Oczami Bezdomnego Psa

środa, 29 maja 2013

MOŻNA SIĘ POMYLIĆ…



- Majka…
- No?
- Kto to powiedział: Pies jest jedynym stworzeniem, które bezogoniastych kocha bardziej niż siebie samego…?
- Nie pamiętam. Jeden mądry bezogoniasty. Z daleka.
- Znam go?
- Nie. W naszym schronisku nigdy nie był.
- Szkoda, chętnie bym go zobaczył. Taki to musi wszystko wiedzieć o psach.
- Nasi też sporo wiedzą.
- No tak… A właśnie, skąd właściwie wiedzą, skoro nie rozumieją naszego szczekania?
- Trochę rozumieją… Poza tym patrzą, obserwują cię. Twoje ruchy, miny, humor i w ogóle…
- No tak… Mogą poznać na przykład, że jestem głodny, bo wtedy robię tak, o!...
- Tyson, przestań, bo już ci te ślepia tak zostaną!...
- Ale można poznać po tej minie, że jestem głodny, nie?
- Nie! Można poznać co najwyżej, że masz kłopoty z wypróżnieniem.
- Złośliwa stara suka! W dodatku duch!
- Wredny stary amstaf! W dodatku… Zresztą, dosyć! Wracamy do laptopa! Robota czeka…

Spod miejskiej biblioteki nasi bezogoniaści któregoś dnia przywieźli psiurkę. Wysadzili, jak zawsze, na placu, z samochodu – niech rozprostuje kości. Wtedy zobaczyła ją jedna z naszych bezogoniastych – toż to Inka, nawet obróżkę ma tę samą, znajomą, czerwoną!... Tylko że Inka poszła do domu tymczasowego, niedawno nawet pisaliśmy o niej na blogu. No to zaraz telefon do tego domu. A bezogoniasta, która opiekuje się Inką zaniemówiła najpierw, a potem powiada, że Inka siedzi sobie przy niej i słucha rozmowy… Więc niemożliwe, żeby to ona… Jak trzeba, to Inkę zapakuje i przywiezie do schroniska, nawet w tej chwili!
Nasi bezogoniaści uwierzyli na słowo, bo tamta bezogoniasta jest w porządku osobą. I zaraz poszli dokładniej przyjrzeć się rzekomej Ince. Wygląd, wiek, umaszczenie, wzrost – wszystko jak u Inki. Ha! Tylko płeć nie ta! Samczyk!
Jak to czasem można się pomylić!
           
Psiak dostał na imię Tales i poszedł do kojca na kwarantannę. Próbowaliśmy go pytać, czy nie ma siostry bliźniaczki, ale ciężko się z nim było dogadać – jeszcze za bardzo się bał… Dla kogoś, kto nie przywykł i nie ma mocnych nerwów, schronisko to mocna rzecz!

Poza tym do schroniska wrócił Twix. Siedział tu parę miesięcy i wyglądał na zakochanego w bezogoniastych kanapowca. No to gdy trafiła się chętna, niemłoda już bezogoniasta, chcąca adoptować spokojnego, miłego psiaka, wydawało się, że dobrali się w korcu maku…
Jak to się czasem można pomylić…
          


Do pewnego stopnia sprawdziły się nasze oczekiwania. Twix poza swoją panią świata nie widział. I to tak bardzo, że na spacerach zaczął powarkiwać i rzucać się na obce psy – wystarczyło, że któryś zbliżył się tylko do jego bezogoniastej. Taki był o nią zazdrosny i tak chciał jej bronić. A przecież w schronisku nigdy nie okazywał agresji!
Ale to nie wszystko. Okazało się, że Twix cierpi na przypadłość, którą bezogoniaści nazywają lękiem separacyjnym. To znaczy wpadał w szał, gdy bezogoniasta zostawiała go samego. Wtedy w mieszkaniu nic nie było świętością: drapał, gryzł, rozszarpywał wszystko, co wpadło mu w zęby i pazury… Nie pomogły rady behawiorysty. Zgodnie z nimi bezogoniasta wychodziła na chwilę, a potem wracała, jakby nigdy nic – i te wyjścia były coraz dłuższe… Twix wyczuwał jakoś, że jego pani poszła, na przykład, porozmawiać z sąsiadką przez chwilę i czekał spokojnie. Ale gdy wychodziła na dłużej, zaczynał robić piekło…
No i tak się to ciągnęło przez trzy miesiące. A później bezogoniasta poddała się… Przyprowadziła Twixa z powrotem do schroniska. No i Twix siedzi, tęskni, burczy na inne psy… I nie wiadomo, co będzie…

Trochę wcześniej natomiast zdarzyła się historia taka. Przychodził do schroniska młody bezogoniasty, który za różne sprawki musiał popracować społecznie… No i odrabiał te zasądzone godziny u nas: czyścił, sprzątał, coś tam naprawiał… Aż pewnego dnia jeden z naszych bezogoniastych zobaczył, że ten młody bawi się z Albertem i wpycha łapę między pręty kojca, żeby psa podrapać czy pogłaskać. A tego się nie robi. Każdy pies może mieć gorszy dzień i nieznajomego użreć. No więc nasz bezogoniasty zwrócił tamtemu młodemu uwagę. A on na to, że się nie boi, bo to jest jego pies…
          


No to zaraz zrobił się raban, bo Albert siedzi w schronisku już prawie dwa lata, aż tu proszę, znalazł się właściciel. I co się okazało? Ten młody mieszkał z matką i ojcem oraz z Albertem (pies miał wtedy inaczej na imię; Albert to jego miano schroniskowe). Ale potem rodzina się rozpadła, ojciec odszedł i zabrał z sobą psa, który był z nimi od malutkiego szczeniaka. A jeszcze potem pewnie go wywalił, bo Alberta nasi znaleźli, jak błąkał się po jedynym z peryferyjnych osiedli i wył po nocach nie dając spać lokatorom.
Za to teraz pełnia szczęścia – znalazł się pierwotny właściciel! Albert, zwykle mało wylewny w stosunku do obcych, z nim bawił się chętnie. Poznał po dwóch latach?...
Tylko że młody bezogoniasty jakoś nie palił się, by zabierać Alberta. Twierdził, że musi porozmawiać z matką. Dobra, gadaj! I to szybko, bo pies, który ma właścicieli, nie powinien siedzieć w schronisku ani chwili dłużej!...
Jak to się można czasem pomylić!...
Młody bezogoniasty przepadł. O jego matce ani słychu, ani dychu…
I nie wiadomo, co będzie…

Pies ogląda takie wydarzenia, pisze o nich – i odechciewa mu się… Jeść, na przykład… Prawda, Tyson?... No właśnie.
Chociaż, gdyby jakiś przysmaczek, dajmy na to, taki…


 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
 


niedziela, 26 maja 2013

SĄ BEZOGONIAŚCI I BEZOGONIAŚCI



- Tysoooon!
- Ciiiiii… No i przegoniłaś, ech… - warknął Tyson i schował się w budzie.
No tak, zapomniałam! Ze złości gotowa byłam rąbnąć się w łeb, ale zaraz się zorientowałam, że właściwie nie mam czym ani w co i dałam spokój. Ale przykro mi się zrobiło. Tyson miał kiedyś najlepszego kumpla… Nie, o tym może kiedy indziej.
W każdym razie to groźny pies i wiele zwierzaków go unika, a bezogoniaści też podchodzą z szacunkiem i w dodatku nie wszyscy. No więc Tyson czasem czuje się bardzo samotny. Siedzi tu już tyle lat i nie wygląda na to, by znalazł sobie dom, chociaż to amstaf jak malowanie… Ot, dożywocie w kojcu, niechby i największym w schronisku…
I tak się jakoś stało, że Tyson znalazł sobie dziwnego przyjaciela. Już od zeszłego roku popołudniami, prawie codziennie, zlatuje przed jego kojec gołąb. Skubie sobie to, co wyleciało Tysonowi z miski i spadło na trawę (czasem nawet myślę sobie, że Tyson specjalnie wyrzuca część chrupek za kojec). I ćwierka coś po swojemu do Tysona, a on leży jak trusia, ani drgnie, tylko patrzy i słucha. Pewnie mógłby się nawet podnieść i zaszczekać, a ptak by nie odleciał, tak się już z Tysonem polubili. Ale Tyson nie chce ryzykować.
           
Za to gdy tylko w pobliżu pojawi się inny pies albo bezogoniasty, gołąb zrywa się i odlatuje. A Tyson wtedy markotnieje i chowa się do budy.
- Tyson, wybacz! Nie zauważyłam, naprawdę!... Wyjdź, co? Opowiem ci parę ciekawych rzeczy, a wieczorem je zapiszemy…

Zjawiła się w naszym schronisku młoda bezogoniasta z pobliskiego miasta. Chciała wziąć na dom tymczasowy Glazurę, którą sobie obejrzała na stronie internetowej. Ślicznie!
           

Glazura to szczeniak, suczka dobermana, którą nasi zwieźli z ulicy, zaniedbaną i chorą. Przebywa więc jeszcze w szpitaliku i leczy się na jakiegoś robaka. A stąd – nie można jej, póki co, zabierać. Musi się wpierw wyleczyć.
Bezogoniasta zgodziła się poczekać parę dni. Było trochę gadu gadu i w trakcie dowiedzieliśmy się, że ona systematycznie bierze zwierzaki na dom tymczasowy. Że Glazura nie będzie pierwsza. Pierwszy, czas jakiś temu, był kundelek wałęsający się po mieście tej bezogoniastej. Wzięła go do siebie, rozpisała w Internecie i gdzie się dało, i kundel znalazł dom. Potem był szczeniak rasy golden, którego ktoś bezogoniastej podrzucił na podwórze – temu zapewniła stały dom aż w stolicy. Potem z kolei była bokserka przywieziona z innego miasta, która z pomocą fundacji zajmującej się bokserami także wyjechała daleko do nowego domu. Następnie ta bezogoniasta zabrała innego kundelka z likwidowanego przytuliska dla psów i ulokowała go u majętnych bezogoniastych w naszym mieście. Aż wreszcie przyszła kolej na naszą Glazurę…
W tej opiece nad bezdomnymi psami pomaga jej córka i jedna koleżanka. Przyjechały zresztą razem z nią do schroniska.
Z takimi bezogoniastymi jak te, o których piszemy, bezpańskie zwierzaki spotykają się nieczęsto. Zwykle, najczęściej, natykają się na obojętność i niechęć. Albo nawet…

Tego samego dnia przyjechała do schroniska inna bezogoniasta, troszkę starsza, roztrzęsiona, po prostu kłębek nerwów. Z niedalekiej wsi przyjechała. Przywiozła karmę dla psów. Jest jej już niepotrzebna, bo właśnie straciła dwa domowe psiaki jednocześnie. Oba nagle zapadły na nerki i w błyskawicznym tempie zeszły… Pomoc zjaw nie na wiele się zdała. Z badań krwi natomiast wynikło niezbicie, że oba psy zostały otrute!
Ta bezogoniasta ma sąsiada, starszego faceta, który podgląda jej rodzinę, fotografuje i filmuje małe córki i takie tam rzeczy… Wzywana policja rozkłada bezradnie ręce – nikt nikogo za rękę nie złapał… No więc czy ten sąsiad?... Ale jak to udowodnić?...
 Widać było, że bezogoniasta ma dość, że się poddała… Nasi próbowali ją namawiać, by znów wezwała policję, obiecali, że pomogą na ile są w stanie… A jak obiecali, to pewnie dotrzymają. Są wprawdzie bezogoniaści, ale nie bezmózgowi! Coś wymyślą! Ciekawi jesteśmy, jak to się skończy…

Wiemy za to, jak się skończyło z Kropeczką u jednych miejscowych bezogoniastych. Poszła do nich niedawno. Młode pokolenie bezogoniastych (w liczbie jeden samczyk) przyprowadziło starsze pokolenie (w liczbie jedna babcia), żeby sobie to starsze wybrało spokojnego psiego towarzysza. Padło na Kropeczkę, która przywitała ich w biurze.
           

No i młode pokolenie stroszyło ciuszki, niezbyt zainteresowane sprawą, a babcia wysłuchiwała, jak nasza bezogoniasta tłumaczy, jaka jest Kropeczka: że chora na wątrobę (wyniki badań pokazała), że trzeba będzie leczyć (dała lekarstwa na miesiąc), że poza tym suczka spokojna i zdrowa. I wiekowa trochę. No i cała reszta koniecznych wiadomości o psie… Spisano umowę, do której danych użyczył samczyk bezogoniasty i Kropeczka wkroczyła w nowe, lepsze życie.
Tydzień trwało. Potem wrócił młody bezogoniasty z Kropeczką i stwierdził, że psa oddaje, bo został oszukany. Był z psem u zjaw (zresztą tych, które opiekują się zwierzętami w schronisku), wydał pieniądze na badania i okazało się, że Kropeczka jest chora. Na co?! Na wątrobę! To przecież wiemy, ale na co jeszcze? No, na nic… (Przecież, gdy brali Kropeczkę, widzieli wyniki ostatnich badań suczki!) Ale jest stara, starsza, niż im powiedziano. (Wiek zwierzęcia w schronisku określa zjawa i taki wiek podaje się adoptującym – też znali jej wiek). I bawić się nie chce zbyt długo, nieruchawa jest jakaś. (A jak ma się zachowywać stary pies? Fruwać z jastrzębiami? Chcieli przecież spokojnego!). I z pyska jej śmierdzi! (Fakt, różami nie pachnie, ale są na to sposoby – zamiast wydawać pieniądze na zbędne badania, które niczego nowego nie wykazały, mógł spytać zjawy, jak sobie radzić z zapachem z psiego pyszczka). Nasi odpowiadali na jego zarzuty, ale on tylko ramionami wzruszał. Wypiął Kropeczkę ze smyczy, mruknął coś i wyszedł, zostawiając suczkę.
No i co – gonić takiego? W łeb dać? Szkoda zdrowia. Do sądu podać? Karę nałożyć za bezpodstawne zwrócenie psa? Już prędzej.
Ech, bezogoniaści!...
Kropeczka była wniebowzięta witając się ze starymi znajomymi w biurze. Nowego Kręciołka zaakceptowała od razu. Potem pogoniła na swoje legowisko, a Wik dreptał za nią, wąchając jak najęty.


                                                                  

czwartek, 23 maja 2013

MAŁE HISTORYJKI




Po dość odległym mieście, własnym samochodem, jadą sobie młodzi bezogoniaści własne sprawy załatwiać. Aż tu z rowu, prosto pod koła, wyłazi im dostojnie żółw. We własnej osobie! Jeden z tych, co to uznają tylko własne przepisy ruchu drogowego. No to młodzi po hamulcach, wyskakują, patrzą – żyje. Jakoś się zmieścił między kołami. Dookoła cisza głucha, żadnego bezogoniastego, który by się przyznał, że żółw to jego własność. No to wzięli jak własnego do samochodu i pojechali. Będzie na prezent dla kogoś.
Ale jakoś nikt nie palił się wziąć żółwia, który okazał się żółwiem stepowym, dorosłym już, wielkości dobrego talerza, w wieku pewnie ze dwadzieścia lat. Ale staruch!.
Co było robić. Żółw wylądował w schronisku.
A tam okazało się, że jedna nasza bezogoniasta kiedyś hodowała żółwie i teraz sobie przypomniała o tym i ożyła w niej dawna miłość do skoruponośców. Wzięła go więc do domu. Nazwała Tuptuś, bo kiedyś miała żółwika o tym imieniu[1].
                       
No i… hm… Tuptuś tupta sobie po mieszkaniu, tu nasika, tam nawali, pod lampą się wygrzewa, szczaw żre, śpi, gdzie popadnie i czeka na własne terrarium. Niedługo dostanie. Ale i bez niego dobrze mu się żyje. Byłam, widziałam…

Wiele mniej szczęścia miała Persi. To młoda suczka owczarka południoworosyjskiego, rzadkość w naszym schronisku. Gdy wybiegła na szosę nikt nie zahamował. No i skończyła z paskudnie potłuczoną miednicą i jedną tylnymi nogami. Wykurowała się, a teraz się rehabilituje. Wigor też odzyskała. Straszliwie szczeka, rzadko który pies w schronisku jej dorówna w hałasowaniu. Robi to, oczywiście, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ale paru  naszych bezogoniastych twierdzi, że drze się zwłaszcza na bezogoniastych facetów. Chyba nie lubi…
          


Tak czy inaczej wygląda świetnie. A jak już całkiem wydobrzeje, to pójdzie do fryzjera. Wtedy dopiero będzie! Co poniektóre suczki z wyobraźnią już patrzą na nią wilkiem.

Równie urodziwa – jak nie bardziej! – jest Lady, suczka owczarka długowłosego. Kręciła się po szosie u wylotu z miasta. Któregoś wieczoru jedna bezogoniasta zatrzymała się, zapakowała do samochodu i przywiozła do nas. No i Lady siedzi na kwarantannie.
           
Bezogoniaści gadają, że chyba nie warto szykować jej stałego kojca, bo zaraz pójdzie do nowego domu – taka urodziwa! Już teraz różni bezogoniaści pytają o nią. Za psami Lady jakoś nie przepada, ale za bezogoniastymi, owszem. Zna różne komendy i chętnie je wykonuje. Może po prostu zgubiła się komuś i ten ktoś się po nią zgłosi. Zobaczymy.

Zupełnie przypadkowo do schroniska trafiła Hanoja. Daleko stąd, na drodze, nasi bezogoniaści szukali dwóch błąkających się psów, które ktoś zgłosił. Ale po nich ani widu, ani słychu. W pobliżu znajdował się za to przydrożny bar z chińskim żarciem. Nasi weszli tam zapytać o te psy. Niczego się nie dowiedzieli, za to właściciel baru opowiedział im, jak to przygarnął czas jakiś temu bezdomnego psa. Zawiadomił o nim gminę, a ta kazała czekać. No i czeka tak do dziś…
Potem poszli razem za bar, a tam, przy jakimś składziku, w rozwalonej budzie, na krótkiej smyczy uwiązana siedziała Hanoja. Żeby się schować w środku, musiała się przeciskać przez jakieś pręty, żerdzie czy coś takiego. No i śmiecia pełno wokoło.
                       
Nasi zabrali ją natychmiast. I jest teraz w schronisku. Szczęśliwa, bo w warunkach o niebo lepszych.
A my tu sobie poszczekujemy, że jej szczęście jest tym większe, że znaleziono ją przy barze z chińskim żarciem. No więc nie wiadomo, czy sama po pewnym czasie nie stałaby się żarciem! Brrrwrrr… 

A kończymy tego posta na bajkowo. I ogłaszamy, że więcej bajek-komiksów nie będzie!

 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce









[1] Tyson szczeka, że gdyby on, dorosły pies, dostał na imię Tuptuś, to by z budy nie wyłaził ze wstydu!

niedziela, 19 maja 2013

INKA I MISIEK



Inka, dziesięcioletnia może suczka, biegała po śródmieściu co chwilę plącząc się w smyczy. Była przerażona. Złapała ją w końcu jedna młoda bezogoniasta, która mieszkała parę ulic dalej. Zaraz się zorientowała, że suczka jest kaleka, tym bardziej, że znała psinę z widzenia.
           
Zaprowadziła ją do schroniska, poinformowała o znalezieniu i od razu zabrała do siebie na domek tymczasowy. I zaczęła szukać właściciela Inki, ze skutkiem połowicznym. Właściciel zniknął. Sąsiedzi opowiadali, że dostał eksmisję i przepadł gdzieś…
I minął miesiąc. Nasi bezogoniaści rozmawiali z tą bezogoniastą telefonicznie raz i drugi i wyglądało na to, że Inka zostanie u niej na stałe. Ale…
Pewnego dnia bezogoniasta, markotna i osowiała, przyszła z Inką do schroniska. Musi ją oddać, bo… Długo rozmawiała w biurze z naszą główną bezogoniastą i ostatecznie wzięła suczkę z powrotem. Dalej na tymczas. I ona, i nasi zaczęli w Internecie zamieszczać takie ogłoszenia, skierowane do bezogoniastych z sercem:

            „Relacja z domu tymczasowego:
Od kiedy Inka jest u mnie, mogę napisać o niej same superlatywy. Pomimo jej podeszłego wieku sunia jest żywym psiakiem. Jest BARDZO grzeczna, w zasadzie pies ideał. W domu nie odczuwa się jej towarzystwa, bo w większość czasu spędzonego w domu przesypia zwinięta. Na początku odniosłam wrażenie że Inka nigdy nie miała swojej miski, bo po jedzenie przychodziła tylko w momencie kiedy inni domownicy jedli, tzn żebrała.
Czyściutka, załatwia się na dworze, a pozostawiona sama w domu po prostu śpi - nie ma mowy o podgryzaniu mebli czy kabli. Gdy się nudzi, chętnie zajmuje się dentastixem[1].
Z radością wychodzi na spacery i nie ma problemu z chodzeniem na smyczy.
Jest niewidoma na jedno oko, drugim też ledwo widzi. Przypuszczam, że jest też przygłuchawa. Jak się oddalę o parę metrów, już mnie nie widzi a gdy ją wołam, to mam wrażenie, że nie słyszy mojego głosu. Rozgląda się tylko nerwowo i widać, że jest zdezorientowana. Zwracamy uwagę przechodniów, kiedy zaczynam skakać, machać rękoma i głośno mówić do suczki, żeby ją przywołać, podczas gdy ona stoi parę metrów ode mnie. Z tego sama czasami mam ubaw.
W każdym razie...
Piesek absolutnie dla wszystkich! I dla tych aktywniejszych, i dla tych, którzy nie lubią długich spacerów. Jedynym problem może być nagła konfrontacja z bardziej pobudzonymi dziećmi. Może wtedy uszczypnąć, bo jest zaskoczona i przestraszona. Próbowałam też konfrontacji z kotami. Widać że lubi sobie za nimi poganiać, ale tylko wtedy, gdy te przed nią uciekają. Nie wiem, być może dłuższy pobyt w jednym mieszkaniu z kotem oswoiłby ją z ich widokiem i uspokoił. Za to jak najbardziej może mieszkać z innymi psami - z tym nie ma absolutnie żadnego problemu.
Jest na prawdę kochana i między nami mówiąc to jeszcze liczę na to, że ktoś mi bliski w końcu sam się przed sobą przyzna, że to fajna psina jest i szkoda ją oddawać...”

Zwróćcie uwagę na ostatni akapit, bo charakterystyczny. I częsty, niestety!
Może takie apele poskutkują…

A teraz coś, co mnie zamurowało! Nie spodziewałam się, a tu proszę: Misiek III napisał swój życiorys! Dał radę! Zaraz go poczytacie. Poprawiłam, oczywiście, bo od błędów się roiło, no ale pierwsze koty za płoty! Będą psy z tego psa! Początek obcięłam, bo jak i kiedy Misiek dostał się do schroniska, to już opisałam wcześniej w którymś poście. Teraz więc tylko ten fragment, który dotyczy jego pobytu w schronisku.

           
„No to mam te osiem lat i jestem wielgachnym kundlem. Jak mojego kumpla Pikusia wzięli do nowego domu, to zostałem sam i było mi niedobrze. Bo ja towarzyski jestem. Nasi bezogoniaści wpadli na pomysł i zaczęli mnie wyprowadzać na taki niby wybieg z tyłu, za biurowcem, gdzie siedzą dwa malce: Atena i Maleństwo. I kupę czasu tam spędzam z nimi.
         



Wygląda to tak, że najpierw sprawdzam cały wybieg, czy coś się tam nie zmieniło. Bo może leży coś, o co one mogłyby się pokaleczyć. Obok jest wejście do kotłowni, to i tam zaglądam zawsze, żeby dopilnować, czy się pali i czy będzie ciepła woda. A potem to już zajmuję się tymi maluchami. Wpierw się mnie bały, ale szybko im minęło. I teraz Atena bezczelnie wyżera mi chrupki z miski, nawet wtedy, gdy sam jem. A Maleństwo włazi na mnie i zjeżdża mi po łbie i nosie, jak ze ślizgawki. Taką wtedy ma radochę, że sobie czasem popuszcza i muszę się długo myć, aż jęzor boli!...
W ogóle lubię psy. I bezogoniastych lubię. Zwłaszcza jak głaszczą. Mnie. Bo jak inne zwierzaki, to już nie. Wtedy się wpycham, a że wielki jestem, to nie ma problemów.
I spacery też lubię. Tylko nie po ścieżkach, a po krzakach, między drzewami, wtedy jest weselej. A jak idą ze mną inne psy, to najlepiej, jak jest Kusia.
                       
To sobie maszerujemy łapa w łapę i ona mnie szczypnie, i ja ją, i tak się szczypiemy całą drogę. Fajnie od kumpeli szczypa dostać!
Tak sobie myślę, że najlepiej, gdyby mnie stąd wzięli tacy bezogoniaści, którzy mają duży dom z ogrodem. I żeby rodzina była duża, żeby zawsze miał mnie kto czochrać. Nie zniszczę im ogrodu, bo kopać nie lubię. A z potrzebami też potrafię się wstrzymać aż do spaceru. Byle pamiętali, że trzeba ze mną wyjść dwa razy dziennie…
Tu w schronisku nasi bezogoniaści gadają, że jestem pies-ideał. Gdzie tam! Ja jestem pies-kundel i wystarczy. I gadają, że takiego jak ja, to ze świecą szukać… Bzdury. I bez światła można mnie znaleźć, taki duży jestem.
Ale ci bezogoniaści zawsze coś dziwacznego wymyślają…”



[1] Jak ktoś nie wie: dentastix to takie śmieszne kostki dla psów. Nawet smaczne, a przy okazji oczyszczają zęby z kamienia!

środa, 15 maja 2013

YORKU, YORKU, WCALE NIE NOWY!



Pojawiłam się w schronisku nagle i niespodziewanie, z niezłym wizgiem, nocą i z nadzieją, że któryś kundel się wystraszy! Gdzie tam!... Trawiły, spały, każdy sobie… Może jeden z drugim tylko ucho podniósł i zawęszył…
Tylko tam, gdzie się zwykle zjawiam – tłok. Laptop leży na podłodze kojca, Tyson siedzi przed nim, a wokół, wianuszkiem, parę psów, największych schroniskowych leserów. Jest Husein,
           


Wik,
                       


Misiek III
                       
…i Hanka (jaki cud wyciągnął ją z budy??)
                      


- Co to za zgromadzenie? – pytam.
- A, Majka, dobrze, że jesteś!... Pisać się uczymy – odszczeknął Tyson.
Zamurowało mnie. Jak karmę wyżreć a dziurki nie zrobić, jak walnąć kupola i uciec przez pola, jak pchły wyłapać i się nie zasapać – to ich zawsze interesowało. Ale pisanie???
- Co z wami nagle się stało? – pytam znów, nieufnie.
- No wiesz – mruczy Husein. – Mało nas tu piszących. A jak poszłaś za Most, to już zupełna tragedia. Ledwo z postami na bloga wyrabiacie, a gdzie cała praca naukowa? Historia sierściuchów leży odłogiem, powieść nie skończona, drugi tom „Pieśni odzyskanych” w proszku. I jeszcze ten album psiej klasyki malarstwa sztalugowego… Ech…
Niby racja. Sama myślę od dłuższego czasu, jak sobie damy radę. Ale że akurat TE psy? I w dodatku Tyson jako nauczyciel?!
- No to pokażcie, jak wam idzie – szczekam.
Tyson odsunął się od laptopa.
- Wiesz, to dopiero początki – zawarczał asekuracyjnie – więc się zaraz nie nabijaj…
No i patrzę. Parę krótkich zdań. Mniej więcej takich:
„Jestem Wik. Ronnie to dópa nie ofczarek.”
„Nazywam sie Misiek Czszy. Koham Persie z pierszej wiaty”.
Zerknęłam pobieżnie na Miśka. Dobra, kastrowany, więc on tylko deklaratywnie tak… Mimo to szczęka mi opadła. Oj, roboty tu będzie do nowego roku! Dalej nie czytałam…
- Słuchajcie, psy. Pisanie to sztuka szlachetna. Na wystukiwanie jakichś bzdur szkoda czasu. Każde z was dzisiejszej nocy napisze swój życiorys. Szczegółowo! Tyson, dopilnujesz, żeby to zrobiły. Już ja znam te psie słomiane zapały. Wpadnę nad ranem i sprawdzę. Teraz wyczyśćcie pazury, bo klawiaturę zapaskudzicie. A ja z Tysonem szybko skrobnę jakiś pościk. Do roboty!

Przez krótką chwilę był w schronisku rasowy york. Małe paskudztwo brudne, zaniedbane, w dodatku ranne. Miał na karku jakieś otarcie, czy może nakłucie, ciężko zgadnąć… Z daleka widzieliśmy, bo zaraz poszedł do zjaw i na szpitalik. Narzekał, lamentował, ale to nic dziwnego. Ledwo z życiem uszedł, bo go nasi ściągnęli z jezdni pod miastem. Dostał na imię Nowik.
           


Ledwo zrobili mu fotkę i zamieścili na stronie, zaraz znalazła się bezogoniasta, która postanowiła wziąć yorka na dom tymczasowy. I godzina nie minęła, jak przyjechała, zabrała i wywiozła.
Czasem dobrze, jak pies jest malutki, kudłaty, wrzaskliwy i nie za mądry…

            A na drugi dzień zaczęły się zabawy z Janką.

                       
            Pojawili się w schronisku bezogoniaści na praktykę. Oboje – ona i on – początkujący treserzy psów. Jej szło całkiem nieźle. A on…
Postanowił zabrać Jankę na spacer do lasu. Zapiął suczce szelki, wziął na smycz i poszli. Mieli ćwiczyć te wszystkie „siad”, „łapa”, „noga”, waruj”…
A po kwadransie Janka biegała bez smyczy i szelek. Jak się wywinęła, tylko ona o tym wie. No i zaczęła się tresura. Ona hyc, w lewo – bezogoniasty też w lewo. Ona kic, w prawo – bezogoniasty tak samo. Ona hej, do przodu – treser identycznie! Szybko łapał, o co chodzi! Potem było gorzej. Ona stanęła to i on stanął. Ale nie wytrzymał długo i powolutku zaczął iść w jej stronę. No to odbiegła i powtórzyła ćwiczenie. I znów nie wytrzymał w bezruchu. Albo nie łapał, o co tym razem chodzi, albo znerwicowany taki… A już „siad” to w ogóle nie chciał zrobić…
Ale Janka się nie poddała: nauczy się bezogoniasty, nauczy… Tylko spokojnie.
Postanowiła zostać za schroniskiem – będzie musiał do niej przyjść. I została – nie dała się uprosić naszym bezogoniastym. Bo tamten treser od razu poszedł sobie (i już nie wrócił, o czym Janka nie wiedziała). Przyszła noc, chłód, głód – Jance mina zrzedła. Lecz była uparta. Chodziła tylko za ogrodzeniem i tęsknie zerkała na swój kojec. Niby blisko – ze dwa metry raptem – ale jak daleko! Przez wysoki płot!...
Na drugi dzień nasi postawili jej przy bramie michę z żarciem. Skorzystała z wdzięcznością, ale do schroniska nie weszła. Czekała na tresera. Nie doczekała się.
I tak minął dzionek. I nasi wpadli na pomysł. Janka kręciła się za płotem w pobliżu trzeciej wiaty, blisko swojego kojca. No to oni jej kojec otwarli i wyjęli jedno przęsło ogrodzenia, a sami zaczaili się. Nadszedł wieczór i Janka powoli weszła na teren schroniska. Tylko na chwilę, żeby sprawdzić, czy w budzie wszystko w porządku, czy ktoś jej nie zajął, albo nie uświnił kocyka i nie zabrał jej zabawek.
A nasi bezogoniaści wtedy po cichutku hyc – zastawili dziurę w płocie i zamknęli kojec z Janką w środku.
Wygląda na to, że dalszej tresury tresera Janka już nie poprowadzi.

Poza tym Kropeczka, ta, która mieszkała z Wikiem w biurze, znalazła sobie własną bezogoniastą i poszła do nowego domu.
           
A jej miejsce zajął Kręciołek.
           

A już na samo zakończenie smakowity dodatek. Szef kuchni poleca sierściuchom!

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce




poniedziałek, 13 maja 2013

BÓBR JEST DZIKI, BÓBR JEST ZŁY…



SŁUCHAJCIE, SŁUCHAJC… to znaczy: CZYTAJCIE, CZYTAJCIE! PRZEPRASZAM WSZYSTKICH, KTÓRZY KOMENTOWALI OSTATNIE POSTY ZA TO, ŻE NIE ODPOWIEDZIAŁAM! Nie było kiedy! Za Mostem wpadłam w istne szaleństwo! Zebranie za zebraniem (tak tak, tam również są, kto by pomyślał!). Poza tym musiałam tam przygotować i wygłosić wykład związany z „Psimidziejami”. A Tysonowi zabroniłam kategorycznie odpowiadać na komentarze. Wystarczyło, że pozwoliłam mu samodzielnie opracować jednego posta i od razu narozrabiał – pozamieniał fotki! (Chociaż, zdaje się, i tak coś naskrobał…) Ale już uzupełniłam zaległości. Kto więc ciekaw moich odpowiedzi na komentarze – niech się cofnie do tych kilku wcześniejszych. Raz jeszcze – wybaczcie.

 
            Jak tylko rozdzwoniły się telefony i usłyszałam, o co chodzi, w te pędy (a właściwie w te loty, bo ja teraz latam, nie pędzę) pognałam na peryferie, gdzie to on miał niby być. Jak startowałam, to zdążyłam jeszcze usłyszeć Tysona, który pieklił się w kojcu, że zawsze, gdy się dzieje coś ciekawego, to on jest zamknięty – i już mnie nie było. A on, rzeczywiście, był. Stał sobie na podwórzu otoczony bezogoniastymi, którzy bali się podejść, bo to przecież, hauhau, groźne zwierzę!…
Zaszczekałam do niego a on, kiedy się zorientował, że w swojej obecnej postaci jestem niegroźna, zaraz zaczął pytać, o co chodzi, czemu tylu bezogoniastych wokoło i co w ogóle będzie.
- Nic złego nie będzie – ja mu na to. – Przyjadą nasi bezogoniaści złapią cię i odwiozą tam, gdzie będziesz bardziej na miejscu, niż na tym placu budowy… Nie przejmuj się!
- O nie! – wytrzeszczył ślepia. – Znów mi będą wpychać do pyska jakiś niesmaczny kij i podniosą za ogon!... Chciałabyś, żeby ciebie ktoś za ogon podnosił?
- A czemu tak? – spytałam.
- Bo im się wydaje, że tak należy łapać bobry! Za ogon i do góry!
- A ten kij?
- To po to, żebym gryzł kij, a nie ich, kiedy oni mnie za ten ogon!...
- Aha!
- Żeby to jeszcze jakiś świeży, brzozowy… - biadolił. - Ale nie, wsadzają, co mają pod łapą, jakieś sosnowe świństwo nieświeże, namoczone w impregnacie…Zawsze potem pół dnia jeżdżę do rygi…
- To ty nie pierwszy raz tak wpadłeś?
- Ano nie. Bo ja jestem bóbr zwiadowca. Nowych terenów na żeremia[1] szukam. I czasem się zaplączę między bezogoniastych. Jak teraz. Lazłem sobie nocą i trochę zabłądziłem. Przypadkiem wlazłem do żeremia bezogoniastych, do środka, do takiego gniazda, które oni jeszcze budują. No i tu mnie rano nakryli. Wrzask podnieśli, że bóbr, że trzeba złapać… Ale nie podchodzili, bo się bali. Wydzwaniali tylko. Do Nadleśnictwa, do kół łowieckich, do rybaków… Ale tam wszyscy chyba udawali, że to nie ich sprawa. To ci tutaj w końcu zadzwonili do jakiegoś schroniska… I wygląda na to, że stamtąd ktoś zaraz przyjedzie, żeby mnie za ten ogon… Wtedy wylazłem na podwórze i myślę, gdzie wiać. Może ty wiesz, gdzie tu jest jakiś najbliższy strumyk?
- Nie wiem. Ale tych naszych bezogoniastych ze schroniska nie bój się. Wezmą cię delikatnie, w siateczkę… Tylko się nie szarp, pamiętaj!
- I co?
- No i zawiozą nad jakąś wodę. Chyba, że chory jesteś, to pojedziesz do zjaw na badania. Bo coś kiepsko wyglądasz.
- Jaki tam ja chory! Zmachany tylko, bo się szwendałem całą noc po suchym.
           
No i my tak gadu gadu, bezogoniaści stali dokoła, aż wreszcie przyjechali nasi. Obejrzeli sobie bobra, a bóbr ich. Zerknął na mnie, ja mruknęłam coś uspokajająco no i dał się nakryć siatką. Prawie spanikował, nastroszył się, ale dał radę. Potem z siatki do klateczki i pojechali do czegoś, co się nazywa park krajobrazowy czy jakoś tak. Tam go nasi wpuścili do strumyka, a on klasnął ogonem w wodę i już go nie było. Nawet cześć  nie powiedział…
A my wróciliśmy do schroniska i natychmiast wpadłam do Tysona.

Parę dni później bezogoniaści znowu robili sobie ognisko. Na wybiegu, gdzie zawsze. Mają tam takie przygotowane miejsce. I na tym ognisku gadali między innymi o wolontariuszach. Że różni bywają. Najczęściej w porządku. Ale niekiedy robią coś dziwnego… Ot, na przykład, przychodziła kiedyś do schroniska pewna para. Młodzi jeszcze byli. Upodobali sobie jedną suczkę, już nie pamiętam…
Majka, pamiętasz, jak ona miała na imię?... Majka?!... Znów ją gdzieś wywiało. No dobra, piszę, co pamiętam…
Zżyli się z nią bardzo, ale adoptować nie zamierzali. I któregoś dnia ta suczka znalazła sobie nowy dom. I odjechała. A ta para wolontariuszy przestała wtedy przychodzić do schroniska. Po jakimś czasie przysłali tylko maila, że byli w nowym domu tamtej suczki, że ona jest w bardzo złym stanie, żyje w paskudnych warunkach, jest zastraszona, trzymana na krótkim łańcuchu i że oni rezygnują z działalności w schronisku, które wydaje psy na takie wredne warunki. Koniec, kropka!
Naszym bezogoniastym włosy stanęły na głowie! W try miga pognali do tamtego domu sprawdzić. Właściciel suczki wściekł się, że schronisko wpierw jedną kontrolę mu nasłało, a teraz kolejną, ale wpuścił ich do środka. I okazało się, że suczka ma warunki doskonałe, wygląda jak panisko, zadowolona, swego bezogoniastego ubóstwia i w ogóle…


Nasi więc zrobili parę fotek, przeprosili bardzo tamtego bezogoniastego i wrócili do schroniska.

No, jesteś wreszcie! Poprawiaj!...

Przypomniało mi się! Duda tamtej suczce było!...

Na zakończenie ostatni odcinek „Psichdziejów”. Niedługo całość przekażemy do biblioteki!
         
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce



[1] Żeremia – siedlisko bobrów. Jak jest już ich za dużo w jednym miejscu, to szukają miejsca na nowe osiedle. Znajdują sobie ciekawy strumyk, ścinają tymi swymi zębiskami drzewa, robią tamę i powstaje jeziorko. W tym jeziorku budują swoje chałupki, takie półokrągłe, prawie całe pod wodą, tylko czubki wystają. Jakoś tak to jest, o ile się orientuję…

środa, 8 maja 2013

OT, SZCZENATERIA!...

Zadzwoniła do schroniska pewna bezogoniasta z pytaniem, czy nie ma u nas przypadkiem jej szczeniaka. I opisała go. Ano, był taki. Powiedziała, że zaraz po niego przyjedzie. Gdy się zjawiła, obejrzała malca i potwierdziła, że to ten. A potem opowiedziała historię.
Ma dorosłą suczkę, która się oszczeniła. Dla psiaków szukała więc domów i znalazła. Tego akurat, rudego malca, wzięli bezogoniaści z odległego miasta i pojechali. 
Tak się złożyło, że parę dni później bezogoniasta, która oddała szczeniaczka, zmieniała telefon i parę dni nie używała go. Kupiła w końcu nowy aparat, przełożyła kartę i odczytała sms-y. A jeden z nich to była wiadomość od tych bezogoniastych, co wzięli rudzielca. Mniej więcej taka: Jak się pani nie odezwie, to mu oddajemy psa do schroniska.  Zadzwoniła do nich zaraz, ale nie mogła się do dzwonić, więc zatelefonowała do nas.
Piesek, jako się rzekło był. Przyniesiony przez bezogoniastych, którzy powiedzieli, że go znaleźli. Wypełniono więc protokół dotyczący znalezienia psa z podaniem personaliów i numeru telefonu znalazców, i szczeniak został w schronisku. A bezogoniaści odjechali. Ich numer telefonu, który zostawili w schronisku i numer, który podali bezogoniastej, gdy brali od niej szczeniaka był, oczywiście, ten sam.
            Rudzielec wrócił do swojego pierwszego domu, do swojej psiej mamy. A nasi bezogoniaści wytoczą tym „znalazcom” sprawę za to, że własnego psa oddali do schroniska kłamiąc (i to na piśmie!), że go znaleźli.
I płacz, i śmiech!

A był jeszcze inny szczeniak-samiczka. Parę tygodni wcześniej trafiła do schroniska i posiedziała, oczywiście, dłużej. Ale nie za długo. Przez krótki czas pewna młodziutka bezogoniasta pomagała trochę w schronisku, upatrzyła sobie Tulejkę, bo tak ma na imię suczka i któregoś dnia przyjechała z matką, żeby sunię adoptować. I ślicznie! Tulejka pojechała z nimi do innego miasta.
           


Wrócili po miesiącu może wraz ze szczeniakiem oczywiście. Co się stało?!... Ano, do domku bezogoniastych wprowadziła się babcia. Zachorowała i się wprowadziła. I ta babcia nie toleruje psów.
No to ci dopiero babcia!
Bezogoniaste siedzą w biurze i pochlipują, Tulejka nie wie, o co chodzi, nasi bezogoniaści też niezbyt. Pytają: czy nie da się tak zrobić, żeby babcia w jednym pokoju, a suczka w drugim? I na podwórzu? No, żeby nie wpadała babci w nietolerancyjne oko?... Ano, nie da się żadnym sposobem… (Cóż, są babcie, co i przez ścianę poczują psa i to im źle robi na zdrowie i w zły nastrój wprawia. Zaraz wyobraziliśmy sobie taką babcię z długimi zębiskami, zamiennie z długim nożem kuchennym i w efekcie z dłuuuga karą za grzech nietolerancji… Ale może niesłusznie sobie wyobraziliśmy?... Bo może babcia uwielbia za to kanarki i żółwie błotne? Przecież nie każdy musi tolerować psy…). Tak czy inaczej bezogoniaste bez dyskusji zapłaciły karę za zwrócenie suczki i odjechały a Tulejka została w schronisku…

I jeszcze jedna historia. Nie szczenięca. Smutniejsza. Zaczęła się jeszcze wtedy, gdy byłam po tej stronie Mostu, po której psy mają ciała. A skończyła się całkiem niedawno…

Czas jakiś temu pewien bezogoniasty adoptował Kręciołka. Od razu powiedział, że  choruje na nerwy, leczy się, ale popada w głębokie depresje; jest samotny, siedzi w czterech ścianach i nie ma nawet ochoty, by wyjść. Po rozmowie z lekarzem doszli do wniosku, że mógłby wziąć sobie czworonożnego przyjaciela. Musiałby wtedy wychodzić z nim na spacer, w ogóle – miałby kogoś bliskiego. W razie natomiast, gdyby było z nim gorzej, to ma rodziców, którzy pomogą i zaopiekują się psem…
Bezogoniasty na wszystkich wywarł dobre wrażenie: miły, ciepły, choć nieco
smutny… Ale czy można powierzyć mu psa? Zdecydowali, że tak. Pies znajdzie dom i kogoś, kto się nim zaopiekuje, a bezogoniasty zyska przyjaciela… 
Żywy, ekspansywny młodzik chyba się jednak dla niego nie nadawał. Postanowiono, że bezogoniasty adoptuje starszego, spokojnego Kręciołka. Obaj zresztą polubili się natychmiast.
          


Szło dobrze jakiś czas. Ale po kilku miesiącach pojawili się z powrotem. Bezogoniasty chciał oddać psa: jechał z nim autobusem i zapłacił karę… Nie wiedział, że musi kupić bilet dla zwierzaka. I w ogóle pogorszyło mu się finansowo. I psu się pogorszyło, nie ma należytej opieki i jedzenia… Patrzyliśmy na Kręciołka. Wyglądał dobrze. Żeby każdy pies wzięty ze schroniska tak wyglądał! Nasi powiedzieli to bezogoniastemu. Zdziwił się ale i ucieszył bardzo. Nasi dodali, że w razie kłopotów finansowych zawsze pomogą dając karmę. To go całkiem uspokoiło. I o oddaniu psa nie było już mowy. Poszli do domu.
A potem znów się coś wydarzyło… W schronisku zjawiła się matka tego bezogoniastego. Z histerycznym lamentem, z awanturą prawie. Że ona stara i bez sił, więc nie będzie chodzić do psa i opiekować się nim. A syn sobie nie radzi. I w ogóle do szpitala idzie. I zabrać psa do schroniska…
Nasi rozejrzeli się szybko w sytuacji. Szpital okazał się ośrodkiem opieki dziennej, czy jakoś tak. Bezogoniasty musiał tam chodzić codziennie na osiem godzin. Potem wracał do domu. Lekarska z tego ośrodka stwierdziła jednak, że jej pacjent nie może dalej sprawować opieki nad psem…
On sam się już nie odezwał…
Otoczenie zdecydowało za niego. Tak nam się tu przynajmniej wszystkim wydaje. Ale może niesłusznie…
Nasi pojechali i zabrali Kręciołka. Jego bezogoniastego przyjaciela nie było. Była tylko matka, która wydała psa.
I Kręciołek siedzi teraz w kojcu, w którym jeszcze niedawno mieszkał Kumar. Ten miał szczęście, no więc może trochę tego szczęścia zostawił w swoim kojcu i teraz Kręciołek je przejmie? Bo póki co – siedzi w budzie i nosa nie wychyla. Na psie szczekania nie reaguje, do wyciągniętej ręki bezogoniastego nie podchodzi…

niedziela, 5 maja 2013

NOWE WIEŚCI Z NOWYCH DOMÓW



To pisze ja, Tajson. Majka nie pszyjdzie, bo ma jakieś sprawy za Mostem. No to kazała, rzebym sam napisał. A pszeciesz wie, rze ja jeszcze za słaby jestem. Ale nie za gupi, co to to nie! I mam pomysła. Ten pomysł jest nie kiepski. Wykożystam to, co bezogoniaści napisali o swoich psach, co to je wzieli z naszego shroniska. Bo my w karzdym poście piszemy o jakichś smutnyh sprawach. No a ja bym hciał, żeby jeden był tylko o wesołyh. To sobie teras poczytajcie, jak sie majom nasi koledzy ze shroniska w nowych domach. To som wybrane wieści z kilku ostatnih tygodni.

„Witamy ponownie!
Turynek jest już z nami prawie dwa miesiące. Jest po szczepieniu i manicure. Dwa tygodnie temu zmieniliśmy miejsce zamieszkania ale Turynek nie ma z tym problemu. Widocznie dobrze mu tam, gdzie jego rodzinka czyli MY!
                       
Jest kochany i bardzo nas pilnuje. Już dobrze wie, kogo ma rano pilnować, aby wyjść na poranny spacerek. To ten najmniejszy domownik - na imię mu Mateusz.
Do Tomka szybko biegnie, gdy jest w kuchni, a Ania do łóżka często go zaprasza na przytulanki. Wtedy tulimy się na maksa!!! Turyn to uwielbia! Od razu kładzie mordkę na mojej poduszce. Prawdziwy członek rodziny.
POZDRAWIAMY Turynek z rodzinką
P.S. W załączniku zdjęcie z dzisiejszego spacerku (powrotu ze schroniska bo byliśmy w odwiedzinach).”

„Przesyłam kilka zdjęć Kumara z nowego domu w Kassel. Kumar na razie bez zmian jeśli chodzi o stan zdrowia. W środę miał robione badania krwi, które pokażą, czy jest już właściwy czas na amputację nóżki.
           
Na początku Kumar bardzo mało jadł, chyba się biedaczek stresował. Rene gotuje mu ryż z kurczakiem i podaje też suchą karmę.
Rene zabiera go ze sobą do pracy, gdzie mały Kumar ma swoje legowisko w jego gabinecie.
9 letni synek Renego i jego przyjaciele bardzo lubią Kumara.
Pozdrawiam i dziękuję za to, co robicie wszyscy dla psów i kotów w schronisku i nie tylko w schronisku. Jesteście Wyjątkowi, dlatego aż chce się Wam pomagać, motywujecie swoją postawą do działania w obronie zwierząt.”

„Witam!
Dnia 16.02 adoptowaliśmy Droszkę, która teraz nazywa się Dora. Mamy z niej wielką pociechę, oprócz paru zniszczeń, których dokonała z nudów zostając sama w domu. Jest bardzo wesoła, żywiołowa, kocha dzieci. Na początku trochę chorowała i bardzo się o nią baliśmy, ale teraz już jest wszystko w porządku - rośnie jak na drożdżach. Uwielbia okupować nasze łóżko, bawić się, pożarła nam kilka par butów. Nie uskarżamy się!
           
Mimo, że nie jest u nas długo, bardzo ją kochamy i nie wyobrażamy sobie naszej rodziny bez niej.”

„Witam serdecznie.
 6 kwietnia adoptowaliśmy cudną sunię Nufkę; teraz nasza ukochana psinka nazywa się Aprill.
 Już na dzień dobry poczuła, że ma nowy dom, a wszystkich domowników witała całusami.  Noce przesypia spokojnie, apetyt jej sprzyja, nauczyła się czystości, a dzięki córce poznała, co to wygodne łóżko:)
 Tak, tak to wszystko w 3 dni:)
           
Aprill to chodzący psi ideał, jest bardzo inteligentna, posłuszna, kocha wszystkich domowników, jest słodka i ciamajdowata, uwielbia zabawę, ale nie psoci! Na spacerze chodzi pięknie na smyczy, puszczona swobodnie zawsze wraca na zawołanie, pięknie siada na komendę, mega szybko się uczy.
 Aprill jest dla nas wszystkim, kochamy ją całym sercem i otoczymy najlepszą opieką na zawsze!!!
 Dziękujemy za tak WIELKI SKARB!”

„Witam!!
Tak, jak obiecałam przesyłam zdjęcie Piaska. Imię mu pozostało, choć chcieliśmy je zmienić na Rudka, ale się nie przyjęło. Kicia jest obłędna! Zadomowił się w naszym domu i sercach bez najmniejszego problemu. Można powiedzieć, że jest kotem idealnym, grzecznym, czystym, z nutką łobuza. Daje się zagłaskiwać niemal na śmierć, jak ma już dość pieszczot zmyka na chwilę odosobnienia w kanapie. Uwielbia naszą piwnicę, raz dziennie musi tam zajrzeć i sprawdzić, czy już zjadł wszystkie pająki (z czego, ja pani domu jestem niezmiernie zadowolona, bo nikt normalny nie ma ośmiu nóg!).
           

Nasze córeczki go uwielbiają, nie drapie ich, ale z chęcią poddaje się pieszczotkom, zwłaszcza starszej, która okazała się specjalistką od wyczesywania naszego kudłatego przyjaciela. Młodsza jeszcze podchodzi do niego z dystansem. Pokazał już moim pannom, że  ma pazurki, więc czują do niego respekt i bardzo dobrze. Je, kiedy chce, zawsze w misce ma coś pysznego, pan też mu nie żałuje przysmaków, zwłaszcza smakuje mu szyneczka za 26,99! Widać, że smak ma wyrobiony! Na dwór nie chadza, bo boimy się, żeby nam go ktoś nie ukradł - jest tak oswojony, że do każdego pójdzie. Naszych gości wita krótko i życzliwie, po czym znika, bo "człowieki" w większym gronie to strasznie są hałaśliwe, a tego Piasek nie lubi.
Myślę, że dobrze Nam razem. Dziękujemy za to, że mogliśmy go od Was wziąć, mamy nadzieję, że będzie z nami długie lata. Uszka się leczą, jest ok.
Pozdrawiam serdecznie! Marta, Radek, Lidka, Lenka i nasz kocurek Piasek”

„Witam serdecznie!
 13 marca adoptowałem Kubusia. Mały jest bardzo towarzyski i uroczy. Uwielbia zabawę, szczególnie bieganie za listkami i podbieranie zabawek innemu psu.
           
Czekamy na wiosnę, by mógł biegać po lesie - póki co, gdy wpadnie w mini zaspę, ma poważny problem z wydostaniem się!
Pozdrawiam!”

Fajne, nie?