Czas jakiś temu siedziałam sobie w słoneczku
– bo jeszcze świeciło – przy domku wolontariuszy i patrzyłam, jak bezogoniaści
rozładowują wielki samochód pełen snopków słomy. No i słoma znikała z
samochodu, za to rósł wielki jej stóg pod wiatą. A psy, zwłaszcza te, które już
od dłuższego czasu siedzą w schronisku i pamiętają poprzednią zimę, wierciły
się niespokojnie w kojcach i czekały, aż ta słoma wyląduje w ich budach.
Niedługo musiały czekać. Bezogoniaści następnego
dnia roznosili te snopki i ładowali słomianą wyściółkę do bud. No i zwierzaki
miały co robić do wieczora. Nosów z bud nie wychylały, tylko mościły sobie
legowiska. Jednemu było za wiele z prawej, drugiemu z lewej strony, innemu w
ogóle za dużo, więc drapały, pchały, kitwasiły się, próbowały tej słomy,
kichały, gdy jakieś źdźbło dostało się im do nosa… A jak się któremuś wydawało,
że będzie dobrze, to kładł się i łapał ciepełko… Dobra taka słoma na zimę.
Lepsza od koców i kołder. Bywa, że jest mokro, bo deszcz, bo roztopy, mokre psy
po spacerze wracają do bud i wnoszą tam wodę na łapach, na brzuchach, na
grzbietach… I to wszystko wsiąka w koce. A nocą przychodzi mróz, robi się lód i
zwierzak na tym lodzie leży. A jak własnym ciepłem lód rozpuści – no to w
wodzie. A słomę przewieje, co zostanie, na dół ścieknie i zawsze wierzch
podściółki jest suchy… I ciepło też trzyma. Byleby dużo tej słomy było. A jest,
bo jej bezogoniaści nie szczędzą…
Bezogoniaści śmieją się, że ze słomą jest
jak z tymi no… oj, nowe słowo… Aha – z pieluszkami. Niektórymi. Że niby można
je moczyć, a one pozostają suche. Niezbyt rozumiem, o co chodzi… Chyba nie chcą
tych pieluszek stosować zamiast słomy?...
No i tak sobie leżałam, patrzyłam i
usłyszałam znajome trzeszczenie…
Jedynie Czika
się zgodziła, by napisać o niej imiennie. Bo jej już wszystko jedno. Trafiła
kiedyś do schroniska, śliczna amstafka, i zaraz zabrała się do swojej budy. A
że zębiska ma jak należy, to niewiele trzeba było. Cap za deskę przy wejściowym
otworze, łbem w prawo, w lewo, szarpnięcie do tyłu… Parę takich prób i deska
oderwana. No to można się było nad nią poznęcać. A potem brać się za kolejną
deskę…
Adoptowano ja.
Na rok. Potem właściciel zmienił zdanie i wywalił ją z domu. Z tego, co wiemy, nic
mu nie pożarła… No i wróciła do schroniska. Wytrzymała parę tygodni i znów
wzięła się za żarcie budy…
Parę innych
psów zachowuje się tak jak Czika, ale nie chcą, żeby o nich pisać. Sądzą,
pewnie słusznie, że jak się o tym dowiedzą bezogoniaści, to nie zechcą ich
adoptować, bo będą się bali, że psy to samo zrobią z meblami w domu… No to
czemu rozwalają te biedne budy? Nasi wrzucają im do kojców grube gałęzie,
zabawki, jest więc na czym zęby ostrzyć, ale nie, one wolą niszczyć budy…
Pytaliśmy, jak
smakuje taka buda – kręciły łbami. Niby trochę jak stary pies… Trochę siuśkami
zalatuje… Smak czasem wełnisty, jeśli rozumiecie, o co chodzi… Z posmakiem
żywicy niekiedy… A w ogóle paskudne w smaku! Aż gębę wykrzywia!
To czemu żrą?
Kije nie wystarczą?... Ano nie. Bo kija weźmiesz w pysk, ugryziesz – a on nic.
Sztywny jak kij i tyle. Za to deska w budzie, aaa… Ona stawia opór, walczy, nie
daje się wyrwać! I o to chodzi. Niektóre psy aż buzują energią, której nie mają
gdzie wyładować, jeśli siedzą Dog wie jak długo w kojcach. Nie wybiegane, nie
rozładowane, to szukają okazji, gdzie by się wyżyć. I wtedy taka buda to jest
coś!
Bezogoniaści
złoszczą się, widząc, jak psy walczą z budami. Nie tylko dlatego, że trzeba je
potem naprawiać. Głównie dlatego, że odsłaniają się wtedy gwoździe albo śruby i
psy w ferworze zmagań z opornymi deskami niekiedy się kaleczą. Same zresztą o
tym wiedzą, ale niekiedy, jak się zwierzę zapamięta, to tu się drapnie, tam
nadzieje, gdzie indziej nadepnie… No i trzeba je dezynfekować, opatrywać…
Kłopot.
Ostatnio
przyjechały z jednego marketu nowiutkie budy. Kilka sztuk. Kolorowe, że ślepia
bolą. To efekt akcji, jaką przeprowadził ten hipermarket wśród swoich klientów.
Kupowali, a część ich zapłaty szła na zbudowanie tych bud.
Ale nasi
bezogoniaści wiedzą już, które psy zawzięły się na swoje mieszkanka i pewnie te
nowe budy do ich kojców nie trafią. No i te psy trochę żałują. Czika szczekała,
że chętnie by spróbowała, jak taka buda smakuje, bo one nie są z desek, tylko z
jakiejś dziwnej płyty. Może byłyby smaczniejsze?
Zimy w słomie
i w nowej budzie nie doczeka Cywil. Ale nie dlatego, że przeszedł na drugą
stronę Tęczowego Mostu, ale dlatego, że został adoptowany. Ulżyło nam
wszystkim, bo mało kto się spodziewał, że znajdzie sobie dom.
To jeszcze
młody psiak, dwulatek, ale już ma paskudnie zniszczoną wątrobę. Każdego dnia na
dzień dobry dostaje garść leków. A tu proszę! Przyszła do schroniska starsza
bezogoniasta z córką. Oznajmiła, że chce ostatniego w życiu psa. I że
koniecznie ma to być czarny, podpalany owczarek. Obejrzała psy i najbardziej
spodobał się jej Cywil. Nie przejęła się jego schorzeniami. Powiedziała, że da
radę. No i Cywil poszedł do nowego domu. Sprawdzi się pewnie za jakiś czas, jak
mu tam jest, ale na razie wszystko wygląda doskonale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz