Oczami Bezdomnego Psa

piątek, 21 stycznia 2011

Wszyscy się tu denerwujemy, gdy na któregoś z nas przychodzi czas testu. Jest ważny – decyduje o tym, czy pies znajdzie sobie dom. A przychodzi nagle i niespodziewanie[1].

Testy bywają standardowe albo niekonwencjonalne.

Najbardziej standardowy test wygląda następująco: KNWP[2] stwierdza nagle, że jego życie jest puste, a jemu samemu brak kogoś, komu mógłby z oddaniem służyć. Przychodzi więc do Schroniska. I tu dość szybko doznaje olśnienia: ten/ta albo żaden/a! Chcę! Biorę! To miłość od pierwszego wejrzenia!... Już my wiemy, jak doprowadzić bezogoniastego do takiego stanu[3]. Nasi bezogoniaści znają te zachwyty wstępne i ostrożnie próbują tonować miłosną euforię KNWP: byłoby dobrze, gdyby Pan/Pani odwiedzili pieska jeszcze kilka razy, wyszli z nim na spacer, wstępnie się oswoili itd., itp… To ważne, żeby potem nie było rozczarowań. I opowiadają: pies jest taki a taki, lubi to i to, trzeba mu zapewnić… No i potem są kolejne randki[4], aż wreszcie KNWP podpisuje, co trzeba i staje się WP pełną gębą. I odchodzą razem w siną dal[5], żegnani naszym szczekiem i wyciem…

Kolejny test ma miejsce wtedy, gdy KNWP ma własne małe. Małe bezogoniastych może być uczulone na: psią sierść, ślinę, szczekanie, obecność psa w domu[6]. Pies z kolei może być uczulony na: wyrywanie ogona i uszu, ciągnięcie za sierść, wrzaski wysokotonalne i obecność małego bezogoniastego w domu[7]. Konieczna jest więc konfrontacja: wizyta małego w schronisku, pierwsze głasku-głasku, podaj łapę, wspólny spacer, ot, taki czas na wzajemną obserwację. Ze swojej strony każdy z nas stara się wtedy, by po tej konfrontacji mały bezogoniasty miał nadal wszystkie palce i całą odzież. A że wszyscy tu jesteśmy inteligentni… No! I, prawda, znowu sina dal…

Następny test dotyczy samochodu. Prawie każdy KNWP go posiada i używa. My z reguły nie takiego posiadamy, choć niektórzy w czasach przedschroniskowych już jeździli, nawet z upodobaniem. Bywa różnie. Trzeba więc jazdy próbnej. Najczęściej wszystko kończy się dobrze, choć zdarzyło się, że jedna z suczek, która miała trafić do bezogoniastej dużo jeżdżącej w związku z wykonywaną pracą, miała chorobę lokomocyjną. Ale że obie bardzo sobie przypadły do gustu, ani myślały rozstać się z powodu takiego drobiazgu. Za radą naszych zjaw przetestowały jakieś paskudztwa, które – o dziwo! – pomogły. … sina…

Wreszcie testy zwierzęce! O teście badającym odporność psa na kury już wcześniej pisałem, więc nie będę się powtarzał. Bywa, że psa testuje się na tolerancję na konie! Ot, bezogoniasty uprawia jeździectwo i chce, żeby mu wierny pies towarzyszył, kiedy on spada z siodła. Zabrali więc ….. (tu najlepiej byłoby wstawić jego imię, albo dopisać słowo: psa) do ośrodka jeździeckiego w Raculce. Wrócili zdrowi, a o ubytkach w stadninie nic nie słyszałem. Inny bezogoniasty – samotny – zapragnął psa. Nie wystarczały mu posiadane papugi. Rzecz w tym, że często wyjeżdżał służbowo i musiałby całą menażerię brać ze sobą. Do ciasnego przecież samochodu. No więc znów jazda próbna! Z przodu kierowca i jeden z naszych bezogoniastych, z tyłu klatka z ptakami i nasza kumpelka. Wrócili po godzinie. Zanim Negra odjechała na stałe do nowego domu, zdążyła opowiedzieć, jak było. Nie zwracała uwagi na ptaszyska, chociaż się darły i wymyślały jej od najgorszych – ze strachu, oczywiście. (Po jeździe ich właściciel stwierdził, że klatka jest o wiele brudniejsza niż zwykle!). Wreszcie najpopularniejszy test na koty. Prowadzi się wtedy naszego wybrańca do schroniskowej kociarni i patrzy, co będzie. A co ma być? Że niby pies z kotem żyje jak pies z kotem? Guzik prawda[8]! O czym świadczy poniższy bohomaz.

No i w końcu test na pytony[9]…




[1] Czyli codziennie między 10.00 a 18.00. Powinniśmy więc być przyzwyczajeni, ale gdzie tam! Przecież tu idzie o wybór partnera na całe życie! Jednego jedynego! A pomyłki się zdarzają – niejeden z nas się o tym przekonał.


[2] KNWP – Kandydat Na Właściciela Psa


[3]






[4] Nie zawsze tak jest – niekiedy KNWP jest tak oczarowany, że nie chce czekać ani minuty dłużej i zabiera psa od razu do domu. Ale gdy chodzi o tych spośród nas, którzy mają to i owo na sumieniu, nie są przytulankami a wojownikami, wtedy nie ma zmiłuj: kolejne wizyty są obowiązkowe! I bywa, że zauroczenie mija… Skąd wy to znacie?


[5] Zwłaszcza zimą, latem ta dal nie jest taka sina


[6] I inne.


[7] Patrz: przyp. 5


[8] No dobra, zdarzają się wyjątki. Ale to zupełnie inna bajka, o której długo można by opowiadać. Może przy innej okazji.


[9] Hauhauhau! Chcielibyście wiedzieć, co? Poczytałem sobie ostatnio o dramaturgii seriali, więc się dziś słówkiem nie zająknę. Dowiecie się w którymś z następnych odcinków.

środa, 12 stycznia 2011

Każdy z nas tutaj wie, że bezogoniaści mają swoje małe. Trzymają je na co dzień w specjalnych wiatach zwanych przedszkolami. A tam, jak u nas: małe jedzą, bawią się, odpoczywają, czasem trochę na siebie powarczą. I uczą się świata. W niektórych wiatach dla małych bezogoniastych robią to szczególnie dobrze, bo uczą się wrażliwości. Właśnie w takiej wiacie nr 6 maluchy ze swoimi rodzicami zebrały ładną sumkę z przeznaczeniem dla nas, dla schroniska. Starczy na trzy nowe budy! Już są zamówione i niedługo trafią do naszych boksów. Dzięki, dzięki i dzięki!

My tutaj też się uczymy. Mamy swoją schroniskową akademię, a na niej wydział AnimaLcji Kultury[1].
Wykłady wyglądają mniej więcej tak:





Niektórym bezogoniastym przydałoby się dodatkowe wykształcenie. Gdy zabierają nas stąd do swoich domów, dostają szczegółowe instrukcje, jak postępować, by było nam razem dobrze: co powinni nam zapewnić, jak traktować, czym karmić, takie tam… Gdy biorą szczeniaczka, instrukcje są jeszcze bardziej szczegółowe, zwłaszcza te dotyczące żywienia. No i wczoraj przyszła para bezogoniastych: dojrzały pan i dużo młodsza pani, która wybrała sobie szczeniaka. Dostali instrukcje, podpisali, co trzeba, poszli. Od rana zapowiadał się więc śliczny dzień. Ale już wieczorem pan był z powrotem razem ze szczeniakiem: „Weźcie go sobie, on cały czas ma biegunkę! Daliśmy mu kocyk, podusię, nakarmiliśmy, a on po paru godzinach zaczął paskudzić i paskudzi do tej pory! Chore zwierzęta wydajecie!” „A czym go pan nakarmił?” „Kiełbasą!”... KIEŁBASĄ!!! Szczeniaka, który jeszcze powinien pić mleko matki! To tak, jakby ludzkie małe karmić po urodzeniu golonką z chrzanem!... Nasi bezogoniaści szczeniaka zabrali, pożegnali pana uprzejmie i odetchnęli. Takim ludziom zwierząt się nie daje! Przed takimi ludźmi zwierzęta należy bronić!! Zębami i pazurami! Wrrrrrroauuu[2]….

No dobrze, ulżyło mi. Teraz będzie o czymś innym. Właśnie mi się przypomniało. Dziś odwilż, ale parę dni temu jeszcze mróz ostro trzymał. Jednego dnia do schroniska telefonowano dwa razy w sprawie saren. Jedna mała sarenka leżała ranna na ulicy Zyty, a drugi (jelonek), na Władysława IV. U nas nie ma miejsca dla zwierząt leśnych, przystosowanych dla nich boksów, zresztą ze względu na możliwość wścieklizny nie możemy ich gościć. No to zaczęło się szukanie, kto zwierzętom pomoże. I okazało się, że nikt! Wiadomo, gdzie się zwrócić, gdy trzeba dobić ranne zwierzę, potrącone przez samochód i leżące przy szosie, gdzie iść w sprawie dokarmiania leśnych zwierząt, kto odpowiada za paśniki. Ale gdy wyczerpane zwierzę wychodzi z lasu i pada w mieście, nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności, by się nim zająć. No to nasi bezogoniaści pojechali, wzięli zwierzaki, zawieźli do zjaw. Ci opatrzyli raciczkę sarenki, przebadali oba maluchy, nakarmili i wywieźli do lasu, w pobliżu paśnika. Tam zostawili… Może sobie malcy poradzą.




[1] Bezogoniaści mają podobne wydziały. Ale z tego, co wiem, na naszym poziom jest wyższy.


[2] Wrrrroauuu – zostawiam bez tłumaczenia – i tak cenzura nie puści.

środa, 5 stycznia 2011

To nie tak powinno być! Nie, nie i nie! Ale mogę sobie szczekać!

Jakieś dwa tygodnie temu jedna bezogoniasta zaadoptowała kota ze schroniska: „jaki śliczny, będziesz mój, słodkości ty moje…” A wczoraj odniosła go z powrotem. BO KOT NIE DAJE SIĘ GŁASKAĆ!!!! A kto jej powiedział, na Doga, że zwierzę, które nigdy nie miało domu, za to miało swój niezależny charakter, po dwóch tygodniach będzie robić za przytulankę i nie złazić pańci z kolan? Jak już tak jej trzeba głaskania, niech sobie kupi pluszowego misia i zagłaszcze go aż do trocin! Ale nie! Przyszła kota wymienić! Do licha, jak się ze swoim starym pożre to i przez miesiąc się nie głaszczą, i co – leci starego wymieniać?... Zagotowało się we wszystkich zwierzakach w schronisku, ale co mogły zrobić? A kot siedzi osowiały i gapi się na drzwi. I co takiemu powiesz. Chyba tylko to, że jego niedoszłej pańci nie tylko ogona, ale i mózgu brakuje!

Ale żeby było po sprawiedliwości, to są i inne pańcie. Mieliśmy tu takiego psa: młody, zadziorny, niby nic, a zwierzaki go omijały, no bo to mieszaniec amstafa i pitbulla. Poprzedni zarządcy schroniska nazwali go Kiler, ale jak ktoś z takim imieniem znajdzie sobie właściciela? No więc ci obecni zmienili mu imię na inne. I dobrze. Jakieś dwa miesiące temu postanowiła go wziąć jedna bezogoniasta. Z daleka przyjechała, nieduża, młoda, taka jakaś… Białe futerko, biała torebka, patrzyliśmy tylko, czy ma białe kozaczki. Ale, chwalić Doga, nie miała. I uparła się, że albo ten, albo żaden. Nasi bezogoniaści tłumaczyli jej, że może być niebezpieczny, że potrzebuje twardej ręki, bo jak mu się popuści, to zeżre właściciela i połowę osiedla na deser… No, przesadzam, oczywiście, ale chcieli dobrze. Tylko że ona już wybrała. No cóż, niech będzie. Przyjeżdżała kilkakrotnie, zapoznawała się z psem, potem zaczęła wychodzić z nim na spacer w towarzystwie pracowniczki schroniska, potem przyjeżdżał jeszcze kilka razy bezogoniasty z Hotelu Stożne, taki od układania psów[1], żeby ją nauczyć, jak panować nad psem-dominantem – i dopiero potem wzięła go do domu. Zastanawialiśmy się tu, po kojcach, co z tego wyniknie, jak jej, na przykład, pożre te białe kozaczki, których nie nosiła… I przypadkiem usłyszałem w biurze, że dzwoniła niedawno, dziękowała, bo pies okazał się cudowny, że mu kupiła nową smycz, poduszkę, kolorową kołderkę, białe koz… tfu! Przyczepiło się!

Widzicie? Można! Tylko trzeba CIERPLIWOŚCI! I trochę MYŚLENIA. I wtedy każde zwierzę będzie dobre i kochane, do głaskania też. Bezogoniaści w schronisku także pomogą, gdy trzeba.

No dobra. Teraz z innej budy. Umiem już, jak widzicie, posłużyć się notebookiem,[2] teraz pora na ten no… Internet.[3] Warto, bo to coś dużo może i pies staje się sławny! Jednej bezogoniastej z Ostrowa Wielkopolskiego zginął spaniel. Ogłosiła to w Internecie. A w Zielonej Górze jedna dziewczynka, szukała w tym Internecie czegoś i zauważyła to ogłoszenie. A obok jej domu biegał właśnie bezpański spaniel. No to dziewczynka łaps za telefon i dzwoni do Ostrowa. A tamta rozpaczająca już-nie-właścicielka-spaniela łaps za swój i gada z naszym schroniskiem: żeby tego bezpańskiego złapali, a ona przyjedzie, sprawdzi i zabierze, jak to jej pies. Pojechali – złapali – przywieźli. Z Ostrowem miał tylko tyle wspólnego, że był ostro wygłodzony i brudny. Same kołtuny, zwłaszcza na uszach. Sierść + brud = 1 kg cementu! Z godzinę mu wycinali te kołtuny! Ale potem mógł wreszcie podnieść łeb i otwarcie spojrzeć psu w pysk, bo przedtem to tylko nosem szorował po chodniku. I wyładniał od razu. Parę suczek oglądało się za nim, jak go prowadzili do nowego kojca. Będą z niego psy. Widać, że inteligentny (jak na spaniela) i chyba szybko znajdzie sobie nowy dom.

I jeszcze jedno… Ale tam chyba… Przepraszam na chwilę, później opowiem.



Wrrredaktor Cygan




[1] Układanie psów – mówienie i pokazywanie psom, co powinny robić, żeby właściciel ich kochał, szanował i kładł należycie do michy. Niektórzy nazywają to tresurą.- i słusznie. Tylko kto tu kogo tresuje, haha! (tzn. hauhau – ja się nie śmieję!). A Hotel Stożne niedaleko Zielonej Góry, to właśnie hotel. Tylko że dla zwierząt. Pierwowzór Marriotta, Rubena i innych takich dla bezogoniastych.


[2] Notebook – narzędzie do porozumiewania się psa z bezogoniastymi. Mój wynalazek. Kiedyś opowiem, jak do tego doszło.


[3] Nie wiem dokładnie, co to jest. W schronisku chyba nie ma, bo nigdzie nie widziałem much w gipsie.

niedziela, 2 stycznia 2011

Dzisiaj będzie o Buldogu. Mieszkał gdzieś sobie, może miał dom i własnych bezogoniastych. I był kotem. Komuś się znudził, albo kogoś rozgniewał, albo posłużył do innej zabawy. Z tej zabawy wyszedł cały zmaltretowany, bez zębów, z uszkodzoną miednicą. Musiał długo, całe dnie, leżeć dochodząc do siebie. Każdy ruch bolał, więc się nie ruszał. I powoli następował zanik mięśni. Ktoś chyba podrzucał mu jedzenie i wodę, bo inaczej nie przeżyłby… Aż wreszcie ktoś go przywiózł do schroniska. Zjawy się nim zajęły, nasi bezogoniaści traktują go specjalnie – dochodzi do siebie. Je tylko miękkie, nabiera ciała, zaczyna chodzić, chociaż stale się wywraca… I mruczy, gdy tylko ktoś się zbliża. Słuchajcie, patrzę na niego i myślę: Jak ty, sierściuchu, musisz kochać ludzi! Tak cię urządzili, a ty dalej się do nich łasisz. Inny po tym wszystkim bałby się ich albo nienawidził, a ty lgniesz do nich całym swoim głupim, kocim, wiernym sercem! Zasługujesz na nowy dom, co ja gadam, na pałac!! Może sobie taki znajdziesz. Wszyscy tutaj życzymy ci tego na Nowy Rok![1]...

Z kolei Bielik to pies. Biały, jak samo imię wskazuje, wielki, mieszanka doga z czymś. Doga więcej. Z naszych bezogoniastych tylko dwójka wchodziła do jego boksu. Młoda bestia, inteligentna, lubiła straszyć. Stała przy kracie i patrzyła ludziom prosto w oczy merdając ogonem: znaczy, grzeczny jestem, miły, oswojony, nic tylko głaskać!... Ale jak tylko bezogoniasty trochę wyluzował, łapę wyciągnął, gaworzyć zaczął, że „miły piesio, dooobry…”, to piesio jak nie ryknie! A miał z czego ryczeć! Jak się nie rzuci! Cały boks się trzęsie! I bezogonastego teleportowało na drugi koniec wiaty, a co niektóry na kraty próbował włazić! Zupełnie jak niektóre ogoniaste, co się lubią kołysać na gałęziach[2]. A Bielik zerkał na nas i się śmiał. Tłumaczyliśmy mu, że w ten sposób nigdy sobie domu nie znajdzie, ale on wiedział swoje. No i trafił się taki jeden młody bezogoniasty, który się nie zląkł i jakoś się z Bielikiem dogadał. Mocny gość, niczego się nie bał[3]. Wpierw się w wiacie docierali, potem zaczęli wychodzić na spacery i wreszcie Bielik poszedł z nim do nowego domu, gdzieś niedaleko Zielonej Góry, do Koźli. I ten Nowy Rok spędził już we własnym nowym domu.

Innych wywiało jeszcze dalej: Knoppers trafił do Ciechanowa, Elvis na Śląsk, do Żor, Magia wylądowała w Szczecinie. Bo też my tu wszyscy nie byle jacy – szczyt psiej urody! Cała Polska zaczyna się nami interesować! Dzięki Internetowi. Pisałem Wam już, że to nie byle co, ten Internet! Tylko czekać, aż się nami cały świat zainteresuje! Bo mój blog[4] mogą już czytać bezogoniaści po niemiecku, a niedługo i po angielsku będą mogli! O filmach z nami w głównych rolach już wam pisałem. Jak kto chce, to jeden może sobie pooglądać na Youtube - tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=rdTqfe9pRtk – wzruszająca historia, taka whiskas opera[5] do płaczu.

My tutaj, w schronisku, wolimy jednak historie opowiadane, nie oglądane na ekranie.

W każdej wiacie jest przynajmniej jeden pies, który umie opowiadać. I wieczorem, gdy śnieży, zakopujemy się w siano, każdy w swojej budzie, tylko nosy na zewnątrz wystawiamy, ciepło, przytulnie, brzuchy pełne, bezogoniaści się nie kręcą. No i wtedy ten nasz griot wychodzi na środek swojego kojca i zaczyna:

„Dawno, dawno temu, w pewnym wielkim schronisku dla psów, żył sobie jeden pies szczególny. Miał na imię Nugget i był PSEM BARDZO RASOWYM I JESZCZE BARDZIEJ KOSZTOWNYM. Otóż pewnego razu…




[1] Nowy Rok – 365 nowych dni, które z definicji powinny być lepsze i szczęśliwsze od 365 dni poprzednich.. Definicja sprawdza się w świecie bezogoniastych; dla świata zwierząt pojęcie nie zostało zdefiniowane


[2] Ogoniaste, co się lubią kołysać na gałęziach – nie mylić z koniokradami!


[3] Niczego się nie bał – tzn. żonaty.


[4] Blog – coś, co piszą w Internecie psy, kiedy się już je dopuści do komputera.


[5] Bezogoniaści mają swoje soap operas