SŁUCHAJCIE, SŁUCHAJC… to znaczy: CZYTAJCIE, CZYTAJCIE! PRZEPRASZAM
WSZYSTKICH, KTÓRZY KOMENTOWALI OSTATNIE POSTY ZA TO, ŻE NIE ODPOWIEDZIAŁAM! Nie
było kiedy! Za Mostem wpadłam w istne szaleństwo! Zebranie za zebraniem (tak
tak, tam również są, kto by pomyślał!). Poza tym musiałam tam przygotować i
wygłosić wykład związany z „Psimidziejami”. A Tysonowi zabroniłam kategorycznie
odpowiadać na komentarze. Wystarczyło, że pozwoliłam mu samodzielnie opracować
jednego posta i od razu narozrabiał – pozamieniał fotki! (Chociaż, zdaje się, i
tak coś naskrobał…) Ale już uzupełniłam zaległości. Kto więc ciekaw moich
odpowiedzi na komentarze – niech się cofnie do tych kilku wcześniejszych. Raz
jeszcze – wybaczcie.
Jak tylko rozdzwoniły
się telefony i usłyszałam, o co chodzi, w te pędy (a właściwie w te loty, bo ja
teraz latam, nie pędzę) pognałam na peryferie, gdzie to on miał niby być. Jak
startowałam, to zdążyłam jeszcze usłyszeć Tysona, który pieklił się w kojcu, że
zawsze, gdy się dzieje coś ciekawego, to on jest zamknięty – i już mnie nie
było. A on, rzeczywiście, był. Stał sobie na podwórzu otoczony bezogoniastymi,
którzy bali się podejść, bo to przecież, hauhau, groźne zwierzę!…
Zaszczekałam do niego a on, kiedy się
zorientował, że w swojej obecnej postaci jestem niegroźna, zaraz zaczął pytać,
o co chodzi, czemu tylu bezogoniastych wokoło i co w ogóle będzie.
- Nic złego nie będzie – ja mu na to. –
Przyjadą nasi bezogoniaści złapią cię i odwiozą tam, gdzie będziesz bardziej na
miejscu, niż na tym placu budowy… Nie przejmuj się!
- O nie! – wytrzeszczył ślepia. – Znów mi
będą wpychać do pyska jakiś niesmaczny kij i podniosą za ogon!... Chciałabyś,
żeby ciebie ktoś za ogon podnosił?
- A czemu tak? – spytałam.
- Bo im się wydaje, że tak należy łapać
bobry! Za ogon i do góry!
- A ten kij?
- To po to, żebym gryzł kij, a nie ich,
kiedy oni mnie za ten ogon!...
- Aha!
- Żeby to jeszcze jakiś świeży, brzozowy… -
biadolił. - Ale nie, wsadzają, co mają pod łapą, jakieś sosnowe świństwo nieświeże,
namoczone w impregnacie…Zawsze potem pół dnia jeżdżę do rygi…
- To ty nie pierwszy raz tak wpadłeś?
- Ano nie. Bo ja jestem bóbr zwiadowca.
Nowych terenów na żeremia[1] szukam. I czasem się
zaplączę między bezogoniastych. Jak teraz. Lazłem sobie nocą i trochę
zabłądziłem. Przypadkiem wlazłem do żeremia bezogoniastych, do środka, do
takiego gniazda, które oni jeszcze budują. No i tu mnie rano nakryli. Wrzask
podnieśli, że bóbr, że trzeba złapać… Ale nie podchodzili, bo się bali.
Wydzwaniali tylko. Do Nadleśnictwa, do kół łowieckich, do rybaków… Ale tam
wszyscy chyba udawali, że to nie ich sprawa. To ci tutaj w końcu zadzwonili do
jakiegoś schroniska… I wygląda na to, że stamtąd ktoś zaraz przyjedzie, żeby
mnie za ten ogon… Wtedy wylazłem na podwórze i myślę, gdzie wiać. Może ty
wiesz, gdzie tu jest jakiś najbliższy strumyk?
- Nie wiem. Ale tych naszych bezogoniastych
ze schroniska nie bój się. Wezmą cię delikatnie, w siateczkę… Tylko się nie
szarp, pamiętaj!
- I co?
- No i zawiozą nad jakąś wodę. Chyba, że
chory jesteś, to pojedziesz do zjaw na badania. Bo coś kiepsko wyglądasz.
- Jaki tam ja chory! Zmachany tylko, bo się
szwendałem całą noc po suchym.
No i my tak gadu gadu, bezogoniaści stali
dokoła, aż wreszcie przyjechali nasi. Obejrzeli sobie bobra, a bóbr ich.
Zerknął na mnie, ja mruknęłam coś uspokajająco no i dał się nakryć siatką.
Prawie spanikował, nastroszył się, ale dał radę. Potem z siatki do klateczki i
pojechali do czegoś, co się nazywa park krajobrazowy czy jakoś tak. Tam go nasi
wpuścili do strumyka, a on klasnął ogonem w wodę i już go nie było. Nawet
cześć nie powiedział…
A my wróciliśmy do schroniska i natychmiast
wpadłam do Tysona.
Parę dni
później bezogoniaści znowu robili sobie ognisko. Na wybiegu, gdzie zawsze. Mają
tam takie przygotowane miejsce. I na tym ognisku gadali między innymi o
wolontariuszach. Że różni bywają. Najczęściej w porządku. Ale niekiedy robią
coś dziwnego… Ot, na przykład, przychodziła kiedyś do schroniska pewna para.
Młodzi jeszcze byli. Upodobali sobie jedną suczkę, już nie pamiętam…
Majka, pamiętasz, jak ona miała na imię?... Majka?!... Znów ją
gdzieś wywiało. No dobra, piszę, co pamiętam…
Zżyli się z
nią bardzo, ale adoptować nie zamierzali. I któregoś dnia ta suczka znalazła
sobie nowy dom. I odjechała. A ta para wolontariuszy przestała wtedy
przychodzić do schroniska. Po jakimś czasie przysłali tylko maila, że byli w
nowym domu tamtej suczki, że ona jest w bardzo złym stanie, żyje w paskudnych
warunkach, jest zastraszona, trzymana na krótkim łańcuchu i że oni rezygnują z
działalności w schronisku, które wydaje psy na takie wredne warunki. Koniec,
kropka!
Naszym
bezogoniastym włosy stanęły na głowie! W try miga pognali do tamtego domu
sprawdzić. Właściciel suczki wściekł się, że schronisko wpierw jedną kontrolę
mu nasłało, a teraz kolejną, ale wpuścił ich do środka. I okazało się, że
suczka ma warunki doskonałe, wygląda jak panisko, zadowolona, swego
bezogoniastego ubóstwia i w ogóle…
Nasi więc
zrobili parę fotek, przeprosili bardzo tamtego bezogoniastego i wrócili do
schroniska.
No, jesteś wreszcie! Poprawiaj!...
Przypomniało mi się! Duda tamtej suczce było!...
Na zakończenie
ostatni odcinek „Psichdziejów”. Niedługo całość przekażemy do biblioteki!
[1]
Żeremia – siedlisko bobrów. Jak jest już ich za dużo w jednym miejscu, to
szukają miejsca na nowe osiedle. Znajdują sobie ciekawy strumyk, ścinają tymi
swymi zębiskami drzewa, robią tamę i powstaje jeziorko. W tym jeziorku budują
swoje chałupki, takie półokrągłe, prawie całe pod wodą, tylko czubki wystają.
Jakoś tak to jest, o ile się orientuję…
Przeczytałam, ze żadnych zdjęć mojego Staruszka nie widzieliście, więc wysłałam ponownie, wiosenne, kudlato-łaciate :) fajnie mieć takie bobrowe urozmaicenie, nie? Aż dziwne, że tak zwierz do zdjęć pozował!
OdpowiedzUsuńNooo, teraz to widzimy! Dzięki!
OdpowiedzUsuń... A bóbr, jako się szczekło, zmęczony był, więc się dawał fotografować i nie wiał. Poza tym trzeba mieć specjalne podejście do bobrów - ja mam!