Coś się chyba porobiło z bezogoniastymi.
Dawniej dzwonili do schroniska i mówili: „Bezpański pies lata po ulicy,
przyjedźcie, zabieracie…” Albo: „Przybłąkał się psiak na moje podwórko, weźcie
go do schroniska…” Albo jakoś podobnie…
Tymczasem już od dobrego roku chyba coraz
częściej nasi bezogoniaści słyszą: „Tu lata pies! On stanowi zagrożenie dla
ludności!” Ewentualnie: „Włóczący się pies sieje strach! Interweniujcie!...”
Oj, coraz bardziej strachliwi są ci
bezogoniaści. I dlaczego? Jakoś nie zauważyliśmy tutaj, żeby te „postrachy”
miały dodatkowe zębate paszcze i krogulcze szpony! Przeciwnie, jak do nich
zagadać normalnym głosem, to ogonem zamerdają, ozór wywieszą i podlezą, żeby
pogłaskać!… No, ewentualnie wezmę ogon pod siebie i uciekną.
Właśnie z odleglejszego miasta przywieziono
Grozika. Oczywiście, siał grozę i przerażenie. No bo jak się tu nie bać
dwuletniego bokserka średniej wielkości?
Miejscowi łapacze bez problemu załadowali go
do samochodu i dostarczyli do nas. A tu od razu stał się bratem-łatą – dla
zwierząt i dla bezogoniastych. Tylko czeka na pieszczoty. Od razu widać, że
domowy pies, który się zawieruszył właścicielom, albo został przez nich
wywalony… Krzywdę to on zrobi jedynie mrówce. Jak nadepnie. Przez nieuwagę. A
teraz to nawet i to nie, bo zima! Ale skoro taki groźny z paszczy i zachowania,
to nasi nazwali go tu Grozik.
A my się zastanawiamy, jak powinni się w
takim razie nazywać niektórzy inni bezogoniaści?
Tyson, chcesz coś dodać od siebie?
O Groziku to
już nie. Ale o innych psach tak, bo to dopiero strach i groza!
Ładny kawał za
naszym miastem szli sobie leśnicy. Obchodzili rewir. I pod jednym z drzew
zobaczyli psa. Z początku myśleli, że nie żyje, ale on na ich widok podniósł
łeb. Na więcej nie było go stać. Wtedy leśnicy zadzwonili do naszych i
powiedzieli, że mają psa i że jest niewesoło. No to nasi pognali jak do pożaru.
Znaleźli i
leśników, i psiaka. Rzeczywiście, był strasznie wychudzony i słaby. Nieśli go
do samochodu ostrożnie, żeby im nie padł na rękach. I do lecznicy! Tam Zenon
został dokładnie zbadany, zdiagnozowany i dostał jakieś środki na wzmocnienie.
Okazało się, że ma straszne zwyrodnienie kręgosłupa. Wyglądał tak, jak gdyby
miał dwa osobne kręgosłupy… Do tego skrajne wycieńczenie, oczywiście.
Kiedy już było
pewne, że przeżyje, nasi zabrali go do schroniska. Tu zaczął powolutku jeść.
Ale przez tydzień jeszcze nie potrafił się podnieść. Dopiero wczoraj stanął na
łapy i zrobił parę kroków. I można go było wyprowadzić na siku, i zrobić parę
fotek. Wcześniej już dostał imię – Zenon.
Patrzyłem, jak
posuwa się chwiejnie pod ścianą biurowca, jakby smycz była dla niego za ciężka.
Zabiedzony, wielki kłębek bólu…
Po Rafada nasi
nie musieli gnać jak do pożaru, bo przed nimi byli strażacy. To oni znaleźli
psa. I nie wśród płomieni, tylko w samym środku ścieków. Peryferiami miasta
ciągnie się otwarty kanał ściekowy. Tym kolektorem płyną nieczystości do
oczyszczalni. I Tam właśnie dostał się Rafad. Wyjść już nie potrafił, bo nie
dał rady wspiąć się na dość strome, betonowe brzegi kanału. Poszczekiwał więc,
póki miał siłę i wzywał pomocy… Długo trwało, zanim ją otrzymał.
Gdy w końcu
strażacy go znaleźli, umierał już powolutku z wyziębienia i głodu. Zabrali go z
sobą i cała noc ogrzewali i próbowali karmić. Powolutku otrząsnął się i zaczął
powracać do żywych. Wtedy przywieźli go do schroniska. Zjadł coś, zwinął się w
kłębek i zasnął. Spał cały dzień. Dopiero nazajutrz zaczął się interesować tym,
co go otacza…
Rafad to pies
już w średnim wieku, spokojny, chociaż nieufny trochę. I nawet jeśli kiedyś był
zadziorny, to teraz cała agresja wywietrzała mu z głowy.
Siedzimy tutaj
i myślimy: co jest z tym kolektorem ścieków? W ciągu ostatnich kilkunastu
miesięcy znaleziono tam trzy psy. Same owczarkowate, jak Rafad. Groza! Wpadły
przez nieuwagę? Jak można nie zauważyć czegoś, co ma dziesięć metrów szerokości
i parę kilometrów długości?... Z ciekawości? A co ciekawego mógłby znaleźć pies
w ściekach? Z daleka przecież czuć, co tamtędy płynie… Wrzuca je tam ktoś?...
Strach pomyśleć!
Dwa pierwsze
psiaki nie pożyły zbyt długo, więc niczego się od nich nie dowiedzieliśmy. Może
Rafad, jak już całkiem stanie na łapy i znajdziemy okazję, żeby sobie
poszczekać…
Biedny Rafad! Dużo zdrowia mu życzę i żeby szybko doszedł do siebie :(
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, odwiedzałam ostatnio domek w pewnej miejscowości, niedaleko poligonu. Patrzę, a przy drodze pałęta się wilczur – ale taki jakiś śmieszny, grube łapy ma, proporcje jakieś takie... niewilczurowate. Myślę sobie, że może podrośnięty szczeniak. Wysiadam z auta, podchodzę do bramki, ale gospodarzy nie było. Odwracam się, a tu ten wilczur, tylko taki jakiś większy, bo z bliska. I przestał absolutnie w tym momencie mieć śmieszne proporcje, przypominać szczeniaka, po prostu zrobiło się z niego wilczysko ogromne jak się patrzy. Luzem, w lesie. Skoczył na mnie, żądny pieszczot i zabawy. Mam jakieś 165cm wzrostu, a jego łeb był na wysokości mojej twarzy, sama byłam w szoku, jaki on duży. Pogłaskałam go, zastanawiając się, co robić, a ten krótką chwilę jeszcze tak stał na tylnych łapach, pomerdał ogonem i hyc – skoczył między drzewa i tyle go widziałam. Potem jeszcze kilka razy jechałam w tamto miejsce, patrzyłam po krzakach, szukałam, czy przypadkiem może gdzieś w rowie nie leży, ale nic nie znalazłam. Fajne psisko, mam nadzieję, że po prostu wybrał się na spacer po okolicy i najzwyczajniej w świecie wrócił do siebie. Ale stracha miałam, bo gabaryty miał naprawdę spore i nie byłam pewna, czego mogę się po nim spodziewać.
Hej, spodobała mi się Twoja historia! No właśnie: nie wszystko, co ma zębatą aszczę, musi od razu gryźć i mordować! Tak tu sobie myślimy, że bezogoniaści powinni bardziej bać się kleszczy niż psów. Bo kleszcz użre na sto procent - musi. A pies nie. Za to pies jest bardziej łasy na pieszczoty niż kleszcz. Prawda?...
UsuńNo to poczytałam sobie Twoją opowieść z satysfakcją, a potem... Oj, Ty chyba lubisz wprawiać psa w rozterkę! Bo... No wiesz, ja jestem stara, wścibska suka, więc po przeczytaniu poszperałam tu i ówdzie i znalazłam. Takie coś znalazłam:
"(...) snująca historie (dosłownie) nie z tego świata. Zapychająca wolne przestrzenie obrazami rzeczywistości, która nie istnieje. Wyznająca pogląd, że wyobraźni nigdy za dużo (...)"
I tak sobie pomyślałam - naprawdę nie złośliwie! - czy przypadkiem nie przytoczyłaś w komentarzu jakiś fragment swojego bloga?... Albo może zamierzony fragment?...
Ale tak czy inaczej - zasiądę do dokładniejszych oględzin tego, co jest za szafą.
Pozdrawiam (Tyson również)
Nie, absolutnie :) Ta historia akurat jest 100% prawdziwa i całkowicie z tego świata. Choć, kto wie, jak potem szukałam tego psa po lesie, to sama zwątpiłam w to, czy on był, czy też może nie był. Nie, jestem pewna, że jednak był, bo potem ścierałam ślady psich łap z kurtki. Z drugiej strony, żeby się takie duże psisko w powietrzu rozpłynęło? Albo pod ziemię zapadło?
UsuńW każdym razie, spotkałam masę łasych na pieszczoty psów, ale jak dotąd żadnego kleszcza. W dodatku takie to małe, ale jak ugryzie, to potem więcej problemów może być niż od psich kłów. Dlatego lepiej uważać.
A tak cicho, cichuteńko spytam – czy Tyson dałby się uprosić na jakiś wpis typowo o sierściuchach? Co tam w kociarni miauczy?
Hau, nie dość, że wprawiasz psy w rozterkę, to jeszcze w myślach im czytasz. Albo podglądasz, co się dzieje wieczorami w kojcu Tysona. Właśnie piszemy posta, który będzie nosił tytuł "Kto chciałby być w ich sierści"...
OdpowiedzUsuńPoczytasz w środę.
(A Tysonowi głupio, bo w poprzedniej odpowiedzi narobił błędów: literówki, gramatyczne... Chyba znów muszę sprawdzać, jak pisze!)