Oczami Bezdomnego Psa

środa, 26 lutego 2014

KTO CHCIAŁBY BYĆ W ICH SIERŚCI



Wielu sierściuchom udało się przetrwać jedynie dzięki karmicielkom kotów. I to nie tylko dlatego, że dostają od nich żarcie, ale i dlatego, że te bezogoniaste w ogóle interesują się swoimi podopiecznymi i obserwują je. Gdy widzą, że coś źle z mlekopijem, same prowadzą go do zjaw, albo zawiadamiają schronisko….
Ja tam raczej trzymam się z psami, ale na sierściuchy nie dam złego słowa szczeknąć: w większości są w porządku. Jeden nawet, jak też pewnie wiecie, pomaga mi pisać. No i właśnie on zaprosił mnie do kociarni, bo – miauczy – tam też się sporo dzieje. Rzeczywiście.

Trafiłam tam akurat, gdy z kliniki przywieziono Szarutkę, młodą, roczną sierściuszkę. Co tu dużo szczekać, mogła mieć więcej szczęścia… Trochę sama nam wymiauczała, ale część musieliśmy sobie dośpiewać. Ona jeszcze jest za słaba, by długo opowiadać.
http://schronisko.avx.pl/koty/item/2868-szarutka
           
Mieszkała sobie, jak to normalnie bezdomne, w piwnicy, w centrum miasta. Pod okiem karmicielki. Ale zdarzyło się, że jedna z lokatorek kamienicy postanowiła wziąć Szarutkę do siebie, zapewnić jej dom. No i wzięła. Mlekopijowi, który żył dotąd na swobodzie, w zamkniętym mieszkaniu było ciasno, więc bezogoniasta wypuszczała ją na balkon. No i tam coś się stało: może Szarutka zatęskniła za szerokimi przestrzeniami, może skoczyła za jakimś ptakiem, który przysiadł na balustradzie… Dość że znalazła się na ziemi. Walnęła, aż jęknęło… I zwiała do swojej piwnicy…
Od tego czasu zaczęła płytko oddychać, rzęzić, aż to zwróciło uwagę karmicielki. Przy karmieniu złapała Szarutkę i do schroniska. A stąd do zjaw.
Okazało się, że skutkiem upadku z wysokości sierściuszce pękła przepona. No więc natychmiastowa operacja, pobyt w klinice…
A teraz schronisko. Musi wydobrzeć. A potem się zobaczy… Pewnie nowy dom. Kiedyś…

Tyson, opowiadaj dalej, a ja polecę do tych dwóch nowych berneńczyków.

Dobra!...
Czas jakiś temu zadzwoniła do schroniska jedna z karmicielek i poprosiła, by ktoś przyjechał i pomógł jej złapać bezdomnego kota, który niedawno zaczął odwiedzać piwnicę, w której żyją dokarmiane przez nią zwierzęta. Dziki jest i złapać się nie daje, a sądząc z wyglądu koniecznie potrzebuje pomocy.
No więc dwie nasze bezogoniaste pojechały. Stara piwnica, więcej kurzu niż powietrza, a w środku ten sierściuch, Robin. Chudy, zagłodzony, z paskudnymi bliznami po starych ranach na karku i dalej na grzbiecie… No i dobre dziesięć lat z okładem. W dodatku nie chce jeść. Chyba szuka spokojnego miejsca, żeby zdechnąć…
         
Nasze bezogoniaste pogadały z kotem. W wyniku rozmowy trochę więcej kurzu podniosło się z podłogi w powietrze, ale i tak o wiele mniej, niż się spodziewały. Zwierzak chyba miał dość. Dał się zamknąć w klateczce.
Wtedy napatoczyła się miejscowa kotka, trochę tylko młodsza od Robina. Z problemami oddechowymi. I to wcale nie z powodu kurzu. Też trafiła do klateczki.
      
Nasze bezogoniaste nawet nie wiozły zwierzaków do schroniska, tylko od razu do lecznicy. U Misi zjawy stwierdziły szmery w płucach i zaordynowały odpowiednie leczenie. I Miśka znalazła się w schronisku. Robin został, na kroplówkach, parę dni. I powoli zaczął przychodzić do siebie.
Teraz oba sierściuchy są już u nas. Siedzą sobie w separatkach i powolutku zdrowieją. I są z nimi problemy - nie chcą jeść mokrej karmy! A oba nie mają zębów! Łykają więc tę suchą i chwalą sobie. Hm…
Jak już całkiem wydobrzeją, to wrócą do swojej piwnicy. Bo wątpliwe, by znalazł się ktoś, kto je zaadoptuje.

I jeszcze jedna sierść. Piwniczna, oczywiście. I jeszcze całkiem młoda. Półroczny samczyk imieniem Felek. Fotki nie ma, bo jeszcze nie trafił do schroniska. Z tym Felkiem to było tak:
Rósł sobie pod okiem karmicielki, dzikus nie dający się dotknąć. Ale jak częstowali, to brał! No i zaczął chorować. Puchnąć. Piorunem poszło. Karmicielska nie widziała go codziennie, bo się szwendał, więc nie spostrzegła się w porę. A jak już się spostrzegła, to nie mogła kota złapać. No to poprosiła o pomoc inną przyjaciółkę sierściuchów i wspólnymi siłami dopadły malucha. I w asyście trójki bezogoniastych mlekopij wylądował w lecznicy. Była najwyższa pora. Na szyi bowiem zrobił mu się ropień i to taki wielkości drugiego łba. Ta ropa uciskała mu krtań, więc charczał, jeść nie mógł; parła na oczy, więc sierściuch miał coś w rodzaju oczopląsu… W dodatku dręczył go zaawansowany koci katar…
Zjawy ropień nacięły, wycisnęły, co się dało. Wtedy zaczęło nabrzmiewać ropą z drugiej strony… No więc kolejne cięcie… I ciągłe czyszczenie nosa, bo był tak zawalony, że Felek nic nie czuł. Nie nęciło go więc żarcie. I kroplówki, oczywiście…
I tak przez dobry tydzień. Teraz sierściuch powoli dochodzi do siebie. Poweselał, je, docenił ludzkie pieszczoty… Już nie ucieka, gdy się go głaszcze. Za to powoli zaczyna się szykować do opuszczenia kliniki.

niedziela, 23 lutego 2014

GROZA I STRACH



Coś się chyba porobiło z bezogoniastymi. Dawniej dzwonili do schroniska i mówili: „Bezpański pies lata po ulicy, przyjedźcie, zabieracie…” Albo: „Przybłąkał się psiak na moje podwórko, weźcie go do schroniska…” Albo jakoś podobnie…
Tymczasem już od dobrego roku chyba coraz częściej nasi bezogoniaści słyszą: „Tu lata pies! On stanowi zagrożenie dla ludności!” Ewentualnie: „Włóczący się pies sieje strach! Interweniujcie!...”
Oj, coraz bardziej strachliwi są ci bezogoniaści. I dlaczego? Jakoś nie zauważyliśmy tutaj, żeby te „postrachy” miały dodatkowe zębate paszcze i krogulcze szpony! Przeciwnie, jak do nich zagadać normalnym głosem, to ogonem zamerdają, ozór wywieszą i podlezą, żeby pogłaskać!… No, ewentualnie wezmę ogon pod siebie i uciekną.

Właśnie z odleglejszego miasta przywieziono Grozika. Oczywiście, siał grozę i przerażenie. No bo jak się tu nie bać dwuletniego bokserka średniej wielkości?
                      
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2858-grozik


Miejscowi łapacze bez problemu załadowali go do samochodu i dostarczyli do nas. A tu od razu stał się bratem-łatą – dla zwierząt i dla bezogoniastych. Tylko czeka na pieszczoty. Od razu widać, że domowy pies, który się zawieruszył właścicielom, albo został przez nich wywalony… Krzywdę to on zrobi jedynie mrówce. Jak nadepnie. Przez nieuwagę. A teraz to nawet i to nie, bo zima! Ale skoro taki groźny z paszczy i zachowania, to nasi nazwali go tu Grozik.
A my się zastanawiamy, jak powinni się w takim razie nazywać niektórzy inni bezogoniaści?

Tyson, chcesz coś dodać od siebie?

O Groziku to już nie. Ale o innych psach tak, bo to dopiero strach i groza!

Ładny kawał za naszym miastem szli sobie leśnicy. Obchodzili rewir. I pod jednym z drzew zobaczyli psa. Z początku myśleli, że nie żyje, ale on na ich widok podniósł łeb. Na więcej nie było go stać. Wtedy leśnicy zadzwonili do naszych i powiedzieli, że mają psa i że jest niewesoło. No to nasi pognali jak do pożaru.
Znaleźli i leśników, i psiaka. Rzeczywiście, był strasznie wychudzony i słaby. Nieśli go do samochodu ostrożnie, żeby im nie padł na rękach. I do lecznicy! Tam Zenon został dokładnie zbadany, zdiagnozowany i dostał jakieś środki na wzmocnienie. Okazało się, że ma straszne zwyrodnienie kręgosłupa. Wyglądał tak, jak gdyby miał dwa osobne kręgosłupy… Do tego skrajne wycieńczenie, oczywiście.
Kiedy już było pewne, że przeżyje, nasi zabrali go do schroniska. Tu zaczął powolutku jeść. Ale przez tydzień jeszcze nie potrafił się podnieść. Dopiero wczoraj stanął na łapy i zrobił parę kroków. I można go było wyprowadzić na siku, i zrobić parę fotek. Wcześniej już dostał imię – Zenon.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2880-zenon
           
Patrzyłem, jak posuwa się chwiejnie pod ścianą biurowca, jakby smycz była dla niego za ciężka. Zabiedzony, wielki kłębek bólu…

Po Rafada nasi nie musieli gnać jak do pożaru, bo przed nimi byli strażacy. To oni znaleźli psa. I nie wśród płomieni, tylko w samym środku ścieków. Peryferiami miasta ciągnie się otwarty kanał ściekowy. Tym kolektorem płyną nieczystości do oczyszczalni. I Tam właśnie dostał się Rafad. Wyjść już nie potrafił, bo nie dał rady wspiąć się na dość strome, betonowe brzegi kanału. Poszczekiwał więc, póki miał siłę i wzywał pomocy… Długo trwało, zanim ją otrzymał.
Gdy w końcu strażacy go znaleźli, umierał już powolutku z wyziębienia i głodu. Zabrali go z sobą i cała noc ogrzewali i próbowali karmić. Powolutku otrząsnął się i zaczął powracać do żywych. Wtedy przywieźli go do schroniska. Zjadł coś, zwinął się w kłębek i zasnął. Spał cały dzień. Dopiero nazajutrz zaczął się interesować tym, co go otacza…
       
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2863-rafad


Rafad to pies już w średnim wieku, spokojny, chociaż nieufny trochę. I nawet jeśli kiedyś był zadziorny, to teraz cała agresja wywietrzała mu z głowy.

Siedzimy tutaj i myślimy: co jest z tym kolektorem ścieków? W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy znaleziono tam trzy psy. Same owczarkowate, jak Rafad. Groza! Wpadły przez nieuwagę? Jak można nie zauważyć czegoś, co ma dziesięć metrów szerokości i parę kilometrów długości?... Z ciekawości? A co ciekawego mógłby znaleźć pies w ściekach? Z daleka przecież czuć, co tamtędy płynie… Wrzuca je tam ktoś?... Strach pomyśleć!
Dwa pierwsze psiaki nie pożyły zbyt długo, więc niczego się od nich nie dowiedzieliśmy. Może Rafad, jak już całkiem stanie na łapy i znajdziemy okazję, żeby sobie poszczekać…

środa, 19 lutego 2014

NIEUSTRASZENI POGROMCY BERNARDYNÓW



Dzisiaj dwie sprawy. I dwa psy. I trochę bezogoniastych w dodatku do tych psów. Tyson zaczął o pierwszym z nich, ale nie skończył. No to wracamy do tematu.

Do schroniska przyszedł list. Przytaczamy fragmenty:

„Psa nabyła małrzonka, a opiekuję się ja z wnuczkiem. (…) Donosy i pomówienia są przez chorego psychicznie na głowę dalszego sąsiada (…) Tam mieszkają jechowi którzy chcieli abyśmy się zapisali na ich wiare, są to starsze kobiety a on sprzyja z nimi. My niechcieliśmy się zapisać do jechowych. Więc jest niezgoda i wrogoś z ich strony. (…) Za to on zaczoł się mścić, pisząc listy i donosy, nieprawdziwe. (…) On opisuje tych którzy mu są nie na rękę. [Jemu] przeszkadza to nawet że pies szczeka. A jak koty pokażą się koło jego domu, to rzucał kamieniami na nie. Tak opowiadał…”

A rzecz miała się tak. Był sobie psiak Vifon. Znaleziono go na jednej z podmiejskich stacji benzynowych. Posiedział w schronisku czas jakiś i został adoptowany.

http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2844-maks-vel-vifon
           
Nietrafnie. Bezogoniasta, która go wzięła, popadła w jakieś osobiste kłopoty i dla psa nie miała głowy. Ostatecznie pies to nie chłop! I Vifon wrócił do schroniska. Tylko że to miły i przytulany psiak, chociaż swoje siedem lat już przeżył, więc rozkosznym szczeniakiem nie jest. Trafili się nowi chętni. I Vifon poszedł do starszych bezogoniastych, starej kamienicy w mieście…
Po jakimś czasie sąsiedzi zaczęli dzwonić do schroniska w jego sprawie: że właściciele się nim nie opiekują, że żyje w złych warunkach, że całe noce biega po podwórzu i wyje…
Nasi pojechali. Brama otwarta na oścież, podwórko, a na nim… buda? W zasadzie był to plastikowy dom dla lalek, a w środku pusto. Ani koca, ani słomy… A pies obok. Skwaszony jakiś. Może dlatego, że w tym domku nie było lalki. Miałby przynajmniej czym się pobawić… Właściciel, starszy bezogoniasty twierdził, że pies śpi na korytarzu, ale i tam nie znaleziono żadnego legowiska. …I że jest mu dobrze, i wszyscy go kochają… Fakt, Vifon chudy nie był, ale jakoś do pieszczotek się nie garnął. No to nasi przypomnieli właścicielowi, jakie warunki powinien mieć pies: przede wszystkim normalna buda, a nie zabawka dla dziewczynek, ocieplona, stały dostęp do wody, jedzenia i tak dalej… No i dali mu czas na spełnienie tych podstawowych wymogów.
            Po dwóch tygodniach pojechali znów. Tym razem w budzie była jakaś poduszka, ale nie było psa. Gdzie on? Ano, w szopce, bez okna, zamknięty na kłódkę. Ponoć całymi dniami tam siedzi i narzeka…
I Vifon znowu trafił do schroniska. A w parę dni później przyszedł powyższy list…

- Majka…
- No?
- Ja też tak kiedyś pisałem?
- No.
- O matko suczko!...

            Potem trafiła się sprawa Obelixa. Dwa lata, ponad siedemdziesiąt centymetrów w kłębie, łeb wielkości wiadra. Zębatego! Energia małego pioruna kulistego – różnica taka, że pioruna nie można pogłaskać. Czyli – bernardyn!
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2891-obelix
                       
Miał kiedyś właściciela, ale ten go porzucił. I Obelix biegał sobie po nieodległej miejscowości. Co jakiś czas wyładowywał energię zadzierając tylną łapę, i ział. Ten ziaj powodował w przypadkowych przechodniach szybszą pracę serca i nóg. Żaden nie czuł się na siłach, by spotkać się bezpośrednio z piorunem.
Wezwana na pomoc przez ludność lokalna władza mundurowa przybyła na miejsce, stwierdziła obecność bernardyna i wzięła się za likwidację niebezpieczeństwa. Zadzwoniła do schroniska. No i jeden z naszych pojechał. Znalazł bernardyna i władzę odpoczywających w stosownym oddaleniu. Zapoznał się z psem, założył mu obrożę i smycz, a potem próbował wprowadzić do samochodu. Ale Obelix się zaparł i bernardyńskim tonem wywarczał parę słów. Wtedy władza lokalna przypomniała sobie o obowiązkach: wskoczyli do swojego samochodu – jeden zaczął coś notować w notesie, a drugi musiał wykonać ważny telefon.
A nasz bezogoniasty został bez pomocy. Przywiązał więc Obelixa do drzwi auta i poszedł do szoferki po smakołyki dla zwierzaka.
Wtedy bernardyn uznał za stosowne poszarpać się trochę i powrzeszczeć, a lokalna władza uznała za stosowne szybko zatrzasnąć drzwi swojego samochodu i odjechać, by nieść pomoc innym obywatelom.
A nasz bezogoniasty za pomocą smakołyków (położone w aucie spowodowały, że Obelix wsadził łeb do środka) i prymitywnej siły fizycznej [a) podniesienie i wsadzenie do samochodu przednich łap wraz z klatką piersiową, b) wsadzenie w ten sam sposób łap tylnych z zadem] opanował sytuację. Bez użycia piorunochronu. Później tylko postulował, że na niektóre interwencje nasi bezogoniaści powinni jechać zaopatrzeni w pasy przeciwprzepuklinowe.

- Majka…
- No?
- Szczekałaś już z tym Obelixem?
- No.
- Naprawdę jest taki pioruńsko żywotny?
- No!
- Ja też taki jestem!
- Nooo…

niedziela, 16 lutego 2014

TROCHĘ ŹLE, TROCHĘ DOBRZE



No co, chyba sam zacznę, bo tej starej suki jak nie ma, tak nie ma. A miała wrócić jeszcze przed drugim karmieniem. Tyle że oni tam, za Mostem, pewnie czasu nie liczą, to i jej się udzieliło…
Dobra, zacznę, a ona, jak już raczy przylecieć, to uzupełni, co tam będzie chciała. No więc… Chwileczkę…
… …        

Już, w porządku. Musiałem zrobić spokój  z tą gałęzią. Leży taka w kojcu, nie pogryziona i rozprasza. I nie pozwala się skupić. No to capnąłem parę razy zębami, potarmosiłem i wywaliłem za budę. Tam jej miejsce, jak pies pracuje…
Co to ja… Aha! Fajni ludzie przychodzą do Puszka. Niestarzy, z małą córeczką. Parę razy w tygodniu są i pracują z nim.
          
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2824-puszek


Bo psiak ma problem. Nie dość, że poraniony, ze śrutem w łapie, to jeszcze miał lęk przestrzeni. Nasi znaleźli go skulonego samochodem i namęczyli się, zanim go wyciągnęli. Potem, już po wizycie u zjaw, wsadzili go do  naszego szpitalika. I tam zachowywał się normalnie. Ale wyjść za drzwi nie chciał – trzeba go było wynosić. Wtedy stawał jak sierota na trawniku, załatwiał się, przednią łapę podnosił i murowało go: ani w tę, ani we w tę. A o spacerach to już w ogóle zapomnij. Też na rękach trzeba go było wynosić za bramę. I też tylko po to, żeby sobie postał z łapą w górze.
No, ale zaczęli przychodzić ci bezogoniaści. Mała się zaparła, że psiakowi pomoże. A jej rodzice cieszyli się, że córka znalazła sobie nową, pożyteczną pasję. I brali Puszka, i gadali z nim, i wynosili… I te takie różne, żeby pies się rozluźnił i uspokoił.
I Puszek im zaufał. Dzisiaj, prowadzony na smyczy, sam, na własnych łapach wyszedł za bramę! I nawet zrobił kilkanaście kroków. Lecz zaraz potem czegoś się przestraszył i skamieniał jak zawsze. Ale pierwsze kroki zostały zrobione. Teraz będzie już chyba tylko lepiej.

A Biśka w końcu urodziła. Młoda, dwuletnia kundelka. Szczeniaków jeszcze nie widziałem, ale słyszałem, że zdrowe. Mamuśka też się trzyma.
           
schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2854-bika-


Nie miała lekko w życiu. Siedziała na łańcuchu, żarcia ledwo, ledwo, z wodą podobnie. No i została zabrana właścicielowi. A była już w ciąży. Teraz ma już kłopot z głowy, ale schronisko – kłopot na głowie. Bo suczka z małymi nie pójdzie do kojca. Przez ładnych parę tygodni będzie siedziała w szpitaliku, a tam miejsca malutko. Co zrobić, jak się trafią psy rzeczywiście wymagające odosobnienia, chore albo poranione?... łeb boli, jak pies pomyśli…

Za to Orbis poszedł na swoje! Po raz kolejny. Ale tym razem może wreszcie mu uda. Pisaliśmy już o nim parę razy, więc nie będę się powtarzał.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/573-orbis
           
Jego nowi bezogoniaści mają domek z ogrodem, ale on będzie mieszkał w domu, razem z nimi i ich dorastającymi dziećmi. Fajnie! Chodzili za nim przez dobre dwa tygodnie, poznawali, dopytywali się. Nic na wariata – i słusznie! Poznali się, polubili, więc można spokojnie patrzeć w przyszłość.
Z tego wszystkiego niezadowolona była tylko Dedra. No bo zabrali jej współmieszkańca kojca.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/1380-dedra
           
Ale ci bezogoniaści obiecali, że będą przychodzić i ją wyprowadzać na spacery. (A tak tu sobie po cichutku myślimy, że kto wie, kto wie… Oby!)

Wreszcie udało mi się poszczekać z Vifonem. Albo z Maksem, jak kto woli. No i… Aha, przyleciała wreszcie! Gdzieś ty się, Majka, znowu włóczyła? Przecież umawialiśmy się…

Wybacz, Tyson, ale odwiedziłam Kokę, no i zleciało. Z nią nie jest najlepiej. Przerażona biedaczka i wcale się jej nie dziwię.
         
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2505-koka-ii


Nie ma suczka szczęścia. Najpierw włóczyła się po mieście, po śmietnikach szukała żarcia, a jak trafiła do schroniska, to zjawy odkryły, że ma guzy na listwie mlecznej. I była operowana. O tym pewnie wiesz, więc ci nie będę dalej szczekać. Ale ostatnio – i to też wiesz – wypadł jej guz z macicy, czy jakoś tak… I znów trafiła na stół operacyjny. Przywieźli ją całkiem niedawno, no to poleciałam odwiedzić… Zmaltretowana, przygaszona, jak to po operacji… W dodatku tam, u zjaw, usłyszała, że robią się jej następne guzy! I że pewnie czeka ją jeszcze jeden zabieg, ech… Nie była pewna, czy to o nią chodziło, czy może o jakiegoś innego psa, ale… Będę musiała posłuchać, co o tym gadają nasi bezogoniaści. Może się dowiem czegoś pewniejszego…
Póki co, pocieszałam ją, jak mogłam, ale co da samo gadanie? Jej domu potrzeba! Własnego! Bo zasługuje. I urodziwa, i grzeczna, i na smyczy chodzi, jak należy, do bezogoniastych lgnie, z innymi psami nie zadziera, przeciwnie! Pamiętasz, Tyson, jak się kumplowała z Hedarem, kiedy jeszcze lepiej się czuł i codziennie odwiedzał ją w kojcu?...
Ech, nie mam ochoty na dalsze pisanie. Odpuszczę…

Ja też. O Vifonie napiszę kiedy indziej…

czwartek, 13 lutego 2014

ROZSTANIA NA CHWILĘ



Tego akurat Tysona nie uczyłam. Sam na to wpadł. Zanim siądzie do pisania, uwala się na swój chudy tyłek, wyciąga ogon za siebie i zaczyna myć przednie łapy. Żeby klawiatury nie pobrudzić! Siedzi i pracuje ozorem. Opuszki wylizuje, pazury i między palcami też. Trwa to ładną chwilę. Potem dokładnie i z namaszczeniem kręci łbem dokoła, żeby rozruszać kark. A potem to już tylko oblizuje się zamaszyście, krótko szczeka dwa razy i jest gotów.
- No to zaczynamy, Tyson. Dziś popiszemy o tym, jak mija czas psom za Tęczowym Mostem… Yyyy… Może tak: Z samego rana…
- Nie!
- Co – nie?
- Nie będziemy o tym pisać.
- Niby czemu?
- A kogo to interesuje? Każdy pies tam w końcu trafi, to sam się przekona.
- Chyba dobrze, żeby wcześniej wiedziały, przygotowały się, nie? Pisz, nie szczekaj! No to…
- Ani myślę!
- No masz! Zbuntował się!... Słuchaj, Tyson…
- Są ważniejsze sprawy. Takie, które tu się dzieją. To psy interesuje. I bezogoniastych. Nawet sierściuchy też!
- A to ci amstafisko!... Dobra, dobra, nie jeż się tak… Niech dziś będzie po twojemu… Co się niby takiego ważnego zdarzyło?...

No!... A to się zdarzyło, że będzie nowa kociarnia! Nie wiedziałaś, co?... My też się dopiero co dowiedzieliśmy. Ten najważniejszy urząd ogłosił niedawno konkurs… Mieszkańcy miasta mieli zgłaszać, na jakie cele urząd ma wydać pieniądze z tego no… Cicho! Sam sobie przypomnę!... Z budżetu, o!... Oooo…bywatelskiego. No to nasi zgłosili budowę pawilonu dla sierściuchów. I potem ludzie głosowali. I ten nasz projekt dostał tyle głosów, że urząd da pieniądze na budowę! Wreszcie! Bo sierściuchom się należało. Co by nie szczekać, mało miejsca dotąd miały w schronisku. Zwłaszcza te chore albo ranne, które trzeba było izolować. Siedziały, niekiedy tygodniami, w klateczkach, takich metr na metr. Oszaleć można! No, ale teraz wszystko się zmieni!

Są i inne dobre wiadomości. O takich psach, które straciły swoich bezogoniastych, ale tylko na chwilę. Ostatnio sporo ich było.
Parę dni temu, późnym wieczorem, ktoś przywiózł spaniela, Kubę. Spałem już, więc nie wiem, kto.


Nasi na drugi dzień go sprawdzili. Okazało się, że miał czipa! No i po tym czipie nasi doszli do jego właścicielki. Okazało się, że Kuba zwiał z podwórza w jednej z dalszych miejscowości. I włóczył się dwa tygodnie. Przewędrował ładny kawałek drogi, zanim go złapali i przywieźli do schroniska.
No, ale teraz już jest w domu.

Drugi uciekinier łaził po dworcu. To nawet niedaleko stąd. Taki prawie posokowiec. Chyba miał ochotę prysnąć gdzieś dalej. Ale nie dał rady. Złapali go pracownicy kolei i przywieźli do nas. A prawie w tym samym czasie zadzwonił do naszych bezogoniastych jego właściciel. I zaraz przyjechał po zgubę. Nikt tutaj nie zdążył mu tutaj fotki zrobić, ani imienia nadać…

A Klops, smarkacz trzymiesięczny, zwiał z podwórka w jednej z niedalekich wsi. Takiemu to dużo nie trzeba, byle szpara wystarczy… I pogubił się. Ganiał i skomlał, póki ktoś go nie wsadził do samochodu i nie przywiózł do schroniska. Na parę godzin dosłownie, bo właściciele się znaleźli i odebrali malucha.
          
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2862-klops



Lunar z kolei poszedł z panią na spacer. I wymknął się z obróżki. I noga! Świata zaznać. Ponoć nie pierwszy raz zdarzyło mu się wiać, bo to strasznie żywy psiak. Ktoś zatelefonował, nasi pojechali, złapali i przywieźli.
          


Gdy zgłosiła się właścicielka i opowiedziała, jakie ziółko jest z Lunara, nasi zobowiązali ją, że pójdzie z nim do behawiorysty. Skoro sama nie może ułożyć psa, niech jej pomoże specjalista.

I jeszcze Imara. Przedłużyła sobie spacer. I ganiała między samochodami obok miejskiego szpitala. Zanim sama trafiła do szpitala, nasi złapali ją i przywieźli tutaj.
           


Posiedziała parę godzin, popatrzyła wielkimi ślepiami na schronisko, niezbyt jej się spodobało. Powyła sobie troszeczkę z tęsknoty za domem, ale jej bezogoniaści szybko ją znaleźli. I już jest u siebie…

Za to Druha do siebie nie wróci… Dorosła już, ale niewielka. Taki domowy psiak. Bez bezogoniastych ani rusz…
          
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2869-druha


Żyła sobie w mieście ze swoją bezogoniastą, ale ta odeszła. Na zawsze. A dla suczki rozpoczęło się czekanie…

niedziela, 9 lutego 2014

RANNE



Ten post wesoły nie będzie…
Post… Pamiętam, jak na początku nie chciałam używać tego słowa. Wolałam – wpis. Bo „post” bezdomnym psom źle się kojarzy, oj, źle… Akurat tu, w schronisku, już nie poszczą, przeciwnie, ale pamiętają aż za dobrze.
Trafiają tu głodne, niekiedy skrajnie wyczerpane, a bywa, że i chore albo ranne. Teraz właśnie jest jakiś szczególnie niedobry okres. Tylko w ubiegłym miesiącu przywieziono do nas kilka poranionych psiaków. Polecę je poodwiedzać, a Tyson tymczasem będzie pisał…

Będę. Najpierw, w sam Nowy Rok, przyjechał tu Darel. Ale o nim już pisaliśmy. To ten mój braciszek po rasie, amstaf, który pewnie był zmuszany do walki.

http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2803-darel
                       
Paskudnie go jakiś inny pies poharatał. Ale zjawy go zbadały, opatrzyły i już jest o wiele lepiej. Nawet na spacery zaczął wychodzić.

Trzy dni później pojawił się Trampek, taki trochę owczarek, trochę nie wiadomo co. Kawał psa! Próbował łazić po niedalekiej miejscowości. Piszę – próbował, bo nie bardzo mógł. Miał poranioną łapę. Zdaje się, że potrącił go samochód.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2796-trampek
                       
Strasznie wesoły młodziak. Ciągle mu ta łapa doskwiera, ale on jakby tego nie czuł. Cieszy się, biega, skacze. Na trzech łapach, co prawda, ale tak też można. Spróbujcie, jak nie wierzycie.

Potem przez dwa tygodnie był spokój. Póki nie przywieźli Falika. To szczeniak jeszcze, nieduży. Znaleziono go za miastem.
http://schronisko.avx.pl/szczeniaki-do-adopcji/item/2813-falik
                       
Ten to nawet chodzić nie mógł, bo obie tylne łapy miał uszkodzone. Jak go przywieźli z gabinetu, od zjaw, do nas, to jeszcze był cały roztrzęsiony. Próbowaliśmy dowiedzieć się, co mu się stało, ale nie mógł sobie przypomnieć – dziura w pamięci. Tyle wiedział, że mu zjawy amputowały jeden paluch w lewej tylnej łapie… Dobrze, że się tylko tak skończyło i że może łazić.
Majka pewnie poleci najpierw do niego, bo się jej spodobał, ale go nie znajdzie! Bo on to miał szczęście w nieszczęściu - już go tutaj nie ma. Przyszła jedna młoda bezogoniasta ze swoim bratem chyba i wzięli go do domu. I już tam, na nowym miejscu, będą go leczyć dalej.

            A dzień po Faliku do schroniska trafił Rodzyn. Młody kundelek średniego wzrostu.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2821-rodzyn
                       
Ten z kolei miał ranę na karku. Szeroką, ciętą. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś chciał mu głowę odciąć! Zjawy napracowały się przy nim. Parę dni u nich siedział. Jeszcze nie zdążyłem z nim poszczekać, nie złożyło się. Ale ciekaw jestem, co opowie…

No i wreszcie Puszek, dwulatek, kundelek.
         
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2824-puszek


Zjawił się w okolicznej wsi i szukał miejsca, w którym mógłby się schować. Koniec końców wlazł pod jakiś samochód i tam siedział. I wyjść nie chciał. Właściciel samochodu zadzwonił do schroniska i nasi pojechali. Trochę się namęczyli, zanim go wyciągnęli. Na pierwszy rzut oka wyglądał tak, jakby go pogryzł jakiś większy pies. Ale jak zjawy popracowały nad nim, to się okazało, że ma jeszcze inną ranę: ktoś strzelał do niego i został mu śrut w kości, w łapie. I to tak paskudnie umiejscowiony, że zjawy wahały się, czy go operować i ten śrut wyciągać. Bo można było psiakowi więcej zaszkodzić taką operacją, niż pomóc… Słyszałem, że u zjaw zachowywał się bardzo dzielnie. I grzecznie, bez paniki… Rzadkość, zwłaszcza u bezdomnych psów. Ale on, widać, miał kiedyś swoich bezogoniastych, którzy chodzili z nim do lecznicy. No to wiedział, że nic złego mu tam nie zrobią…

Pięć rannych psów w jednym miesiącu. Nie pamiętam, żeby wcześniej zdarzyło się coś takiego…

Przypomniało mi się za to coś innego. Od jakiegoś czasu Majka już nie sprawdza tego, co napisałem. No, niekiedy tylko rzuci okiem. A to chyba znaczy, że już nie robie gupich błenduf! Hahahau!


środa, 5 lutego 2014

300

Chwalić się nie lubię. Tylko więc szczeknę, że… Albo nie. Jeszcze sobie pomyślicie, że właśnie się chwalę! Już lepiej, żeby Tyson opowiedział, co się ostatnio działo w schronisku…

Trochę się działo, nie za wiele. Nasi bezogoniaści byli w tym takim najważniejszym urzędzie w mieście i opowiadali, jak my tu sobie w schronisku żyjemy. Sporo się nagadali i wszyscy byli zadowoleni. I tam się nasi dowiedzieli, że przyszły wyniki kontroli, co to była w schronisku. Bo była. Parę miesięcy temu. Z tego no… Majka, jak to się nazywa?... Aha, z ministerstwa. Cały miesiąc ta kontrola siedziała i nasi mówili, że sprawdzała wszystko, co się da! A nieprawda! Mnie nie sprawdzali, a dałbym się!...
W każdym razie to ministerstwo napisało, że wszystko jest w porządku, że niczego nie znaleźli… Majka, a czego oni właściwie szukali?... Yyyy… Ale to znowu nieprawda! Bo ja zrobiłem dziurę w całym kocu i oni jej nie znaleźli… No tak, ale u mnie nie szukali…

Dobra, to w sumie mniej ważne. Dla mnie najważniejsze było to, że poszedł do adopcji Mambo. Polubiłem szczeniaka, chociaż siedział u nas krótko.
         
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2815-mambo


Kundelek, roczny może, ale jaki mądry! Ile razy mnie widział, to siadał, pyszczek otwierał i zamierał. A jak go po dłuższej chwili odtykało, to piszczał tym swoim cienkim głosikiem: Amstaf!... Amstaf prawdziwy!... Niby szczeniak, a prawdziwego psa poznać potrafi! No to spacerowałem po kojcu w tę i we w tę… Niech sobie mały poogląda.
I przyszli tacy młodzi bezogoniaści, całkiem w porządku z wyglądu, i adoptowali go. Będzie mieszkał w bloku. Może nas tu kiedyś odwiedzi. Chciałbym…

Czekaj, Tyson, teraz ja! Pisz na razie to, co ja dyktuję. Swoje dokończysz potem… Niech no sobie na tej twojej budzie przysiądę wygodnie… Dobra, jedziemy!... No więc, jak wspomniałam, daleka jestem od chwalenia się, ale ostatnio zrobiłam dokładną kontrolę na blogu i…

Ooo, ślicznie! Siedź sobie na tej budzie, gap się na księżyc, natchnienia szukaj i dalej warcz sobie swoje. A póki mi przez ramię nie zaglądasz, ja będę pisał swoje.
Właściwie to na samym początku powinienem o tym napisać. Poszedł do własnego domu Toffin! Nasiedział się, stary, w schronisku parę lat, pisaliśmy tu o nim nieraz… Parę miesięcy temu poszedł na dom tymczasowy i całkiem nieźle tam miał. Ale dom tymczasowy, nawet najlepszy, to jednak nie to, co własny dom i właśni bezogoniaści.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/73-toffin
           
No i trafiło się, że jedni tacy, już w słusznym wieku, postanowili go adoptować. Wcześniej mieli już jagd teriera, podobno podobnego do Toffina, ale odszedł – starutki był. Nawiązali kontakt z naszymi, odwiedzili Toffina i przypadli sobie do gustu. Mieli się spotkać parę razy, ale skończyło się na dwóch. I on, i oni nie mogli się doczekać, żeby razem zamieszkać. Pewnie dobrze mu tam będzie, jak się już przyzwyczai do nowego miejsca.
A właśnie, muszę szczeknąć Majce, żeby skoczyła i zobaczyła, jak mu tam…

I jeszcze Jango znalazł sobie dom. To z kolei kundelek, ale też już starszy – ma z osiem lat. Przyprowadzili go do nas policjanci. Ktoś go na jednym osiedlu przywiązał do drzewa i zwiał.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2798-jango
           
Bardzo był przestraszony, jak tu siedział. Ledwo się odważał pysk otwierać. No więc niewiele o nim właściwie wiem. Za to do bezogoniastych lgnął. Widać było, że domowy pies. Miał dom, pewnie całe lata. I nagle nie miał już domu… Chyba nawet nie wiedział, dlaczego… Ale teraz ma już nowy. Szczęście, że nie siedział tu długo. Bo schronisko to było nie najlepsze miejsce dla niego…
Nawet nie wiem, kto go adoptował. Akurat ucinałem sobie drzemkę, kiedy go zabrali. Może Hedar albo Imbir będą wiedzieli, ale oni się ostatnio nie pokazują. Chlapa się zrobiła, no to wyłażą z biura tylko na siku i zaraz gonią z powrotem.

W ogóle ostatnio jest dobry czas dla starych psów. Bo poszedł też Falkon. Siedmioletnia włochata przytulanka. Kundel, oczywiście. Tułał się po ulicach, póki go ktoś nie zgłosił i nasi nie przywieźli. Jakieś trzy tygodnie temu.
           
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2810-falkon


Też domowy psiak. Jeden z tych, dla których nie ma życia bez bezogoniastych. Jak tylko któryś wszedł do jego kojca, to zaraz tulił się do niego… E tam, tulił! Wciskał się po prostu. I nie chciał się odkleić. Innych psów chyba trochę się bał. Ale na szczęście znaleźli się bezogoniaści, tacy w średnim wieku, i adoptowali go. Będzie mieszkał w domku. I dobrze… Co?...

Nic, pytam, czy nadążasz. Nie za szybko dyktuję?... Dobra. No to podsumowuję: napisaliśmy więc – wpierw, przez pół roku, Cygan, a potem ja - trzysta postów! Ten właśnie jest trzechsetny! Łatwo obliczyć: trzysta postów, po dwa w tygodniu, to daje sto pięćdziesiąt tygodni! Prawie trzy lata pisania. Nie, żebym się chwaliła, ale dobrze, jeśli będziecie wiedzieli.
No, żeby było po sprawiedliwości, to trzeba dodać, że parę postów napisał też Tyson. I że tak właściwie, to od dłuższego czasu to on pod moje dyktando stuka w klawiaturę, bo ja nie mogę. Z wiadomych przyczyn. I czasem jeszcze jeden sierściuch… Ale on nie chce, żeby go wymieniać z imienia. Boi się, że nie znajdzie sobie domu. Kto by chciał wykształconego kota? Podobno dzisiaj wykształconym nie najlepiej się żyje. Można by z tym dyskutować, ale po co. Wolno każdemu mieć własne zdanie.
I to tyle. Jeśli o tym jubileuszu wspominam, to tylko z kronikarskiego obowiązku, naprawdę.
Tyson, kończymy. Wyłącz kompa…

Już, zaraz…
Poleciała. Ta, co się chwalić nie lubi. Ale jak ją chwalą, to lubi, czemu nie! Więc jak ją w komentarzach pochwalicie, to pewnie będzie zadowolona.
No, o mnie też możecie wspomnieć. Co to ja, gorszy?


niedziela, 2 lutego 2014

KTO UMIE LATAĆ



- Tyson, kto umie latać?
- Mucha.
- Kto jeszcze?
- … Druga mucha.
- No dobra, ale poza nimi?
- Trzec…
- Tyson!!
Spuścił łeb i gapił się na mnie ciężkim wzrokiem.
- A ty co się znowu do mnie przyczepiłaś? – warknął ponuro. – Znów się będziesz chwalić, jaka to ty jesteś oblatana, a jaki ja jestem ciemny amstaf z kojca?
- To wcale nie tak, Tyson. Wiesz doskonale. Po prostu sądzę, że trochę nowej wiedzy ci się przyda. Jak każdemu. Uczyć się, Tyson, uczyć się!...
Westchnął, rozpłaszczył się na podłodze, przednie łapy wyciągnął, łeb położył między nimi i zamknął ślepia.
- Dobra, chwal się… - mruknął cierpiętniczym głosem.
- No więc lata nietoperz. Wiesz, co to?
- Pewnie, przecież tu też latają. To taka skrzydlata mysza z wielkimi uszami, nie?
- Nooo… z grubsza. Poza tym wiewiórki polatuchy. W naszym lesie ich nie ma. I żaby latające. Ich też pewnie nigdy w życiu nie zobaczysz. Dalej – lotopałanki…
- Co to?
- Co?... No, właściwie nie wiem… Widzisz? Też czegoś nie wiem!... Ale wiem, że latają. Z torbami.
Tyson otworzył ślepia i zmarszczył nos z namysłem.
- Bezogoniaści po schronisku też czasem latają z torbami. To oni?...
- Nie, gdzie tam! Oni w torbach różne dary dla nas przynoszą. Jak by latali z torbami, to by nie latali z darami. A te lotopałanki noszą w torbach swoje małe.
- Bezogoniaści czasem w torbach też małe szczeniaki i kociaki przynoszą. To oni?
- Nie! Żadni bezogoniaści! Mmmm… Zgubiłam wątek… Aha! No i ryby latają. Ptaszorowate. I ptaki, oczywiście.
- I psy – stwierdził Tyson z satysfakcją.  
- A tobie się mózg we łbie poluzował i lata! Gdzieś ty widział latającego psa?
- A tutaj, u nas! Latają takie różne… Majki. I im podobne.
- Ja to co innego. Ja jestem duch!... A o jakich innych szczekasz?
- Spajdi też lata. Nie wiesz?
- Skąd! Opowiadaj!

Spajdi przyszła do schroniska jako szczeniak. Teraz ma osiem lat i dalej tu siedzi. Nikt jej nie chce, chociaż taka śliczna. Nie ma szczęścia, suczka…
        
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/55-spajdi


Bezogoniaści nazwali ją Spajdi, bo podobnie się nazywał jakiś bezogoniasty-pająk. No a ona też, jak była młodsza, to wspinała się po ścianach kojca - z desek, z prętów, wszystko jedno. Wędrowała pod dach, a tam jest szpara, i tą szparą wydostawała się z kojca. Aż go w końcu musieli zabudować szczelnie, do samej góry. Wtedy się uspokoiła. Ale ostatnio robiła się coraz mniej ruchliwa i radosna. Tylko na wybiegu odżywała. I na spacerach. Stale brakowało jej ruchu, a to bardzo aktywna suczka… No to nasi pogłówkowali i przenieśli ją ze zwykłego kojca do tyłu, za budynek biurowy. Tam jest sporo odgrodzonego miejsca, taki podłużny placyk. Z jednej strony zamknięty budynkiem biurowym, z drugiej – wolierą dla kotów, z trzeciej – tą nową wiatą dla starych psów. A z czwartej jest ogrodzenie schroniska – siatkowy płot. Trochę tam starych palet leżało, zniszczone budy… Nasi to posprzątali, wstawili nowe budy i umieszczali tam psy, które potrzebowały spokoju albo więcej przestrzeni. Akurat żaden pies tam nie mieszkał, no więc wsadzili tam Spajdi, a do towarzystwa dali jej Arniego.
          
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/97-arni


Arni to również SMS, tak jak Spajdi, dorosły, ośmioletni, spokojny, też długoletni mieszkaniec schroniska. I też bez szczęścia do bezogoniastych… Pisaliśmy już o nim nie raz.
No i dwa psiaki sobie siedziały zgodnie, pogodnie, Spajdi była szczęśliwa, Arni zgodliwy i ślicznie. Ale Spajdi co jakiś czas siadała na zadzie i tęsknie popatrywała na las. Tak bliski i tak daleki – za siatką. Aż pewnego dnia przypomniała sobie to, co jej kiedyś nieźle wychodziło. Wzięła mały rozbieg i hyc – przefrunęła nad siatką. Arni kłapnął szczęką ze zdumienia i zaczął hałasować, bo suczka pognała przed siebie, jakby się paliło.
Szczekające psy w schronisku to rzecz tak samo niezwykła jak woda w rzece, więc żaden bezogoniasty nie zwrócił uwagi na alarm Arniego. Zorientowali się dopiero wtedy, gdy Spajdi znudziło się samodzielne zwiedzanie lasu. Podbiegła wtedy do bramy, siadła i ogłosiła, że kto ją złapie, tego dopuści do własnej miski – ale tylko raz! Ogłoszenie nie przeszło bez echa i nasi bezogoniaści, jak już trochę ochłonęli ze zdumienia, polecieli za nią. Przegnała ich ze dwa razy wokół schroniska, stwierdziła, że nie dogonią, więc pod bramą dała się złapać i odprowadzić do kojca. A tam, nie czekając, aż ją opieprzą, uchachana wlazła do budy uciąć sobie drzemkę.
Na drugi dzień jeden z naszych bezogoniastych szedł do pracy. Rano raniutko, ptaszki śpiewają na drzewach a Spajdi szczeka na dachu. Tej małej wiatki dla staruszków. Dobre dwa i pół metra nad ziemią! Bezogoniasty zaczął do niej przemawiać, tłumaczyć, żeby zeszła, Arni się włączył, psy z tej wiatki też… Rozwrzeszczało się towarzystwo, a bezogoniasty zaczął się rozglądać za drabiną, bo do bezskrzydłowych lotów na dach nie był wzwyczajony. Ostatecznie bezogoniasty to nie Spajdi. Jak już hałas się zrobił nie do wytrzymania, to Spajdi hops – i lotem ślizgowym przemieściła się między drzewa.
Kolejna gonitwa za latającym po lesie psem skończyła się tak, jak pierwsza.

            Mniej szczęścia w lataniu miał za to jeden łabędź. Pewien bezogoniasty znalazł go w swoim ogrodzie. Ptak był ranny. I syczał, jak się do niego podchodziło. Bezogoniasty porozmawiał z lokalnym zjawą, ale ten widocznie też nie lubił syków. No więc znalazca łabędzia zadzwonił do schroniska. A mieszkał, oj, daleko! Jak by nasz samochód pojechał, to pewnie wróciłby dopiero wieczorem. No więc nasi podzwonili tu i tam i okazało się, że jedna z naszych bezogoniastych wraca z jakiegoś egzaminu w odległym mieście. Obiecała, że zboczy z trasy i zajedzie po ptaka.
                      


Zajechała. Zabrała. Łabędź miał dużą ranę na wierzchniej części skrzydła. Mocno się już wykrwawił… Nie wiadomo, co mu się stało. Zwykle – tak potem mówiły zjawy – łabędzie uszkadzają sobie wewnętrzne części skrzydeł… Może jakiś drapieżnik spadł na niego z góry…
Bezogoniasta spieszyła się, jak mogła, ale co jakiś czas stawała i zaglądała, co z ptakiem.
Gdzieś tak od połowy drogi nie musiała się już spieszyć.