Oczami Bezdomnego Psa

środa, 30 września 2015

Cztery psy, pancernego brak!

Ooo Matko Suczko! Ależ miałem stracha! Wychodzę ja sobie, proszę Was, na spacer za bramę, dotlenić się... Znaczy, razem z naszymi... Oni się dotleniają podczas przerwy, wdychając takie czerwone światełka i wydychając takie siwe powietrze, a ja towarzyszę. Wiadomo, najświeższe informacje wtedy są! Nooo i tak oni siedzą, a ja stoję i udaję, że nie słucham I NAGLE taki obrazek:


...oooomaamuuuniuu, mało się nie zakopałem tam, gdzie stałem! Nie chcę nawet pisać, czego jeszcze omal nie zrobiłem w tym miejscu... Szybciuchno tylko MYK-MYK-MYK na łapeczkach za drzewo i łypałem ślipiem na to dziwne szesnastołape i czworonożne stado...

Myślałem, że ci nasi na murku zaczną zaraz tłumaczyć, że nie wolno tak, tyle na raz, z różnych kojców, to absolutnie wykluczone i natychmiast mają się rozejść! A oni tylko mówili "aaaaleee suuuper ekipa, no-no-no, cmoku-cmoku, taka świetna banda!

Yyyyy... Czyżbym o czymś nie wiedział?? Psia kostka... Poczekałem, aż znikną za schroniskową furtką i na pewno zamknie się za nimi bramka kojca. Potem jeszcze trochę postałem w bezpiecznym miejscu... I na wszelki wypadek jeszcze ze dwie minutki... I podreptałem zobaczyć, co tam za przeprowadzki miały miejsce.

Podchooodzęęę ja do kooojca... To taki największy kojec, z wybiegiem, z jednej strony ma budynek biura, a z drugiej ogrodzenie, za którym jest las. Naprawdę w dechę miejscówka! O czym to ja jednak... Podchodzę do kojca, zadzieram łeb i faktycznie! Wiszą cztery kartki, a po terenie maszerują cztery dorodne owczary! I ani jeden na drugiego nie warknie, ani drugi trzeciemu zęba nie pokaże gniewnie, sielanka!

Na czele czteropsiowego stada jest Loza.


Jak na psiolaskę przystało, umie się pięknie uśmiechać! Prawda?? Ogólnie jest psiekstra psiolaską i reszta bandy ją uwielbia! Bardzo spokojna, tak na pierwsze poznanie... Przy kolejnych zaczyna szaleć i pokazywać, że lubi się czasami powygłupiać i zrzucić trochę powagi, bo wiadomo, że jej nadmiar szkodzi! Loza za to przyznaje, że wcaaaale nie szkodzi nadmiar... smaczków! To nic, że łapki się skracają, a brzuch coraz bliżej ziemi, kto by śmiał sądzić, że to Lozie uroku odbiera? Tylko się wolontariusze śmieją, że jakiemuś Rubensowi by się spodobała... Chyba go nie poznałem, nie wiem, na której wiacie siedzi, będę musiał to sprawdzić. Loza idealna dla każdego jest! Jak kto chce mieć owczarkę, która jest łagodna, zrównoważona, ale z elementami małego szaleństwa, to więcej nie musi szukać!

Od dłuższego czasu z Lozą mieszka Dokis.


Dokis miał kiedyś nico inną reputację, niż teraz, aaaale co było, a nie jest nie pisze się w rejestr, HA! Najważniejsze, że Dokis przy Lozie złagodniał całkiem i już jest w dechę pies! Najfajniej to mu się z Lozą pomyka po lesie, potrafią chodzić łapa w łapę, boczek w boczek, zgodnie skręcając prawo-lewo. Za to jak któryś rzuci nagle pomysłem, mrugnie porozumiewawczo czy chrząknie, to zaraz zaczyna się zabawa! I łapami się obkładają i zębiska pokazują, ganiają się (chociaż z tymi dwunożnymi po drugiej stronie smyczy to cięęęężkoooo), ale to wszystko w zabawie oczywiście! Żadne tam takie poważne warkolenie się nie odbywa! Pełna kultura! Idealnie by było, jakby Loza z Dokisem pojechali do jednego domu, może do domu z ogródkiem, albo jak nie, to i tak przecież wychodziliby na spacerki, gdzie mogłyby sobie hasać, a potem wracać do domu i drzemać nos w nos...

Jako trzeci, do Bandy Owczarkowej dołączył Gogol.


Taki śmieszny owczar w sepii! Powinien być czarno brązowy, a jemu czerń zrudziała, więc nazywają go czasami jesiennym owczarkiem, bo idealnie w liściasto-jesienny krajobraz się wkomponowywuje. Jakby Loza z Dokisem akurat byli zajęci zabawami, a człek chciał ręce położyć na miękkiej sierści, to Gogol służy pleckami! On do miziania pierwszy, a jakby ktoś chciał szczotką jeszcze pomachać, to też bardzo proszę, wszelkie przyjemności mile widziane! Gogol jest prawdziwie staruszkowy, bo go nasi wpisali do akcji "Wyślij Szukającego Miłości Staruszka do domu"! A to znaczy, że Gogol może wybrać sobie w sklepie nowe posłanko, szeleczki, smyczkę i miseczkę na koszt schroniska! I że jak trzeba będzie powspomagać jego stawy, wątróbkę czy nereczki, to też przyszły opiekun może liczyć na pomoc iiii to też nie koniec, hohoho, bo jeszcze kąpiel mu się należy w psim SPA i jak będzie jakiś problem w zachowaniu (chociaż przy Gogolu to chyba nie jest możliwe), to też ta porada będzie na koszt starego mieszkanka, czyli schroniska. Widzicie? Tylko niechże się ten fajny dom i ekstra super człowiek dla Gogola znajdzie...

Żyli tak sobie we trójkę. Loza, Dokis i Gogol. Aż tu dnia pewnego ktoś stwierdził, że skoro owczarki są trzy, to dlaczego nie... cztery! I tak do stadka dołączył Bajer.


Bajer trafił do nas jako przywódca swojego własnego stada. Stado było niemałe, wręcz jeszcze kilka tygodni, a przysłoniłoby Bajera... Dosłownie. Owczar przyprowadził ze sobą watahę... pcheł. Były ich setki, tysiące, MILIARDY! Zanim zdążyły wydać przyjęcie z okazji przeprowadzki przywódcy, zostały potraktowane takim specjalnym psikadłem. Bajer nie rozpaczał z powodu straty "przyjaciół", wręcz przeciwnie... Zyskał za to nowych, fajniejszych, którzy go drapią przyjemnie za uchem czy po grzbietku, a nie swędzą! Owczar ten jest prawdziwie owczarowaty, niskozadziasty. I może tam się już coś porobiło na końcu kręgosłupka, bo tylne łapki są bardziej leniwe niż przednie, a pobiegałby jeszcze chłopak! Może się uda go jeszcze wygrzać, nasuplementować i podleczyć, i jeszcze będzie mógł się w pełni cieszyć spacerkami...? Najlepiej by podziałał na niego dom, wiadomo... Spokojne miejsce, posłanko, ciepełko... Marzy się każdemu... Bajer to kolejny idealny owczarek w stadzie "Cztery psy bez pancernego". Spokojny, grzeczny, zero agresji...

Komu marzy się owczarek...? Komu, komu jedną czwartą stadka? Nie śmiem pytać, komu połowę stadka... A już do głowy mi nie przyjdzie pytać, kto zostanie tym PANCERNYM z czterema psami!?


...czy może jednak...?

niedziela, 27 września 2015

Pociągi stały się Hanki koszmarem. Pociągiem przyjechało do Hani szczęście.

...ciemna noc. Pod łapami coś chrzęści. Robi dwa kroki w przód - potyka się o coś twardego. Dwa kroki w tył - coś szarpie za szyję. Siada więc na kawałku drewna. Cicho, ciemno, chłodno. Czeka...

...słychać szum. Ona uszy nadstawia, nos wyciąga. Nic nie czuć, ale słychać. Coraz głośniej. Coraz głośniej stuka, puka, STuka PUka, czuć coś strasznego, STUKa, PUKa, czuć coś, czego nie da się nazwać... STUKA, PUKA, i ten wiatr... STUKAPUKASTUKAPUKA... K O S Z M A R R R R R R r r r r....

...szyja boli od wyrywania się, pazury zdarte, serce chce wyskoczyć gardłem, oczy ledwo trzymają się powiek... NIE MA ucieczki...

...powoli się przejaśnia, już coś widać. Jakiś mur, jakieś drzewa, jakieś dłuuuuuugieeee, brązowo-szare coś od jednego horyzontu po drugi się ciągnie. To o to się potykała w nocy....

...znów ten szum... ooooo nieeeee, już to przeżyła w nocy, nie chce drugi raz, nie chce, NIE CHCE. Szyja boli, łapy ranią się o żwir, a szum coraz głośniejszy... i znów ten dziwny zapach... znów to samo, znów stuka, puka, STUKa, PUKa, STUKA, PUKA, STUKAPUKASTUKAPUKA... K O S Z M A R R R R R R r r r r....

Ile razy się to powtórzyło? Nie wiadomo. Ktoś w końcu czterołape, przerażone nieszczęście przywiózł do nas, do schroniska. Brodziate to! Dorodny pies z piękną brodą! Nazwiemy go Rumcajs (to taki dwunożny z solidnym zarostem, z bajki)! Ale się nasi przyjrzeli... eee... psiolaska...! No to będzie bajkowa żona Rumcajsa - Hanka. 

To jest właśnie Hania:


Nie wiemy, czy do skorupki zamknęło ją tylko to uwiązanie przy torach, czy może coś działo się wcześniej. Hania w schronisku nie mogła się przekonać do ludzi... Nasi się starali jak mogli, ale Hania przez 4 lata leeedwo, leeeeeedwo brodę ze skorupki wyciągnęła... Tak jej coś w serce wlazło...


Jak szukać domu dla psa, który tylko czasami nos wyściuboli z budy? I to na widok tych najbardziej znajomych dwunożnych, bo ci, którzy przychodzili pierwszy raz, to tylko przypadkiem mogli koniec ogona zobaczyć, reszta zaraz znikała w budzie.

Wolontariusze jednak ogłaszali Hanię w tej, no... SIECI. Uda się, czy nie, ale przynajmniej nie będzie można sobie potem powiedzieć, że się nie próbowało. I do tej naszej, która brodziatą psiolaskę ogłosiła odezwała się jedna dwunożna... Zapytała o wzrost, o charakter, zapytała, czy ta historia to prawdziwa... Właśnie, że o wiek nie spytała! Popisała z tą naszą, porozmawiała potem... i zdecydowała się przyjechać.


Ta pani wcale nie miała blisko! W dodatku chyba nie ma własnego jeździdełka, bo przyjechała... wielkim, sapiącym, jeżdżącym po szynach, robiącym STUKUPUKUSTUKUPUKU pociągiem... Trzy godziny jazdy do naszej Hanki!

Dwunożna weszła na wiatę, podeszła do kojca i właściwie broda jej tylko mignęła, nie wspominając o reszcie. Ta nasza wolontariuszka, co wie, jak skorupki strachowe rozbijać, przekonała Hanię do spaceru i wszystkie psio- i nie psio- laski wymaszerowały do lasu.


W lesie Hanka zachowywała się jak zawsze - wzorowo! Spokojna, grzeczna i łagodna. Dwunożna-z-pociągu podumała w tym lesie, porozmawiała jeszcze z naszą i zdecydowała: Hania będzie moja. Przecież nikt jej nie weźmie! Kto ma jej pomóc, jak nie ja?

Szybko się to rozeszło, ale wiecie, sami baliśmy się o tym myśleć i tylko cicho trzymaliśmy kciuki... Różnie to bywa, może się coś rozwiać, różne rzeczy już nasi widzieli... Ale jednak zakiełkowała u każdego myśl, że może jednak... Może jednak Hance się uda... Oj, jak byłoby dobrze!

...tymczasem pani, która do Hanki przyjechała raz, ani myślała przestać! Upał, nie upał, pociągiem czy też z kimś samochodem, ale przyjeżdżała wytrwale, spędzała z Hanką czas jakiś i jechała znów szmat drogi do domu.

Na spacerach tłumaczyła cierpliwie Hani kim jest, skąd, gdzie zamieszkają, rysowała Hani na piasku, gdzie będzie leżało jej posłanko, że będzie fajnie, że smacznie, że nie ma się co bać, że razem dadzą radę...


W przekonywaniu pomagały przywożone smaczki:


...i wiecie co... ten dzień nadszedł! Niech mnie Tyson obszczeka, ale nadszedł ten dzień! Wiadomo było, że nadejdzie, więc nasza brodziata psiolaska pojechała do psiego SPA, została wykąpana i trochę wymodelowana, przy okazji przestała być brodziata... na pewno jej odrosną kudełki hyhyhy...

Dzień po wykąpaniu, przystrzyżeniu i wypachnieniu przyjechała Haniowa Pańcia. Samochodem tym razem. Umowa w biurze podpisana, Hanka przeprowadzona po lesie w celu wiadomym, potem zapakowana do samochodu!


W domu Hania sama wybrała sobie miejsce, akurat w mieszkanku jest malutkie pomieszczenie, w którym idealnie zmieściło się posłanko. Na pewno można się tam poczuć bezpiecznie, taka trochę buda, tylko z wysokim sufitem. 


Hanka na początku nie wychodziła za bardzo ze swojego legowiska, chyba, że na jedzonko. Na pewno będzie się to zmieniać, bo Haniowa Pańcia ma w sobie całe pokłady cierpliwości! Poznaje Hanię każdego dnia, widzi, czego się psiolaska boi, kiedy czuje się mniej bezpiecznie, czego nie lubi, ale też - co lubi! Wiadomo, że luuubi spacerki i na widok smyczy bardzo chętnie wychodzi z posłanka. Wiadomo też, że lubi głaskanie, tylko jeszcze sama jest zbyt nieśmiała, żeby po nie przychodzić... Wszystko przed nią! Z taką pańcią wszystko się uda!

Przy mieszkanku jest też malutki ogródek. Właściwie to bardzo dobrze, że mały, nie przytłacza, a jednak na świeżym powietrzu można swobodnie poleżeć, pogapić się na niebo, posłuchać ptaszorów...


CUDOWNIE, że Hani się udało, CUDOWNIE, że trafiła na taką dwunożną i że ta dwunożna zdecydowała twardo, że Hania wyjdzie ze schroniska i to wyjedzie Z NIĄ, i koniec! I okazuje się po raz kolejny, że SIĘ DA! Tak jak z Małą-Lucynką, o której Sonia pisała TUTAJ, tak jak z Pragą, o której pisała TUTAJ... Można pokonać odległość, można się poświęcić, można potem specjalnie dla czworonoga wziąć urlop, żeby pomóc przetrwać ten pierwszy czas w nowym miejscu... Wszystko można, kiedy się chce!

...jedni dwunożni żegnają zwierzaka, bo ten warknie RAZ na kota, drudzy oddają, bo starszemu psu nogi zadrżały po wejściu na trzecie piętro, trzeci - bo pies nie spodobał się komuś z rodziny, który nawet nie mieszka w tym samym miejscu... a inni witają zwierzaka we własnym domu, chociaż na początku dzieliła ponad-stu-pięćdziesięcio-kilometrowa odległość i gruba skorupka strachu...


Będziemy czekać na wieści o pierwszym merdnięciu ogonem, o pierwszym radosnym powitaniu po powrocie z pracy, o pierwszym podejściu w celu głaskowym... W schronisku się nie udało, ale w spokojnym domu, z cierpliwą, wspaniałą dwunożną wszystko się uda!

Trzymamy kciuki!

-----------------------

Z całej hankowej historii płynie ogromne, DOBRE przesłanie. Bardzo dobre. Ale ja mam jeszcze jedno.

Kilka miesięcy temu, zaraz przede mną, pisała bloga Sonia. Sonia PędzącaKluska. W schronisku mieszkała 10 lat. Okropniaście dużo, ja nawet tyle nie mam! Chyba... Co się mówi o szansach na dom, jeśli pies ma lat kilkanaście i zdecydowaną większość z tego mieszka w schroniskowym kojcu? Wiadomo... że właściwie ich nie ma. W przypadku Soni to był moment, błysk, dwa kliknięcia. Pstryk pierwszy - zdjęcie Soni pojawia się na jednej stronie. Pstryk drugi - na tej samej stronie pojawia się pewna dwunożna. Wkrótce potem jest w schronisku, tego samego dnia Sonia odjeżdża, a wszyscy nasi chodzą z wysuszonymi zębami przez szczerzenie się w uśmiechach jeszcze kilka dni, a JA, Tyś, zaczynam pisać bloga.

Jakby kto był ciekawy, to u Soni i SoniowejPańci - jest wszystko w porzo!


Ufff... Sonia nic nie robi sobie z wieku, nadrabia i wreszcie przechodzi spokojne, beztroskie, szczenięce czasy... Rozbraja pluszaki, kopie dziury, wierzga kopytkami na leśnych ścieżkach, jest tak, jak Soni to wymarzyliśmy...





środa, 23 września 2015

Ach, te fotografy! Muszą pstrykać, kiedy nie trzeba!

Pstrykają i tylko czekają na takie momenty! A potem pokazują jeden drugiemu, chichrają się przy monitorach, tylko ubaw mają... Litościwie potem nie udostępniają tych zdjęć, chociaż nie każdy ma to szczęście...

Mnie też pstryknęli jak akurat przygryzłem sobie fafel!


I cały romantyzm poszedł się... ganiać... Mogli powiedzieć, widocznie nie poczułem, ale nie, po co! Mają szczęście, że zrobili też inne i na nich wyglądam zdecydowanie lepiej, o:


Bidek też miał sesję. I taaak, zgadliście, akurat mlaskał, czy ziewał, czy też jednocześnie łbem ruszył i o...


A tak naprawdę Bidek jest całkiem przystojny, o:


Całkiem przystojny kawał prawie-labradora i ciągle czeka na dobry dom... Na dobry, bo już jeden kiepski się po niego zgłosił, tylko dobrze się krył za zapewnieniami, że Bidek będzie miał dobrze. Przywieźli Bidka do domu, weszli do mieszkania i stwierdzili, że Bidek jednak jest za stary, łapy mu się trzęsą... Psisko wróciło do schroniska chyba jeszcze zanim zdążył łapą dotknąć posłanka... A to przecież taki dobry pies! Charakter ma taki labciowaty i wygląd właściwie też! Że starszy już jest... i co z tego? Zostało mu jeszcze kilka lat maszerowania po świecie i dlaczego takie marsze mają się kończyć w schronisku? Ech... Ucha mu też ciągle dokuczają, ale może w domu udałoby się je doprowadzić do porządku, bo u nas to i stres, i przewieje częściej, to jak tu uszy wyleczyć...

Mam też kocie przykłady! Na przykład kocur Gustaw. U nas nazywany Guciem. Patrzcie, jaki dostojny, jaki kocurowaty, taki w szerz i biały, i w ogóle… Takiego to widzę, jak leży na kolanach u jakiegoś mafioza!


A patrzcie, jakie zdjęcie mu ta nasza fotografka machnęła!



No wiecie! I zamiast skasować, żeby nie psuć reputacji kicurowi, to pokazuje wszystkim… Dobrze, że Gucio nie z tych przejmujących się. Tak przy okazji - jego historia wcale nie jest tak przyjemna, jak sam sierściuch. To już drugie odwiedziny Gustawa u nas i tym razem na pewno do właścicielki nie wróci… Jak trafił za pierwszym razem, to był chuudyyy, choooryyy, żal patrzeć! Nasi zaczęli od razu leczyć, a jak znalazła się właścicielka, to obiecała kouty… kotyn… k o n t y n u o w a ć  terapię. Nasi nawet sprawdzali i dobrze wszystko szło! Aż pewnego dnia trafił do nas chuuudyyy, choooryyy biały kot… Gustaw! Z uszami tak zaświerzbionymi, że od samego patrzenia nasi się bali, że się zarażą! Ale wiadomo, zaraz rękawiczki na łapki pozakładali i leczyć zaczęli od nowa. Właścicielka się będzie długo tłumaczyć… Gucio jest super kocurem, jak słyszę od naszych, taki nakolannikowy, mruczasty i ogólnie do kochania! Mógłby wymaszerować do domu, ale prawo mamy takie, że tylko na razie na umowę tymczasową, a dopiero jak się pozbawi właścicielkę właścicielstwa, może już być umowa stała.

Wracając do psów, to mam jeszcze tutaj do pokazania Twixa. Psiak to śmieszny jest tak ogólnie, bo miny potrafi robić nieziemskie i tak poza tym jest też super pocieszny, ale fotę mu zrobili taką…


No widzicie? Jak jakiś dwułapy, płaski zwierz z ogonem wyrastającym z głowy! I ta łapka na bok… Padłem, jak zobaczyłem! A potrafi się zupełnie normalnie prezentować, o:


Twix też szczęścia nie ma jakoś. Raz był adoptowany, ale okazało się, że może to psiak nieduży, ale ma siły za trzech! I starsza pani sobie nie mogła dać rady z psiurem, który po miesiącach schroniskowych chciał się wyszaleć na spacerach. To normalne, że nawet staruszki ciągną przez pierwsze tygodnie w nowych domach, bo są przyzwyczajone, że przecież następny spacer za kilka dni! Dopiero, kiedy zrozumieją, że spacerki są regularne, trzy albo i więcej, to się uspokajają i maszerują już spokojniej, dokładnie i niespiesznie penetrując okolice. Poszła też plotka, że Twix nie lubi samotności i dość głośno dopomina się o towarzystwo, kiedy zostanie sam… Da się nad tym pracować, a Twix niegłupi jest, ale to trzeba chcieć i się nie bać…

Ostatniego na dziś zaprezentuję Kolika! Kolik to owczarkowate psisko, inteligentne i mądre, patrzcie, jaki super owczar!


…chociaż jak się spojrzy na to zdjęcie…


….troszkę tej kolikowej inteligencji ubywa… A może i nawąchał się jakiegoś majeranku czy kocimiętki przed sesją, ja nie wiem, nie wnikam! Słyszałem, że wolontariusze go chwalą, że taki spokojny i zwór... zór... z r ó w n o w a ż o n y  jest, że grzeczny na spacerach i w ogóle jak ktoś chce mieć takiego owczara-przyjaciela do połażenia po lesie, to Kolik w sam raz! I też niewidzialny, jak masa spokojnych owczarów, które u nas mieszkają...

Może i nie powinienem pokazywać tych zdjęć, ale jak to ma sprawić, że ktoś stwierdzi "HA! Jaki śmieszny zwierz! Adoptuję go, nie będzie mi smutno!", to właśnie, że będę publikować!

Tak czy siak dziękuję wszystkim, którzy poświęcają czas, aparaty i SIĘ, żeby nas focić, przecież gdyby nie wszystkie te osoby, to byśmy nie mogli się reklamować w tym całym internecie i nasze podobizny nie wisiałyby w sklepach, na słupach, przystankach i gdzie się da... A to wszystko przecież zwiększa nasze szanse na adopcje! I co rusz któryś zwierz ma robioną sesję, czy po przyjęciu zaraz, czy później, do akut... krua... a k t u a l i z a c j i... Niełatwe to jest, bo jeden łbem ruszy, drugi tylko tyłem na ochotę stać, ale nasi wiedzą, że warto i cierpliwi są... Albo bywa, że same takie śmieszne miny wychodzą, ale tak czy siak wdzięczni jesteśmy za cały ten trud Wasz! A że czasem ufajdamy to czarne kółko z szybką w środku... Oj tam, oj tam... Pomruczycie coś pod nosem, co ciężko zrozumieć, ale i tak robicie swoją robotę, DOBRĄ! Dziękujemy!

niedziela, 20 września 2015

Szykujcie się do domów, sierściuszki!

Aaależ sie nagromadziło u nas sierściuchów! Poprzedniego lata było ich o połowę mniej, bo kociarni nie było. Teraz stoi dumnie kociarnia, więc i więcej mruczków znalazło u nas schronienie i tutaj czekają na dom. Niektóre mieszkają na kociarni ogólnej, gdzie mają jedno wielkie pomieszczenie do dyspozycji, mogą tam się bawić, ganiać, mruczeć wspólnie... Mają tam też okno i zwykle któryś sierściuch leży na parapecie i reszcie opowiada, co się dzieje na schroniskowym placu.

W innych sierściuchowniach stoją takie kocie kawalerki. Każdy miałczek ma tam swoje własne eM, ze swoją własną toaletą, miseczką, kocykiem, posłankiem, zabawką... Niektóre tam są samotne bardzo, bo co prawda nasi tam oczywiście chodzą do nich pogadać, pomiziać, podrapać i kulnąć piłeczkę, ale nie mają aż tyle czasu, żeby każdemu mruczkowi zapewnić tyle kontaktu z dwunożnym, ile by każdy chciał czy potrzebował... Niestety...

Dlatego też chciałem dzisiaj zareklamować kilka sierściuchów, może znajdą domy DZIĘKI MNIE?? Blisko nich mieszkam, bo właściwie przez ścianę, one nie są takie straszne, jak niektóre psy mawiają... Że niby wredne, że tylko łapami machają przed nosem, że nie są dla dwunożnych, tylko dwunożni dla nich... Takie czasami opinie się słyszy i pewnie czasami tak jest... ale bez przesady, dwunożni też mają swoje za uszami!

Różne u nas są sierściuszki, na przykład Zeus:


Czaarrrrrrny taakiiii, że w nocy tylko oczy pewnie widać, a czasami i to nie. Zeus jest taki, wyobraźcie sobie, że wcale go nie ciągnie do miziania przez długie godziny, wcale na kolana się pchał nie będzie rano, w nocy czy w południe. Zeus jest typem zwiedzająco-ciekawskim. Interesuje go każdy zakamarek, każdy ciemny kąt, wszystko trzeba obwąchać (tak! koty też poznają świat węchem, chociaż niuchacze mają takie dość śmieszne w porównaniu do naszych, psich...), wszystko obczaić okiem, uchem i wąsem. Pewnie i chętnie na spacery by wychodził! Nawet ciekawskie koty potrzebują jednak stałej miejscówki do mieszkania i na pewno po całym dniu zwiedzania potrzebuje się porządnie wyspać i solidnie wymiziać...

Niech od razu nikt nie pomyśli sobie, że nie bierze czarnego kota, bo mało miziasty! To nie od koloru zależy! Na przykład mamy super-miziastą Iskrę.


Iskrę ktoś zapakował do kociego transportera razem z małymi Iskierzątkami i zostawił na klatce schodowej... Całe towarzystwo trafiło do nas. Iskra okazała się idealną kociomatką, odchowała kiciodzieci wzorowo i z największą uwagą! One się powoli rozchodzą do domów... Iskra się z tego cieszy, ale na pewno myśli, że i ona do domu pójdzie niebawem. Ooooj ona należy do tych miziastych i mruczastych! Sama zresztą się domaga uwagi i głaskania, bardzo jej brakuje kontaktu z dwunożnymi...

Są też takie, które w oczach mają czujniki ruchu i reagują polowankiem na każdą piłeczkę, papierek czy myszkę ze sznurka. Na przykład Ewel.


Czarny Ewel w białych skarpetkach, z białym żabotem i białym mocherkiem na klacie. Całkiem ładny jest, nawet ja to muszę przyznać! I z jednej strony bardzo by chciał być miziany, zabawiany, trzymany na kolanach... a z drugiej przytłacza go schronisko, niepewny jest i niebardzo rozumie to, co się dzieje na około. Szczeki, miałki, stuki, z każdej strony coś nowego, nieznanego, ciężko się do tego przyzwyczaić... W swoim domu na pewno mógłby być prawdziwym kotem, domagającym się jedzonka, pchającym się na kolana, mruczącym wieczorami, bawiącym się firankami, kwiatkami, kulkami z papieru, a może i z innym zwierzem...

Nie myślcie, że mamy same czarne i czarno-białe mruczki i same dorosłe! Wcale nie! Patrzcie na Groszka:


Urocze małe kocię! Prawie białe, z prawie różowym nosem, z pieprzykiem na policzku. Wyrośnie na pewno na całkiem dorosłego kota, ale na razie jest taki pocieszny, chętny do rozrabiania i zabaw, łapiący wszystko w małe łapki, targający pazurkami... Taki maluch w schronisku jest narażony na choróbska... Bo to i stres, i świeżo po szczepieniu, i brak matki, a często takie maluchy powinny jeszcze przy niej być... Na szczęście zwykle mają rodzeństwo, ale nie zawsze... I siedzą takie miauczące maluchy w mieszkankach w kociarni, przez większą część dnia mogą liczyć tylko na siebie, bo nasi przecież nie mogą ciągle się nimi zajmować... Zawsze wtedy nasi mają nadzieję, że szybko uda się im znaleźć domy, w którym znajdą duuużo ciepła oddając maaasę radości.

Albo taki różowonosy Burbon...


Ten kocur, co się nie boi swojej kocurowatości, więc dumnie nosi róż na nosie, czeka na właściciela już półtora miesiąca... Aż tyle! Dla takiego młodego kota to szmat czasu! Przecież mógłby dorastać w domu i dostarczać swoim dwunożnym radości i śmiechu już tyle tygodni! A on wciąż czeka. Może na żywo nie prezentuje się tak uroczo jak na zdjęciu? Nie wiem, jak się zakradałem na mruczkarnię to po ciemku, żeby stróża nie budzić, to muszę bazować na zdjęciach bardziej... Nie muszę chyba też wspominać, że taki sierściuch może robić się coraz bardziej nieśmiały, jak nie jest miziany dostatecznie często... I potem takie błędne koło się robi... Trafia taki miałczek do nas, nie zostaje adoptowany zbyt szybko może stawać się coraz bardziej nieśmiały. Potem przez to, że jest zbyt nieśmiały, ma mniejsze szanse na adopcje... I tak to potem...

Tak jak psy opierają się na kraty, merdają ogonami, wywalają jęzory w uśmiechach, tak koty ocierają się o kraty swoich mieszkanek albo o nogi ludzi, którzy wchodzą na kociarnię. Pchają łby pod rękę, ocierają się policzkami o ludzkie ramiona, policzki, dłonie, deptają w miejscu, wbijają pazurki w kocyk, chodzą w lewo i w prawo, wpatrują się wielkimi oczami, mrużą je, wdzięczą się i pokazują tak, jak potrafią, że są takie super, takie gotowe do bycia CZYIMŚ kotem...

Tylko CZYIM będa...? I kiedy...?

Może Twoim? Dzisiaj...?

środa, 16 września 2015

Takich rzeczy się nie robi... Nikomu...

Żal mi. Zwyczajnie mi żal, chociaż jestem facet, powinienem być twardy. TWARDY! Tymczasem bywa, że jestem twardy jak suchy chleb i się kruszę jednak na bułkę tartą, jak słyszę takie historie, potem widzę takie rzeczy... Widzę, że nasi są dobrzy, widzę, że starają się jak mogą, żebyśmy byli weseli, żebyśmy wierzyli w dobrych ludzi, żebyśmy nie tracili nadziei. A potem dzieje się coś takiego, że zwątpienie nas zalewa i nasi znów muszą zdwajać wysiłki, żeby dwie trzecie schroniska merdało ogonami, a pozostała jedna trzecia mruczała...

Na początek taka świeża sprawa... Był sobie kiedyś psiak. Słusznej... szerokości. Nie pamiętam już, jak trafił do nas za pierwszym razem, ale teraz to już nieważne. Dostał u nas imię Aro II. Był już inny Aro wcześniej, dlatego ten II. Tak wyglądał wtedy:


To zdjęcie takie zszyte, bo musiałem zeskanić, nie miałem jak inaczej... Widać jednak uroczego, uśmiechniętego niedźwiadka. Wtedy nie miał aż takiej nadwagi, od nas wychodził już jako WALEC na solidnych łapeczkach.

Aro pomieszkał w schronisku kilka miesięcy. Został adoptowany i nawet całkiem niedaleko, nasi go widywali co jakiś czas. No właśnie... Widywali go, nawet byli dwa razy na wizycie poadopcyjnej, wszystko było w porządku! Było... Dwa tygodnie temu zadzwoniła do nas właścicielka niedźwiadka. Powiedziała, że będzie miała w domu dodatkowego lokatora i co teraz można zrobić z Aro? Lokator ma być malutki, ale już wiadomo, że dla psa miejsca nie będzie...

Hmm... dwunożni mają takie dziwne zwyczaje, bo jak się okazuje, że dwunożna laska czy psiolaska ma się rozdwoić, czy w przypadku psa - rozczworzyć czasem... to koniecznie chcą się rozstawać! Tylko dlaczego wtedy zwykle dwunożny zostaje w domu, a czterołap ma się wynieść?! Nie zawsze tak jest, ale żebyście wiedzieli, jak często o tym nasi słyszą!

Wracając do Aro - wyjścia były takie, że możemy pomóc psu szukać nowego domu. Właścicielka zrozumiała... niby... Aż pewnego dnia telefon - przybłąkał się do mnie pies, taki średni, owczarkowaty, skórę ma chyba chorą, bo dobrze to nie wygląda... Nasi pojechali. Niech to Tyson ściśnie w paszczy! ARO II! Ach, uwierzyć nie można było, ale ta fasolka wszczepiona w skórę nie chciała innego numeru pokazać... To jednak był, jest Aro...


A to jego plecy...


......
...nasi musieli niedźwiadka pozbawić futra...Musieli dokładnie obejrzeć ten obraz nędzy i rozpaczy...


Co mu się stało...? Nie wiem, jak z nim biegali to jeszcze nie wiedzieli, co to takiego. Teraz czekają na wyniki... Aro nie chce nic mówić o tym, co trzeba zrobić albo czego nie, żeby dorobić się takiego stanu zdrowia... zamknął się w sobie... Można się dziwić...?

Przywieźli do nas też ostatnio Ciapka...


...mhm, ledwo da się patrzeć, prawda...? Oczy by same uciekały, ale wiecie, że nie wolno. Trzeba zapamiętywać takie obrazki, żeby potem obok nich nie przechodzić obojętnie.... Bo zwierzaki w takim stanie istnieją... Naprawdę istnieją i jak zamykacie oczy, to one nie znikają... 

Nie wiem, co było z Ciapkiem zanim do nas trafił. Próbowałem się dowiedzieć, Dżokej świadkiem! Tylko akurat w biurze byli nie ci, co go przyjmowali i szczegółów nie znam niestety... Ciapka się chciałem zapytać, pewnie, że tak! On jednak stwierdził grzecznie "Czy to ważne, Tysiu? Teraz jest mi ciepło, w sercu mi też jest tak ciepło... Tu jest tak przyjemnie... Nieważne już nic, Tysiu, liczy się tu i teraz, o tamtym zapomnę...". Najważniejsze, że sam się do takiego stanu nie doprowadził! A na pewno był czyjś. Oswojony jest zupełnie! Nie ucieka, wie, co to smycz i bardzo ładnie drepta na spacery. Grzecznie, przy nodze, nie ciągnie. Lubi ludzi. Mimo wszystko lubi... Ogonkiem nieśmiało merda na ich widok... Dobrzy u nas są dwunożni, każdy w końcu merda ogonkiem...


Odkarmią nasi Ciapka. Odkarmią, wymoczą w szamponach... Ciapek będzie piękny i nikt nie uwierzy, że to chuchro na zdjęciach to ten sam pies...

A ten? Śliczny, kłaczaty, puchaty, mięciutki, łaciaty, ludzie się za nim oglądają!

 

I co, kto powie, że psiaczek się zgubił, że właściciele szukają, że już pędzą? Taa... pędzą, ale w kierunku odwrotnym... W naszym mieście na ulicy zatrzymał się samochód, otworzyły się drzwi i wystawiła się ręka z biało-czarnym kudłaczem... Ręka się schowała, drzwi się zamknęły, jeździdło odjechało, psiak został... Nasi nazwali go Simon. W okolicach ogona jego sierść bardziej przypominają wełnianego mopa, takie są kudełki sfrędzlowane, ale to się da zrobić, nasi nie takie rzeczy potrafią!


Grzeczny taki, miły całkiem, przytulać się lubi, bezpiecznie tak siedzieć wtulonym do dwunożnego... Większość czasu jednak Simon spędza sam w towarzystwie swoich miękkich, skołtunionych kudełek... I jak do nas trafił, i zamieszkał w jednym z kojców, to się okazało, że to takie chucherko, że trzeba było pilnie robić przetasowania, żeby Simona umieścić w kojcu z wąskimi kratkami, bo go nasi przyłapali, jak w kojcu został zad, a głowa z przednimi łapami już właściwie tylko czekała na tył i całość ruszyłaby na poszukiwanie kogokolwiek, kto pocieszy trzęsące się ciałko...

Zacząłem mocno to i tak zakończę. Pisałem już o tym. Pisałem TUTAJ. I znów muszę... 

Senior. Znaleziony w rowie, kiedy czekał... na śmierć. Blisko było. Nie było w nim woli życia, nie było wiary, nie było nadziei na lepsze jutro. Nie było nadziei na żadne jutro. Bo co mogło jeszcze nadejść? Kolejna kulka śrutu?? 


To jest Senior. Niedługo po znalezieniu i przywiezieniu do psiowetów. Nie trzeba było zdjęć robić, nie trzeba było macać specjalnie. Wciąż było widać dziury w boku... Później się okazało, że część już dawno zdążyła zarosnąć, to nie było jednorazowe oberwanie... Ile się przy tym najadł strachu - tylko on wie. Ile lat żył bojąc się każdego, kto do niego podchodził? Przecież nie musiał podchodzić z dobrymi zamiarami... Ile razy musiał uciekać? Ile razy błagać o jedzenie? O dawce czułości marzyć nie śmiał nawet.

Senior ma 14 lat. Mniej więcej. Piękny jest...?


...hmm... bądźmy obiektywni... Ale BĘDZIE. Na pewno będzie. Zaufa? Zaufa, już ja wiem... Ale czy zapomni...? Czy znajdzie się ktoś, kto nigdy nie wymówi przy nim słowa "śrut"? Kto nigdy nie strzeli przy nim, choćby dla żartu, z pustego worka...? Kto będzie go delikatnie głaskał, kto będzie rozumiał lęki, kto nauczy go cieszyć się życiem i u kogo będzie mógł wreszcie budzić się spokojnie, powoli otwierać oczy i nie zrywać ze strachem...?

Takich rzeczy się nie robi... Nikomu...
Nie doprowadza się do takiego stanu...
...nie głodzi...
...nie porzuca...
...nie strzela...
...nie sprawia, że boją się każdego dnia...
...................... że nie są pewne, co przyniesie jutro...
...................... że nie wiedzą, czy na pewno będzie to jutro..........

...takich rzeczy się nie robi...

niedziela, 13 września 2015

Nasi nie tylko szukają domów. Sami je dają! Część II.

Witam w drugim odcinku cuklu "Nasi nie tylko szukają domów..."! TUTAJ była pierwsza część. Kto nie czytał, niech prędziuchno nadrabia zaległości!

Dzisiaj będziemy pisać parzyście. Znaczy będzie znów o dwóch naszych, a one z kolei mają też po dwa, ale tylko jedna z nich ma dwie od nas, a druga ma jednego. I u tej drugiej to ja się bałem, że ten pierwszy zostanie pożarty a tu się okazało, że to ten drugi musi uciekać! Rozumiecie, prawda?

Zaraz się wszystko rozjaśni!

Uwaga, ekhem, historia pierwsza. NaszaLaska i jej psiolaski.
Daaawno, daawno temu, pewna dziewczynka marzyła o psie. Marzyła i marzyła, i marzyła... Aż wreszcie nadszedł czas, kiedy wreszcie mogła go przygarnąć! (Bo to odpowiedzialne bardzo było i nie tak na hura). Zajrzała na stronę naszego schroniska, pootwierała sobie wszystkie psy, które miały wpisane "mały" i zaczęła oglądać, aż nie trafiła na to:


Wieeelkie oczyska zdawały się z ekranu wyłazić, wołać, biadolić błagalnie! Nasza pozamykała wszystkie inne psy, bo to ONA, Telma, musiała być jej i koniec! Pojechała do nas pełna obaw, no bo przecież to, że Nasza kocha już Telmę to nie znaczy, że Telmie zabije mocniej serduszko, prawda? Tak sobie niemądrze myślała, a przecież wiadomo, że schroniskowcowi wystarczy pokazać kawałek siebie i on od razu, z miejsca, kocha od nosa do ogona!

Telma zamieszkała u naszej. Później zupełnie niespodziewanie i pechowo zachorowała ciężko na niuchaczówkę... czy na coś podobnego... oo wiem, na nosówkę! Walczyyyłaaa o nią ta nasza dwunożna jak LWICA! Telma ledwo uszła z życiem, już weterynarze zaczynali wątpić, bo przecież naoglądali się psów z tą chorobą i to niełatwe jest wyzdrowieć... Ale Telma wiedziała już, że ma dla kogo zdrowieć i ŻYĆ... Dała psiolaska radę z choróbskiem i od tamtej pory jest tymi wielgachnymi oczyskami wpatrzona w SWOJĄ Naszą jak w obraz...


Mijały miesiące, najpierw kilka, potem kilkanaście... a Naszą zaczęło znów na wiaty ciągnąć. Bardzo chciała pomagać i czterołapom umilać dni. Przechadzała się więc między kojcami... i przechadzała... i coś ją zawróciło... Mała suczka wciśnięta w pręty kojca, przestraszona i wycofana.

Mańka. Znaleziona z gromadą małych Maniątek. Później one rozjechały się do domów, ona musiała opuścić dom tymczasowy i przeprowadzić się do schroniskowego kojca. Nieśmiała była bardzo... i taka "się bojąca świata".


Taką poznała ją ta Nasza, co w domu miała już Telmę. Poznała i... nie mogła zapomnieć. Przychodziła i przychodziła... Oswajała, przyzwyczajała, przekonywała za każdym razem, że Mania jest cudowna i nie ma się czego bać, bo będzie dobrze i znajdzie szcześliwy dom... I pewnego dnia w głowie zaświtała myśl, że cholipcia, a może ten dom będzie u niej?! A dlaczego nie?! Po jakimś czasie nastąpiło zapoznanie psiolasek...


I w porządku! Nic się nie stało, krew się nie polała, głaski były jednoczesne i zapewniania, że żadna nie zostanie pominięta, że Telma dalej tyle samo będzie miejsca w sercu zajmować, a w naszej najwidoczniej urosło drugie, tak samo wielkie serce dla Mani...

Zamieszkały wszystkie laski razem. Wspólnie śpią...


Czasami dwunożna musi szukać sobie zastępczego posłanka...


Szamanko też jest wspólne...


Wygrały psiolaski w psiolotka. Wygrała też Nasza 8 łapek i dwie pary wpatrzonych w nią oczu, dwa ogonki merdające jak oszalałe i dwa bijące tylko dla niej serducha. Niech bajka trwa!

Aaaaa teeeraz druga historia! Inna Nasza miała już jednego czterołapa, ale... co zrobić... zakochała się! Nie było to zakochanie od pierwszego wejrzenia, ale za to takie na zabój. A zaczęło się tak...

Kiedy przyszła na szkolenie wolontariackie i przyznała się, że obawia się większych psów... Od razu szkoleniowczyni zaprowadziła ją do Żoża! Żożo mały nie jest, ale tak wiecie, pod pełną kontrolą z grubej rury!


Jako młodszy wolontariusz nie mogła wychodzić z Żożo na samodzielne spacery, ale każda wizyta w schronisku musiała mieć stały punkt - pomizianie psiulca przez kraty. Później Nasza się postarała o pozwolenie wychodzenia ze "swoim" czworonogiem i od tamtej pory stałym punktem wolontariackich odwiedzin to był wspólny spacer.

Żożo nie należał do psów z łatwym charakterkiem. Do ludzi cudowny, ale skubaniec tak się darł na inne psy, tak się nakręcał, że zupełnie przypadkiem mógł chapsnąć... Ta Nasza z nim ćwiczyła, za każdym razem, kosen... konkse... k o n s e k w e n t n i e  pokazywała, co fajne, a co niefajne i psisko zaczynało łapać! I tak przychodziła i przychodziła, wyprowadzała Żożo zupełnie nie traktując go jako czworonoga, którego w ogóle kiedykolwiek mogłaby przygarnąć. Przecież duży jest!

Aż pewnego dnia przyjechała do schroniska z drugą dwunożną... Ta dwunożna posłuchała Naszej (która zupełnie nieświadomie nawijała ciągle o tym SWOIM schroniskowcu!)... Poobserwowała, jak wyglądał spacer... I całkiem pewnie orzekła "Ależ to twój pies! Ja mam dwa psy, dasz radę, przecież Żożo jest twój!". Wtedy Nasza powiedziała, że wcale nie, że przecież Żożo duży jest, że ma w domu już małego, białego kluska, że wysokie piętro, nieeee, na pewno niee...

....ale ziarenko zostało zasiane...

Nasza poszła nawet do behapsiorysty, czy da się, jak on to widzi... Ale on powiedział, że raczej kiepsko (tak!). Bo w domu jest terier, długo był jedynakiem, no nie wiadomo... Iiii wtedy ta Nasza stwierdziła, że COOOO???? JAK TO SIĘ NIE DA! Próbujemy!

Aż się zląkłem! Bo Żożo z taką opinią miał poznać małego, kluskowatego, białego, niewinnie wyglądającego terierka...? Wiecie, co się jednak okazało...? Że to wcale nie ten kluseczek Idefix będzie musiał uciekać, tylko Żożo! Fix jest terierem nad terierami i ma swoje zdanie i zupełnie twardy charakterek!

Jak się jednak powiedziało jedno HAU, to trzeba powiedzieć drugie. Nasza razem z behapsiorystą przekonywali Fixa, że pomysł posiadania kolegi jest całkiem fajny!

I nagle stała się rzecz najmniej spodziewana... Żożo, tyle czasu mieszkający w schronisku, tyle czasu nikt nie chciał go zabrać do domu.... Nagle odezwały się dwie zupełnie nowe osoby gotowe go przygarnąć... Prawie jednego dnia! Jak się ta Nasza dowiedziała... Oooo Maaatkoo Suuuczkooo, co to się dziaaało w biuurzee! Chlipałaaa tak, że w kuchni było słychać! Że jak to, że jej Żożo, przecież JEJ... Dwa dni nie spała, nie jadła, nie oddychała prawie. W końcu wpadła do biura i powiada: "Biorę!".

Żożo przeprowadził się całkiem niedaleko... I wystarczy kilka ulic, a już można zyskać zabawki...


...i kumpla...

...który jeszcze czasami sobie poburczy i za nic na świecie nie przyzna, że kiedy nie widzi Żożulca, to jednak jest mu trochę smutno i że uwielbia razem z nim wyjadać serki prosto z kubeczka, i że lubi te przebieżki leśne wspólne, nawet jak mu łapeczki nie chcą przyspieszać...

Żożo nawet utrzymuje bardzo ciepłe stosunki sąsiedzkie! Nasza ma taką CudownąPaniąSąsiadkę, z którą lubi sobie porozmawiać od czasu do czasu. Czasami jej Fixa zostawiała do towarzystwa, bo wiadomo - razem raźniej. Początek znajomości PaniSąsiadka - Żożo był dość..... nieciekawy, aaaale puśćmy w niepamięć tę DROBNĄ wpadkę, bo teeeraaaz Żożo jest w CudownejPaniSąsiadce zakochany po uszy! I zdaje się, że z wzajemnością...


...i niech bajka trwa...


 Nieprzypadkowo napisałem o tych akurat czterołapach razem. Nie miały okazji poznać się w schronisku, poznały się później! A to dzięki temu, że te dwie Nasze się też poznały dobrze i teraz wszyscy BYWAJĄ u siebie. O, bardzo proszę:


Kuchnia łączy czworonogi! To wiadomo nie od dziś. Żożo, Telma i Mania. Idefix stwierdził, że jednak tłoku w kuchni nie lubi, bo mniejsze szanse na spadki z blatu... aaaale za to tutaj:

W wyrku mieści się duuużo zadków, a im więcej, tym cieplej. Fix vel Klusek czuwa nad sprawiedliwym podziałem miejsca.

Ach! I niech bajka trwa!