Z samego rana polazłam za naszą główną bezogoniastą. Robiłyśmy obchód schroniska. Ona gadała
z psami, które szczekały jej o tym i owym, a ja słuchałam jednym uchem. Wiecie,
w schronisku gada się zazwyczaj o tym samym, a ileż można słuchać takich, na
przykład:
ARNI: Spacer!
Spacer! ONA: No, dziś ktoś z tobą pójdzie, bo już trzy dni nie wychodziłeś!
ONA: Ooo, a co
tu widzimy? XXX: To, co widzisz, to nie
rozwolnienie… ONA: Hoho, przyjacielu, dieta! XXX: Wiedziałem, wiedziałem, że
tak będzie!...
JAKIŚ NOWY: Czy
my głupki, by żreć chrupki?! ONA: No, do miski, bracie! Chrupki dobre! Inni
jedzą i nie narzekają!
ONA
(zaglądając do budy): Oj, chyba ci trzeba słomy dołożyć, bo już zdążyłeś
rozwłóczyć! HUSEIN: No właśnie! Zimno się robi!...
MAMUT: Daj
polizać! Daj polizać!... ONA: Gdzie z tym pyskiem, Mamut, wielkopsie! Odsuń się
natychmiast!...
I tak dalej, i
tak dalej…
Chciałyśmy
właśnie przejść do pierwszej wiaty, gdy przypadkiem zerknęłam w bok i aż
warknęłam. Głowna bezogoniasta zerknęła też. A tu przy samej bramie, już na
terenie schroniska, stoi jedna z naszych bezogoniastych. I gapi się na psa
siedzącego obok. Nie nasz, nowy jakiś. Młodziutki, z osiem miesięcy najwyżej.
Śliczny, długowłosy, łeb do niej zadziera, ogonem wali w ziemię…
No to my do
nich, prawie biegiem. Co się tu dzieje?
A bezogoniasta
mówi, że jakaś starsza kobieta psa za bramę wpuściła, a sama zwiała do lasu!
Tylko co za drzewami zniknęła!
Nasza główna
bezogoniasta hyc, za bramę i w las! Ja za nią, ale tamta druga łaps mnie za
obrożę i nie puściła, chociaż się wyrywałam. No i resztę znam z opowieści.
Nasza
bezogoniasta goni i myśli: skoro tamta zwiała w las, to pewnie okrąży
schronisko, wyjdzie na drogę a stamtąd do miasta i tyle będziemy ją widzieli;
no to ja na skróty! I boczkiem, boczkiem, przy ogrodzeniu, krzaczorami… Dopadła
Porzucicielkę Psów! Stój! – woła. Tamta jeszcze trochę leciała, ale się
zorientowała, że nie da rady, więc stanęła. I w bek!
Nasza
bezogoniasta zaprosiła ją do biura. I tam pogadały. Że pani kocha psa, ale nie
ma pieniędzy na jego utrzymanie. Właśnie gaz jej odcięli, a wcześniej prąd. I
pokazuje jakieś pisma…
Rozmowy trwały
trochę i skończyło się na tym, że Porzucicielka wzięła psa z powrotem do domu.
Ze schroniska dostała worek karmy i zapewnienie, że dostanie więcej, gdy będzie
trzeba. Dostała też skierowanie na bezpłatne szczepienie psiaka. Potem zwierzak
został sfotografowany i jego fotka trafiła na naszą stronę internetową. I
zaczęło się szukanie dla niego nowego domu.
No, zobaczymy,
co będzie dalej!... Mam nadzieję, że mimo wszystko nie trafi do schroniska….
Tak jak, na
przykład, trafiła Spajdi. Przyszła tu gdzieś w połowie 2007 roku, już dobrze
nie pamiętam. Jeszcze szczeniakiem była. To taka pomieszana husky, jasna w
ciemne łaty. Niebrzydka i teraz już w sile wieku, ma gdzieś pięć czy sześć lat.
No i jak to
husky, kocha bieganie. Byłaby dobrym psem dla jakiegoś sportowca. Na spacerach
aż rwie do przodu i z początku trzeba ją mocno trzymać. Ale po jakimś czasie
się uspokaja i dalej maszeruje już bez pośpiechu. No i czyścioszka jak rzadko –
błoto i kałuże omija szerokim łukiem. Aż się dziwię – takiej przyjemności sobie
odmawiać? Ale o upodobaniach się nie dyskutuje…
No i siedzi z
nami. I ile jeszcze posiedzi?...
Tymczasem,
choć jesień pełną gębą i pogoda nie zawsze dopisuje, robota w schronisku nie
ustaje. Przychodzą do nas tacy bezogoniaści, co to albo będą pracować
społecznie, albo pójdą do takiego schroniska dla bezogoniastych posiedzieć.
Jedni krócej, inni dłużej. Jakoś wolą pracować, niż siedzieć, robotni tacy – no
więc przychodzą. I robią, co który umie.
Jeden potrafi
kłaść bruki. No to dostał zadanie: skończyć ścieżkę wzdłuż pierwszej wiaty. I
jest ścieżka! Elegancka, ze spadem, żeby się woda nie lała do kojców. Wszystko
jak należy!
Inny ma talent
do stolarki. No to ten wziął się za naprawianie bud. Gdy nasi bezogoniaści
zaczęli rządzić w schronisku, wymienili od razu wszystkie budy na nowe. Ale
zostały te starsze. Niektóre jeszcze całkiem, całkiem. Jak było trzeba dać budę
jakiemuś biednemu psu ze wsi, to się taką remontowało i zawoziło. A teraz ten
bezogoniasty naprawia hurtowo. Z dziesięć już chyba zrobił tak, że wyglądają
jak nowe.
Zaraz się je
zresztą przenosi w inne miejsce. Bo tam, gdzie stały dotychczas, pod wiatą przy
śmietniku, trzeba zrobić miejsce na suszarnię. Pisałam już, że nasze koce
suszyły się dotąd na płocie. Ale ponoć wyglądało to paskudnie, więc nasi
bezogoniaści wymyślili, żeby tym dochodzącym robotnikom dać nowe zadanie:
przygotować miejsce na suszarnię…
Porobili,
ponosili – i jest! Niby nic wielkiego, ale zawsze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz