Oczami Bezdomnego Psa

środa, 26 marca 2014

FART – NIEFART



Ciekawe, co u Grozika. Fajna z niego bestia! Cieszyliśmy się, jak poszedł do nowego domu, bo wszyscy go tu polubili. Młody, rozszczekany, ruchliwy i w dodatku bokserek.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2858-grozik
                       
Majka opowiadała,  że raz obserwowała go na spacerze. Zwykle wychodził nie na smyczy, ale na lince, długiej, takiej na dziesięć metrów. Lubił przestrzeń, ruch, niech więc się wybiega. Prowadził go wolontariusz, starszy, silny, kawał chłopa. No i szli sobie przez las.
I nagle, nieoczekiwanie – dla bezogoniastego – Grozik szarpnął ostro. Bo nagle, nieoczekiwanie – dla bezogoniastego i Grozika – pojawiło się z przodu kilka saren.
- Mięcho! – ryknął Grozik i pogalopował.
- …….! – rzucił mięchem wolontariusz zmuszony do galopu.
Sarny gnały zygzakami, Grozik – prosto jak strzelił, a wolontariusz tak jakby wachlarzykiem: hyc fruuu w prawo, hyc fruuu w lewo… Sarny pędziły w ciszy. Szczekanie Grozika odbijało się echem. Wolontariusz odbijał się od drzew.
Potem sarny skoczyły obok kępy młodych sosenek, Grozik za nimi, a bezogoniastego akurat zniosło w przeciwnym kierunku. No i wzięli tę kępę z dwóch stron. Nastąpiło szarpnięcie, oba końce linki gwałtownie zbliżyły się do siebie i Grozik z wolontariuszem z lekka tryknęli się narządami do myślenia.
Potem chwilę leżeli, dyszeli i patrzyli na siebie mętnym wzrokiem…
A potem ładnych parę minut wyplątywali się z kępy i wytrząsali igliwie z sierści i ubrania.
A potem wrócili do schroniska. Obaj czegoś niezadowoleni. Ot, niefart! Albo fart? Zależy, z której strony patrzeć!

Czas jakiś później zadzwonił telefon. W jednej z podmiejskich dzielnic zauważono błąkającego się psa. Młodego, małego, brązowego w czarne łaty. Bezdomny był i w ogóle. No to jeden z naszych bezogoniastych wsiadł w samochód i pojechał. Na miejscu zlokalizował psa natychmiast. Zwierzak wlazł na czyjeś podwórze i się wałęsał. To nasz bezogoniasty założył rękawice i też wlazł na podwórze. Nie, żeby się wałęsać, ale celem wyłapania. Podszedł nawet dość blisko, nim kundel go zauważył. Ale jak już go spostrzegł, to nie dał mu w spokoju wykonać obowiązku służbowego, tylko kita do płotu! Bezogoniasty za nim. Psiak hyc – ale płot był za wysoki, więc tylko zawisł na nim przednimi łapami i drapał tylnymi, żeby wspiąć się wyżej. A bezogoniasty go cap! Na co pies się okręcił i też cap! Wtedy bezogoniasty stwierdził, że zaraz zwierz poszarpie mu służbowe rękawice! Co pies potwierdził. No to bezogoniasty cofnął ręce. A psu udało się akurat wdrapać tylnymi łapami na płot. Z czego skorzystał i znalazł się po drugiej stronie. Po nim bezogoniasty skoczył na płot, złapał się go przednimi łapami a tylnymi drapał, żeby wspiąć się wyżej. Aż się wreszcie wspiął i zeskoczył po drugiej stronie. Ale psa już nie było. Tylko okoliczne, udomowione, widząc i czując, co się dzieje, rozszczekały się, dopingując uciekiniera.
I zwiał. Ot, niefart! Albo fart? Zależy, z której strony patrzeć.

            A teraz niedawno Musiek… Mały, długi, białawy, futrzasty psiak. Dorosły już. I dziki. Swoich bezogoniastych chyba nigdy nie miał. Szwendał się po okolicach i jakoś wiązał koniec z końcem: tu ochłapek, tam ochłapek… Najczęściej kręcił się po niedalekiej wiosce. Bezogoniaści widywali go tam przez dobre dwa lata, przywykli, ale wreszcie któryś nie wytrzymał i zawiadomił schronisko.
                       
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2564-musiek


No i nasi zabrali Muśka. Siedział z nami kilka miesięcy i niezbyt mu kojcowe życie służyło. Przyzwyczajał się, ale powoli. Słuchał, o czym szczekamy i uczył się.
Aż tu niedawno słyszę:
- Tyson! – Musiek szczeka. Patrzę i widzę, jak lezie na smyczy za jakimś bezogoniastym.
- Spacer? – pytam.
- Nie, do drugiego domu idę! Adoptowali mnie!
- Do drugiego? – dziwię się. – A miałeś w ogóle pierwszy?
Musiek zaczął się zapierać, bo dotąd szli dość szybko. Bezogoniasty próbował go delikatnie ciagnąć.
- Miałem! Tutaj przecież!
No masz! Uważał schronisko za dom! W pewnym sensie racja…
- Jasne! Trzymaj się, stary! I nie rób wstydu pierwszemu domowi!
Poszli. Musiek zerkał za siebie, ale szedł grzecznie przy nodze bezogoniastego. Nauczył się w międzyczasie.
I minęło kilka dni. Aż tu w niedzielę po południu rozszczekała się pierwsza wiata. Wylazłem z budy i kogo widzę? Muśka! Łazi od kojca do kojca i wita się z psami. Brudny jak nieboskie stworzenie, zmechacony jakiś. Jak stąd wychodził, był czyściutki i wyszczotkowany. Jeden z naszych bezogoniastych też go zauważył, ale nie poznał w pierwszej chwili. Podszedł, założył mu obrożę i grzecznie zaprowadził do kojca. Psiak zdążył mi tylko „cześć” zaszczekać.
Potem był telefon do tego bezogoniastego, który adoptował Muśka. Okazało się, że dwa dni wcześniej poszli do osiedlowego sklepu po zakupy. A tam kręciły się inne psy. No i szczekanie, warczenie, podskoki – Musiek zdenerwował się a może przeląkł, wysmyknął się z obroży i zwiał. I wrócił do schroniska.
Jeszcze tego samego wieczora bezogoniasty przyjechał po niego i poszli…
Niefart? A może fart… Zależy, z której strony patrzeć.

niedziela, 23 marca 2014

DZIWNE…



Parę dni temu nasza główna bezogoniasta szła sobie na spacer z Jackiem. Albo Belgusiem, bo tak też na niego wołali. A to dlatego, że był mieszańcem owczarka belgijskiego z czymś tam. Sama go kiedyś złapała podczas interwencji, łażąc za nim parę godzin po lesie. No i sprowadziła go do schroniska. Pisaliśmy już dawniej o tym.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/68-jack
                       
Ale Jack do schroniska się nie nadawał: za żywy, za energiczny; bezogoniaści twierdzili, że ma jakieś psie adhd… Żarł budy, żarł pręty kojca, żarł metalowe miski… No i kły sobie starł do samych dziąseł. Siedział dobry rok z nami, aż wreszcie został przez tą bezogoniastą adoptowany.
No więc szli sobie ulicą i widzą, że z naprzeciwka jedzie ciężarówka. Nic nadzwyczajnego. Samochód zwolnił, zatrzymał się, kierowca otworzył drzwi i gada:
- Moja matka nieboszczka, co już u świętego Piotra, zawsze mówiła, że pies to zwierzę nieczyste. Jak go ma mężczyzna, to jeszcze pół biedy, ale jak ma go niewiasta… To ona już zatracona jest!
Naszą bezogoniastą zamurowało, Jack się najeżył, a ten kierowca ciągnie:
- Zastanów się, kobieto, póki jeszcze czas!...
Inne samochody jechały ulicą, kierowcy zwalniali, patrzyli, parę osób maszerowało nieco dalej. Ale nasza bezogoniasta wolała nie podejmować tematu. Minęła ciężarówkę i poszli dalej, a kierowca gadał coś jeszcze przez chwilę, a potem zatrzasnął drzwi i odjechał.
Taa…

Była u nas taka jedna suczka. Niby przepadała za bezogoniastymi, niby kochana, ale jakaś taka nie poskładana, nerwowa, warcząca na inne psy nie wiadomo, dlaczego. Bez widocznego powodu zaczynała się nagle miotać po kojcu i burczeć na wszystko, co się rusza. Humorzasta taka. Nasi patrzyli na nią i gadali, że jak ona znajdzie sobie dom, to mogą być kłopoty. No i były.

Trafiła na bezogoniastych mieszkających dość daleko od naszego miasta. Spodobała się im i uważali, że sobie z jej humorami poradzą. Najważniejsze przecież, że nie gryzie ręki, która ją karmi. I adoptowali ją.
W nowym domu miała trudności, żeby się zaadaptować. Raz – do rany przyłóż, a po chwili – nie podchodź! Huśtawka nastrojów. Próbowali ją układać, leczyć, ale bez większych rezultatów…
Nie tak dawno temu siedziałam sobie w biurze, na szafie. Hau, teraz dopiero wiem, ile pies traci, patrząc na świat z psiej perspektywy – od dołu. Zaczyna go poznawać od nóg – fakt, mają niekiedy wyrazisty zapach – a dopiero potem przechodzi do najważniejszego, do twarzy bezogoniastego. Bo to z niej pies czyta przede wszystkim. No a ile można wytrzymać z zadartym łbem? Kark zaczyna boleć, sztywnieje i… Oj, przecież ja nie o tym chciałam…
No więc siedzę sobie, patrzę z góry i słucham, jak nasza bezogoniasta gada z jakąś inna bezogoniastą przez telefon. Właśnie z tą, która adoptowała naszą niezrównoważoną suczkę. I słyszę, że jest już o wiele lepiej, psina się uspokoiła! A dlaczego? Bo pani ją zaczęła zabierać na akupunkturę!
Pognałam do Tysona i pytam, czy wie, co to akupunktura. Oczywiście, nie wiedział. Inne psy schroniskowe zresztą też. Nie było rady – wieczorem pobuszowaliśmy w Internecie. I znaleźliśmy. Skóra nam się zjeżyła na karku. O matko suczko!... To takie wbijanie igieł w żywego psa! W różne miejsca! I on z tymi igłami musi siedzieć 20 minut! Podobno nie boli, ale…
Zaraz poleciałam do tej akupunkturowanej psiny i pytam, jak się czuje.
- Dobrze – ona na to.
- To znaczy, że ci ta akupunktura pomogła?
- Taa… - ona na to, ale oczy jej skaczą, jak mysz w klatce.
- I już jesteś spokojna i zrównoważona? Żadnych humorków?
- Taa…
- Twoja bezogoniasta mówiła naszym, że po kilku takich kłuciach zrobiłaś się innym psem!
- Taa…
- Szczekaj prawdę! Mi możesz, przecież wiesz!
Suczka rozejrzała się dokoła. Akurat byłyśmy same w pokoju.
- Pewnie, że się uspokoiłam. Ty też byś była spokojniutka, gdybyś wiedziała, że jak nie, to co parę dni będą cię wozili na te kłucia!
- Bolało?
- Niby nie… Chyba, że źle ukłuli. Ale wysiedź tu tyle czasu bez ruchu! Ani się położyć, ani się otrząsnąć, bo te igły zaraz wbijają się głębiej albo wypadają… A co ja – jakiś posąg jestem? Z dwojga złego lepiej siedzieć w domu i nie pokazywać humorów…
- Hm… Czyli jednak w jakiś sposób pomogło…
- …
- Dobra, to trzymaj się, lecę!
- Majka, słuchaj, nie pokazuj na blogu mojego pyska, co? I imienia też nie podawaj, co?
Posiedziałam, pomyślałam, zrozumiałam i kiwnęłam łbem.
- Masz to pewne – szczeknęłam.
(A Wy macie do pooglądania taką fotkę, a nie inną.)

środa, 19 marca 2014

PIĘKNIE JEST!

Nasi bezogoniaści jeżdżą często po okolicy. Raz bliżej, raz dalej. Do psów jeżdżą i do ich bezogoniastych. To się nazywa: wizyty interwencyjne. Jak nie siedzę za Mostem i kiedy w schronisku nic się nie dzieje, zabieram się z nimi. Kupę fajnych psów poznałam i zobaczyłam, jak im się dzieje.
Na przykład taki Burek.
- No i jak ci się tu mieszka? – pytam.
          

- Dobrze – on na to. – Obszernie. Mój bezogoniasty mnie kocha. I często do mnie zachodzi. Wieczorem, jak z gospody wraca. Do własnego domu go wtedy nie ciągnie. Bo tam krzyczą. Włazi do mnie i mieszkamy razem do rana. Ja go pilnuję, a on chrapie i śmierdzi.


Albo drugi Burek.
- Przecież ty nie masz budy, tylko kąt pod daszkiem przy ścianie! - dziwuję się.
           
- Ale za to jak przestronnie – on na to. – Kiedyś tu nawet słomę miałem. Jak się przyjrzeć z bliska, to widać!

I jeszcze jeden Burek.
    

- Ależ tu u ciebie nędza! – szczekam.
- Nędza?! – dziwi się. – Miejsca mam dużo. Nawet lodówka jest! I tapczan! Jestem pies bogaty!
- W palety i szmaty! – kończę.
- A można chcieć więcej? – dziwi się.


Znowu Burek. Kolejny:
- Mój bezogoniasty bardzo interesuje się psami. Ostatnio wyczytał, że psy widzą kolory! No to zaraz wywalił moją starą budę, bo była szarobura i dał mi nową, kolorową, żebym się cieszył!
         




A ten Burek nie chciał mi pokazać, jak mieszka. Musiałam długo prosić. W końcu zaprowadził mnie do siebie. I od razu schował się za budę.
           
- Czemu się chowasz? – spytałam.
- Bo się wstydzę…
- Czego?...
- Wiem, że inne psy nie mają bud… A ja mam. Porządną. No i głupio mi przed nimi…
Taaa…


- Możesz szczekać w takiej pozycji? – pytam Burka.
      


Spróbował wzruszyć ramionami. Ale dał spokój.
- Ciasne, ale własne! – warknął.
Pewnie! Grunt, to nie tracić humoru!


- Cześć, Burek! To twoje mieszkanie??

- Cześć. Własne. Ale ciasne…
- Jasne. Za to jaka ciekawa architektura!...


Ta budowla też mnie nielicho zaskoczyła.
       


- Co ty, Burek, w Indian się bawisz?
- A co to „Indian”?...
- Mniejsza… Po co są te stołowe nogi na dachu?
- Żeby szmat nie zwiało.
- Aha!... A po co te szmaty??
- Nie wiesz? To OCIEPLENIE!
- Aha!... No a jak by je zwiało?
- To by sama konstrukcja została.
- Aha!


                 


- Co szczekniesz o swojej budzie, Burek?
            - Nikt mi nie zarzuci, że nie mam swojego okna na świat! – odpowiedział dumnie.


            - Nieźle się kamuflujesz, Burek – zagaduję. – Twoja buda całkiem się z otoczeniem zlewa!

            - Za to mam długi łańcuch! – chwali się Burek.


            - Burek, jesteś tam?
                       
            - Pewnie, że jestem!
            - Nie widzę cię przez tę szparę. Ciemno!
- To otwórz drzwi.
- Nie da się. Może okno…
- Okna tu nie ma…
- Fakt… A kiedy wyjdziesz z tej komórki?
- Jak nie będę szczekać i przeszkadzać sąsiadom.
- Aha, no to idę. Kończymy szczekanie.
- Możesz zostać. I tak nie usłyszą, że nie szczekam…


Kolejny Burek zaprowadził mnie do szopki z meblami.
           


- A gdzie twoja buda, Burek?
- No tam, z tyłu.
- Przecież tam stoi szafka kuchenna. Całkiem pusta!
- Jak mnie nie ma, to pusta.


Wróciłam do poprzedniego Burka i lepiej się rozejrzałam po podwórzu. I co wiedzę?
         


Pomieszczenie wielofunkcyjne: składane, plastikowe, barwne… Raz wnuczki się tu lalkami pobawią, raz pies pomieszka (jak nie siedzi w komórce). Teraz chyba akurat jest pora na wnuczki.
- Burek, mieścisz się w tym domku dla lalek? – wołam w stronę komórki.
- Mieszczę się, jak już uda mi się wejść!


Ze mną nie było problemu. Wleciałam do środka i wylądowałam na słomie. Burek musiał ostrożnie przełazić przez dechy.
          


- No i jak ci się tu mieszka?
- Może być. Muszę tylko uważać, żeby się kiedyś nie powiesić na tych deskach. Łańcuch krótkawy, rozumiesz…
- Możesz chociaż łbem dosięgnąć do podłogi?
- No co ty?! Ja mam pilnować, a nie spać!


Tutaj z kolei mieszkają dwa Burki.
           


- Co to jest? – pytam.
- Jak to co?! To pałace! – odpowiadają. – Odziedziczyliśmy po pradziadku!
- Pałace??
- A jak! Pradziadek nie był byle psem! Rasowy!


Ten Burek był wyraźnie nie w humorze i nawet nie dał mi dojść do słowa.
          


- No to co, że stara, krzywa i za chwile w dziurę wpadnie? – warknął. – Za to mam wizytówkę nad wejściem!


Spytacie, dlaczego te wszystkie psy to Burki?
A dlaczego wszyscy ich bezogoniaści to Szuje?


niedziela, 16 marca 2014

TYSON W SKOWRONKACH



Patrzyłam, a Tyson na środku kojca stał i przebierał tylnymi łapami. Na pysku malował mu się wielki wysiłek, który powoli ustępował. Wreszcie rozluźnił się. Ale po pewnym czasie zaczął łazić drobnymi kroczkami w kółko, zerkając co chwilę za róg biurowca i widać było, jak napięcie w nim rośnie, aż znowu zatrzymał się i zaczął dreptać w miejscu.
- Jak ci się chce, to czemu nie zrobisz? – spytałam rzeczowo.
- Na spacerze… - wystękał przez zaciśnięte kły.
- Skąd wiesz, że pójdziesz?
- Bo ja zawsze… o tej porze…
Szczęka mi opadła.
- Co znaczy: zawsze? Od kiedy niby?
- Od… dwóch miesięcy… - prawie piszczał.
- Codziennie?!
- Co weekend… I w jeden dzień dodatkowo – jęknął.
- A kto cię tak wyprowadza?...
- Moi bezogoniaści! – wrzasnął, rzucił się do wyjścia i… nie utrzymał. Wtedy zobaczyłam, że zza rogu wyszła para młodych bezogoniastych. Z daleka machali do Tysona, witali się, a on podskakiwał, ogonem wywijał, mruczał coś i wspinał się na pręty ogrodzenia. A gdy weszli do kojca, oszalał. Skakał na nich, lizał po twarzach, wywrócił się na grzbiet, a ci go miziali po brzuchu, targali za uszy, też coś tam do niego mruczeli… I tak dłuższą chwilę. A potem wpięli mu linkę w obrożę i pomaszerowali na spacer.
No i patrzcie państwo! Od trzech miesięcy, szczeka! A ja nic nie wiem!... Fakt, w weekendy wpadam do schroniska albo wcześnie rano, albo wieczorem, kiedy już jest pusto. Ale że ta amstafia bestia się nie pochwaliła??!
Smyrgnęłam do biura i pytam Imbira, bo Hedar akurat spał, o co chodzi. No i słyszę, że rzeczywiście. Para bezogoniastych przychodzi do Tysona już od grudnia! Regularnie. I łażą z nim na długie spacery. Ale go nie adoptują, bo mają małe mieszkanko, a w nim już jednego dorosłego psa, Toby’ego. Z nim to też ciekawa historia![1] Więc tylko tak mogą pomóc Tysonowi… Aha, takie buty!...
- A wiesz – Imbir zmienił temat – mieliśmy tu ostatnio dwa labradory. Heca wyszła! Oba nasi zgarnęli z miasta. Zwiały swoim bezogoniastym. Zamknęli je w kojcach interwencyjnych. I po paru godzinach przyszli właściciele jednego z nich. Podeszli do Lotnika. Pies na ich widok zaczął podskakiwać i cieszyć się. Oni również. Gadali do niego, a on nie mógł się doczekać, aż im wpadnie w ramiona.
          
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2942-lotnik



Wtedy nasi powiedzieli, że mamy tu jeszcze drugiego labradora. Niech więc sprawdzą, czy to przypadkiem nie tamten. A oni, że nie, że to właśnie ich pies. Lotnik  niby… Ale przeszli parę kroków do drugiego kojca. A tam już czekał Lando i zaczął się z nimi witać.
           


Bezogoniastym miny się wydłużyły. Zerk na Lando, zerk na naszych bezogoniastych, znów na Lando… Cofnęli się do Lotnika. Popatrzyli na siebie i znów do Landa. Nasi bezogoniaści stoją z kamiennymi minami i czekają, co będzie. No i były szczegółowe oględziny, wołanie psa po imieniu. A oba labradory reagowały na wszystko jak oszalałe.
W końcu tamci bezogoniaści zdecydowali, że to jednak Lando. Wzięli go i poszli. A na drugi dzień przyszli właściciele Lotnika. Ci nie mieli kłopotów z rozpoznaniem swego zwierzaka… Może dlatego, że był tylko jeden…
I my tak tu sobie myślimy, Majka: ile czasu trzeba bezogoniastym, żeby się nauczyli rozpoznawać własnego psa, co?
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć, Imbir. A twoi bezogoniaści zawsze i od razu ciebie rozpoznawali?
- Ja nie mam swoich bezogoniastych…
- Ale miałeś…
- No i po co ty… - zwiesił ogon i wyczłapał z biura.
Niech to kleszcze! Wygłupiłam się!
- Niby stary duch, a głupi! – usłyszałam z tyłu. To Hedar się obudził. – Musiałaś mu przypominać?
- Wymsknęło mi się… Pójdę go przeprosić.
- I co mu powiesz?
- No… Że wiem, że jego bezogoniaści…
- No właśnie!
- Ech… No tak… lepiej nic nie będę gadać…
- Otóż to!
Hedar wstał a ja popatrzyłam na jego przednią łapę.
- Co ty tam masz, Hedar?
- To jest orteza. Stabilizuje mi łapę, wiesz…
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/497-hedar
           
Hedar chodzi dziwacznie: przednią łapę stawia skosem do środka. Jakby chciał się kopnąć w drugą przednią. I sprawia wrażenie, że zaraz się przewróci na bok. To takie zwyrodnienie, od kręgosłupa… I im dłużej tak chodzi, tym bardziej mu ten kręgosłup wyrodnieje. I boli… No to nasi zebrali pieniądze od innych bezogoniastych i zafundowali mu tę ortezę. Musiał jechać do kliniki, daleko od naszego miasta…
- I jak, lepiej? – pytam.
- Nie wiem, za wcześnie… - mruknął.
Uwaliliśmy się przed biurem na trawniku. Słońce już zachodziło, ale wciąż grzało. Imbir gdzieś zniknął, pewnie schował się w wiatach. Było spokojnie i schroniskowo. Hedar zawęszył:
- Tyson wraca!
Fakt. Wracał, ciągnąc za sobą bezogoniastego. Bezogoniasta szła trochę z tyłu. Pruli jak maszyny. Zziajani i uchachani. Mrugnął do nas po drodze. I pomaszerowali do kojca. Tam jeszcze dość długo żegnali się, a potem bezogoniaści poszli a ja zajęłam ich miejsce.
- I jak było?
- Dobrze było. Kawał lasu zlecieliśmy! Najpierw, rozumiesz – wszystkie gałęzie moje! Uauuu!... Aż wióry leciały! Jeszcze szczęki czuję!... A potem to marsz, to bieg… Ja prowadzę, wiesz? No to łazimy tam, gdzie dawno nie chodziłem. Albo w ogóle. Daleko… Dobrze, że ci moi bezogoniaści mają kondycję…
- Twoi? Przecież oni mają już psa.
- No to pół-moi… - Tyson położył się i zapatrzył w wejście do budy. – Grafit ma tak samo. Przychodzi do niego stale jedna bezogoniasta, ale do domu go raczej nie zabierze.
          
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2198-grafit


A on i tak jest szczęśliwy…. Bo tak też można… Popatrz sobie…
            I pokazał mi fotkę.
Tyson – Groźny, Niebezpieczny Amstaf!
          
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/105-tyson





[1] Rzeczywiście, ciekawa historia. Sądząc z niej, w naszym schronisku wcale nie jest najgorzej. Tak się wszyscy zachwycają tym, jak mu tam, Zachodem, a tu proszę! Ci bezogoniaści, którzy wyprowadzają Tysona, opowiedzieli, jak Toby do nich trafił. Cytujemy:
„Nasz Toby to siedmioletni mieszaniec, adoptowaliśmy go jako 8-tygodniowego szczeniaka z przytuliska dla zwierząt w Inistioge (Irlandia); jakiś bezdusznik wyrzucił go wraz z dwiema siostrzyczkami w zamkniętym kartonie na skraju lasu. Tam zostali znalezieni i przyniesieni do „przechowalni” prowadzonej przez starszych ludzi, którzy mimo starań nie byli w stanie zapewnić zwierzaczkom dobrych warunków.
Szczeniaki usłyszeliśmy wychodząc już ze schroniska (byliśmy tylko zobaczyć, jak wyglądają takie miejsca w Irlandii), były zamknięte w komórce, bez dostępu światła, na brudnych gazetach.
Dwie suczki piszczały i skakały a „chłopczyk” siedział w kącie cichutko. Po włożeniu ręki, jako pierwszy podszedł i objął ją łapkami.
W taki oto sposób Toby stał się członkiem naszej rodziny, zwiedził z nami pół Europy, podróżował promem, pociągiem, autem.
Tam gdzie my, tam i on.”