Wyskakiwaliśmy ze skóry, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. Po co tu przyjechali? Młodamałapani zabrała Kilera ze schroniska parę miesięcy temu. Chociaż Kiler był psem niepierwszej świętości, bardzo sobie ponoć przypadli do gustu i wydawało się, że już nigdy się nie rozstaną. Kiler, pamiętaliśmy, wpatrywał się w tę swoją bezogoniastą jak w obrazek[3]… A tu, proszę, są z powrotem. I to w takim towarzystwie!
Po kilku minutach z biura wyskoczyła Majka. I na tych swoich zreumatyzowanych łapach przyleciała co tchu do nas, do wiat. „I co? I co”, pytaliśmy jeden przez drugiego…
Okazało się, że Kiler zostaje w schronisku, a ta jego Młodamałapani odbierze go, może za tydzień, może za dwa, a może…
Wtedy z biura wyszli ci wszyscy, którzy przyjechali i w towarzystwie naszej bezogoniastej poszli do ostatniej wiaty. Tam Młodama… i tak dalej wprowadziła Kilera do Boksu, przytuliła się do niego, a potem wyszła z wiaty i w towarzystwie panów w garniturach prawie biegiem pognała do samochodu. Jeszcze nie widziałem bezogoniastej, która by tak płakała! Wsiedli, drzwiami trzasnęli i odjechali. Kiler zaczął wyć i dopiero po długim czasie schował się do budy. Siedzi tam od tej pory, nosa nie wychyla i tylko warczy, gdy któryś z naszych bezogoniastych przechodzi koło jego boksu. Do nas też się nie odzywa.
W nocy słyszeliśmy, jak popiskiwał cicho z tęsknoty. Nie zżarł ani kęsa, chyba nawet nic nie wypił. Trzeba mu będzie dodać ducha, ale jak?... No cóż, zobaczymy…
Tego samego dnia zajechał jeszcze jeden samochód. Trochę przypominał ten, którym wozi się złapane na ulicy psy. Wyszli z niego dwaj panowie, też w garniturach, ale zupełnie identycznych[4]. Przywitali się z naszymi bezogoniastymi i powiedzieli, że mają w samochodzie pana z psem. Pan jest pijany, a pies jest groźny. Trzeba by najpierw wyciągnąć psa. Nasi bezogoniaści zerknęli do środka, a ten pies zaraz zaczął warczeć i szczekać. Bronił swojego pana, który akurat spał. Chyba. Bo się nie ruszał. Od razu było widać, że pies jest szkolony do walki. Dwie nasze bezogoniaste poszły z jednym panem w mundurze do składziku, a jeden bezogoniasty próbował uspokajać psa. Gdy tak gadał do niego, mundurowy, który odszedł, wrócił, a za nim szły nasze bezogoniaste z poskromem, czyli ze sznurem na drążku[5].
Bezogoniaści w mundurach otworzyli drzwi, nasi – mają sporą wprawę – zarzucili psu poskrom na szyję i po niedługiej chwili pies był już w kojcu. Zły jak diabeł, ale gdy siła złego na jednego – w dodatku z poskromem – to i najgroźniejszy pies sobie nie poradzi.
A samochód odjechał, odwożąc jego pana do innego kojca.
Pies nietrzeźwego bezogoniastego
[1] Reszta strojów - adekwatna
[2] …tylko kozaczki były nieadekwatne. Patrz: styczeń b.r.
[3] … a bezogoniasta w Kilera – adekwatnie!
[4] A cała reszta odzieży – adekwatna.
[5] A nas olśniło: wiemy już skąd wzięło się powiedzenie bezogoniastych, że „za mundurem panny z sznurem”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz