Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 30 listopada 2014

Bazarowali "na czterech łapach" dla wieeeeluuuu łapek!

Nasi kochani dwunożni myślą o nas. Mało napisane! Śnią o nas nawet!

I jak tak o nas myślą, to głównie po to, żeby wynaleźć sposoby, żeby było nam lepiej, cieplej, zdrowiej, miłośniej i przytulaśniej... Starają się ci nasi, ja wiem i wszyscy wiemy!

I tak się postarali też, że zorganizowali taki bazarek, co to się nazywał "Na czterech łapach". Niby na czterech, ale tych dwunożnych było tylu, że powinien się nazywać "Na dwudziestu nogach". Mniejsza o nazwę, najważniejsze jest to, co się tam działo!

- Buulbaa... ale przecież ciebie tam nie było! Co ty masz do napisania, skoro nic nie widziałaś!

- Ale słyszałam! Właśnie, że słyszałam i właśnie, że widziałam! Poza tym: Klajd był i mi opowiedział trochę; nasi potem wrócili liczyć te wszystkie papierki i też opowiadali innym, jak było; oglądałam zdjęcia przecież!

Zobaczcie:

...były małe stojaczki ze zdjęciami sierściuszków, może ktoś się w którymś zakochał i już jest w domu?


... kupić można było takie śmieszne stożki i kulki. Te pierwsze mogą udawać świąteczne choinki, a te drugie to były takie ozdoby do zawieszenia na prawdziwej choince. Obie wersje były psiokocie oczywiście.


...i w ogóle było duuuuużooo róóóżnyyych rzeeeczyyyy, wszystkie zrobione własnoręcznie przez wielu ludzi, którzy nie mogą przejść obojętnie obok potrzebujących czterech łap.


...każda rzecz była mile widziana, pod warunkiem, że była związana z psami czy kotami.


...mogły być stojące, wiszące, poziome, pionowe, wypukłe i zupełnie płaskie!


 ...a jedna pani, która kocha zwierzęta, wierzy w anioły. Na przykład nasza Majka jest takim aniołem, ale czworonożnym i dwuskrzydłym. Ludzie też mają anioły, te też są dwuskrzydłe, ale już tylko dwunożne. I ta pani podarowała nam dużo obrazków ze skrzydlatymi!


...podarowała nam też kalendarz, na każdy miesiąc jest anioł, najczęściej z kotem, ale akurat te siedzą w sercu malarki bardziej niż psy (dwunożni już tak mają, że przeważnie dzielą się na "psiarzy" i "kociarzy", psy i koty tego nie rozumieją, bo człowiek jest jeden i ten sam, i tak samo głaskać może czy spacerować po lesie!). W kalendarzu jest jedyna w swoim rodzaju dedykacja!


...prócz naszego stoiska, było też stoisko Miętowego Królika. Miętowy Królik to taka grupa pań, które szyją zwierzaki z kolorowych materiałów. Pomagały nam już na "Z psami pod palmami", pomogły i teraz, i zapowiedziały, że jak jeszcze trzeba będzie, to będą zwarte i gotowe! U Miętowego Królika było świątecznie, był na przykład taki renifer, a raczej jego łeb z rogami, w takim kole, co to można powiesić na drzwiach przed świętami i jest ładnie.


...o! A tutaj jest Klajdzioch!


...Klajd został przyozdobiony odpowiednio, żeby nikt nie miał wątpliwości, co on tutaj robi! 


...Klajd miał tam misję, miał się zapoznać z dziećmi i grzecznie dać się głaskać, i pomagać naszej rzeczowniczce (...jakoś tak... taka pani, co jest odpowiedzialna za kontakty z gazetami, radiami i telewizjami...). Opowiadał mi też, że poszedł się poprzytulać do jednego małego chłopca, a ten się od niego odsuwał. Co Klajd podchodził do niego i łepek ocierał o małe nogi, to chłopiec dwa kroki do tyłu robił... No to Klajdziu niezrażony tuptuptuptup, to z lewej, to z prawej chciał się poprzytulać, ale młody dwunożny zupełnie nie spodziewał się, że pies tak po kociemu może się zachowywać! A ten nasz czarny psiur już tak ma, że zupełnie nie wstydzi się wyłożyć na czyichś kolanach albo głowę przytulać do łydek...


 ...były też tablice tego naszego stowarzyszenia! Chętnie ludzie oglądali i czytali. Najbardziej zachwycały zdjęcia z nowych domów, wiadomo. Każdy się z tego cieszy najbardziej!


 ...noooo iiii najważniejsze - było dużo ludzi! Były dzieci i byli dorośli, jednym podobały się figurki, innym obrazki, każdy coś dla siebie mógł znaleźć!


 ...a jak coś się spodobało, tooo wrzucał należność do puszki! Dobrze, że nasi wzięli dużą, bo szybko by się zapchała!


...i tych wszystkich papierków to było tyle, że nasi się cieszyli, jak nie wiem co! Wiem, bo akurat siedziałam pod stołem, jak liczyli. Trzeba było pilnować, żeby nic nie spadło. Powiedzieli, że tego wszystkiego zebrało się ponad tysiąc pięćset złotych! HUURAA!!! Znaczy... ja nie wiem, ile to jest... bo się psy na złocie nie znają, ale jak się tak nasi cieszyli, to to pewnie dużo jest.

 Nie wszystko zostało sprzedane, ale słyszałam, że jeszcze za tydzień ma być jakieś stoisko u nas i wtedy będzie można kupić to, co się teraz nie sprzedało i będą jeszcze inne rzeczy, bo jak ktoś ma talent w rękach, to może jeszcze coś dołożyć od siebie psiokociego!

-----------------------

Nacieszyliśmy się tym bazarkiem, ale mamy też przykre wieści... Najprzykrejsze, jakie tylko można przekazać...

Gościł na tym blogu nie raz... Pisała Majka, pisałam ja... Podobnie pisałam o Skoczku. Skoczek jednak pojechał wreszcie do domu, a ten mały, dzielny psiak...

Ech, żegnaj, Niko. Czekałeś wiele dni, wiele lat na swojego Człowieka, na to jedyne serce. Czekałeś na dom, na inne ścieżki spacerowe. Czekałeś na swoją miseczkę... Każdego dnia patrzyłeś z nadzieją na ludzi, każdego dnia uśmiechałeś się pięknie, krzyczałeś do mnie "DzieńDobry, Bulbusiu, miłego dnia!"... Tak bardzo kochałeś ludzi, tak bardzo wszyscy w schronisku kochali ciebie...

Byłeś chory, ale nie poddawałeś się, nie mówiłeś o tym, to nie było ważniejsze od wyjścia na niedługi i spokojny spacer...

Żegnaj, mały, dzielny Niko... Tak byłeś nazywany, taki pozostaniesz w nas wszystkich...

środa, 26 listopada 2014

Po dziewięciu latach wielki skok!

Ooo jejku jejku jejku jejku!!! Takie wieści mam, że ach!

Pisała o nim Majka, pisałam i ja. Pisałam o jego współpsiolokatorce, jej adopcja była wielkim wydarzeniem! Pisałam o nim też, kiedy wymieniałam psy, które u nas mieszkają tak długo, że właściwie dom to tylko ze snów znały, bo pamięć już zbyt krótka.

Aż wreszcie piszę dzisiaj, booo.... ohohohoho, ale zaraz, zaraz, jeszcze nie!

Kto zgadnie, o kim piszę? Podpowiem... średni, szary (chociaż kiedyś więcej czarnego było), w schronisku od 2005 roku (tak, 9 lat...), suczki lubi, z psami różnie, ale z ludziskami spacerował niezwykle chętnie! Długo mieszkał z Ritą, ale wreszcie jej się poszczęściło i wyjechała do najprawdziwszego domu.

Jak ktoś jeszcze nie wie, o kim piszę, to proszę:


Skoczek we własnej osobie! Bardzo energiczny, pocieszny, radosny, przytulaśny, wymieniać można było zawsze długo. Dlaczego tyle czasu nikt się nim nie interesował, do dzisiaj nie rozumiemy... Czy taki uśmiech w ogóle może się nie podobać??


I wiecie co się stało? Wiecie?? Ohohoho, ale zaaaraz, zaaaaaraaaz....

Pewnego dnia ze schroniskiem skontaktowała się pani...

Pani mieszka w Niemczech, ale postanowiła sobie pewnego dnia (i tak robi), że... adoptuje tylko psy z polskich schronisk, które już długo w schroniskach siedzą i nie są młode. W dodatku pani ma słabość do terierków... I tego naszego terierkowatego Skoczka znalazła na ogólnopolskiej stronie z adopcjami. Czyli wypatrzyła go dzięki ogłoszeniu którejś naszej wolontariuszki czy wolontariusza!

(Z tego miejsca składam SERDECZNE PODZIĘKOWANIE dla osoby, która to ogłoszenie wrzuciła!)

...i kiedy ta pani się ze schroniskiem skontaktowała, to zaraz wysłała też filmy i zdjęcia, na których były jej poprzednie teriery. Niestety już je pożegnała... na zawsze... dlatego zaczęła szukać kolejnego futrzaka. Zdecydowała się na naszego skocznego Skoczka, wesołka z dziewięcioletnim stażem. Data była ustalona, wszystkie niezbędne informacje podane...

Trochę sobie myśleliśmy... że to znów za piękne, że jak to, z Niemiec pani przyjedzie po naszego Skoczka! Nie mówiliśmy mu nic, bo tyle się czasami nasłuchamy, że na pewno ktoś przyjedzie, a potem cisza...


Czas mijał, dzień przyjazdu się zbliżał, w międzyczasie zostało sprawdzone wszystko, co było możliwe. Pani przysyłała wiadomości, że już zapewniła sobie pokój w hotelu, w którym psy są mile widziane, że już umówiła wizytę dla Skoczka w psim salonie piękności... Czas mijał, coraz bliżej i bliżej było...

...iiii TAK! Ten dzień nadszedł!

Przyjechała pani, przywiozła ze sobą peeeełno darów dla zwierzaków i oczywiście z szerokim uśmiechem poszła ze Skoczkiem na spacer. Kiedy wróciła, nasi się spytali... "...i jak...?", na to pani, z tym samym szerokim uśmiechem odparła pewnie "Ale jak to jak? Normalnie!" i od razu usiadła, żeby dopełnić wszelkich formalności. Lody zostały przełamane, bo pani była taka... taka pozytywna bardzo i tak się miło jej słuchało!

...ukradkiem podsłuchiwałam z kuchni... Po tych wszystkich historiach, że z psem są na drugi dzień problemy i ktoś już chce oddać, że na spacerze tak ciągnie, więc ktoś chce kogoś spokojniejszego (a ruszaj się, człowieku, raz na tydzień i nie chciej potem pobiegać!)... A tutaj pani mówiła, że sobie popracują razem ze Skoczkiem, że wszystko się da, że nie ma problemu, że przecież poprzednie psiaki też nie były młode i też schroniskowe, że jej siostra też takie przygarnia...

Kiedy już wszystko było pozałatwiane, można było ruszać w drogę! Kierownik nawet poszedł się pożegnać, przecież nieczęsto takie psiaki jadą do domów.

- Hedziu, poszedłeś tam za nimi. Jak było?

- Ech, niełatwo... Przecież dla Skoczka DOM to schronisko. Na zdanie "idziemy do domu" zareagował tak, jak wszyscy "wieloletni". Skierował swoje kroki do bramy schroniska, wyrwał do kojca, do budy! Na szczęście pani się nie zraziła, tylko jakoś, po różnych próbach, Skoczek wylądował wreszcie na tylnym siedzeniu samochodu.

...i tak, po dziewięciu schroniskowych latach, zaczęła się najważniejsza i najlepsza Skoczkowa podróż...

- Bulbaaa... ale jak to taak... Opowiesz i koniec...? A co dalej...? Nie wiesz, jak tam sobie chłopak radzi...?

- HA! Nie byłabym SOBĄ, gdybym nie wiedziała! Oczywiście, że WIEM!

Otóż - Skoczek ma się bardzo dobrze! W psim salonie piękności zachował się wzorowo wręcz, w hotelu też problemów nie było. Nawet taka długa jazda do domu (już tego najprawdziwszego!) była całkiem w porządku! W domu już wszystkie kanapy, fotele, łóżka przetestował; już wie, gdzie najbardziej miękko, a gdzie najbliżej pańci, a gdzie miejsca najwięcej. Może się kłaść zależnie od chęci i nastroju! A poza tym? Ach, Skoczek spaceruje, zwiedza, chodzi po sklepach, wszystko to, co powinien był robić od szczeniaka...


Przed nim jeszcze wiele pięknych lat wypełnionych spacerami, zwiedzaniem, kulaniem się na dywanie i rozpracowywaniem nowych zabawek.

...i mamy kolejny niesamowity przykład na to, że psiak z długim schroniskowym stażem wcale nie musi być koszmarnie trudny w przystosowaniu do domowych warunków. Wręcz wcale nie musi być trudny. Nic-a-nic!

SZCZĘŚCIA, Skoczku! Trafiłeś w najlepsze, bo terierkolubne ręce, należało ci się!

niedziela, 23 listopada 2014

Ogonek sam merdać zaczyna!

Ludziska to różni są. Już pominę, że jedni tacy, co to mają wszystkich innych prócz siebie w... nooo teegooo... znaczy inni ich nie obchodzą, a drudzy tacy, że oddaliby własną koszulę, buty albo koc, byle tylko drugiemu dwunożnemu albo jakiemuś czworonożnemu było cieplej.

Jak się czasami posłucha w biurze, kiedy przychodzą dwunożni po czworonożnego kumpla, to czasami aż zęby się ostrzą, co by takiego w kostkę... a czasami końcówka ogonka zaczyna sama merdać i oczy się pocą z radości.

Przyszli jedni państwo... Znaczy pan z dzieckiem. Przyszli po małego pieska. Myślę sobie - znów po szczeniaka, no trudno... Też dobrze, że młody nie posiedzi za długo, ale nie wiadomo, co z niego wyrośnie, a z dorosłego to już wiadomo co wyrosło. W każdym razie, poszli z pracownikiem odwiedzić psiaki. Po jakimś czasie wrócili i słyszę, że do domu idzie Kusy!


Przestraszony na początku, ale wystarczyło go pomiziać po policzku i już powolutku coraz bliżej, bliżej, już do głaskania się nieśmiało pchał. No i do domu! Naprawdę do domu!

Słyszę, że umowa już się szykuje i fotografka mówi: "super, że jednak dorosłego psa państwo wybrali, a nie szczeniaka". Na to pan odpowiada: "ale my od początku chcieliśmy dorosłego! Tyle, że mały miał być, ale dorosły".

Cudowne, prawda?

Innym razem - nasza fotografka polazła z tym swoim czarnym ustrojstwem na szyi robić sesje nowym psom (żeby na stronie je umieścić, może znajdzie się stary lub nowy właściciel). Przyszła kolej na Witkacego... Świeżo przyjęty, więc jeszcze nie przyszła kolej na ostrzyżenie czy wyczesanie, czy cokolwiek...


Ooooj uwierzcie, że na zdjęciu wyszedł wyjątkowo niekołtuniasto! Ale na łapach miał wielkie zlepki z brudu i sierści, na grzebiecie też jakiś koszmar... Brudny pychol za to się uśmiechał ciągle i ogon merdał!

Akurat obok przechodziła pani z synem. Szukali pieska dla siebie, małego. Witkacego pogłaskali...ale stwierdzili, że jeszcze się przejdą po wiatach. Kudłacz wrócił do kojca, fotografka do biura...

Po jakimś czasie drzwi się otwierają. "My się jednak decydujemy na tego kudłatego, co głaskaliśmy... Wiemy, że taki skołtuniony i brudny, ale sobie poradzimy. Weźmiemy ulotki do salonów psich, albo zanim nas przyjmą, trochę sama obetnę. Weźmiemy Witkacego!". Czy można piękniejsze słowa powiedzieć? Tak często słyszymy, że "eee ten to taki brzydki, a ten skołtuniony, a ten przestraszony". Same wymówki! A tutaj nagle przychodzi pani, która zobaczyła piękno i fajność, chociaż ukryte pod grubą i kudłatą warstwą.

Ha! A jaka ostatnia adopcja była! Przysłuchiwaliśmy się z Hedziem i przyglądaliśmy się z otwartymi paszczami! Chodziło o Fabię.


Fabia trafiła do nas właściwie jako "szczeniak". Wyrośnięty już, zdecydowanie wyrośnięty... Ale nie dorosły. Najgorsze, że "wkroczyła w dorosłość" w schronisku. Owszem, wychodziła na spacery, jak każdy pies u nas, wolontariusze się starali jak mogli, żeby ją uczyć tego, jak powinien się zachowywać dobrze wychowany pies, ale to nie jest łatwe, kiedy się próbuje temperować "szczeniora" co kilka dni, raptem przez niecałą godzinę... Ostatnio się nawet mówiło "Fabia, ten diabeł". Założenie jej szelek to było niemałe wyzwanie! Dla Fabii była to najlepsza zabawa pod słońcem, więc czasami i trzy osoby próbowały "ubrać" ją do spaceru!

Pewnego dnia przyjechali pewni młodzi ludzie... Do Fabii. Chcieliby ją na spacer, bo też chcieliby ją do domu wkrótce zabrać. Cóż, najpierw się naoglądali, jak zakłada się suczce szelki, potem zobaczyli, jak pięknie Fabia potrafi się z nich wysmyknąć... Nasza pracownica ze strachem spojrzała na państwa, bo pewnie zaraz powiedzą, że jednak nieee, jednak nie chcą takiego diabełka... ale nie! Pani się oczy świeciły, zachwycona była, że ta psiolaska taka żywiołowa i radosna!

Fabia pojechała do domu szaleć i porządnie uczyć się posłuszeństwa! Na pewno się szybciej nauczy niż na "lekcjach" raz w tygodniu.

Cieszą takie adopcje. Wraca nam wtedy wiara w ludzi, w to, że się nie boją podjąć wyzwanie, że tak naprawdę dla nich to żadne wyzwanie, że dorosłym psom też mogą spełniać się marzenia, że można zobaczyć dostrzec w psiaku coś więcej niż to tylko widać "z wierzchu".

środa, 19 listopada 2014

...więc chodź, pomaluj swój świat, na łaciato i na niebieeeskooo...

- Jjjjaaaaa, ale znów bestie przywieźli, widziaaałeeeś???
 
- Co? Hę? Jakie bestie znów? Cyrk przyjechał i lew się zgubił?
 
- Nnnieeee, co ty, aleś wymyślił! Patrz za okno w łazience albo w kuchni, jakie cielaki!
 
- Oho! Faktycznie! Takie potwory, że aż nasi muszą uciekać, bo ich zaraz... zaliżą na śmierć! Co ty opowiadasz? Zawsze, jak widzisz amstaffa, to panikę siejesz... 
 
- Bo ja się coś nie mogę do rasy przekonać... Ja to do każdej takie bestii... eee... znaczy do każdego takiego amstaffowatego muszę się przekonywać z osobna, o! 

Jak tak patrzę, to faktycznie te dwa psiury całkiem przyjazne są... Ech, niedawno je przywieźli, nie razem, tylko taki przypadek, że akurat są w jednym czasie takie schroniskowe świeżaki.

Najpierw przybyła Pyza! Caałaa niebieska! Znaczy dla mnie to szara, ale zaraz nasi zaczęli ochać i achać, że taka ładna, niebieska... No to niech im będzie - Pyza jest niebieska, o:


 No i co? Niebieska? Szara, nie? Chociaż pies to w ogóle podobno nie widzi zbyt dobrze kolorów... Pyza prawdopodobnie jest kolejną porzuconą psiolaską, która wcześniej pracowała w fabryce takich mniejszych, amstaffowatych pyziątek... Tak podejrzewamy po tym, co jej wisi pod brzuchem. Prawidłowo, to suczka ma zgrabną talię, wszystko się trzyma jak trzeba, wiecie, no jak u mnie! U Pyzy ten jej brzuch odbiega nieco od ideału... I z oczami ma też problem jakiś, ciągle to jedno mruży. Charakter, jak na taką bestię, ma całkiem niebestiowy! Taka przytulanka, że trzeba uciekać, bo na śmierć zaćlamka z radości. Nawet są już jakieś telefony w jej sprawie, ale same jakieś takie, że ta nasza fotografka po każdej rozmowie tylko ciężko kładzie głowę na biurku i kiwa nią na boki z rezygnacją... Nie wiem, co tam chcą, ale zdaje się, że nie jest dobrze... Pyziucha w niesprawdzone ręce nie pójdzie, już ta nasza z aparatem o to zadba! Ona kocha te bestiowate psiury, zdaje się, że sama ma dwa takie...

Drugą bestyjką, już nie niebieską i tutaj mogę dać sobie obciąć... yyy... łapy nie... ogonek też nie, bo i też krótki... ooo, pół wąsa dam sobie obciąć, jeśli ten pies nie jest czarno-biały! Żaden niebieski, zielony czy w kolorze marengo też nie jest! Czarno-biały i koniec. Max go nazwali.


 Ten to też bida... Może i nie z fabryki szczeniaków, bo to w sumie jest pies, a nie psiolaska... Ale w stanie takim, że aż patrzeć żal! Chuuudee tooo, zaniedbane... W dodatku Maksiu jest niewidomy. Jemu można wmawiać, że Pyza jest niebieska, on i tak uwierzy, o ile w ogóle kiedykolwiek cokolwiek niebieskiego widział. Nie wiadomo właściwie, od kiedy on nie widzi. Dla takiego ślepaczka schronisko to jest coś strasznego! Obija się to o budę, to o siatkę, potem o drugą siatkę, znów o budę... I nie ma człowieka obok, który by go naprowadził, pomógł, przyhamował przed przeszkodami. Ech, straszno tak ciągle w ciemności, wśród szczekania, wycia, trzaskania, tupania... Nie ma co się bać niewidomego psa! Może być super kumplem, tylko trzeba chcieć się o tym przekonać. To jest trochę inny rodzaj kumpelstwa, ale wart każdego merdnięcia ogonem po wyniuchaniu tego SWOJEGO człowieka...

Nie każdy potwór musi straszyć. Moooże czasami wyglądem i potem taka Bulbka jak ja boi się z okna wyjrzeć... ale wystarczy chwilę popatrzeć i od razu widać, że w tym zwierzu ani pół procenta agresji nie ma! Tylko do przytulania się nadaje, do spacerków, do miziania, wylegiwania na posłanku...

Są miłośnicy psów w takim typie. Dzielą się na takich "miłośników", co to chcą się tylko pochwalić takim "groźnym" psem, czasami nawet agresji uczą, żeby wyglądało to jeszcze poważniej i "ohohoho, bój się nas!"; a są też prawdziwi Miłośnicy takich szerokich paszcz, którzy doskonale wiedzą, jak się dobrze nimi zająć i będą kochać taką swoją "bestyjkę", czy jest niebieska, czy łaciata, czy widoma, czy ślepaczek...

Czekamy na takich Miłośników, czeka Pyza i Max. Przecież wszyscy wiemy, że najlepiej zdrowieć i zarastać tłuszczykiem w domu...

niedziela, 16 listopada 2014

Się porobiło!

Uuuufffff, ruch w schronisku w ostatnich dniach można określić jednym obrazkiem. Doskonale pokaże to Hedar:


...żyje, sprawdziłam... tak długo stałam przy jego żebrach, aż wreszcie leniwie mu się uniosły...

Choróbsko się przyplątało do nas. Znaczy JA i chłopaki jesteśmy zdrowi i właściwie prawie wszystkie inne zwierzaki też, ale przyjechało weterynarzostwo i powiedziało, że bramę trzeba zamknąć i bez dyskusji, koniec i kropka, aż nie odwołają. Bo im więcej nóg między wiatami tupie, tym więcej tego choróbska może się roznieść...

Co było robić, serce się mi krajało, jak na furtkę zawiesili kłódkę i kartkę, że schronisko jest zamknięte dla odwiedzających i wolontariuszy do odwołania, ale co było robić... Co prawda jak usłyszałam o zarządzeniu to już nabierałam powietrza i już mnie łapy niosły w stronę weterynarki, żeby nawtykać to i owo, ale jak zobaczyłam te wystające z torby strzykawy z igiełami.... Ach, no po prostu stwierdziłam, że może i lepiej przez jakiś czas nikogo nie wpuszczać, niech się wirus czy bakteria, czy inne żyjątko wyniesie... właściwie to dobrze...

Psów szkoda, pewnie! Przecież ich energia roznosi, a tu nie ma jak wyprowadzać! Nie podoba im się to i nie ma się co dziwić nawet, ale lepiej przesiedzieć jakiś czas bez spacerów niż potem mieć kłuty zad!

Odbijaniem się od ścian próbuje rozładować energię Madziar. Między innymi on, bo jedyny w tym nie jest...


Wcale nie jest tak wielki, zdjęcie tak jakoś zrobione... Mówią o nim, że jest jednym z bardziej pozytywnych psów u nas! Kiedy się do niego przychodzi, to nawet nie ma jak się przywitać, bo on skacze w miejscu jak na trampolinie! Za to kiedy się z nim wyjdzie na spacer - cudo! Najlepiej go zabierać na długiej lince, bo wtedy gaaniaaaaa i uśmiecha się przy tym tak, że dwunożni też zaczynają się uśmiechać i cały spacer się uśmiechnięty robi! Nie wiem, dlaczego jeszcze tyle siedzi u nas... Byłby świetnym psiejskim kumplem...

Nie tylko ci biegacze nie mogą się doczekać wolontariuszy. Również przytulaki ich wypatrują codziennie... Jak Krecik, jeden z psów najmniej pewnych siebie.


Krecik ciągle mówi, że nic nie jest wart, że nikt go nie zechce, że głaskać go nie warto, bo nie ma puchatej sierści, że siedzieć z nim nie warto, bo zaraz się komuś na pewno nudno zrobi... Szkoda Krecika... Pokażę jednak czary-mary.... Pokażę, że "chwila" uwagi, przytulenia, porozmawiania (oj tam, wiem, że Krecik nierozmowny...) działa cuda. Wyżej macie psa, który nie dość, że nie wie, co robi w schronisku, to jeszcze sam nie wie, po co żyje. Niżej jest zdjęcie Krecika, który na małą chwilę zapomniał, gdzie musi mieszkać i zapomniał o zmartwieniach, wątpliwościach i niepewności...


Tę cudowną chwilę uchwyciła nasza fotografka, mało kto chce uwierzyć, że to nasz Kreciołek! Ech, chce Krecik uwierzyć w siebie, bardzo chce... ale sam nie umie, nie ma tyle siły...

Nie zapominajmy o kotach! Koty też czekają na ruch! Wolontariusze wchodzą również do nich, miziają, bawią się, a jak nie wchodzą, to przynajmniej sierściuszki mają na co patrzeć. Siadają w oknie, wylegują się na parapecie i wielkimi oczyskami oglądają schroniskowy plac.

Przesiaduje tak Gigal na przykład.


Gigalowi przydarzył się jakiś paskudny wypadek, przyjechał do nas solidnie poturbowany. Wyzdrowiał już całkiem! No, prawie całkiem, bo nie udało się uratować jego ogona... Właściwie to chyba mu przeszkadzać nie będzie, przecież koty nie merdają! Zupełnie nie wiem, po co je mają... hmm... Jak kiedyś będę mogła porozmawiać z jakimś miałczydłem, to się spytam...

Tęsknimy wszyscy za naszymi wolontariuszami, za licznymi odwiedzinami, za spacerami, mizianiem, głaskaniem, patyczkami... Czekamy jednak, tak trzeba.

Wiecie, że nawet MY - psy biurowcowe - musimy wychodzić z eskortą na spacer?! Wszystko przez Klajda! My z Hedziem i Arnim kulturalnie chodziliśmy w jedno miejsce, ale nieee Klaaajd! Ten musiał wszystko zwiedzać, włazić, gdzie psom nie wolno, zamarzył mu się etat zwiadowcy chyba! I teraz wszyscy wychodzimy pod czujnymi ludzkimi oczami...

Za to jak już minie kwarantanna, jak już będzie ogłoszone otwarcie, jak już kłódka z bramki zniknie... RUSZĄ dwunożni biegusiem do schroniska i już z daleka będą ustalać kto z kim wyjdzie, w jakiej kolejności! Wszystkim nam się to już śni!

Na razie czekamy jednak... Tak trzeba!

środa, 12 listopada 2014

Bulbka z Indiosami życzą największego szczęścia!


HA! Widzicie?? Widzicie??? JA i Indios Bravos! Indios Bravos i JA!! Jedna z "naszych" wynajduje wieści w gazetach i internetach o tym, kiedy i gdzie będzie jakiś zespół fajny, i mi się udało załapać do sesji z chłopakami! Fajoooskooo, c-nieeee??

- Buulbaa... Nie wpadnij w samozachwyt... 

- Nie masz zdjęcia z chłopakami, to mi zazdrościsz tylko! A ja z tego miejsca chciałam BARDZO pozdrowić Indios Bravos, bardzo pozdrawiam! Ja pozdrawiam i ta "nasza", co tak ich wyszukała i zaprosiła! Ona to chciała szczególnie jednego z Indiosów pozdrowić... ale pozdrawiamy wszystkich bez wyjątku!

Pewnie inni też mi zazdrościli... Niedaleko miejsca, gdzie była sesja, mieszka Misiak.


Misiak śmieszny jest. Ma jedno ucho rozkładane! Drugie się może zepsuło, bo cały czas na dole, ale to jedno może być albo w górze, albo z tyłu, zależy, czy Misiak jest zaciekawiony czy też czuje się niepewnie. Fajny z niego pies. Może na początku przesadnie się ludźmi nie cieszy, ale jak się go weźmie na spacer i kucnie za jakiś czas, to ten mały podchodzi spokojnie po porcję głasków. Tylko do mieszkania brać!

Niedaleko też mieszka Szorstek.


Malutki piesek, nie za długi, nie za szeroki, nie za wysoki. Sierść może trochę szorstka, ale też nieprzesadnie. Spacerki lubi, suczki mu w większości nie przeszkadzają, mieszka z Tiki, o której już kilka razy pisałam, i z Florą, o której też pisałam. Co się w nim może nie podobać - nie wiem... Pewnie jak zwykle - "wiek: ok. 10 lat". Jak ludzie widzą dwie cyferki przy wieku, to dalej nie czytają nawet, psa nie chcą poznać...

Blisko nie mieszka, ale akurat przechodził Łatek Dwa. Łatek ma dopisek "dwa", bo już jednego Łatka mamy i jakoś trzeba odróżnić, kiedy się o nich rozmawia.


Wiek łatka też już dwucyfrowy, w dodatku jeszcze większy niż Szorstka... To bardzo smutny psiaczek... Weseleje, kiedy wyjdzie na spacerek, kiedy maszeruje z człowiekiem jak kiedyś, jak dawniej, kiedy jeszcze miał dom, właścicieli, kiedy był kochany, głaskany... Można się z nim zatrzymać na chwilę, ogonek pójdzie w ruch, łapki poniosą do człowieka, będzie to najszczęśliwsza dla Łatka chwila tego dnia! Kiedy Łatek wraca na wiatę, to smutnieje tak bardzo, że łapy odmawiają niesienia jego grzbietu do kojca. Psiak staje i więcej iść nie chce... Kamienieje, patrzy się tylko tymi wielkimi oczyskami, uszka kładzie po sobie... Czasami nie da rady - jeśli cztery łapki nie chcą nieść, to dwie ręce chwycą psiaka, a dwie nogi poniosą do kojca. Potem Łatek stanie na deskach, spojrzy nieśmiało na człowieka i spyta "naprawdę musiałem tutaj wrócić...". Ech, naprawdę musi tutaj wracać... Ma 14 lat, jest niewidzialny...

Nie każdy ma takie szczęście jak JA i załapie się na zdjęcie z zespołem, ale ja tam nie jestem jakaś wredna i każdemu życzę takiego szczęścia! Powiem więcej, życzę każdemu bezdomniakowi największego szczęścia - pójścia do najprawdziwszego, szczęśliwego DOMU. Może przyjdzie ktoś, kogo rozbawi jedno-stojący Misiak, rozczuli nie-do-końca-szorstki Szorstek i wzruszy zrezygnowany Łatek-Dwa... Przyjdzie kilka takich Ktosiów i zechcą przygarnąć te nasze niewidzialne, cudowne, WARTE tego szczęścia zwierzaki... Zapraszamy!

niedziela, 9 listopada 2014

Jeśli nie pomagasz, to chociaż nie krzywdź...

- ...wiesz co, Hedziuszku..? Szczęście mamy jednak... Może i mieszkamy w schronisku, może i koty u nas nie mają kolan do spania, może nie mają tylu grzejników, ile by chciały, może nie mają powodów do mruczenia zbyt często... Mimo wszystko jednak w porównaniu z niektórymi mają szczęśliwe życie...

- Bulbuusiuu, co cię tak wzięło melancholijnie? Ta pogoda ostatnio może i nie nastraja, ale jakoś żyć trzeba! Długa jesień przed nami, zima potem, do wiosny daleko, nie można tak się depresjować!

- Ech, Hedziu... Bo ja nie rozumiem! Niektórzy pomagają czterołapym, niektórzy dwunożnym małym i dużym, albo wcale-nie-nożnym, czyli roślinom, walczą o lasy czy coś... Zależy, do czego akurat się serce rwie.

Nie każdy jednak ma w sobie potrzebę dzielenia się kawałkiem siebie, swojego portfela czy czasu.

Jeśli jednak, do licha, ktoś nie chce pomagać, bo nie... to niech chociaż, psia kostka, nie krzywdzi!!!

Idzie sobie kotek? Niech sobie idzie! Nic mu nie jest, zdrowy, ma jakiś cel, coś do zrobienia, to niech sobie drepta, gdzie ma dreptać! Może i się czasami otrze o nogi, miałknie, w końcu to kot, musi miałczeć!

- Buulbaa, czeeekaj, przecież piszesz i piszesz i żadnego obrazka! Nie będą chcieli tego czytać, mówię ci! Czepiłaś się dzisiaj jakoś....

- ...chcesz zdjęcie?? CHCESZ??

...patrz...


- Chciałem zdjęcie, ale nie aż tak... przenikliwe! Poza tym, dlaczego ktoś robi zdjęcie zwierzaka z patykiem na wierzchu!? 

- Hedziu mój... Nikt nie zrobił zdjęcia tego kota z patykiem na wierzchu, ale... w środku... uprzedzę pytanie... to nie był wypadek...

- JAK?? ALE... NIE... TO SIĘ NIE ZDARZYŁO... TO NIEPRAWDA, ... prawda....?

- ...to prawda, Hedziu, to się zdarzyło...

Ktoś zadzwonił do schroniska i powiedział krótko "kot przebity drutem". Koty się szlajają w różnych miejscach, włażą w różne dziury, na działkach różne "śmieci" się walają, może i coś się wbiło małego? No nic, nasz pracownik pojechał...

Zajechał na działki. Cicho, ciemno, tylko latarki błyskały. Ktoś pokazał drogę do altany, w środku grupa ludzi kucała wokół stalowej, pionowej tyczki, a kiedy się rozstąpili...przy ziemi leżał kot... nie mógł się ruszyć, pręt skutecznie go unieruchamiał... Oczy zamknięte, ściśnięte wręcz, mokre... Nie można było go ruszyć, przecież nie było wiadomo, czy coś było uszkodzone w kocim ciałku. Jednak na pewno kot żył, był świadomy swojego tragicznego położenia (i było to przerażająco dosłowne...).

Udało się odciąć pręt z góry, potem odkopali to, co było wbite w ziemie (a było tak wbite, że i ja mogłabym stanąć w dole i by mi głowa nie wystawała!).


- Ale to może jednak przypadkiem...? Koty skaczą wysoko...

- Nie, na pewno nie... Nic obok nie stało wysokiego, żeby futrzak mógł spaść czy zeskoczyć... Dach też był dość nisko... To nie był wypadek...

- ........................
..................................
.............
...i... i co... i co z tym kotem...?

- Na szczęście przeżył. Trafił do lecznicy szybko. Baaardzo szybko, wręcz tak szybko, że mogłoby to być kosztowne dla pracowniczego portfela. Nic jednak wtedy nie było ważniejsze!

Wiemy już, że kotka (bo jednak się okazała kociolaską!) ma się coraz lepiej. To żelastwo ominęło na szczęście najważniejsze bebeszki w futrzastym wnętrzu. Nawet mówią, że żadne ciepłe kluchy z niej, już syczy czasami!



...takie rzeczy nie zdarzają się tylko w przerażających opowieściach, filmach czy książkach... to się dzieje naprawdę i nawet w tym momencie jakiś futrzak może cierpieć tak, że w ciągu całego życia nic go tak nigdy nie bolało, nigdy nie był tak zrezygnowany i sponiewierany...

 ...takie rzeczy się zdarzają, chociaż każdego poranka życzymy, aby ten dzień był dla każdego piękny i radosny, a każdego wieczora, na noc zaciskamy kciuki i zaklinamy, aby już nigdy żaden zwierz nie cierpiał przez tego najgorszego zwierza na świecie - człowieka...

...takie rzeczy się zdarzają... ale nie powinny się zdarzać... NIE MOGĄ...

...nie pomagasz - chociaż nie krzywdź...

środa, 5 listopada 2014

Biegamy!

Z czworonogami jak z dwunogami. Są tacy, którzy między spacerkami kochają sobie wyciągnąć kończyny na posłanku i podrzemać oraz tacy, którzy między drzemkami lubią poprzebierać, ile sił w stawach i pobiegać, pokopytkować, potruchtać po lesie, łące, trawie, gdzie się da.

U nas też tacy są. Są takie psy, które tylko czekają, aż się je zapnie na długą linkę i będą szaleć, są też na szczęście wolontariusze, którzy razem z nimi tak przebierają nogami i biegają razem!

Bieeegaaać luubi Raden!


Raden to taki pies, co udaje niezwykle poważnego i takiego, do którego nie można ot tak wejść i wyjść z nim. Jak ktoś ma szczęście, to pokaże psu smycz i Radeniuś merda ogonkiem i cieszy się na wyjście. Jak mu się coś nie spodoba, to wyjście z nim nie jest takie proste... Wystarczy jednak wiedzieć, jak go podejść, w którym miejscu lubi drapanko i jaki komplement mu powiedzieć... Raden po prostu musi zobaczyć, że z tym dwunożnym żartów nie ma i nie nabierze się na jakieś warki! Za to jak już wymaszeruje do lasu, to jest całkiem fajnym psem! Tylko ten kojec go tak naburmusza...

Nastęęępna jest Freona!


Ona to już w ogóle jest szaloną psiolaską! Jedyną jej wadą jest jakaś dziwna niechęć do innych psów... Nie wiem, co jej się takiego nie podoba, nie mogłam się dowiedzieć, bo strasznie krzyczała na mnie i nie mogłam nic zrozumieć... Dobrze, że między nami były pręty kojca... W każdym razie, jak już wspomniałam, niechęć do innych czworonogów to jest jedyna wada Freony. Poza tym ona KOCHA ludzi i im bardziej szaleni, tym dla niej lepiej, chociaż nie wiem, czy jakiś dwunożny jej dorównuje. Może ten JEJ Wolontariusz, który do niej często przychodzi... I ona maśli oczy do niego i on, kiedy ją widzi, to uśmiecha się pod nosem i oko mu błyszczeć zaczyna. Siebie warci!

Ciężko też nadążyć za Świtkiem...


Świtka nie da się na krótkiej smyczy wyprowadzać, on musi mieć linkę, musi mieć przestrzeń, musi mieć dwunożnego, który umie szybko nogami przebierać! Wygląda groźnie i naprawdę nogi miękną, kiedy się widzi taką masę na wielkich łapach z zębiskami na wierzchu i wywalonym jęzorem! Świtek jednak groźny nie jest, tylko uśmiech ma taki... wyjątkowo szczerzasty... Umie też siadać na zawołanie, a jeszcze bardziej umie odbierać za to nagrody do pożarcia.

Ech, faaaajnie sobie tak pobiegać na spacerach!

- PFFFF, Buulbaaa, a co ty wiesz o bieganiu?!

- Właśnie, że wiem! Ostatnio też sobie dreptam!

- Buehuehue, słyszałeś Arni? Bulba biega!

- HĘ? Gdzie kawałek chleba??

- ...ciągle zapominam, że Arni nie słyszy... No to opowiadaj, kiedy to takie dżogingi uprawiasz i gdzie, bom cię jeszcze nie widział.

- Właśnie, że truchtam! Codziennie! Prawie! I codziennie coraz dalej!

- Jestem pełen podziwu, a za który zakręt już biegasz w lesie?

- yyyy.... nooo... czekaj, policzę... będzie ze trzydzieści... nnnnie, trzydzieści dwa kroki już robię za bramę!

- HueHueHue, to będą moje ze cztery... Bulba wędrowniczka, rzekłbym... HueHueHue!

- Czekaj czekaj, jeszcze do pierwszego zakrętu dobiegnę! O, masz, tutaj mam pamiątkowe zdjęcie, tutaj ostatnio dobiegłam!


------

...a jak już jesteśmy w temacie biegania - Drodzy Czytaciele! W Zielonej Górze odbędzie się już II (drugi) Bieg Jeża! Tacy super ludzie to wymyślili w zeszłym roku i zbierali karmę, i takie różne fajne różności dla schroniska. W tym roku zaprosili też nas do organizacji, żeśmy się dwa razy nie zastanawiali!

Dwunożni biegną już w tę sobotę i jako wpisowe można przynieść coś dla nas, dla bezdomniaków! Dystans długi nie jest, żeby każdy sobie poradził. Na pogodę nie patrzyłam, ale jak ktoś chce pomagać, to mu żadna nie jest straszna, tyle Wam powiem, o!

Tak więc prasować dresy, dziergać opaski nauszne, żeby nie przewiało, pod pachę wziąć coś dla zwierzaka i przybywać tłumnie do Parku Tysiąclecia w Zielonej Górze! Start o 12, a ja będę główną kibicką! Jutro złożę podanie o jakieś pompony i gwizdek...

niedziela, 2 listopada 2014

W czarnym może i ładnie, ale niektórym pechowo...

Tak się mówi ponoć, że w czarnym zwykle jest ładnie, czarny pasuje, z każdym kolorem się ładnie zgra, prawie na każdą okazję można ubrać czy dodatek zakupić.

- PFFFFF, akurat! A zobacz, ile u nas tego czarnego sierścia siedzi!

- Ciiichooo, no nie psuj mi! Nie wiesz, co chcę napisać, a już się wtrącasz...

- Nawet JA czarny jestem i co! I Arni jest czarny, i co?! Ładnie współgramy z różowym posłankiem i jakoś nikt się nie zachwyca...

- Taaak, wieeem, że ty z Arnim ładnie się prezentujecie na posłankach...


...i wiem, że Klajd również potrafi się odpowiednio wkomponować...


- HA! Widzisz! Pięknie wyglądamy!

- Pięknie... Wszyscy bez wyjątku... Ale gdybyś DAŁ mi dojść do klawiatury i mi nie przerywał, to wiedziałbyś, że ja właśnie chciałam pisać o tej PECHOWEJ czerni...

Nasza schroniskowa fotografka zrobiła jakiś czas temu pięęęękne zdjęcie, tak czarne, że mało nie kapie z monitora... Na zdjęciu jest Major.


Major jakiś czas żył na terenie wojskowym w niedalekim mieście. Po jakimś czasie niestety zaczął przeszkadzać i psiur musiał zamieszkać u nas. Naoglądał się tam ćwiczeń i musztry; naoglądał się, co muszą robić żołnierze, kiedy nie wykonują rozkazów tak jak trzeba... Zostało mu to chyba w pamięci, bo Major jest niezwykle pojętny, kocha ludzi, na spacerach zachowuje się wręcz wzorowo! Nie ciągnie, przednie łapy idą w jednej linii z człowiekiem.Taki przyjaciel idealny... Będzie się słuchał, ale i rozbawi, i pocieszy, kiedy będzie trzeba! Niestety taki piękny i czarny mieszka u nas już ponad dwa lata.

Kolejny czarnuśki to Robik.


Robik to nieduży pieseczek. Masywny może, niski, z krótkim ogonkiem, ale działa - merda, kiedy się Robik cieszy, a raduje się on na widok ludzi bardzo! Nie zabierałby dużo miejsca w domu, nie byłby kłopotliwy, a mimo to ponad rok siedzi u nas i czeka... To będzie jego druga zima w budzie, za kratami, a mógłby bez problemu na jakimś posłanku, w cichym kącie, u kogoś w domu grzać czarny kuperek między spacerami... Ech, szkoda Robika...

I kolejny czarnosierściasty schroniskowiec - Miłek.


Kiedyś można się go było trochę bać... Trzeba było wejść do kojca, poczekać, aż sam podejdzie i stwierdzi, że "dobra, z tobą mogę iść na spacer". Jak nie podchodził, bo mu się ktoś nie podobał, to lepiej jednak samemu było nie podchodzić, Miłek nachalnych nie lubił. Ktoś, kto nadał mu imię, jakoś chyba przeczuwał, że się psiak zmieni? Teraz Miłek jest kochanym, merdającym na prawo i lewo pieseczkiem! Chętnie wyjdzie na spacer z każdym, chętnie się wymizia, wygłaszcze, nie w głowie mu jakieś dąsy. Co tu pisać dużo, Miłej jest FAJNY i wart poznania i zabrania do domu. I tyle!

Kiedyś mówiono, że każdy czarny pies jest agresywny. Jakaś B Z D U R A! A jedna nasza wolontariuszka na "fejsie" napisała (właściwie zauważyła, niestety, jak widać, słusznie), że "pies czarny - los marny". Brzmi jak jakieś niedobre zaklęcie... Może udałoby się odklęcić...?

- Hedziu, dawaj! Powtarzaj!

Właścicielu przyszły, drogi,
po czarnego psiaka przyjdź,
niech was zaprowadzą nogi
pod mieszkania twego drzwi!

Właścicielu przyszły, drogi,
po czarnego psiaka przyjdź,
niech was zaprowadzą nogi
pod mieszkania twego drzwi!

Właścicielu przyszły, drogi,
po czarnego psiaka przyjdź,
niech was zaprowadzą nogi
pod mieszkania twego drzwi!