Ale wraca. Tym razem nie zdążył, bo go zwinęli.
Nasi zaprowadzili bezogoniastą do Nemo. Wpierw skamieniał, a potem wpadł w szał radości. Skakał, kręcił się, gryzł się w ogon, piszczał i wrzeszczał, wreszcie stanął na dwóch łapach, a bezogoniasta dla odmiany opadła na cztery i trochę się pomiziali. Nosami. A potem ona zapłaciła za pobyt Nemo w schronisku i popędzili sobie szczęśliwi w złotą jesień, aż się za nimi kurzyło… To znaczy wzbijały się w górę kłęby liści z tego żółtozłotordzawoczerwonego dywanu…
A Hedar wylazł z biura, pokuśtykał kawałek, okręcił się dokoła, podniósł łapę, ale zrezygnował, bo stwierdził, że własnego leża kalał nie będzie i zległ. Kości powygrzewać, póki jeszcze słoneczko świeci.
          
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/497-hedar


A z wiat zaczęło dobiegać zatroskane szczekanie: „Oj, Hedar, wstań lepiej, stary jesteś, jeszcze się, złotko, przeziębisz!”…

- No jak, odpowiada?
- No.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

PS. W komentarzach jest odpowiedź dla Karoliny G.

niedziela, 3 listopada 2013

NIECH ŻYJE BIZNES!



 To było tak, że jedna bezogoniasta wzięła ze schroniska szczeniaczka, suczkę. Mała raptem parę dni była u nas, więc już nikt nawet nie pamięta, jak miała na imię. No i ta suczka w nowym domu prędko się rozchorowała. Poważnie. Może już w schronisku złapała tę… jakąś tam… bakterię – nie wiadomo… W każdym razie ta bezogoniasta walczyła o nią długo i suczka wróciła do zdrowia. A ta bezogoniasta postanowiła sobie, że pomoże innym zwierzakom w schronisku – żeby ich bakterie nie żarły! I porozumiała się z naszymi bezogoniastymi.
A oni właśnie szukali pomocy, bo postanowili nasz schroniskowy szpitalik zabezpieczyć jak należy i położyć w nim takie płytki pokryte czymś, co zabija bakterie. Najróżniejsze!  Tylko że te płytki były strasznie drogie. Jedna hurtownia, w której były, zgodziła się dać spory rabat, ale i tak było za drogo…
No i wtedy zgłosiła się ta bezogoniasta. Okazało się, że pracuje w jednej poważnej firmie niedaleko naszego miasta. Pogadała, z kim trzeba – i płytki będą! Nie od razu – w dwóch partiach (bo nawet dla poważnej firmy to poważny wydatek) – ale będą.
No to niech żyje biznes!

A w tym samym czasie zadzwonił do nas wielki hipermarket i zawiadomił, że ogłosił taką akcję wśród swoich klientów: część pieniędzy za określone produkty zostanie wydana na budy dla naszego schroniska. Trochę trwało, klienci kupowali, hipermarket odkładał, kwota rosła, aż wreszcie można było przystąpić do roboty. Nasi zawieźli do hipermarketu jedną budę na wzór, hipermarket dał materiały i zbudowano sześć przestronnych, nowiutkich, ocieplanych bud. Takich dla dużych psów. Przydadzą się, bo niektórym naszym mieszkańcom budy jakoś szczególnie smakują i są ogryzane jak najlepsze kości!
Teraz jeszcze te budy trzeba pomalować specjalnymi farbami – i gotowe. Wtedy je sfotografujemy i pokażemy.
I znowu – niech żyje biznes!

I jeszcze jeden biznes, o którym trzeba napisać. Niedaleko naszego miasta jedna bezogoniasta rozmnażała i sprzedawała rasowe sierściuchy, głównie perskie. Mieszkały sobie w domu, dobrze im było i szły jak ciepłe bułeczki. Ale prócz sierściuchów były tam również i psy. Niejeden. Do pewnego czasu hałasowały i biegały po podwórzu, a niekiedy wyrywały się na ulicę. A od pewnego czasu zniknęły z widoku – tylko słychać je było…
Wieść poszła i nasi pojechali. Sprawdzić tę hodowlę i no i zobaczyć, co z tymi psami. Kotom niczego nie brakowało. Natomiast psiaki, hm… W kącie podwórza stała sobie szopa. Może drewutnia, może składzik jakiś. Niewielka. I tam, na drewnianej podłodze, bez bud, bez legowisk i bez misek, gnieździły się trzy yorki, jeden west i dwa berneńczyki. Trudno było ocenić, czy urodziwe, bo ufajdane w łajnie po uszy… Nie miał się nimi kto interesować, bo one były męża tej bezogoniastej, a on powędrował w siną dal. Bez psów.
Chcecie je brać? Bierzcie. Mi one na nic… Ja mam swój koci biznes…
Berneńczyki zostały, bo choć zaniedbane, to przecież do swojej bezogoniastej lgnęły jak rzadko który pies… A ona obiecała, że się nimi zajmie, budę postawi, michy, wypuszczać będzie. Zobaczymy…
A malce powędrowały do schroniska. Potem do zjaw. Potem do fryzjera… Teraz siedzą na kwarantannie. I pewno długo u nas nie posiedzą, rasowce.
Niech żyje… hm… tego…

A poza tym to z jakiegoś domu wyfrunęła sobie papuga. A jak wyfrunęła, to zgłupiała i z powrotem trafić nie umiała. Wymęczoną złapał jakiś bezogoniasty i przyniósł do schroniska. Tylko gdzie taką trzymać? I jak żywić?... Znów pomógł biznes. Jeden sklep zoologiczny podarował papużce poidełko i zapas karmy. Zaraz też poszła na dom tymczasowy. Posiedzi tam, poczeka, może znajdzie się właściciel. A jak się nie znajdzie, to ona zostanie w tym domu. Bo fajny ptaszor!
          
https://www.facebook.com/schroniskozielonagora/posts/597915266933541


            A wiecie, co to cinkciarz.pl? Też się zgłosili! Ale o tym kiedy indziej, jak już będzie więcej konkretów…

Poza tym plucha. Słońca mało. Wolontariuszy też. I ochoty do pisania również. Kończymy.