Oczami Bezdomnego Psa

środa, 27 czerwca 2012



- Halo, czy to schronisko?
- Tak, czym możemy służyć?
- No więc mamy trudną sytuację i musimy oddać do was naszego psa.
- A jaki to pies?
- Jamnik.
- A jaki jest powód tej decyzji?
- Moi rodzice i brat przeprowadzają się do nowego mieszkania. Na piętrze. Pies nie poradzi sobie ze schodami.
- Można go przecież wnosić!
- Tak, ale rodzice nie są już młodzi, a brat nie chce się nim zajmować.
- No a pani?
- Ja wyjeżdżam za granicę.
- A nie pomyślała pani, żeby zwierzę wziąć ze sobą?
- Pomyślałam, ale on nie przeżyłby pewnie podróży. Nie w jego wieku.
- To ile on ma lat?
- Osiemnaście.
- …
- Rodzice zdecydowali, żeby go nie usypiać, tylko oddać do was…
- Jak długo ten pies jest u państwa?
- Od szczeniaka.
- …
- To weźmiecie go państwo? Zapłacimy, pieniądze mamy.
- A serce?
- …Co proszę??!
- Serce, wie pani…
- No co pani?!!...


- Schronisko dla bezdomnych zwierząt, dzień dobry. Czym  możemy służyć?
- A bo wie pani, przyplątał się do nas do ogrodu taki biały kotek. Coś mu się stało w łapkę, złamana chyba…
- Dobrze, proszę czekać i – jeśli można, obserwować kota, żeby nie uciekł…

(Po paru dniach i kilku rozmowach)

- Dzień dobry pani. Tu schronisko. Dzwonię do pani w sprawie tego kotka, którego odłowiliśmy na państwa ogródku…
- A właśnie! Już sama chciałam dzwonić. Co z nim?
- Łapka, na szczęście, nie złamana, tylko zwichnięta. Ma opatrunek, teraz będzie w szpitaliku jakiś czas, później go wypuścimy, bo to dziki kot.
- A będziecie go kastrować?
- Oczywiście!
- Bo ja bym go wzięła, jak już dojdzie do siebie i wykastrujecie go…
- No właśnie, wiemy od sąsiadów, że ten kotek jest już u pani dość długo. Karmi go pani, do domu zaprasza… Dobrze mu u państwa!
- Pewnie! Wie pani, staramy się! To miły zwierzak, dobrze mu u nas.
- A jak znów mu się coś stanie i trzeba go będzie leczyć, to pewnie zadzwoni pani do nas?
- …Co?...
- Leczenie kosztuje…
- No co pani!...


niedziela, 24 czerwca 2012


            Żyło sobie małżeństwo bezogoniastych z dorastającym synem. W domku sobie żyli, w mieście i dobrze im się działo. Pewnego dnia przybłąkała się do nich suczka husky. Dokarmiana, przesiedziała parę dni na podwórzu i też było jej nieźle. Bezogoniaści zaczęli się do niej powoli przyzwyczajać. Ona do nich też. Ale raptem pojawił się jakiś znajomy, zobaczył suczkę i rozpoznał: to pies pewnego X-a! Dajcie go, oddam właścicielom. No i zabrał psinę.
            Dalej nie wiadomo, co zaszło. Może ten X nie chciał już psa, może znajomy nakłamał (tylko po co?); dość, że przywiózł ją jako znajdę do schroniska. Tu nazwaliśmy ja Rugia i zaczęła mieszkać.
                       
            Ale ci bezogoniaści, u których chwilę mieszkała, doszli w międzyczasie do wniosku, że bez psa na podwórzu smutno. I przyszli do schroniska wybrać sobie jakiegoś. Zdecydowali się na Kaliba, wyżłowatego młodzieńca z dobrym charakterem.
                       
            Kiedy już wychodzili, spostrzegli Rugię i zamurowało ich. Od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, co się wydarzyło. Bezogoniaści chcieli nawet ją zabrać, ale była na kwarantannie, więc zrezygnowali i poszli z Kalibem do domu.
            Tyle, że sumienie nie dawało im spokoju – głupio jakoś wyszło. No i nie wytrzymali i po paru dniach zjawili się w schronisku ponownie. I wzięli Rugię. I doskonale – zawsze co dwa psy, to nie jeden!

            Niedługo w schronisku przebywał też Grim. To znaczy owszem, nasiedział się tutaj, ale… Zresztą, po kolei.
                       
            Grim to taki trochę spaniel, dorosły już, zrównoważony. Doczekał się wreszcie swojego bezogoniastego i ruszył mieszkać na nowych śmieciach. Po tygodniu zdarzyła się historia, która zdarzyć się nie powinna, a mimo to trafia się nierzadko. Bezogoniasty wracając ze spaceru spuścił Grima ze smyczy – uznał, że pies już go kocha całym sercem i od nogi nie odejdzie. Ale po tygodniu znajomości Grim kochał go tylko lewym przedsionkiem i natychmiast skorzystał z wolności.
            No więc pobawił się trochę z panem w ganianego, a gdy już bezogoniasty miał dość, Grim ruszył w miasto. A bezogoniasty do domu. Jak już odsapnął i pomyślał, zadzwonił do schroniska ze skargą, że mu Grim uciekł. Postanowiono, a jakże, rozpocząć poszukiwania.     A po paru godzinach telefon od jednych naszych wolontariuszy: czy Grim poszedł do nowego domu. Ano, poszedł, ale… No właśnie, bo stoi sobie zadowolony obok i zabiera się do lizania! Wieziemy go do schroniska…
            Wieczór się zbliżał, ale zadzwoniono do bezogoniastego, żeby się nie martwił. I na drugi dzień przyszedł, zarzekając się, że już zawsze będzie słuchał naszych porad i zbyt wcześnie nie spuści Grima ze smyczy. Oby!  

            A teraz będzie o Werze. Krótka historia, ale warta poznania. Wera to czarna kocica. Żyła sobie dziko na jednym osiedlu. Okociła się tam, ale była zewsząd przeganiana. No i trafiła z kociakami do nas.
                       

Miała ich trzy. Zajmowała się nimi jak dobra mama i wszystko było w porządku. Tymczasem po paru dniach trafiły do schroniska trzy kolejne kotki. Maciupkie, ledwo na oczy przejrzały. Matka ponoć je opuściła, albo zginęła, pisałam już o tym… Takie maluchy zwykle nie mają szans na przeżycie. Ale tym razem nasi bezogoniaści postanowili spróbować i podsunęli obce kociaki Werze. A ona je przyjęła!
            I karmiła wszystkie sześć. Ciężka robota dla jednego sierściucha. Ale dawała radę. Łaziłam często pod kociarnię, żeby popatrzeć i pogadać trochę z Werą. Podobała mi się!
            A pewnego dnia przyszła do schroniska młoda bezogoniasta po kota. Obejrzała Werę, wysłuchała jej historii, pokiwała z podziwem głową i postanowiła zabrać całą rodzinkę! Na dom tymczasowy, co prawda, ale zawsze! Co dom, to nie kociarnia w schronisku. Maluchy będą miały o wiele lepsze warunki, póki nie trafią do własnych bezogoniastych. 

            Parę dni później alarm! Telefon z informacją, że obok jednego z ogródków działkowych zdycha pies. Ktoś przywiązał go na smyczy do drzewa, a on się zaplątał tak nieszczęśliwie, ze prawie wisi. I już ledwo oddycha…
            Nasi pojechali w te pędy i znaleźli nieboraka. Zdążyli w ostatnim momencie. Przywieźli go do schroniska a ja poleciałam popatrzeć. Nowy był dobermanem, niestarym i zapasionym tak, że prosiak mógłby mu pozazdrościć. Nasi od razu nazwali go pieszczotliwie Pączek. Leżał i ział, a bezogoniaści badali, co z nim. Okazało się, że ma wielkiego guza, który koniecznie powinny zobaczyć zjawy. A te nie miały wątpliwości – operacja. Ale, oczywiście, nie od razu: wpierw kwarantanna, obserwacja, te rzeczy…
                       
            Tymczasem dwa dni później odezwał się właściciel Pączka. Tłumaczył, że to wypadek, że nigdy psa nie przywiązuje w ten sposób. Ot, tym razem musiał iść do pracy i nie miał co zrobić ze zwierzęciem. Więc tylko na pewien czas… Ale tu jakiś kretyn narobił zamieszania, paniki, straż miejska, schronisko… A pomyślał pan, że dzięki temu „kretynowi” pana pies żyje?... Yyy… no tak, przepraszam… Zaraz jutro przyjdę po psa!...
            Minęło jutro, pojutrze, popojutrze… a pana nie ma! W końcu zjawił się. I kolejna sprawa dobrze sie skończyła.

Pewien nasz kumpel ze schroniska trafił do nowego domu. W nim mieszkał już sierściuch. Perski. Bał się psa i słusznie – Golem wygląda okazale. Żeby się wkupić w łaski psa, zaczął mu opowiadać różne bzdury. Takie tam kocie miaukoty… Ale jedna historia była niegłupia. Wyobraźcie sobie, to kocisko znało psi perski mit. Nie byle jaki – o stworzeniu świata przez psy! Ponoć mamusia mu opowiadała, a tej z kolei – jej mamusia… i tak dalej.
Golem wysłuchał mitu uważnie, pomyślał i rozkazał persowi, żeby zwiał z domu, dał się złapać i zawieźć do schroniska. Tam miał nam ten mit opowiedzieć. A potem czekać, aż go bezogoniaści odbiorą. Golem sam nie mógł zwiać, bo był w domu nowy i bezogoniaści bardzo go pilnowali.
Pers nawet nie miauknął, tylko bryknął przez okno. Uczynny sierściuch! Nie czekał nawet, aż go ktoś zgarnie z ulicy, bo do schroniska miał niedaleko. Sam przylazł i kręcił się pod bramą. Oczywiście, nasi złapali go i trafił na kwarantannę. Tam wymiauczał, co miał do wymiauczenia. Ledwo zdążył, bo jego bezogoniaści szybko się zorientowali, że nie ma go w domu i podnieśli alarm. Po dwóch godzinach już sierściucha w schronisku nie było.
Ale mit został.


  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

 

środa, 20 czerwca 2012


Pewna starsza bezogoniasta zadzwoniła do schroniska. Policja ją ponoć wyśmiała, więc skontaktowała się z nami. Problem w tym, że jej sąsiad ma psa i dręczy go. Psisko wciąż szczeka i wyje, w dodatku jest trzymane na łańcuchu… Ona, stara, nic nie może sama zrobić…
No więc nasi pojechali rozejrzeć się. Wrócili bez psa.
Fakt, zwierzak siedzi część dnia na łańcuchu. Ale tylko wtedy, gdy znajduje się na podwórzu. Zwykle jednak, większość czasu, spędza w swojej wiacie, przestronnej i wygodnej. Ma tam wodę i żarcie, jest zadbany i wygląda na zadowolonego. Jego właściciel opowiedział, że starsza sąsiadka nasyłała już na niego prasę, straż miejską i policję, ale ci nie stwierdzili nic karygodnego. Pies jest stróżem obejścia i nie należy do grzecznych zwierząt, stąd gdy pilnuje podwórza, musi być na łańcuchu – prawo tego nie zabrania. Ale to tylko kilka godzin dziennie. Poza tym, w dużej wiacie, ma swobodę.
Skąd więc alarmy sąsiadki? Ano cóż, są takie bezogoniaste. Może w tym problem, że owa sąsiadka ma koty, które łażą swobodnie i często wchodzą na posesję sąsiada. A psu bardzo się to nie podoba i goni je, jak tylko może. No i sąsiadka, bojąc się o swoje koty…
Zdarza się. Bywa, że sąsiedzi żyją z sobą jak przysłowiowy pies z kotem…

Mniej więcej w tym samym czasie do schroniska przyszła starsza bezogoniasta z mężem. Przynieśli w kartoniku trzy malutkie sierściuszki. Ich dzika matka, od pewnego czasu kątem mieszkająca w szopie na podwórzu, okociła się, aż dwa dni temu przepadła – uciekła albo zginęła. No więc kociaki do schroniska…
           
Nasi tłumaczyli, że bywa tak, że matka-kotka nie wraca po parę dni, więc stanowczo za prędko zabrali jej dzieci, ale cóż było robić? Kotki zostały, bezogoniastym natomiast powiedziano, żeby kotkę – jeśli się zjawi – wysterylizowali. Mogą dostać klatkę-pułapkę, w którą wkłada się jedzenie, łapie kota i niesie do weterynarza…
Obiecali, że gdy kocica wróci, to oni zgłoszą się po taką klatkę.
Hm…

            A potem przyszedł bezogoniasty z propozycją. Od czterech lat mają w domu suczkę, dobermankę. Karmią, pieszczą, ale na spacery z nią nie chodzą – czasu nie ma. Biega sobie po podwórzu. Tylko że ostatnio zrobiła się agresywna – nawet siedząc w domu szczeka przez okno na przechodniów, a na podwórzu natychmiast goni do bramy, gdy tylko się ktoś pojawi – i straszy. Nie na żarty! Wścieka się po prostu na widok obcych. No i pan się boi, że kiedyś wymknie się na ulicę, bo on często wyjeżdża samochodem i brama jest przez pewien czas otwarta… Albo ktoś nie domknie furtki… I nieszczęście gotowe: rzuci się na przechodnia, pogryzie…
            On więc odda tę suczkę do schroniska, a w zamian weźmie innego pieska!...
            Słuchałam tego gadania i sama miałam ochotę gryźć. Karmią – dobrze, pieszczą – dobrze, ale zapuścili psa, nie pracowali z nim, świata nie pokazali, no to suczka zaczęła wariować. A jak się przestraszyli, że będą kłopoty – to do schroniska. Na wymianę! A gdzie odpowiedzialność za zwierzę?
            Nasi bezogoniaści powiedzieli mu to wszystko. Zamiany psów, oczywiście, odmówili. Zaproponowali za to tresera. Niech z nim pogada i weźmie się za pracę z psem! Bezogoniasty zaczął się krzywić i napomykać coś o uśpieniu dobermanki! Powiedzieli mu wtedy, że żaden weterynarz nie uśpi zdrowego psa tylko dlatego, ze lekkomyślny pan chce się pozbyć kłopotów.
            Bezogoniasty wziął wreszcie telefon do tresera. Mają sprawdzić, czy pies rzeczywiście stał się niebezpieczny i czy da się jakoś zaradzić kłopotom. Jeśli nie, to temat oddania do schroniska wróci.
            Chciałam temu bezogoniastemu nasikać na buta, ale akurat parę minut wcześniej byłam już pod płotem…

            A tego samego dnia młody bezogoniasty przyprowadził z powrotem Harry’ego. To młody husky pomieszany z malamutem. Nieufny pies, który potrafi ugryźć. Ale nie robi tego celowo, bawi się, łapiąc bezogoniastych za rękę, a niekiedy tak się zapomina w zabawie, że ugryzie mocniej. Potem żałuje. No więc trzeba z nim uważać. Poza tym jednak, gdy się już do kogoś przekona, robi się straszliwym pieszczochem.
                       
            Temu młodemu bezogoniastemu Hary od razu wpadł w oko. Przychodził do niego dobry miesiąc, przyzwyczajał do siebie, zabierał na spacery, bawił się. Wyglądało na to, że będzie dobrze. Wreszcie przyprowadził ze sobą swoją dziewczynę, żeby poznała psa. Nie zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, bo bezogoniasta wyraźnie bała się Harego. Ale skoro jej chłopak go wybrał…
            Pies zamieszkał z nimi, nawet spał w tym samym pomieszczeniu, co oni. I chyba był zazdrosny o bezogoniastego. I któregoś wieczora, gdy bezogoniasta szła do łazienki, capnął ją…
            I na drugi dzień wrócił do schroniska. Szczęście, że nie mieszkał z nimi dłużej, nie przyzwyczaił się…
            Ten młody bezogoniasty ma wyrzuty sumienia. Przyjeżdża co jakiś czas na rowerze do Harego, zabiera go na spacery, żeby się wybiegał, pracuje z nim… I razem z naszymi bezogoniastymi stara się znaleźć Haremu nowy dom. Ale to nie będzie łatwe. Gryzące psy nie są chętnie zabierane ze schroniska. A ukryć tego faktu nie można…

Nieprawdopodobna historia – w sklepach zoologicznych chomiki śpiewają z pokolenia na pokolenie pieśń o losie jednego z nich! Ponoć nauczyły się jej od psów. Same nie piszą, są za głupie, by tworzyć. Ale coś tam sobie myślą, zwłaszcza jeśli to dotyczy zagrożeń ich niedługiego prymitywnego życia.
Protest song.
Jeden chomik wzięty ze sklepu zaprzyjaźnił się z domowym psem i zaśpiewał mu tę pieśń. A ten przybiegł z nią do nas. Sporo o niej słyszeliśmy, wiedzieliśmy, że istnieje, że była w „Xiędze…” ale nikt tu nie potrafił jej zaśpiewać. Dopiero teraz.
Okazało się, że zna ją również pan stróż. Uśmiechnął się i powiedział, że jak jej słucha, to zawsze przypomina mu się wtedy taka bezogoniasta, z kabaretu starszych bezogoniastych. I zaraz myśli sobie o drugiej, młodszej, która bardzo lubi futbolistów, cokolwiek to znaczy. 

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 17 czerwca 2012


Jakoś tak miesiąc temu trafił do schroniska młody psiak, prawie szczeniak jeszcze. Z miasta przywieziony, bezdomny. Niepokaźny smarkacz, burek taki. Zresztą, właśnie tak, Burek, ma na imię. Nawet nie zauważyłam, jak go przywieźli. Siedział cicho w swoim kojcu, a ja przez dłuższy czas nie zwróciłam na niego uwagi. Aż raz, niedawno, poszłam do jego wiaty za jedną bezogoniastą, która często ma dla mnie froliki. Lubię je co tu dużo gadać. Ona sprzątała w jednym końcu wiaty, a ja, idąc do niej, przeszłam koło kojca tego Burka i wtedy dopiero pierwszy raz zwróciłam na niego uwagę. Średniego wzrostu, kręcone kudełki stoją mu na łebku na sztorc, do tego oczy wytrzeszczone…
                       
Zatrzymałam się i zagadnęłam półżartem: „Coś ty taki nastroszony? Wyglądasz, jakby piorun w ciebie trafił…” A on wtedy jakoś tak zaskomlił i hyc, do budy! Zdziwiłam się. „Młody, czegoś się przestraszył? Wyłaź!...” Oj, trwało trochę, zanim wywabiłam go z budy. Wreszcie wyszedł, podszedł do prętów kojca – i akurat wtedy zagrzmiało. Porządnie. Od rana zanosiło się na burzę no i wreszcie przyszła! Zaraz potem huknęło drugi raz, gdzieś niedaleko. A Burek wywrócił się, zesztywniał i zaczął wyć. Ale jak! Aż mi się włosy zjeżyły. Bezogoniasta na końcu wiaty rzuciła miotłę i przybiegła. Wytrzeszczyła oczy na Burka i stałyśmy chwilę gapiąc się na psiaka. W końcu ona wskoczyła do kojca i próbowała Burka ruszyć. A on przykleił się do podłogi, wyprężył, ślepia nieprzytomne i wrzeszczy! „Matko Boska, psie, co z tobą?!...” Potargała go chwilę, obejrzała i popędziła do biura zawiadomić główną bezogoniastą, żeby dzwoniła po zjawy, bo pies zdychał będzie…
A pies zdychać nie myślał, tylko robił pod siebie ze strachu, bo bał się burzy!
Niektóre młode psy tak mają. Z czasem oswajają się z grzmotami, więc i Burkowi pewno ten strach przejdzie. Jednak póki co, postanowiłam sobie, że gdy się będzie chmurzyć, postaram się być niedaleko Burka… Pomatkuję mu trochę, bo chyba bardzo tego potrzebuje.

Ale Burek to jeszcze nic! Była tu kiedyś taka dobermanka, ciemnokasztanowa, miła suczka imieniem Lora. Miała ze cztery lata, nie była więc jakimś młodym psem.
           
A przy każdej burzy szalała. Buda jako schronienie nie wystarczała jej, za wszelką cenę próbowała uciec z kojca. Wyła, oczy miała nieprzytomne, szarpała pazurami pręty ogrodzenia… Doszło w końcu do tego, że gdy tylko zapowiadało się na burzę, bezogoniaści zabierali Lorę z kojca i umieszczali w szpitaliku. Tam i gromy były cichsze, i szelest deszczu niesłyszalny, i wreszcie nie było widać błyskawic.
Lora znalazła sobie potem dom. Ciekawe, czy przy swoim własnym bezogoniastym też się tak boi burzy…

Bajtek, szarobury, szorstkowłosy młody kundelek, burzy, co prawda, się nie boi, ale skutków burzy raczej nie lubi.

          
Niedawno znalazł sobie dom. Trafił do bezogoniastego, który na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem do rzeczy. Tymczasem dwa dni po adopcji zadzwonił do schroniska: Bajtek mu uciekł! Jakim cudem?! Ano,  byli sobie na spacerze – bardzo dobrze! To był drugi spacer – doskonale! I gdy wracali, pod domem, bezogoniasty spuścił Bajtka ze smyczy – bardzo głupio! Psa, który był z nim zaledwie dwa dni! No to Bajtek, spragniony swobody, nienawykły do słuchania nowego bezogoniastego, poszedł sobie! I tyle!
Tydzień później ktoś zadzwonił do schroniska i poinformował o błąkającym się, przemoczonym psie. Fakt, nieźle wtedy lało! Nasi bezogoniaści pojechali i znaleźli Bajtka. Ładny kawał od jego nowego domu. Wpierw przywieźli go do schroniska, gdzie kundel doszedł do siebie, wysechł i dojrzał do powrotu do swego bezogoniastego.
Ponoć doświadczenie uczy, więc jest nadzieja, że kolejny raz już mu nie ucieknie.


A w ogóle burze to nic przyjemnego. Pewnie, nie ma się czego bać, ale jak takim piorunom towarzyszą ulewne deszcze, to bywa paskudnie. Zdarza się, że zalewa nam kojce. Wtedy zaczyna się zamieszanie, bo psy z zalanych pomieszczeń trzeba przeprowadzać do suchych. Niby urozmaicenie, ale nie każdy pies dobrze się czuje w nowym kojcu, nawet na krótko. Co swoje śmieci, to swoje śmieci. Jak więc tylko zaczyna się chmurzyć, to wszyscy z troską patrzymy w niebo, a niektóre z nas nawet wyć zaczynają. Może da się odgonić? Może się przelęknie, ominie schronisko i pójdzie dalej?...

środa, 13 czerwca 2012


             Nasza główna bezogoniasta po pracy wyprowadza swoje domowe psy na spacer. Mają gdzie łazić, bo tam już się miasto kończy i zaczynają lasy. No i pewnego dnia szli sobie poboczem, aż tu nagle z lasu wyskoczył do nich ciemnorudy  psiak. Nie podchodził blisko, bo Arctic, owczarek, w każdym psie budzi respekt, a co dopiero w takim małym pokurczu! Za to od razu pokumplował się z Florą, drugim psem naszej bezogoniastej. Szedł z nimi ładny kawałek a potem wrócił do lasu. Po paru dniach zjawił się znowu, potem jeszcze raz. Za każdym razem wyskakiwał spoza drzew jak Filip z konopi, więc nasza bezogoniasta nazwała go właśnie Filip. Początkowo niewiele można było o nim powiedzieć prócz tego, że mały, kulawy i rudy, bo był cały jednym wielkim kołtunem posklejanej sierści. Ale był miły, towarzyski i niesamowicie wychudzony! Nasza bezogoniasta zaczęła nosić ze sobą na spacery jedzenie. Trzeba było widzieć, jak mały pożerał. I za każdym razem odprowadzał spacerowiczów coraz dalej. Aż w końcu doszedł do ich domu i wszedł na podwórze. I o to chodziło!
            W ogrodzie jest duża wiata, w której kiedyś miał mieszkać Arctic, gdy nasza bezogoniasta wzięła go ze schroniska. Ale on już po miesiącu zamieszkał w domu, jako jego pełnoprawny lokator i wiata stała pusta. No to teraz zamieszkał w niej Filip. Nocami, bo w dzień łazi po podwórzu. Będzie tu mieszkał do czasu, aż znajdzie się dla niego prawdziwy dom, bo tutaj żyje tymczasowo. Został odrobaczony, przystrzyżony, przebadany u zjaw i pożera tyle, że z dnia na dzień staje się grubszy! Ma około sześć lat i jest najrasowszym kundlem, który stał może chwilę koło jamnika. Dzisiaj wygląda tak:
                       
            No i czeka na kogoś, kto stworzy mu prawdziwy dom. Będzie dobrym psem, który zwiąże się z jednym człowiekiem. Tu, gdzie jest teraz, obskakuje domowników, merda ogonem, łasi się, pieszczoch jeden, domowych kotów nie rusza, z psami jest za pan brat. Ale na obcych potrafi warknąć, gdy próbują się spoufalać. I odchodzi.

            Nie jest jedynym zwierzakiem, który u naszej bezogoniastej żyje w domu tymczasowym. Prócz niego jest jeszcze kotka Laura, od miesiąca okupująca łazienkę. Pisałam o niej. To taka… Zresztą, najlepiej, jak po prostu przypomnę:
            „          Młoda kociczka, trójbarwna, maleńka… Trafiła do schroniska na ostatnich nogach. Zjawy wykurowały ją. Ale został jej koci katar. I już zawsze go będzie miała. Jest słabiutka, łapie wszystkie infekcje, a tu u nas zwierząt pełno, co chwilę któreś przynosi jakieś zarazki… Ten sierściuch tego w końcu nie wytrzyma! Bo to nie jest kot do schroniska. Musi mieć dom, gdzie nie będzie spotykał się z innymi zwierzakami i dostanie dobrze zjeść. Ten koci katar to nic strasznego – po prostu kilkanaście razy na dzień kotka kicha sobie. Ludziom to nie szkodzi. Weźcie ją, proszę! Na pewno się odwdzięczy, bo przylepna jest, jak rzadko”. ..
            Jakoś nie znalazł się chętny na wzięcie Laury, więc nasza bezogoniasta zabrała ją do swojego domu. Niech tutaj czeka na swojego prawdziwego bezogoniastego. Mała początkowo była zestresowana i prawie nie wychodziła z pudełka, które służy jej za legowisko. Ale z czasem nabrała odwagi i teraz kursuje po całym mieszkaniu. Nawet Arctica się nie boi. I co najważniejsze – nie choruje! Przez ten miesiąc nie kichnęła ani razu! Mieszka w towarzystwie dwóch psów i dwóch kotów, ale one są zdrowe jak rydze, więc nie może od nich złapać żadnego choróbska. No to rozkwita!
            To ona:
                       
            To tyle schroniskowych wieści spoza schroniska.

            Teraz już coś zupełnie z naszego podwórka.
            Jakieś trzy lata temu przyszła do schroniska para młodych bezogoniastych. Chcieli wziąć starego psa. Rzadkie, więc bardzo się tu ucieszyliśmy. Zdecydowali się na takiego przegubowca, ale zabij, nie pamiętam, jak miał na imię… Oni w każdym razie nazywali go Elwood. No i ostatnie lata życia spędził u nich. Miał jak w raju (nasi bezogoniaści sprawdzali!). Ale wiek robi swoje. Zachorował na wątrobę, przyplątały się inne dolegliwości  i dwa miesiące temu odszedł…
            A ta para bezogoniastych przyszła do nas ponownie. Znów po starego psa. Zdecydowali się na Argona.
                       
            To taki terierkowaty ośmiolatek. Trafił do nas pół roku temu z ulicy, bardzo zaniedbany, chudy, z chorobami skóry… Badania wykazały, że wątroba słabo mu pracuje, że męczą go jakieś przewlekłe zapalenia… W dodatku psiak miał kłopoty ze wzrokiem. Zaczęło się leczenie i Argon powoli wrócił do formy. Był spokojny, przyjazny, żadne wariactwa nie były mu w głowie. Ale nie dawaliśmy mu tutaj wielkich szans: ani szczególnie przystojny, ani najzdrowszy, wiek już też zaawansowany… A tu – proszę!
            Ci bezogoniaści, co go przygarnęli, powiedzieli, że nigdy nie wezmą sobie młodego psa. Że chociaż wiedzą, iż Argonem nie nacieszą się długo – tak jak przedtem swoim Elwoodem – to właśnie takie stare psy będą brać i starać się, żeby choć ostatnie lata psiaków upływały im w dobrobycie, wśród kochających bezogoniastych.
            Słuchałam tego, co mówili, jak najpiękniejszej bajki. Ale takiej prawdziwej! I miałam ochotę polizać ich po rękach.

niedziela, 10 czerwca 2012


Kiedy widzimy szczęśliwe psy, idące do nowych domów, zaraz potem zerkamy na Tysona. Tego to szczęście omija szerokim łukiem. Jest jednym z najstarszych mieszkańców schroniska. To amstaf, ale nie jest agresywny. Potrzebowałby, oczywiście, silnego bezogoniastego, który byłby jego jedynym panem, ale przez całe lata nie zjawił się taki. Nasi bezogoniaści zrobili dla Tysona specjalny, podwójny kojec, bo zdecydowali, że chyba już nie znajdzie się taki, który by go zechciał wziąć.
                       
Aż tu pewnego dnia przyszedł młody bezogoniasty, w takim niby mundurze, w moro znaczy, dobrze zbudowany, widać, że silny i zdecydowany. Chodził sobie powoli między wiatami i jak zobaczył Tysona, przystanął. A pies natychmiast przyniósł mu kij, którym zwykle bawił się w kojcu i podzielił się zabawką! Nigdy wcześniej tego nie robił!...
Zaraz poszli na spacer z jedną naszą bezogoniastą. Obaj szczęśliwi jak rzadko. I jeszcze tego samego dnia bezogoniasty przyprowadził swoją żonę i dziecko, żeby poznali Tysona. Później przychodził prawie codziennie. Nie wziął psa od razu, bo jeszcze nie miał przy domku odpowiedniego miejsca, w którym Tyson mógłby zamieszkać. Musiał więc zbudować najpierw kojec.
I wtedy rozdzwoniły się telefony. Dzwonili sąsiedzi tego bezogoniastego. I nasi bezogoniaści dowiedzieli się, że: ten młody nie ma własnego domu, tylko wynajmuje w nim mieszkanie. Że już miał wcześniej psa, który przepadł nie wiadomo kiedy i jak. I że oni, sąsiedzi, nie zgadzają się, żeby obok nich mieszkał agresywny pies! Zadzwoniła też właścicielka tego domu, równie niezadowolona i protestująca…
No i co teraz będzie?... Ten młody bezogoniasty wciąż przychodzi, chociaż jakby rzadziej. Tyson za każdym razem cieszy się na jego widok… Postanowiłam nic mu na razie nie szczekać. Po co ma się niepokoić?

Czy podobne problemy będzie miał Killer? Jamnikowaty, więc nie za duży pies w kwiecie wieku. Nocą przywiozła go straż miejska.
                       
Niezbyt mu się podobało w schronisku. Chyba się trochę bał, więc na wszelki wypadek warczał, szczerzył kły, boczył się, zabierał się do gryzienia… No to bezogoniaści oznaczyli go jako agresywnego i początkowo nie brali go na spacery. I tak trwało jakiś czas. Siedział zły i patrzył wilkiem…
Aż tu niedawno nasza główna bezogoniasta weszła do kojca obok i zaczęła się bawić z mieszkającym tam psem. Takie, wiecie, żartobliwe przepychanie, czochranie kudłów, brzuszki, podawanie łapy, piłeczka… I wtedy Killer podszedł do ściany kojca, zamerdał ogonem i zaczął piszczeć! Jak mały szczeniak!
Bezogoniasta, oczywiście, zaraz poszła do niego. Bez problemu pozwolił jej wejść, pogłaskać, założyć obrożę i smycz i zabrać na wybieg. Tam sobie poszalał: ganiał bez pamięci, aportował kij, znęcał się nad nim, robił fikołki, padał na plecy i dawał się czochrać po brzuchu – nie ten pies! Ożył! I nagle okazał się całkiem przyjaznym zwierzakiem. Teraz nie ma z nim żadnych problemów. Zaczyna się uczyć podstawowych poleceń i widać, że się stara.
            Ale śliczny nie jest, trzeba przyznać. Czy więc znajdzie się chętny, żeby go wziąć ze schroniska?

Za to kłopotów nie będzie pewnie ze szczeniakami. Za jednym razem trafiło ich do nas siedem! Trzy samczyki i cztery suczki.
Jeden bezogoniasty znalazł je w kartonie, porzucone na peryferiach, na skraju większej budowy. Były strasznie zarobaczone, ale poza tym raczej zdrowe. No to kwarantanna, obserwacja i za jakiś czas, jak dobrze pójdzie, rozejdą się po domach. Pierwszych dni na świecie nie miały szczęśliwych. Może te następne będą lepsze…
Hansik, Bear, Runner, Shelby, Shannon, Sandy, Puma… O matko suczko, zapamiętałam ich imiona!!!...

            Powoli kończą się psie mity, które Wam przedstawiamy. Jeden poznaliśmy całkiem przypadkowo. Wyobraźcie sobie, pan stróż go nam opowiedział! Gdzieś go wyczytał, nie pamięta, gdzie. Trochę podejrzewamy, że go sam wymyślił z nudów, no bo co ma robić, siedząc nocą w schronisku, gdy wszystkie psy śpią? Ale nawet jeśli wymyślił, to zrobił to dobrze, bo mit brzmi bardzo prawdopodobnie. No więc było tak…

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


środa, 6 czerwca 2012


Zwykła rzecz, a ważna: kawałek skóry, parcianego materiału  albo metalowych kółek połączonych w obręcz i zapięcie jakieś - obroża. Pies bez niej to jak bezogoniasty bez ubrania. Służy do mocowania smyczy, to prawda, ale może też być ozdobą i najważniejsze – masz obrożę, to znaczy, że masz swoich bezogoniastych i swój dom. Nie jesteś niczyj, bezpański!...

            Psy szybko przywykają do swoich obróżek, zwłaszcza, że jej nałożenie często zapowiada wyjście na spacer. A pokażcie mi psa, który tego nie lubi. Są jednak wśród nas tacy, którzy długo się do obroży przekonują. Jej pierwsze, a często i następne założenie, to cały cyrk.

Jest taka mała suczka Rena, kundelek przywieziony z jakiejś wioski. Lekko tam nie miała, ganiał ją, kto chciał.
                       
Pewnie jest z tych psów urodzonych na wolności, bo obroży i smyczy nie znała zupełnie. Bezogoniastym, oczywiście, nie ufa, ucieka, chowa się… Żeby założyć jej obróżkę, trzeba było zwabić ją smakołykiem, a potem złapać i pod kocyk! Przytrzymać, pogłaskać, pogadać, przekonać, że nie zbiją ani nie zjedzą. Po dłuższym czasie panika jej minęła. Dała sobie założyć obróżkę, a po jakimś czasie smycz. Wtedy zaczęło się wyrywanie, szarpanie, ujadanie, aż wszystkie inne psy w schronisku umilkły – pewnie kogoś mordują! Następnie Rena popadła w odrętwienie – zamarła…
I tak parę razy.
Dziś jest już lepiej, suczka powoli przywyka…

Nieco podobnie było z Lindą. Trafiła do schroniska mniej więcej w tym samym czasie, co Rena. Tyle, że ją nasi bezogoniaści przywieźli z miasta, z ulicy.
                       
Schronisko to był dla niej szok. Może nie tyle psów się lękała, co bezogoniastych, przed którymi nie było gdzie uciec. Gdy któryś się zbliżał, kamieniała z przerażenia. Kładła się i leżała cała spięta i drżąca… Właśnie w takim stanie dała sobie założyć obrożę…
Powoli nauczyła się wychodzić w towarzystwie wolontariuszy. Ale ciągle trzeba przy niej poruszać się bardzo ostrożnie i powoli. Gwałtowne ruchy, zwłaszcza niespodziewane, powodują, że próbuje gryźć. Zawsze, jak ją wyprowadzają, próbuję być w pobliżu. Poszczekam, uspokoję… Trochę to pomaga.

Albo na przykład Misio. Przezywano go Gryzak, bo podgryzał nieostrożnych. W schronisku siedzi cztery miesiące. Żył sobie w niedalekim mieście, łaził po ulicach, litościwe dusze dokarmiały go od czasu do czasu. Radził sobie. Ale kiedyś bezogoniaści stwierdzili, że lepiej mu będzie w schronisku. Gmina dała zlecenie i nasi bezogoniaści Misia złapali.
                       
Przyjście tutaj przeżył strasznie. Początkowo siedział w budzie i gdy tylko ktoś wchodził do jego kojca, wyskakiwał z wrzaskiem – straszył, szczerzył zęby, próbował łapać za nogawki… Obroża? Smycz? Zapomnij!...
Ale to niegłupi pies. Obserwował i zauważył, że inne psy żyją z bezogoniastymi za pan brat: bawią się, pieszczą, dostają łakocie… No i zmądrzał. Teraz już pozwala do siebie wchodzić, jednej osobie nawet łapkę podaje. Nawet z obrożą się oswoił, choć nieprędko.
Pamiętam jego pierwszy spacer: wyszedł z kojca, doszedł do połowy wiaty i znieruchomiał – dalej ani kroku. No dobrze, wrócili. Po jakimś czasie bezogoniaści spróbowali znowu. Z kojca Misio wyszedł, ale zamiast wymaszerować z wiaty, zaczął zwiedzał okoliczne kojce z dwóch stron korytarza. Akurat mieszkał w takiej wiacie, w której było bardzo mało psów i wiele kojców stało pustych. W końcu doszli do bramy wiaty i Misia znów zamurowało: nie wyjdę, wracam. I znów wrócili. Dopiero za trzecim razem zdecydował się wyjść z wiaty i pójść na wybieg. Dziwny pies… I ciągle jeszcze obroża go uwiera.

Rafa – półtora roku w schronisku. I ciągłe problemy. To kundelka, trochę sznaucerowata, niestara. Miała straszne przejścia! Ktoś ją przywiązał tuż przy torach kolejowych, przy ruchliwej trasie. Stała tam parę godzin, nim ją ktoś zauważył, a pociągi mijały ją w odległości kilkudziesięciu centymetrów. Szalała ze strachu. Nasi bezogoniaści nie mogli odwiązać jej od słupka, tak się miotała.
                       
Od tego czasu boi się bezogoniastych. Trochę przez te miesiące przywykła do nich, po jakimś czasie dała sobie założyć obrożę. Ale gdy tylko ktoś wchodzi do kojca, Rafa natychmiast chowa się w budzie i po dobroci wyjść nie chce. Budy mają zdejmowane dachy, więc bezogoniaści dach ściągają, przypinają Rafie smycz i powoli wyciągają na zewnątrz. Kiedy już jest poza budą, przestaje się bronić i wychodzi na krótki spacer. Ale stara się jak najszybciej wrócić do bezpiecznego schowanka.

I wreszcie Tofin, terierowaty mieszaniec, od pięciu lat w schronisku. Pisałam już o nim wcześniej.
                       
Tyle czasu tu siedzi, a bezogoniastym wciąż nie ufa – bardzo ostrożnie z nim trzeba. Licho wie, co przeżył poza schroniskiem, że jest taki wycofany. On sam ani szczeknie na ten temat, mimo że nieraz próbowałam z nim pogadać. Parę razy zakładano mu obrożę, ale za każdym razem znalazł sposób, żeby ją zerwać z szyi. Trzeba mu ją było zapiąć mocniej niż innym psom.
Wpierw straszył bezogoniastych, którzy próbowali się zbliżyć do niego. Teraz już jest lepiej. Wychodzi na spacery. Ale jak! Widząc smycz, wieje do budy. Trzeba otwierać dach i narzucać na Tofina kocyk, żeby nie gryzł. Potem jest głaskanie i wyciąganie psa z budy górą, przez dach. Potem smycz. Ale Tofin zapiera się i wyjść z kojca nie myśli. Trzeba sprowadzić do niego jakąś zaprzyjaźnioną suczkę. I dopiero za jej ogonem wyłazi z kojca i idzie na wybieg…
Niezłe korowody, co?


Ale są jeszcze inne obroże. Był tu taki młody, duży, wesoły Cieciuś. Mieszaniec rottweilera z owczarkiem. Wszystkich kochał, pieszczoch był straszny.
           
Trafił na obserwację, jak wszystkie nowoprzybyłe psy. I pewnego dnia przestał jeść, wieczorem zaczął wymiotować… A w nocy przyszedł Wielki Dog, zapiął mu swoją obrożę i poprowadził do siebie, jak parę dni wcześniej Owczaka…
Był – nie ma…


Nasze schroniskowe suczki-rysowniczki się cieszą – ja mniej!  Znów zwędziłam dla nich z biurka trzy pisaki… To się kiedyś źle skończy…

Teraz trochę innej sztuki. Tę pieśń można usłyszeć wszędzie, nie musieliśmy więc jej długo szukać. Wystarczyło sobie przypomnieć. Wyją i szczekają ją wszystkie stare psy podwórzowe. Nie jest to więc właściwie pieśń odzyskana, ale w „Xiędze…” znajdowała się na pewno.

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 3 czerwca 2012


Odszedł Owczak…
                       
Po południu był na spacerze, wieczorem zjadł, jak należy, a rano już nie żył. Atak serca go zabił. Chyba nie cierpiał.
            Pisał powieść. Nie skończył…
Własnego domu też się nie doczekał...

Był sobie jeden bezogoniasty. Mieszkał daleko stąd. Miał psa, boksera. Długo żyli razem. Aż wreszcie bokser odszedł, jak Owczak…
A u nas przebywał Bosh, identyczny ponoć jak ten, którego miał bezogoniasty z daleka.
           
I ten bezogoniasty wypatrzył naszego Bosha w Internecie. I stwierdził, że to przeznaczenie, i że musi go mieć! Porozumiewał się wcześniej z taką fundacją zajmującą się bokserami. Ci zadzwonili do nas, bezogoniasty też, wypytywał o Bosha, wszystko o nim chciał wiedzieć, umówił się tam u siebie z behawiorystą, przygotował się do przyjęcia psa…
I pewnego dnia nasi zabrali Bosha do samochodu i powieźli do Wrocławia, a stamtąd odebrali go członkowie tamtej fundacji. I zawieźli do nowego domu… Wszyscy szczęśliwi, bo trzeba żyć dalej, nawet jeśli Owczak…

Tylko że chyba dzisiaj już nic więcej nie napiszę…