Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 31 lipca 2011

Powszechnie twierdzi się, że psy boją się ognia. Nieprawda! Świadomie kiedyś z niego zrezygnowały i zdecydowały się nie używać. Opowiada o tym kolejny z odczytanych przez nas mitów. Czytajcie, bo pouczające!

(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)







[1] Bezogoniaści, w swojej wiele późniejszej mitologii pokręcili wszystko i według nich orzeł nazywał się Ethon.i zżerał wątrobę niejakiemu Prometeuszowi. Ha, słyszeli, że dzwonią ale nie wiedzieli, gdzie!

[2] Jak wynika z tego przykładu, już w prehistorii wiedza psów o gastronomii i o wartościach odżywczych pokarmów znacznie przerastała wiedzę bezogoniastych.

środa, 27 lipca 2011

Panuje tu u nas ogólne przekonanie – słuszne zresztą – że na własny dom z własnymi bezogoniastymi największe szanse mają psy młode, zdrowe, wesołe i towarzyskie. Te stare, schorowane i piekielnego charakteru, raczej już tu pozostaną[1]. Pisałem jednak wcześniej, że niekiedy zdarzają się wyjątki. Poszło na swoje parę psów stareńkich, parę chorych. Bywa, ale to już naprawdę rzadko, że i wścieklak ma wzięcie. Kilka słów na ten temat.
(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)



 Maryś




Maryś to pomieszany husky. Młody i dobrze zbudowany. Wygląda też ciekawie. Weźcie farbę czarną, szarą, białą i brązową i chlapcie pędzlem na chybił trafił: tu plama większa, tu mniejsza… Takiej maści jest Maryś. Mógłby się podobać, gdyby ktoś zdołał mu się dokładnie przyjrzeć. Wszyscy jednak uciekają, gdy tylko znajdą się w jego pobliżu. Bo nie ma chyba psa, który głośniej i zajadlej szczekałby na obcych. Nawet swoich potrafi obsobaczyć, gdy coś mu się nie podoba.



Nauczeni doświadczeniem – niejednego takiego widzieliśmy – próbowaliśmy mu przemówić do rozumu. Chcesz być panem u siebie, to spróbuj jednak polubić bezogoniastych. A skoro już taką trudność ci sprawia machnięcie parę razy ogonem na ich widok, to przynajmniej nie drzyj paszczy. Bez skutku – nie potrafił się przemóc.

Aż wreszcie trafiło się małżeństwo z okolicznej wsi. Mają tam gospodarstwo, zwierzęta w obejściu, sporo maszyn… Jest czego pilnować. Mieli i psa, ale przyszedł jego czas. Stareńki był. No więc potrzebują nowego. Takiego, co nocą zmarłego obudzi ujadaniem, gdy ktoś obcy będzie próbował wejść na podwórze.

Nasi bezogoniaści od razu skierowali ich do Marysia. A ten, swoim zwyczajem, zaczął się miotać z wrzaskiem. Dobrze, że nie rozumieli, co im szczekał. Ale to, co zobaczyli i usłyszeli, spodobało im się bardzo. No i Maryś powędrował na wieś. Z zastrzeżeniem, że jeśli w dobrobycie spocznie na laurach i zacznie wyznawać zasadę, że pies ma paszczę tylko do jedzenia - to wraca do schroniska. Ma więc teraz dwutygodniowy okres próbny. Ale sądzę, że możemy być o niego spokojni.

Obawiamy się za to o Szejka. Zwłaszcza, że czujemy się trochę winni… Ale kto mógł przypuszczać… Szejk jest dwulatkiem małym, szarym, niepozornym, kundlem pełną gębą. I to z gębą pełną wrzasków. Miał swój dom od szczeniaka, ale z wiekiem robił się podobno coraz bardziej złośliwy, samowolny i atakował dzieci bezogoniastych, u których mieszkał. No i trafił do schroniska. I jego pouczaliśmy, perswadowaliśmy mu, żeby się uspokoił, opamiętał i zawarł pokój z bezogoniastymi. Niby słuchał, głową kiwał, potakiwał, obiecywał poprawę, ale gdy tylko ktoś zbliżał się do niego, zapominał co obiecywał. Łapy nam opadały.

I sytuacja się powtórzyła. Znów bezogoniaści ze wsi, znów gospodarstwo – tym razem ekologiczne, znów majątek do pilnowania i okoliczni chętni na ten majątek. I pies-stróż potrzebny od zaraz. Nie musi być wielki i silny, ale czujny. Bo nie ma gryźć i mordować, tylko szczekać i ostrzegać. Coś jak w sam raz dla Szejka. Nasi bezogoniaści też na to wpadli i zaproponowali gościom właśnie jego. Obszczekał ich jak należy, więc dalej potoczyło się jak zwykle: obróżka, smyczka i spacer zapoznawczy w okolicznym lesie.

Nasi bezogoniaści zabrali się za wypisywanie umowy adopcyjnej, a Szejk poznawał się z przyszłymi współdomownikami. I przypomniały mu się nasze rady i pouczenia…

Szczęki nam poopadały, gdy zobaczyliśmy ich wracających ze spaceru. Bezogoniasty szedł przodem i wymachiwał smyczą, a jego żona maszerowała za nim z Szejkiem na rękach. A Szejk wtulony w nią, oczka zamknięte, pysk podniesiony, łapy do góry, pekińczyk kanapowy a nie pies-ochroniarz!

Zerknęliśmy na siebie i głupio nam się zrobiło – tośmy się ale psu przysłużyli naszymi mądrościami i radami…

Wszystko jednak skończyło się dobrze. Nowi bezogoniaści wytłumaczyli sobie sytuację w ten sposób. Szejk ma swoich kochać. Szczekać ma na obcych. Więc już widać, że swoich kocha. A co do obcych – zobaczy się.

No i pojechali.

A myśmy zostali z ciężkim problemem. Zatrzymają Szejka, czy wróci z powrotem? Trochę czasu już minęło, więc chyba wszystko poukładało się jak należy.

Ech, bo czasem to już nie wiadomo, jak ma się pies zachowywać!






[1] Jak słyszeliśmy, wśród bezogoniastych panuje podobna zasada; ciekawe, kto od kogo ją przejął.

niedziela, 24 lipca 2011

Bywają historie tragiczne, które nie mają prawa skończyć się szczęśliwie. A jednak tak właśnie się kończą. Taką historię przedstawiamy w kolejnym odcinku serialu „Zdarzyło się psu…”


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)

















środa, 20 lipca 2011

Tyle tego się dzieje, że umykają mi rzeczy, o których powinienem napisać. Chociaż jedną zaległość teraz więc nadrobię.

W jednym z pierwszych dzienniczków pisałem wam o Arcticu. Owczarek podhalański, ale jego prababcia, zdaje się, zgrzeszyła z przedstawicielem innej rasy. W każdym razie Arctic prezentuje się bardzo okazale – robi wrażenie. Do schroniska trafił, gdy miał dwa lata. Chyba go ktoś wyrzucił, albo oddał, bo opinię miał nieciekawą – ponoć rzucał się na inne psy. No i przesiedział w schronisku sześć lat. Opuszczony, bo bezogoniaści, którzy wtedy urzędowali w schronisku, bali się go trochę. Powoli zaczynał też mieć kłopoty ze zdrowiem. Jakieś paskudztwo osłabiło mu tylne łapy, na budę wskoczyć nie mógł, gdy podbiegał, nogi się pod nim niekiedy załamywały. No i słyszał coraz gorzej. Gdy nastali nasi obecni bezogoniaści, zajęli się nim wraz z wolontariuszami. Częściej wychodził na spacery, zdrowie mu się polepszyło, odżył, ale dalej był wycofany i zamknięty w sobie. Na bezogoniastych spoglądał tak jakoś bokiem i tylko przez chwilę. Tłumaczyliśmy mu nieraz, że jak się z nimi nie zaprzyjaźni, to na zawsze pozostanie w schronisku, ale on tylko łbem potrząsał. Niczego od bezogoniastych nie oczekiwał i pogodził się ze schroniskowym życiem.

Aż tu nagle nowina: znaleźli się chętni, by go zabrać do domu. Dom nowy, już zamieszkany, choć wciąż jeszcze wykańczany, teren wokół duży, żadnych innych psów. Arctic był wstrząśnięty. O jego wyjeździe już wam pisałem.

Dalsze wydarzenia znamy tylko z opowieści. Opinię Arctic miał nieciekawą, więc dla bezpieczeństwa odwiózł go do nowego domu jeden z naszych bezogoniastych. Zajechali na podwórze, bezogoniasty wysadził Arctica z samochodu i poklepał na pożegnanie po karku. I wtedy Arctic ugryzł go – nerwy mu nie wytrzymały, sytuacja przerosła. Ale nowi bezogoniaści nie przestraszyli się: rozumieli, że pies może być rozkojarzony i zestresowany. Po sześciu latach spędzonych w klatce…

No i Arctic został. Miał swoją budę, sporo terenu, po którym latał swobodnie, gdy nie było w obejściu nikogo obcego. I wszystko szło dobrze. Do czasu.

Jakoś tak po miesiącu ktoś obcy wchodził na podwórze i gospodyni postanowiła przytrzymać Arctica. Podeszła do niego z tyłu i złapała znienacka za obrożę, a Arctic ją capnął za rękę. Niemocno, ale zawsze.

I po tym wydarzeniu wrócił do schroniska.

Mijały miesiące. Arctic z jednej strony cieszył się z powrotu, bo tutaj było jego miejsce, wrósł w nie, oswoił je sobie i przywykł do niego. I do nas, oczywiście. Ale z drugiej strony pewnie mu było żal własnego domu, większej swobody, własnych bezogoniastych.

Trudno mu było. Z tego wszystkiego zainteresował się moją pisaniną, a że siedział niedaleko, zaczął się uczyć ode mnie. Zdolne psisko, robił postępy. Napisał nawet ze mną jeden ze scenariuszy naszego serialu o psach.

I nagle znów trafił do adopcji. Do innego domu i innych bezogoniastych. Takich znajomych, których widywał na co dzień. W nocy przed przeprowadzką powarkiwaliśmy sobie długo o jego przyszłości. Bał się, nie był pewny, jak się wszystko tym razem ułoży. Dodawałem mu ducha, ale też się trochę bałem. W tym domu jest już jeden pies, a raczej suczka. I stado sierściuchów miauczących. Oj, różnie może być. Postanowiliśmy kontaktować się tak często, jak się tylko da. Z pomocą bezogoniastych powinno się udać.

Oby tylko zrozumieli, że Arctic nie chce pożreć komputer, ale wysłać maila.

niedziela, 17 lipca 2011

Mitów ciąg dalszy. Ten jest jak w sam raz na czasie, bo tu u nas, w schronisku, powoli szykujemy się do remontu. Dzięki temu tekstowi wiemy, które z nas do czego się nadaje.

Miłej lektury!
(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)


środa, 13 lipca 2011


Dzisiaj będzie o schronisku. Prezentacja z detalami. Kto u nas był, ten wie, jak tu wszystko wygląda. A kto nie był, to teraz się dowie.

Z perspektywy Wielkiego Doga nasze schronisko wygląda tak, jak na tym zdjęciu:

(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)



Popatrzyliście? To teraz zaczynamy szczegółową wycieczkę.

Kto przychodzi do schroniska, musi przedostać się przez niewielki lasek i staje przed bramą wejściową. O taką:

 
A kiedy już jest na terenie schroniska, to najpierw widzi komin. Pękaty, wysoki. Stoi sobie. Ten komin nie służy do: dymienia, czyszczenia, popełniania samobójstw z miłości; służy do niczego.



Zaraz za kominem stoi długi murowany budynek, a w nim znajdują się po kolei: gabinet zjaw, biura, kocie izolatki, salka dla szczeniaków, kuchnia, kociarnia i szpitalik, wreszcie magazyn na karmę. Tu pokazujemy tylko początkowy fragment biurowca: 




Gabinetu zjaw (to ten pierwszy, najdalszy segment budynku) nikt nie lubi, bo tam bada się nas, szczepi, faszeruje lekami, gdy trzeba. Nieprzyjemne to, ale czasem konieczne.

W biurze (drugi segment) żyją psy, które nie mogą już mieszkać w wiatach: najstarsze albo wyjątkowo schorowane, takie, które najbardziej potrzebują pomocy bezogoniastych. W tej chwili mieszka tam Majka. Jak się dobrze czuje, może sobie łazić po terenie całego schroniska. I dzięki niej wiemy, co robią albo planują robić bezogoniaści. Bo oni też siedzą w tym biurze. Oczywiście, jak nie zajmują się nami. Albo odwiedzającymi. Albo kontrolami. Albo dziennikarzami różnymi… W kociej izolatce (trzeci segment) siedzą sierściuchy, które zachorowały. W środku izolatka wygląda tak:




Niby ciasno, ale legowiska wygodne, jedzenia i picia do syta, zabawki, żeby jakoś zabić czas odosobnienia, też są. Potem jest salka dla szczeniaków. Trochę podobna, więc nie pokazujemy. Ale za to przy dobrej pogodzie, małe psinki mogą wyjść na dwór, do tzw. szczeniakarni. Budki, kocyki, zabawki, michy jak należy a pośrodku wielkie, cieniste drzewo… To jest to!




Następnie jest kuchnia. O kundelmamo, żeby tam się dostać! To tam… Nie, wystarczy! Ślina mi kapie na klawiaturę i pisać nie mogę. (Nawet nie pozwolili mi wejść i zrobić zdjęcia!)

Potem jest kociarnia, nieźle urządzona, z różnymi podestami, suchymi pniakami, żeby sierściuchy miały po czym łazić i na co się wspinać. I pazury ostrzyć.
 


Z kociarni jest wyjście na tyły budynku, gdzie bezogoniaści zbudowali specjalną wiatę dla kotów. I tam pełno jest kocich zabawek. Jak jest pogoda, to miauczury łażą sobie właśnie tam.            



W szpitaliku na razie siedzą chore koty i psy. Później, jak słyszeliśmy, ma się tam znaleźć sporo specjalistycznego sprzętu, którego używają zjawy. To po to, żeby z ciężej chorymi czy rannymi zwierzakami nie trzeba było jeździć do gabinetu. (też nie robiłem zdjęcia – bez potrzeby lepiej tam nie wchodzić – i nie zapeszać!)

Na końcu budynku jest magazyn z karmą i tam też nie mamy wstępu.

A od razu za budynkiem stoją kojce kwarantannowe. Bo każdy nowy pies trafiający do schroniska musi dwa tygodnie siedzieć w odosobnieniu. Bezogoniaści badają go wtedy i obserwują, czy nie jest na coś chory. Potem dopiero taki pies trafia do swojego właściwego kojca.

A teraz popatrzcie tutaj:



Ruina, nie? Ale w przyszłości, za rok pewnie, będzie tu domek wolontariuszy. To tam, gdy przyjdą do schroniska, będą mogli się przebrać, zrobić sobie herbatę, czasem zwyczajnie posiedzieć i pogadać... Teraz robią to wszystko w biurze.

Do domku przytyka garaż na samochód i wiata gospodarcza. Leży w niej słoma, trociny, stoją jakieś narzędzia – łopaty, grabie, miotły… Nieciekawe.

No i wreszcie wiaty. Patrząc z perspektywy Wielkiego Doga widać je całkiem po prawej i na samym dole. Wiaty są trzy. To w nich właśnie mieszkamy. Ta po prawej jest już wyremontowana i wygląda tak…



A pozostałe, przed remontem, tak…



Poza tym na terenie schroniska jest jeszcze kilka małych pomieszczeń.

Na przykład kojec interwencyjny. To taki biały prostokącik przy bramie, widzicie? W nocy schronisko właściwie nie przyjmuje psów. Ale zdarza się, że właśnie wtedy przywozi je policja albo straż miejska. I wtedy zamykają psa do tego kojca. A rano zajmują się już nim nasi bezogoniaści.

Albo „geriatryk”, czyli specjalne pomieszczenie dla starych, schorowanych psów. Elegancko, w odosobnieniu, z wygodami. Sfotografowałem tylko z zewnątrz – nie chciałem przeszkadzać staruszkom, bo zaraz zaczęliby burczeć.



 Gdyby Wielki Dog zerknął na południe (na zdjęciu – poza dolną krawędź), to za wiatami zobaczyłby sporą, ogrodzoną łąkę. Taką dużą, jak całe schronisko. To nasz wybieg. Jest się gdzie wyszaleć! I tam bezogoniaści zrobili dla psów tor przeszkód. Mówili, że będzie się jeszcze rozrastał. Ale i teraz nieźle można tam poskakać. Popatrzcie tylko:

 

Cały teren otoczony jest lasem. Tam chodzimy na spacery. Różne ciekawe rzeczy dzieją się na spacerach i wiele interesujących rzeczy się znajduje. Ale o tym kiedy indziej!

niedziela, 10 lipca 2011

Z przyjemnością przedstawiamy czytelnikom naszego bloga kolejny fragment psiej mitologii. Tym razem mit eschatologiczny. Niestety, zachował się w bardzo złym stanie. Jego druga część jest praktycznie nieczytelna. Na delikatnej kości widać wyraźnie ślady podków oraz głębokie rysy wyżłobione ostrzem pługa. Jakiś rolnik musiał kiedyś przeorać nasz zabytek.

Na szczęście w psim rodzie istnieje ciągłość tradycji. Tę, w odróżnieniu od bezogoniastych, mamy w wielkim poważaniu. I właśnie z tego powodu… Zresztą, o wszystkim możecie przeczytać w komentarzach do mitu, które zamieszczamy poniżej. Zapoznajcie się z nimi uważnie.

A na razie przyjemnej lektury


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)





       [1] Słowo bardzo niewyraźne; niektórzy nasi badacze optują za lekcją: skazańcu!”

       [2] Tutaj tekst się urywa. 


KOMENTARZ



Ad. Cz.1 – Psiekło.

Późny zapis. Anonimowy autor potrafił się już posługiwać szczekiem wiązanym i to uformowanym w zgrabną – i trudną literacko – tercynę. Tekst mitu wyryto w kości dość czytelnie i poza jednym spornym słowem nie było kłopotu z jego odczytaniem.



Ad. Cz.2.

Prawdopodobnie nosiła tytuł „Wrrraj”. Mimo katorżniczej pracy udało się nam odcyfrować zaledwie kilka wyrytych w kości słów (końskie kopyta, pług – pisałem o tym na wstępie): „parówki”, „kiełbaski”, „wrzos”, „zbaraniał”… i niewiele więcej. Gapiliśmy się w te słowa jak sroka w gnat i nagle, jak na komendę, spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy śpiewać starą kołysankę, jaką każda mama-suczka nuci swemu szczeniaczkowi przed zaśnięciem. Sądziliśmy do tej pory, że autorem słów do tej uroczej warczanki-mruczanki jest poeta, szlachetny Kerry Irlandzki Szczekacz, czyli K.I.Hau-czyński. Teraz jednak ze wstydem musimy stwierdzić, że popełnił on plagiat, a w zasadzie przerobił tekst pradawnego mitu. Jak znalazł się w jego posiadaniu – nie wiadomo. Dlaczego nie ogłosił światu swego znaleziska – możemy się tylko domyślać. Dość, że przerobiony tekst opublikował pod swoim nazwiskiem. Zgubił gdzieś wytworną tercynę, wartość historyczno-literacką zubożył, ale treść drugiej części mitu najprawdopodobniej przekazał wiernie. Oto ona:

Na polu kalafiory,
Na całe życie dość.
Kalafior każdy spory
I w każdym rośnie kość.
Więc podjem znakomicie
Aż po żołądka kres,
O, piękne, piękne życie,
O, piękny jestem pies!

Po łączce chodzą krówki,
Słownie: sześćdziesiąt sześć.
Podchodzę: to parówki,
Gorące, tylko jeść!
Parówki autentyczne,
Kilometrowy zwój,
O chwile, niebotyczne,
O, piękny świecie mój!

Na wzgórku stoi lasek,
A w lasku pachnie wrzos,
Ten lasek też z kiełbasek
I widzę: wrzos to sos.
Więc cały lasek wcinam,
Rozlewam wrzos do waz,
Och, cudna to godzina,
Och, niesłychany czas!

Już jesień jest, niestety,
Deszcz chlupie chlup-chlup-chlup,
Spadają z drzew kotlety,
A wszystkie do mych stóp.
Tłuszcz pryska mi na rzęsy,
Sztukamięs pędzi wiatr,
Wieprzowy wschodzi księżyc,
Zbaraniał cały świat.

środa, 6 lipca 2011

Ważna sprawa, a zawsze mi jakoś umykała – szkolenia i treningi.

Nasi bezogoniaści bardzo się tym przejmują. My zresztą też. Rzecz w tym, by nauczyć bezogoniastych, jak postępować, by zwierzę było zadowolone. Chociaż oni zapatrują się na ten problem z zupełnie odwrotnej strony. I biorą się za szkolenie NAS!

Najczęściej wygląda to tak: bezogoniasty rzuca kijek lub piłkę i proponuje: - Aport! Nasze reakcje bywają wtedy rozmaite, np.: a) rozglądamy się dokoła nie zwracając uwagi na rzucony przedmiot; b) bierzemy się za obwąchiwanie najbliższego otoczenia; c) zaczynamy się kręcić za własnym ogonem; d) zamiast na rzucony przedmiot, skaczemy na rękę bezogoniastego; e) siadamy przed nim patrząc mu głęboko w oczy: „Dobrze ci idzie, próbuj dalej!”. Bo bezogoniasty nie zdaje sobie sprawy, że właśnie trenujemy jego cierpliwość. Każdy z nas mógłby od razu przynieść tę głupią piłkę, ale tu chodzi o to, by bezogoniasty opanował jedną z najważniejszych zasad postępowania: Do zwierzęcia trzeba mieć cierpliwość!

No więc bezogoniasty sam idzie po ten kijek czy piłkę i zabawa zaczyna się ponownie, raz, drugi, trzeci…

W końcu uznajemy, że ma dość i przynosimy rzucony przedmiot[1].

Itd., itp.

Od pewnego czasu trochę się zmieniło. Nasi bezogoniaści widząc, że jest dobrze, ale mogłoby być lepiej, zaczęli sami szkolić się intensywnie. I tu u nas, w schronisku, i na wyjazdach. Niektórzy z tych, co tutaj pracują, pojechali gdzieś daleko na zajęcia dotyczące ratownictwa zwierząt. Takie tam różne, ale ważne: jak opatrywać zwierzaki po wypadku, ze złamaniami, z otwartymi ranami, tfu… aż ciarki przechodzą! Ale dobrze, to bezogoniaści powinni potrafić jak najlepiej…

Inni wybrali się jeszcze gdzie indziej.

A do schroniska zaczął przychodzić trener-treser, który jest jednocześnie ratownikiem działającym z psem. No i uczy naszych bezogoniastych, jak mają postępować, by psy i koty im ufały. Wykłada im różne różności. A to, jak się psy zachowują i jak należy rozumieć ich zachowanie, a to, jak nawiązywać kontakt ze zwierzęciem, a to, jak postępować, gdy pies ugryzie człowieka, albo jak zwierzę jest pogryzione… Pochodził sobie ten trener między nami, popatrzył i zaczął pokazywać: ”Ten psiak jest wycofany i zestresowany, tamten agresywny, i tamten też… A tu mamy normalnego, przyjaznego psiaka…”. Nasi bezogoniaści potwierdzali, no, ale oni znają nas od dawna, a on dopiero co pierwszy raz nas zobaczył. Zna się na rzeczy…[2] Co prawda gdy Bra…, no, mniejsza z tym, który – usłyszał, że jest psem agresywnym, to wpierw mu szczęka opadła, a potem zaczął robić agresywne miny, żeby zasłużyć na opinię. Ale takich pomyłek trener nie popełnił wiele. I teraz uczy naszych, jak postępować z agresywnymi, jak z zastraszonymi, a jak z normalnymi psami – bo do każdego należy podchodzić indywidualnie. I doskonale!

Drugi trener natomiast uczy wolontariuszy, którzy przychodzą do schroniska. Jak zajmować się szczeniakami, jak nawiązywać kontakt z psem, jak go uczyć komend, co obowiązuje na spacerach…

Na koniec takich zajęć psy biorące w nich udział mają zabawę: idą na tor przeszkód, bo taki tu niedawno zbudowali nasi bezogoniaści. Są płotki, kratki, równoważnie. Do przeskakiwania, wchodzenia, czołgania się. Aż się pyski nam śmieją do takiej zabawy…

Takich szkoleń i treningów ma być jeszcze więcej.

No to robi się coraz ciekawiej.

I o to chodzi!
(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)

















[1] Wszystko niekiedy idzie o wiele prędzej, gdy bezogoniasty ma ze sobą jakiś smakołyk. Wielu z nas wtedy… Wiem, słabość charakteru, ale każdy chyba co jakiś czas chciałby coś dobrego przekąsić, prawda?
[2] My też się znamy! Nasi bezogoniaści dzielą się na: a) normalnych; b) wycofanych; c) agresywnych werbalnie.

niedziela, 3 lipca 2011

 Trzeci odcinek serialu „Zdarzyło się psu…”. Trochę inny od poprzednich, bo chyba mniej prawdziwy. Rzecz w tym, że jego bohater jeszcze nie jest u nas w schronisku. O wszystkich wydarzeniach dowiedzieliśmy się z trzeciej ręki. A że była to ręka umundurowana, więc mówiła niechętnie i półgębkiem. Musieliśmy więc to i owo sami sobie doszczekać.

Poza tym ta historia nie jest jeszcze skończona. Należy się więc prawdopodobnie spodziewać dalszego ciągu. Gdy nastąpi, ujmiemy go w następnym scenariuszu.

No, to teraz siadamy wygodnie przed ekranami i patrzymy.[1]



(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)













 [1] Tzn. czytamy, oczywiście. A patrzymy oczami wyobraźni.