Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 30 grudnia 2012


No proszę, nasza psia twórczość, znana dotąd tylko z mojego bloga, ruszyła w świat! Co prawda opowiadałam już o niej na takim zjeździe fantastów na naszym miejskim uniwersytecie, we wrześniu chyba, ale to było tak na sucho, bez prezentacji naszych dzieł. Dopiero teraz się zaczęło. Zrobiono wystawę naszych schroniskowych komiksów! W takim domu, który się nazywa Dom Harcerza. A harcerz, jak mi powiedziano, to taki bezogoniasty, co nie pije tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu, pomaga innym, nie boi się psów i śpiewa „Płonie ognisko w lesie”… No to chyba jakaś pozytywna osoba, nie? Chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego śpiewa takie rzeczy nieekologiczne…
Chciałam pojechać na tę wystawę, zobaczyć, ale znów mi stawy pokręciło, więc tylko zdjęcia mogę sobie pooglądać.
                       

Pokazałam te zdjęcia innym psom, oczywiście, najpierw Lili, bo do niej miałam najbliżej. Ależ to fajna suczka jest. Nieduża, młodziutka, czarno-biała i absolutnie nierasowa!
                    
Kiedyś dzieciaki z podmiejskiej wioski wybrały się do lasu na wycieczkę. I znalazły prymitywny, byle jaki szałas. Zajrzały z ciekawości, a tam siedziały sobie trzy pieski. Dwa całkiem małe i jeden trochę starszy. Zawiadomiły schronisko i gdy nasi przyjechali, pokazały, zaprowadziły do tego szałasu. Rzecz jasna, psiaki trafiły do nas. Była to właśnie Lili oraz zupełne młodziaki, dwumiesięczne Melon i Wisienka.
Nasi początkowo myśleli, że Lili jest ich matką, ale okazało się, że wcale nie. Ot, po prostu starszy szczeniak. Tak sobie myślimy, że musiała mieć dom, w którym żyła, a potem pojawiły się te dwa malce. I bezogoniastym zrobiło się za ciasno, i wywalili cała trójkę. A Lili zaczęła się tymi maluchami opiekować. Na kwarantannie siedziały sobie razem tak, jak zostały znalezione, a później Wisienka i Melon znalazły sobie domy, natomiast Lili została. Przez jakiś czas sama, ale ostatnio dokwaterowano jej do kojca lokatora.
                       
Jest jeszcze mniejszy od niej i ma na imię Mikrus. Przywieziono go z jednej wsi, gdzie siedział w takim tymczasowym kojcu, aż wreszcie trafił do nas.
No i siedzą sobie te dwie miniaturki razem, zgodliwie choć szczekliwie i czekają na swoje dwunożne szczęścia.

Potem polazłam z fotkami do Wery, bo ją też bardzo lubię. I ona przez pewien czas mieszkała sama, aż do niedawna… Ale po kolei.
          
Wera ma około roku, przypomina teriera, jest rudawobrązowa i nieduża. I ona miała kiedyś dom, ale jakoś nie potrafiła się zgodzić z dziećmi bezogoniastych i na któreś podobno skoczyła i podrapała. I zaraz potem wylądowała w schronisku.
A po jakimś czasie wydarzyła się ciekawa historia. Ktoś zatelefonował z informacją o psie wałęsającym się po ulicach. Jeden z naszych bezogoniastych pojechał i przywiózł zwierzaka. Wrócił, zaparkował przed biurem, wyszedł i mówi, że przywiózł uciekinierkę!... jaką uciekinierkę?... No Werę!...
Wszystkim szczęki opadły. To Wera uciekła? Kiedy? Jak?...
A bezogoniasty na to: A uciekła, ale się znalazła. Mam ją w samochodzie!...
Jedna z naszych bezogoniastych odwróciła się w stronę wiat i zawołała: Wera!
Patrzymy, a Wera wyłazi z budy!
Bezogoniasty: To co ja właściwie przywiozłem?...
Otwiera samochód i wyciąga – Werę!
No, właściwie nie Werę, tylko psa (jak się zaraz okazało, samczyka) kropka kropkę takiego samego jak Wera! Ten sam wiek, wzrost, waga, umaszczenie, długość włosów. I ten sam wyraz pyszczka! Bezogoniaści potem sprawdzili to wszystko dokładnie, gdy psiak był na kwarantannie. A gdy wyszedł, zamieszkał, oczywiście, z Werą.
        
Bezogoniaści gadają, że jest jej sobowtórem…
Albo może odnalezionym braciszkiem?...

Na zakończenie kolejny odcinek „Psichdziejów w piętnastu szczekach” – to już siódmy odcinek!

           aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce



środa, 26 grudnia 2012


Bezogoniaści mają teraz swoje Święta, no więc mniej ich się kręci po schronisku – i tych odwiedzających, i tych naszych. Niech tam sobie świętują, należy im się. Bo przed Świętami to był młyn, aż nawet Mamut, gdy przechodziłam obok, warknął do mnie, że w tym schronisku więcej bezogoniastych niż psów. Pokiwałam łbem, bo sama też odnosiłam takie wrażenie.
Co chwilę nadjeżdżał tą naszą odremontowaną drogą, wtedy zamarzniętą i zaśnieżoną, jakiś samochód. Wyskakiwał z niego bezogoniasty, całkiem obcy, wyciągał jakieś paczki i maszerował do biura. Bezogoniaści w te Święta się obdarowują, więc wielu postanowiło obdarować też schroniskowe zwierzęta. I przyjeżdżali: niektórzy z tym, co sami wymyślili, inni – dzwoniąc najpierw i pytając, co się nam przyda najbardziej.
I przywozili. Głównie jedzenie. Wcale nie to najtańsze! Czasem takie… jak to się szczeka?... z wyższej półki. Do tego różne smakołyki, froliki, gryzaki, kości prościutko ze sklepu. Wśród nich takie dla szczeniaków, z dużą ilością wapnia, żeby malcom szło na zdrowie i w mocne zęby i kości…
A poza tym na przykład nowiutkie, miękkie legowiska dla kotów i takie, które nas najbardziej cieszyły – plastikowe, do szpitalika. I obroże, i szelki, i smycze…
I polary, to znaczy takie specjalne kocyki. I ocieplacze, czyli ubranka dla psów, całkiem szykowne kubraczki. Przydadzą się, zwłaszcza dla tych krótkowłosych, bo im, w nieogrzewanych wiatach, mróz nieraz daje w kość…

Nasi dziękowali, my dziękowaliśmy też, oczywiście, ciepło się nam robiło na sercu tak, że aż mróz odpuścił i zaczęła się odwilż…

Trafiają się często w schronisku sytuacje, które rozgrzewają serca. Jedna taka zdarzyła się przed samymi Świętami.
Nasi bezogoniaści dostali informację, żeby przyjechać po parę zwierząt do jednego mieszkania w mieście. Żyła w nim sobie jedna bardzo wiekowa bezogoniasta a razem z nią pięć sierściuchów i pies. Ta bezogoniasta miała wylew i kiedy policja otworzyła drzwi, leżała nieprzytomna w przedpokoju. A dokoła kręciły się te zwierzaki.
Zadzwonili do nas i nasi pojechali zabrać, co było. Nie wszystko było, bo w tym całym zamieszaniu trzy koty uciekły, więc wzięli tylko dwa, które zostały i tego psa, prawie tak starego, jak jego pani. Jedna sąsiadka obiecała, że połapie te mlekopije, które uciekły i rzeczywiście, udało się jej na drugi dzień.
I tak dla starszej bezogoniastej zaczęło się życie w szpitalu, a dla jej zwierząt – w schronisku. Nielekkie życie, zwłaszcza na początku. Psiak na kwarantannie siedział wystraszony i bał się choćby ogonem kiwnąć, a koty zbiły się w gromadkę i patrzyły wokoło wielkimi ślepiami.
        
A po paru dniach, przed samymi Świętami, przytupała do schroniska inna starsza bezogoniasta. Jak się okazało – sąsiadka tej z wylewem. Poznały się kiedyś, wyprowadzając na spacer swoje psy. I teraz ta sąsiadka dowiedziała się, że jej znajomej trafiło się nieszczęście, a zwierzęta wylądowały u nas. No więc przyszła zabrać psa. Do czasu, póki jego pani nie wyjdzie ze szpitala. Kotów wziąć nie mogła, bo jej własny pies nie przepada za sierściuchami.
No i poszli sobie. Odprowadziłam ich do bramy i patrzyłam za nimi, kiedy maszerowali powolutku omijając kałuże na drodze, bo już się odwilż zaczęła. Stara bezogoniasta i stary pies… Padało wtedy, ale nawet tego nie zauważyłam. Dopiero jak zniknęli za zakrętem stwierdziłam, że mam mokre futro, więc się otrząsnęłam parę razy, bo wilgoci nie lubię i zwiałam do biura.

Teraz powinnam jeszcze złożyć Wam życzenia. Co prawda już składałam, na stronie internetowej schroniska, ale jeszcze raz powtórzę, bo dobrych życzeń nigdy nie dość. A mi taki wierszyk się ułożył, więc go zamieszczę na zakończenie tego wpisu:

Gdy usłyszycie jutro szczekanie,

Nie będzie groźbą ni łajaniem,

Ni złośliwością, ani proszeniem,

Lecz każde będzie - psim życzeniem:

Niech się Wam szczęści przez całe życie,

Za to, że czasem o nas myślicie,

Że zachodzicie tu, do schroniska,

Że Was możemy oglądać z bliska,

Że bardzo często nam pomagacie

I że niekiedy stąd zabieracie...

Szczęścia życzymy Wam wszyscy społem –

    Majka z zespołem.


niedziela, 23 grudnia 2012

Bezogoniaści, tym razem ci młodzi i bardzo młodzi, znów stanęli na wysokości zadania.
Skończyła się akcja zbierania dla nas karmy, którą prowadziliśmy w szkołach. Nazywała się, jak co roku, „Psu na budę”, ale tym razem miała formę konkursu. No i przedstawicieli trzech szkół, które zgromadziły karmy najwięcej, nasi bezogoniaści zaprosili do schroniska.
Niektórzy przyszli trochę wcześniej i trafili na straszny młyn. Akurat odbywały się u nas szczepienia zwierząt, a w dodatku zaczął przeciekać dach w jednej z wiat, więc nasi mieli pełne ręce roboty. A inni byli na interwencjach, a jeszcze inni robili fotki nowym psom i tymi gośćmi, którzy przyszli wcześniej nie miał się kto zająć. Próbowałam ja, ale chyba nie zrozumieli moich intencji. Chodzili po schronisku, a ja z nimi. Chciałam im pokazać trzecią wiatę, bo w pierwszej były te szczepienia, a w drugiej – ten cieknący dach. No to zabiegłam im drogę, szczeknęłam parę razy, żeby wskazać kierunek, a oni wtedy popatrzyli tak nieufnie i boczkiem, boczkiem, szerokim łukiem, obeszli mnie i poszli gdzie indziej. No to odpuściłam i wróciłam do biura.
Ale potem już było jak należy: były podziękowania, wręczenie pamiątkowych statuetek i dyplomów, dziennikarze z gazety zrobili zdjęcia i już na drugi dzień ukazał się w prasie opis tego wydarzenia.
                       
Jak ci goście wychodzili, to wszystkie psy w schronisku zaczęły wyszczekiwać podziękowania. Chyba zrozumieli,  co szczekaliśmy, bo się uśmiechali idąc do bramy.
Wszyscy tu w schronisku – i my, i nasi bezogoniaści – byliśmy mile zaskoczeni, że tyle szkół wzięło udział w naszej akcji. No bo żywność dla zwierząt schroniskowych zbierano w dwudziestu dziewięciu szkołach! To jest coś! W porządku bezogoniaści!

Ale to nie koniec miłych wydarzeń. Pisałam już na blogu o bezogoniastym, który chciał adoptować Harry’ego (to taki husky). Chodził do niego długo, zabierał na spacery, poznał ze swoją bezogoniastą i w końcu wziął Harry’ego do domu. I odprowadził parę dni potem, bo Harry skoczył na tę bezogoniastą i ugryzł ją… Winy psa w tym nie było, ale…
                       
Myśleliśmy, że to koniec, ale okazało się, że nie. Minęło parę miesięcy i ten bezogoniasty znów zaczął przychodzić do Harry’ego. Ta jego bezogoniasta też. Posiedzieli w domu, pogadali, zastanowili się – i postanowili spróbować jeszcze raz. Bo nie mieli spokoju, bo sumienie ich gryzło…
No i są w schronisku dwa albo trzy razy w tygodniu. Bezogoniasta przestała się bać Harry’ego, a on na nią nawet nie warknął, przeciwnie – cieszy się na jej widok i pokazuje to, jak tylko umie. Będą się spotykać dodatkowo z treserem, pracować, a potem, może za tydzień, może za dwa…
Trzymalibyśmy za nich kciuki, ale psom to jakoś nie wychodzi, więc tylko popiskujemy zawsze, gdy ich widzimy: oj, żeby się udało!...

I jeszcze jedna miła niespodzianka. Też już trochę wiecie na ten temat. Tym razem chodzi o młodą amstafkę, Drakę.
                      
Ją z kolei chciał adoptować inny młody bezogoniasty. I on przychodził do niej długi czas, poznawał psa, zaprzyjaźniał się z nim, a jednocześnie przekonywał swoich rodziców, by się zgodzili przyjąć ją do domu. No i zgodzili się. Tylko że gdy Draka pojawiła się w mieszkaniu, cos się odmieniło. Matka tego bezogoniastego wystraszyła się jej i to tak bardzo, że… No, krótko mówiąc, Draka jeszcze tego samego dnia wróciła do schroniska.
I znowu minęło kilka tygodni. Pewnego dnia patrzymy – młody bezogoniasty wraca! Jakoś przekonał matkę. Chcą spróbować jeszcze raz. Tylko tym razem ta matka też będzie przychodzić do schroniska i przyzwyczajać się do Draki. Jeszcze nie zaraz, bo choruje, ale już wkrótce. No i jest szansa, że tym razem się uda. Tak sobie myślę, że… Tfu, żeby nie zapeszyć, nic już więcej na ten temat nie szczeknę.

Jeszcze tylko komiks zamieszczę, śliczny jak nie wiem co! Tę bajkę narysowała suczka podpisująca się pseudonimem Edyta Piosik. Miłego oglądania!

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce




środa, 19 grudnia 2012


Znalezione, zabrane – ale potem oddane… Bywają u nas takie psy. Trafiają do schroniska, a za nimi po jakimś czasie trafiają ich właściciele. I zwierzęta wracają do domów. Chociaż czasem…
Niedawno były dwie takie historie.

Set to młody doberman, a przynajmniej wygląda na takiego. Nie zdążyłam nawet z nim  pogadać, chociaż okazję miałam dwa razy… Ale po kolei.
Dostaliśmy zgłoszenie, że na działkach ktoś przetrzymuje psa w szopie. Nasi pojechali na interwencję, a że było pozamykane, sprowadzili policję. Z szopy – takiej trochę lepszej – rzeczywiście dochodziło psie szczekanie. No to wyłamano kłódkę i zabrano zwierzaka. To był właśnie Set. Przypomniałam sobie, że kiedyś już był u nas. Nasi bezogoniaści zresztą też zaraz go poznali. Wtedy, za pierwszym razem, odebrała go właścicielka. Zanim się po niego zgłosiła, Set został obejrzany przez zjawy i okazało się, że ma guza z przodu, na piersi. Ale był tak zapasiony, że operacja nie była możliwa. Właścicielka przy odbiorze psa zobowiązała się, że go odchudzi a potem podda zabiegowi…
No i minęło parę miesięcy. I znów mieliśmy Seta w schronisku. Jeśli był chudszy, to niewiele. Wszyscy zachodzili tu w głowę, czemu pies zamieszkał na działkach, skoro wcześniej miał dom i to niezgorszy!
Tym razem zgłosił się po Seta syn właścicielki. Jeszcze tego samego dnia. I okazało się, że ta bezogoniasta wyjechała z rodziną za granicę do pracy. W domu został ten jej syn i Set. Dostawał pieniądze od tych zza granicy i miał się opiekować psem. Ale coś się porobiło. Zamiast w mieszkaniu, ten syn żyje teraz z psem na działce w takiej szopoaltanie. I, jak twierdzi, pies krzywdy nie ma. Zamknięty jest tylko wtedy, gdy bezogoniasty idzie do pracy… Rzeczywiście – Set źle nie wygląda. Wykarmiony, czysty, uradował się na widok swego opiekuna… Teraz podobno bezogoniasty zakłada ogrzewanie w tej szopoaltanie, bo zima przyszła… Zobowiązał się też do oddania psa na operację, gdy tylko zjawy uznają, że można dokonać zabiegu…
No i Set wrócił ze swoim panem na działki. Nasi będą sprawdzać, jak sprawy się dalej potoczą…

Kolejna historia jest trochę nieprawdopodobna. Gdyby mi ją ktoś opowiedział, nie uwierzyłabym, ale sama przecież byłam świadkiem!
Pewien młody rodezjan, pies z fantazją, urwał się swojemu właścicielowi – i w świat! Długo nie nacieszył się wolnością, bo go ktoś złapał, zawiadomił straż miejską, a ta przywiozła go do schroniska. Dostał tu imię Rich i trafił na kwarantannę. Spodziewaliśmy się zresztą, że niedługo posiedzi, bo po takiego rasowca z pewnością ktoś się zgłosi. Ale minął dzień, drugi, trzeci – a tu nikogo. Przeszedł tydzień, drugi prawie minął, aż wreszcie zjawił się bezogoniasty z pytaniem, czy nie ma tu jego psa. Bo ponoć jakiś jego znajomy widział podobnego na naszej stronie internetowej. A czemu sam się z nami wcześniej nie skontaktował? Ano, do głowy mu nie przyszło! Taaa…
No i nasi zaprowadzili bezogoniastego do Richa, żeby sprawdzić, czy się poznają. Bezogoniasty z daleka zaczął wołać: Rich! Rich! – a pies skoczył na ogrodzenie i zaczął tak wymachiwać ogonem, że myślałam, że mu zaraz odpadnie.
Ale nasza bezogoniasta popatrzyła na tego bezogoniastego krzywo: Dlaczego woła pan na psa Rich? A on: No bo on ma tak na imię! Nasza bezogoniasta: Owszem, tak go nazwaliśmy w schronisku! Ale jak pan nazywał go wcześniej? On: No właśnie Rich!... !!!
Uwierzylibyście?
I Rich cały w skowronkach pomaszerował ze swoim bezogoniastym do domu.

A teraz zupełnie inna historia…
Trafiła do naszego schroniska Czii. Ile ja nerwów przez tego psiego pokurcza straciłam! Szkoda szczekać! To było tak.
Jakaś bezogoniasta zgłosiła, że pod balkonem przy jej bloku leży od pewnego czasu piesek, tyyyci taki… No to nasz bezogoniasty pojechał i w zawiniątku z kocyka przywiózł małe, sfilcowane, upaprane w odchodach, dredziaste coś… Zmęczone do zdechu!
Jak się to coś trochę oporządziło, okazało się, że to shitzu, ale jakieś takie nieudane, z wyłupiastymi ślepkami. Suczka, trzy- czteroletnia może.
          
Nasza główna bezogoniasta wycinała jej te dredy, zwłaszcza między paluchami, bo chodzić przez nie nie mogła i te z tyłu, bo już tam miała otworek zatkany kudłami… Sporo musiał przejść ten maluch. Jako tako odczyszczona i nakarmiona wlazła pod jej fotel i zasnęła.
Potem już nie chciała się od naszej bezogoniastej odczepić. W dzień siedziała w biurze, jak ja, dopiero na noc szła do kojca. Powoli wycinano jej te dredy, bo skóra pod nimi zaczynała być zagrzybiona. Bolało ją to pewnie, ale lizała bezogoniastą po rękach i trzymała się dzielnie. Nawet ją polubiłam.
Ale potem się zaczęło! Ośmieliła się, zaraza! I jak tylko wychodziłam na siku, albo gdzieś, dobierała się do MOJEJ MISKI! Jakby swojej (pełnej!) nie miała! Pogoniłam parę razy, wiała, aż się kurzyło, ale po chwili znowu… Doszło do tego, że próbowałam zabierać miskę ze sobą, ale ze schodami sobie nie radziłam i wywaliłam żarcie parę razy! No to wychodząc warczałam na zapas, zaganiałam zołzę pod biurko i dopiero wtedy myk, myk, szybko zrobiłam, co należy i z powrotem!
Tylko jak długo tak można? Czii skapowała, że bezogoniaści ją lubią, fryzjera jej obiecali, fotografowali jak chyba żadnego psa w schronisku, nowiutki kocyk, legowisko, szmery bajery… No to sobie pozwalała! Miałam dość! Albo ona – albo ja!
Do ostateczności nie doszło, bo znalazła się dość szybko bezogoniasta w dalekim mieście, która przyjechała i zabrała to utrapienie. Odetchnęłam.
Ale nawet dziś, jak sobie ją przypomnę, to łapy mi się trzęsą ze złości i pisać nie mogę. Więc tylko kolejny scenariusz zamieszczę i dosyć!

 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce





















niedziela, 16 grudnia 2012


Jakiś czas temu wśród bezogoniastych panowała moda na kupowanie psów husky. Ale skończyła się i zaczęli pozbywać się zwierząt. W efekcie sporo ich trafiało do schroniska, aż trzeba było dla nich osobną wiatę wygospodarować. Teraz już jest lepiej. Niewiele ich zostało: Zorro, Derda i ze trzy inne, w tym mieszańce…
Była też moda na amstafy. Ta chyba jeszcze trwa, ale…
No właśnie! Przez dłuższy czas Tyson był w schronisku jedynym amstafem. Sporo już o nim pisałam ja, a wcześniej Cygan.
                       
Bo pies jest charakterny, taki, że lepiej nie podchodź. Jakoś nie ma na niego chętnych. No to siedzi. Raz, wydawało się, że już-już trafi do własnego domu. Też o tym pisałam. Ale nie wyszło. Paskudnie… Zaczynamy wątpić, czy jeszcze mu się uda…
Ale ja nie o nim właściwie, tylko o innych amstafach. Bo zaczynają do nas trafiać coraz częściej. Przed zimą, niedobrze! Bo te psy nie mają podszerstka, tylko krótką sierść i na mrozy odporne nie są. W dodatku schronisko, gdzie mieszka wiele psów nie jest dla nich dobrym miejscem, bo amstafy nie zawsze z innymi psami dobrze żyją…

Parę miesięcy temu zjawił się w schronisku Diablo. Z podmiejskiej dzielnicy, gdzie snuł się po ulicach i straszył bezogoniastych. Bali się na zapas, bo psu akurat wcale do straszenia nie było. Miał kłopoty z samym sobą. Chorował, miał biegunkę i jakieś paskudne zmiany skórne.
                     
Dziś jest już z nim o wiele lepiej. Zaczął całkiem nieźle wyglądać, tylko zranił sobie łapę. Siedzi w starym kojcu w pierwszej wiacie. A ona się już sypie, siatka ogrodzeniowa zardzewiała, puściła w paru miejscach i o taki kawałek siatki Diablo zahaczył łapą. Oczywiście zjawy, opatrunek i te tam rzeczy, i wygoiło się.
Diablo bezogoniastych poważa, na spacerach słucha, nie wariuje – do rany przyłóż. Z powrotami jest gorzej – nie lubi wędrować z powrotem do kojca, między inne psy w wiacie. Jakoś nie chce się z nimi zadawać. Niech no jakiś odezwie się do niego, zaraz robi minę, jakby chciał pożreć psiaka na surowo! No to daliśmy sobie spokój i nie zaczepiamy go. Ja to ledwo cześć mu powiem, gdy łażę po wiatach. Ale jemu to nie przeszkadza. Chyba nawet tak woli… Leży w kojcu opatulony ocieplaczem i o czymś tam sobie duma…

Po nim przyjechała do schroniska Draka. Płowa, młoda, dwuletnia może suczka. Z niedalekiego miasta nasi ją przywieźli. Jakiś łajdak przywiązał ją do barierki przy wieży ciśnień i zostawił. Znalazł ją tam jeden bezogoniasty, ulitował się i postanowił zabrać do domu. Ale na podwórzu miał już swojego psa. I ten pies pożarł się z Draką na dzień dobry, więc bezogoniasty dał sobie spokój. Chciał odprowadzić ją na miejsce, gdzie ją znalazł i zawiadomić schronisko. A tu tymczasem nasi byli na interwencjach i nie było jak po psa pojechać. Na szczęście jakaś bezogoniasta pracująca w sklepie po sąsiedzku zgodziła się przetrzymać Drakę przez noc w piwnicy. I następnego dnia rano nasi pojechali po nią i przywieźli.
                       
Tu okazało się, że suczka ma paskudne ropiejące rany na szyi. Po kolczatce, na której prowadzał ja ten jej dawny bezogoniasty. Trochę trwało, zanim się te rany zagoiły. Ale potem już nie było problemów. Z bezogoniastymi. Bo z psami Draka, tak jak Diablo, nie za bardzo.
Szczęściem znalazł się młody bezogoniasty, który postanowił ją adoptować. Chodził do niej, zabierał na spacery, poznawali się… I po pary tygodniach Draka poszła do nowego domu…
… na dwie godziny! Młody bezogoniasty, czerwony ze złości, odprowadził ja z powrotem. Nie wiedział, gdzie ma oczy podziać. Okazało się, że jego matka przeraziła się Draki i nie zgodziła się, by suczka zamieszkała w jej domu. Mimo że widziała ją przedtem na zdjęciach, że rozmawiała z treserem, że wyraziła zgodę… Co innego mówić o psie, co innego zobaczyć go na własne oczy… Ech…
No i Draka znów jest w kojcu. Ten młody bezogoniasty ma jeszcze rozmawiać z matką, przekonać… tak obiecał. Zobaczymy, ale…

Mamy tu jeszcze Bizona. Niby amstaf jak amstaf, ale nie żyło mu się do tej pory po różach. Ktoś musiał go mocno skrzywdzić, bo gdy do nas trafił był nastroszony, spięty, gotów w każdej chwili pokazać kły albo i coś więcej…
                       
Niedawno jeden z naszych bezogoniastych wszedł rano do jego kojca, żeby posprzątać. Psy w takich przypadkach witają się, albo odsuwają na bok, żeby nie przeszkadzać. Ale Bizon warknął coś i przyparł bezogoniastego do ściany. A potem zaczął się przygotowywać, żeby go zjeść. Bezogoniasty miał telefon i zadzwonił do biura: przyślijcie tu jakiegoś mężczyznę, bo Bizon szykuje się na mnie i sam nie dam rady!... Akurat żadnego bezogoniastego nie było w pobliżu, więc nasza główna bezogoniasta łaps za swoje śniadanie i biegiem do wiaty. Ja za nią, ale nie podchodziłam blisko – trochę już poznałam Bizona. Bezogoniasta podbiegła pod kojec Bizona i poczęstowała go kanapką. I gadała do niego, aż się uspokoił, odszedł od bezogoniastego, podszedł do kraty i wziął poczęstunek. A bezogoniasty wtedy chyłkiem wymknął się na korytarz…

Na koniec parę słów o Nico. Ten malec nie jest amstafem, ale zwykłym kundlem. Za to należy do najstarszych stażem lokatorów schroniska. Jest tu od wczesnej jesieni 2007 roku. Błąkał się po jednej z peryferyjnych ulic miasta tak długo, póki nie został złapany i odwieziony do nas.
                      
Nico to pies z charakterem. Suczki traktuje delikatnie i dogaduje się z nimi. Psy natomiast stara się podporządkować sobie. Niby mały, ale charakterny. Bezogoniastych lubi i słucha ich bez problemów. Na spacerach jest ponoć wzorowy. Ale urodą nie grzeszy. I może dlatego siedzi tu już ryle czasu…

I jeszcze tylko kolejny odcinek „Psichdziejów w piętnastu szczekach”. Niedługo dojedziemy do połowy!

 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


środa, 12 grudnia 2012


Znowu częściej łażę do szpitalika, żeby dodawać ducha tym, co tam siedzą ze swoimi problemami. Do środka mnie, oczywiście, nie wpuszczają, ale chociaż przez drzwi mogę z tamtymi zwierzakami poszczekać. Długo, co prawda, przy nich nie siedzę, bo i zimno, i miski pilnować muszę, bo ta mała znajda… Ale nie o tym chciałam pisać. Jeszcze zdążę. Oj, zdążę. Bo ona chyba szybko się z biura nie wyprowadzi… Teraz o innych psach, tych ze szpitalika właśnie.

Siedzi tam Sten, niewielki, czarny kundelek. Niestary jeszcze. Nawet nie wiem, kiedy go przywieźli bezogoniaści.
                     
Po prostu pewnego dnia patrzę, a ze szpitala wychodzi jedna z naszych bezogoniastych i niesie go. Potem ostrożnie stawia na ziemi i powolutku, krok po kroku, idą sobie po trawniku… Koniec trawnika – koniec spaceru. Na chodni pies nie wchodzi…
Podeszłam i widzę, że on  nie widzi. Poczuł mnie, przystanął, poszczekaliśmy trochę, to znaczy ja szczekałam, a on słuchał… A potem bezogoniasta go zabrała.
Dowiedziałam się z rozmów, że Sten w swojej klateczce w szpitaliku nie wstaje, tylko leży. I ma dziwne drgawki: nogami wierzga i pyszczkiem tak jakoś kłapie… I tak prawie cały czas. Gdy ktoś z nim siedzi, głaszcze dłuższy czas, to psiak się trochę rozluźnia, uspokaja… Ale gdy tylko bezogoniaści wychodzą z klatki – drgawki wracają. Mówią, że ma jakiś uraz neurologiczny. Nawet do miski nie podchodził, nawet jak mu ją podstawiano pod sam nos, nie jadł. Tylko z ręki skubnął co nieco.  No i wynosić go trzeba było na dwór, na trawnik sadzać, bo po chodniku w ogóle nie chciał chodzić… Jeszcze czegoś takiego nie widziałam!
Teraz jest z nim lepiej. Zaczął jeść z miski, wstaje i sam wychodzi za potrzebą, nie trzeba go nosić. Ale słabiutki jeszcze jest i szybko się męczy…

Po sąsiedzku z nim siedzi i kuruje się Mikser, taki malec trzyletni po wypadku, który miał pod miastem.
                       
Przyjechał do nas ze zgniecioną miednicą. Poleżał u zjaw, a teraz dobrzeje w schronisku. Coś mu się jednak porobiło w środku, bo ma kłopoty z sikaniem. Oj, męczy się, zanim parę kropel wyciśnie. Ale zjawy mówią, że powinno mu się poprawić z czasem… Oby rzeczywiście. Na razie kuśtyka sobie na krótkich spacerach i nie traci humoru. Fajny psiak!

No i jest Baton. Starszy, sympatyczny rudzielec. Niestety, też nie widzący. Od dawna już chyba, bo ślepota niezbyt mu przeszkadza. Przyzwyczaił się. Pewnie miał dom, ale ślepego psa w nim nie chciano. I poszedł na ulicę.
                      
Odpoczywał sobie na jakiejś posesji w mieście, gdy nasi go znaleźli. Od razu zauważyli dużego krwiaka w oku. No a po chwili zorientowali się, że baton ich nie widzi…
Miał na szyi mocno zapętloną żyłkę, na jaką bezogoniaści łowią ryby. Ledwo ją w schronisku przecięli. Rzadko go widuję, ale polubiłam go już bardzo. Inne psy zresztą również. Za wiele szczęścia to on chyba w życiu nie miał, ale może teraz się odmieni… Przynajmniej on tak szczeka…

Agia też nie traci nadziei. Niepoprawna optymistka mimo swoich dziesięciu lat! Rudobrązowa, nierasowa, potrącona, powłócząca tylnymi nogami a mimo to radosna!
                       
Jak ją zobaczyłam po raz pierwszy to pomyślałam, ze musiała się nieźle zganiać, bo język jej wisiał z pyszczka. Ale potem okazało się, że to tak cały czas. Jakoś dziwnie ma ten pyszczek zbudowany. I w dodatku brak jej z jednej strony paru zębów, więc ten język jej wypada… Wygląda to nawet pociesznie, a jej jakoś nie przeszkadza.
Kolejny pies do pokochania natychmiast!

A całkiem niedawno przywieziono do szpitalika Tatara. Taki młody, czarny, pomieszany owczarek belgijski a może szkocki. Był u zjaw na oględzinach, a teraz jest u nas. Ma pękniętą, albo nawet złamaną miednicę, więc chyba po jakimś wypadku. Ale ma też paskudnie poranione tylne łapy. Wygląda to na mocne pogryzienie. Póki z nim nie pogadam, nie będę wiedzieć, co się właściwie stało. Może napadł go silniejszy pies i gryzł uciekającego Tatara? A on wpadł pod samochód? A może było odwrotnie: wpierw miał wypadek, a potem jakiś wredny pies go pogryzł, a on nie mógł się bronić?...
                       
Poczekamy, zobaczymy. Wszystko wskazuje na to, że Tatar dojdzie do siebie. Tylko żeby jak najszybciej. Śliczny jest, a bezogoniaści mówią, że w dodatku bardzo mądry i cierpliwy.



niedziela, 9 grudnia 2012


Nigdy bym nie pomyślała, że nasza gruba Berta, przetłusty sierściuch, o którym już pisałam, jest taki fotogeniczny. I że bezogoniaści zechcą się z nią fotografować! A tu proszę! Odwiedziły nas kolejne gwiazdy – zespół bezogoniastych – i zaraz postanowili sobie zrobić fotkę z Bertą. Wyszła niezgorzej. Oni sfotografowali się również z innymi zwierzętami, ale to ujęcie z Bertą – prawdziwy hit!
           

Miałam nadzieję, że uwiecznią się na zdjęciu również z Brutusem, bo bardzo by mu się to przydało. Może poczułby się dowartościowany i humor by mu się polepszył… Ale jeszcze nie tym razem…
                       
Brutus to szczególny przypadek. Prosto z domu, w którym mieszkał, znów trafił do schroniska. Owczarek niemiecki, prawie czystej rasy, śliczny! I paskudnie mu się w życiu nie powiodło.
Zapowiadało się różowo. Jako maleńki szczeniak Brutus mieszkał w schronisku, ale nie naszym. Pewna młoda bezogoniasta wzięła go stamtąd i podarowała swojej mamie. I malec dorastał w rodzinie. Żył sobie z tą mamą i tatą i z dochodzącymi dziećmi. Aż nagle zaczęły się kłopoty.
Ta bezogoniasta mama przestała sobie ponoć radzić z psem. Nie ona nim, ale on nią – ponoć – zaczął rządzić. No to psa do schroniska, bo dzieci się wypięły, a taty jakoś nie ma.
Jak wiadomo, schronisko nie przyjmuje psów, które mają domy. W tym wypadku również skierowano bezogoniastą do treserki. Niech popracuje z panią i psem. Zwierzaka należy układać, a nie od razu pozbywać się go. Wtedy okazało się, że – zdaniem treserki - pies jest rzeczywiście trudny, pani sobie z nim nie poradzi. Tym bardziej, że zapadła na zdrowiu i pójdzie do szpitala.
No to nasi zaproponowali, by zacząć szukać Brutusowi innego domu. A póki co – niech psiak trafi do hoteliku dla zwierząt. I tu znów problem – na szukanie domu już czasu nie ma. A na hotelik – pieniędzy!
Cóż, Brutus został z nami. Gmina, w której mieszkał, postanowiła płacić za jego pobyt w schronisku i pies siedzi.
Z początku miał kłopoty. Bał się, był wiecznie zdenerwowany i niepewny. Stroszył się i na widok bezogoniastych, i na widok innych psów. Ale z czasem zaczął się uspokajać. Okazało się, że jest spokojny, zupełnie nieagresywny, nawet najmłodsi i najmniej doświadczeni wolontariusze wyprowadzają go na spacery bez najmniejszych problemów. I z taki psem jego pani nie mogła sobie dać rady??? Hm…

Ale bywa inaczej. Ot, niedawno jedna bezogoniasta z naszego miasta wzięła do siebie, Fajna, jamniczkę szorstkowłosą z sześcioma szczeniakami!!!
                       
Niby tylko na pobyt tymczasowy, ale zawsze! Ilu bezogoniastych zabierze do swego domu siedem psów? Choćby tylko na parę dni? A wiadomo, że zwierzęta mieszkają w tymczasowych domach niekiedy po kilkanaście miesięcy!
I tak to już jest. Jedni oddają, drudzy zabierają.

Może ktoś wreszcie zabierze Arniego? Znamy się z sobą jak łyse konie, bo ten czarny mieszaniec z siwym pyskiem siedzi tu już od 2007 roku. W samym środku lata przywieziono go z niedalekiego miasteczka.
           
Jest dość duży i ma dobre sześć albo siedem lat. Pogodny, inteligentny, kontaktowy pies. Lubię patrzeć, jak gania po wybiegu.  Krótki sprint – i przerwa. Oj, długodystansowcem to on nie jest. Jak go zawołać, zaraz przychodzi. Dobry pies dla jakiegoś starszego, poważnego bezogoniastego.
Że niezbyt ładny? No cóż, przecież i tak najważniejsze jest serce.

A skoro już o bieganiu mowa. Mamy tu takiego jednego psiaka, który ma na imię Proton. Czarno-brązowo-biały nieduży smarkacz. Piszę – smarkacz, bo choć ma już dwa lata i pora byłaby spoważnieć, on zachowuje się jak szczeniak: ciekawski, rozbrykany, rozszczekany, aż rwie się do bezogoniastych, żeby go pieścili i głaskali. Jak już ma iść na spacer, to wprost wariuje! Gotów smycz zerwać, tak ciągnie. Bo chciałby biec od razu w czterech kierunkach…
           
No i narozrabiał. Wzięła go z kojca jedna młoda (stażem) wolontariuszka i poszli. Niedaleko. Proton szarpnął, wierzgnął, pociągnął i wolontariuszka ryms! Jakoś tak nieszczęśliwie padła na kolano, że ledwo się mogła ruszać. Siedziała potem cichutko w domku wolontariuszy, a kolano puchło! Ktoś ze starszych bezogoniastych zauważył wreszcie, że coś się stało i pognali do zjaw, takich dla bezogoniastych. Zrobili jej prześwietlenie i okazało się, że to tylko, na szczęście, stłuczenie.
Ale przez parę dni z chodzenia nici! No więc i z wizyt u nas też!
Oberwało się od nas Protonowi! Przez niego kilka psów mniej będzie w tym tygodniu hasało na spacerach! Smarkacz stulił uszy i ani pisnął!... Za karę nie daliśmy mu obejrzeć następnej bajki-komiksu. Namalowała go suczka o pseudonimie Adam Krysik. Śliczności bajka! Proton zawsze aż piszczał, żeby te bajki oglądać. No to tym razem obejdzie się smakiem!
Może wreszcie spoważnieje!


 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce






środa, 5 grudnia 2012


Z samego rana polazłam za naszą główną bezogoniastą. Robiłyśmy obchód schroniska. Ona gadała z psami, które szczekały jej o tym i owym, a ja słuchałam jednym uchem. Wiecie, w schronisku gada się zazwyczaj o tym samym, a ileż można słuchać takich, na przykład:
ARNI: Spacer! Spacer! ONA: No, dziś ktoś z tobą pójdzie, bo już trzy dni nie wychodziłeś!
ONA: Ooo, a co tu widzimy? XXX: To, co widzisz, to  nie rozwolnienie… ONA: Hoho, przyjacielu, dieta! XXX: Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie!...
JAKIŚ NOWY: Czy my głupki, by żreć chrupki?! ONA: No, do miski, bracie! Chrupki dobre! Inni jedzą i nie narzekają!
ONA (zaglądając do budy): Oj, chyba ci trzeba słomy dołożyć, bo już zdążyłeś rozwłóczyć! HUSEIN: No właśnie! Zimno się robi!...
MAMUT: Daj polizać! Daj polizać!... ONA: Gdzie z tym pyskiem, Mamut, wielkopsie! Odsuń się natychmiast!...
I tak dalej, i tak dalej…

Chciałyśmy właśnie przejść do pierwszej wiaty, gdy przypadkiem zerknęłam w bok i aż warknęłam. Głowna bezogoniasta zerknęła też. A tu przy samej bramie, już na terenie schroniska, stoi jedna z naszych bezogoniastych. I gapi się na psa siedzącego obok. Nie nasz, nowy jakiś. Młodziutki, z osiem miesięcy najwyżej. Śliczny, długowłosy, łeb do niej zadziera, ogonem wali w ziemię…
No to my do nich, prawie biegiem. Co się tu dzieje?
A bezogoniasta mówi, że jakaś starsza kobieta psa za bramę wpuściła, a sama zwiała do lasu! Tylko co za drzewami zniknęła!
Nasza główna bezogoniasta hyc, za bramę i w las! Ja za nią, ale tamta druga łaps mnie za obrożę i nie puściła, chociaż się wyrywałam. No i resztę znam z opowieści.
Nasza bezogoniasta goni i myśli: skoro tamta zwiała w las, to pewnie okrąży schronisko, wyjdzie na drogę a stamtąd do miasta i tyle będziemy ją widzieli; no to ja na skróty! I boczkiem, boczkiem, przy ogrodzeniu, krzaczorami… Dopadła Porzucicielkę Psów! Stój! – woła. Tamta jeszcze trochę leciała, ale się zorientowała, że nie da rady, więc stanęła. I w bek!
Nasza bezogoniasta zaprosiła ją do biura. I tam pogadały. Że pani kocha psa, ale nie ma pieniędzy na jego utrzymanie. Właśnie gaz jej odcięli, a wcześniej prąd. I pokazuje jakieś pisma…
Rozmowy trwały trochę i skończyło się na tym, że Porzucicielka wzięła psa z powrotem do domu. Ze schroniska dostała worek karmy i zapewnienie, że dostanie więcej, gdy będzie trzeba. Dostała też skierowanie na bezpłatne szczepienie psiaka. Potem zwierzak został sfotografowany i jego fotka trafiła na naszą stronę internetową. I zaczęło się szukanie dla niego nowego domu.
No, zobaczymy, co będzie dalej!... Mam nadzieję, że mimo wszystko nie trafi do schroniska….

Tak jak, na przykład, trafiła Spajdi. Przyszła tu gdzieś w połowie 2007 roku, już dobrze nie pamiętam. Jeszcze szczeniakiem była. To taka pomieszana husky, jasna w ciemne łaty. Niebrzydka i teraz już w sile wieku, ma gdzieś pięć czy sześć lat.

No i jak to husky, kocha bieganie. Byłaby dobrym psem dla jakiegoś sportowca. Na spacerach aż rwie do przodu i z początku trzeba ją mocno trzymać. Ale po jakimś czasie się uspokaja i dalej maszeruje już bez pośpiechu. No i czyścioszka jak rzadko – błoto i kałuże omija szerokim łukiem. Aż się dziwię – takiej przyjemności sobie odmawiać? Ale o upodobaniach się nie dyskutuje…
No i siedzi z nami. I ile jeszcze posiedzi?...

Tymczasem, choć jesień pełną gębą i pogoda nie zawsze dopisuje, robota w schronisku nie ustaje. Przychodzą do nas tacy bezogoniaści, co to albo będą pracować społecznie, albo pójdą do takiego schroniska dla bezogoniastych posiedzieć. Jedni krócej, inni dłużej. Jakoś wolą pracować, niż siedzieć, robotni tacy – no więc przychodzą. I robią, co który umie.
Jeden potrafi kłaść bruki. No to dostał zadanie: skończyć ścieżkę wzdłuż pierwszej wiaty. I jest ścieżka! Elegancka, ze spadem, żeby się woda nie lała do kojców. Wszystko jak należy!

Inny ma talent do stolarki. No to ten wziął się za naprawianie bud. Gdy nasi bezogoniaści zaczęli rządzić w schronisku, wymienili od razu wszystkie budy na nowe. Ale zostały te starsze. Niektóre jeszcze całkiem, całkiem. Jak było trzeba dać budę jakiemuś biednemu psu ze wsi, to się taką remontowało i zawoziło. A teraz ten bezogoniasty naprawia hurtowo. Z dziesięć już chyba zrobił tak, że wyglądają jak nowe.

Zaraz się je zresztą przenosi w inne miejsce. Bo tam, gdzie stały dotychczas, pod wiatą przy śmietniku, trzeba zrobić miejsce na suszarnię. Pisałam już, że nasze koce suszyły się dotąd na płocie. Ale ponoć wyglądało to paskudnie, więc nasi bezogoniaści wymyślili, żeby tym dochodzącym robotnikom dać nowe zadanie: przygotować miejsce na suszarnię…
Porobili, ponosili – i jest! Niby nic wielkiego, ale zawsze…


            A teraz pora na kolejny odcinek naszego serialu „Zdarzyło się psu”. Będzie o Tyciusiu.