Ekhem, zaczynam...
Daaawno daaawno teeemuuu, kiedy rok był jeszcze zeszły i zaczynała się jesień, do schroniska przywieziono suczkę. Całkiem ładna, średnia, lekko kudłata, brązowa. Za to dziiikaaa, że strach! Znaczy nie dwunożni się jej bali, ale ona okrutnie bała się dwunożnych. Dostała imię na przekór, żadne tam Strachajło czy Trzęsizadka, ale pięknie - Lucynka.
Lucynka nie chciała się przyznać, co robiła wcześniej, czy miała jakieś koszmarne doświadczenia, czy może po prostu nigdy ludzi nie poznała, a może nie poznała żadnych dobrych... Można przyjąć, że jej historia po prostu zaczęła się w schronisku.
Jedyne zdjęcia, jakie udało jej się zrobić, to takie:
Siedziała głównie w kącie albo w budzie, taka kupka psiego nieszczęścia...
...mniej więcej w podobnym czasie, pewna para zdecydowała, że mają już swoje mieszkanko, wreszcie mogą przygarnąć jakiegoś psiego przyjaciela. Przeglądali stronę schroniska... ten psiak się uśmiecha do zdjęcia, ten stoi dumnie i pierś pręży, ten ucha nadstawia, tamten jęzor wystawia... A ten... taki strasznie smutny, samotny, zdezorientowany... Lucynka... "Jest śliczna i już nasza! Jedziemy!"
W schronisku okazało się, że Lucynka potrzebuje czasu. Dużo czasu. Więcej, niż się wydawało... Para się jednak nie zniechęciła! Przecież już pokochali suczkę, to jej teraz nie zostawią, przecież już "była ich"!
Pani przychodziła często, zachodziła tylko do biura z małym pojemniczkiem ze smakołykami, kurczaczkiem czy innymi dobrami, mówiła "Dzień Dobry, ja do Lucynki!" i szła do lucynkowego kojca. Pomagał Jej taki nasz Pracownik, co to umie rozmawiać z psami. Podpowiedział co i jak, żeby suczki nie przestraszyć jeszcze bardziej, żeby się nie cofała, a wręcz przeciwnie.
Powoluśku to trwało... powolusieńku... Jesień zdążyła minąć, a Pani jak przychodziła, tak przychodziła dalej, z tym samym pudełeczkiem, z nowymi smakołykami... Lucynka została przeniesiona do apartamentu i ile się ta Pani należała z Lucynką na podłodze, to chyba tylko one obie wiedzą!
Z czasem Pani zauważyła, że Lucynka wybiega z budy, kiedy ją widzi. Potem znów się chowa, ale i znów wychodzi. Myślała, że może ogólnie tak się oswoiła z ludźmi, ale nie... Pracownicy zgodnie potwierdzili, że na ich widok ani nosa nie wyściubi z bezpiecznego kąta! Czyli jednak poznaje, czyli jednak czeka... Aż w końcu Pani z Panem postanowili, że to ten najważniejszy dzień nadchodzi! Krótko przed końcem roku została wreszcie podpisana umowa... Wszyscy się bali! Znaczy pracownicy chyba najmniej, bo przecież KTO byłby lepszym opiekunem Lucynki??
Był strach, bo przecież co innego taki kojec w schronisku, a co innego duże miasto, mieszkanie, spacery... Lucynka to już kompletnie nie wyobrażała sobie przyszłości, ale jakie inne było wyjście? Wszystkie psy ją przekonywały, że trafiła w psiolotka i z kim, jeśli nie z tą Parą??
Wyjechali...
...a pewnego dnia...
"Witajcie Kochani
W schronisku w którym byłam stosunkowo dość krótko, nazywałam się Lucynka II. Teraz moi dwunożni mówią do mnie Mała lub Malutka – powoli przyzwyczajam się do tego imienia.
Zapewne, jak pamiętacie, byłam bardzo przestraszonym, wycofanym i nieufnym psem. Przez jakiś czas nie chciałam nawet z budy wychodzić. Panicznie bałam się wszystkich i wszystkiego. Choć nie mogę swoim człowiekom opowiedzieć historii mojego wcześniejszego życia to oni i tak domyślają się, że mimo mojego młodego wieku doznałam wielu krzywd.
Moi bezogoniaści zabrali mnie do mojego nowego domu 29 grudnia. Ta data z pewnością na długo zapadnie w ich pamięci bo bardzo się cieszyli, gdy mnie zabierali (w mojej też ale przyznam Wam, że ja byłam wtedy bardzo przerażona bo nie wiedziałam co się będzie ze mną dalej działo i niezbyt chętnie chciałam opuścić poznany już kojec).
Wyobraźcie sobie, że około 2 m-cy prawie codziennie do mnie do schroniska przyjeżdżała moja nowa opiekunka, specjalnie tylko do mnie. Dawała mi różne smakołyki, czesała, głaskała i robiła, co tylko mogła żebym tak się nie bała i na nowo zaufała ludziom. Starała się mnie przekonać, że nie wszyscy są źli i że nie wszyscy chcą mi zrobić krzywdę. Moi schroniskowi opiekunowie także do tego się przyczynili. Wszyscy o mnie dbali. Bardzo Wam za to dziękuję. Do dziś pamiętam jak mnie moja obecna dwunożna z Panem Mieciem po raz pierwszy ze szpitalika na smyczy wyprowadzili (a ja tak nie znoszę chodzenia na uwięzi) jacy byli ze mnie dumni… Wykazali w stosunku do mnie dużo cierpliwości i czułości.
W nowym domu szybko zaprzyjaźniłam się z innymi czteronożnymi kuplami –kotami. Z ludźmi potrzebowałam dużo więcej czasu i choć minęły ponad dwa miesiące, gdy jestem w domu nadal boję się ludzi, ale do moich opiekunów przyzwyczaiłam się i nawet zaczynam chodzić za nimi krok w krok. Na razie trzymam ich trochę na dystans i nie przychodzę kiedy oni mnie wołają a wtedy kiedy ja tego chcę – czyli wtedy gdy oni tego nie widzą lubię im zrobić niespodziankę i cichuteńko zakradać się do nich. Choć mam swoje wygodne posłanie to i tak gdy tylko nie widzą wskakuję na kanapę. Skoro koty mogą to ja przecież chyba też… Ja też mam przecież cztery łapy to i mnie się chyba należy czasem … prawda?
W nowym domu szybko zaprzyjaźniłam się z innymi czteronożnymi kuplami –kotami. Z ludźmi potrzebowałam dużo więcej czasu i choć minęły ponad dwa miesiące, gdy jestem w domu nadal boję się ludzi, ale do moich opiekunów przyzwyczaiłam się i nawet zaczynam chodzić za nimi krok w krok. Na razie trzymam ich trochę na dystans i nie przychodzę kiedy oni mnie wołają a wtedy kiedy ja tego chcę – czyli wtedy gdy oni tego nie widzą lubię im zrobić niespodziankę i cichuteńko zakradać się do nich. Choć mam swoje wygodne posłanie to i tak gdy tylko nie widzą wskakuję na kanapę. Skoro koty mogą to ja przecież chyba też… Ja też mam przecież cztery łapy to i mnie się chyba należy czasem … prawda?
Dziś muszę Wam się koniecznie czymś pochwalić. Od kiedy jestem w nowym domu – moim domu, dziś po raz pierwszy poszłam na spacer z moimi człowiekami!!!! Nie wyrywałam im się, nie wysmyknęłam im się z szelek, szliśmy sobie razem spokojnie noga za nogą, łapa za łapa. Nie bałam się z nimi pójść. Oj bardzo byłam zadowolona z tego wyjścia. Gdy tylko co chwilę na spoglądałam na moich opiekunów widziałam jak oni się cieszyli, jacy dumni ze mnie byli …
Nie powiem, bardziej podoba mi się gdy mnie zabierają na wieś … tam na ogrodzonym podwórku mogę sobie swobodnie pobiegać – gdzie chcę, kiedy i jak chcę… tam mam jak w drugim psim raju… to lepsze niż chodzenie na smyczy, która nie pozwala mi pójść tam gdzie ja mam ochotę, ale i tak było cuuuudownie…
Na razie kończę swoją opowieść ale za jakiś czas znów się do Was odezwę.
Tymczasem pozdrawiam wszystkich moich byłych opiekunów ze schroniska
Moim wszystkim kumplom z kojców tym młodym i tym starszym, dużym i małym i tym z tzw. trudnym charakterkiem, na który wpływ miały różne psie losy zgotowane przez człowieka - niestety nie zawsze te dobre życzę by znaleźli tak oddanych i kochających opiekunów jakich ja mam. Jestem najlepszym przykładem tego, że odrobina cierpliwości, poświęcenia i miłości potrafi zdziałać cuda… w przypadku każdego stworzenia. Wystarczy tylko chcieć...
Ja miałam szczęście, że moi opiekunowie tak o mnie walczą, że tak starają się i nie poddają się. Mam nadzieję, że takich osób jest dużo więcej i że każdy mój towarzysz niedoli znajdzie swojego kochającego człowieka, który nie pozwoli mu dłużej oglądać świata zza schroniskowych krat...
Powodzenia moi dwu i czteronożni przyjaciele… Pozdrawiamy Was serdecznie ... Mała z opiekunami"
Czy można wymyślić piękniejsze zakończenie bajki...? Najpiękniejsze jest to, że nie jest to wymyślona bajka. Nie jest to nawet bajka oparta na faktach! To jest najprawdziwsza, najautentyczniejsza bajka pod słońcem...
Jesteście WIELCY, Mało-Lucynkowi Opiekunowie!!! Wasza historia podtrzymuje nadzieję nam, że jest szansa dla tych naszych innych trzęsizadków...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz