Oczami Bezdomnego Psa

środa, 5 grudnia 2012


Z samego rana polazłam za naszą główną bezogoniastą. Robiłyśmy obchód schroniska. Ona gadała z psami, które szczekały jej o tym i owym, a ja słuchałam jednym uchem. Wiecie, w schronisku gada się zazwyczaj o tym samym, a ileż można słuchać takich, na przykład:
ARNI: Spacer! Spacer! ONA: No, dziś ktoś z tobą pójdzie, bo już trzy dni nie wychodziłeś!
ONA: Ooo, a co tu widzimy? XXX: To, co widzisz, to  nie rozwolnienie… ONA: Hoho, przyjacielu, dieta! XXX: Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie!...
JAKIŚ NOWY: Czy my głupki, by żreć chrupki?! ONA: No, do miski, bracie! Chrupki dobre! Inni jedzą i nie narzekają!
ONA (zaglądając do budy): Oj, chyba ci trzeba słomy dołożyć, bo już zdążyłeś rozwłóczyć! HUSEIN: No właśnie! Zimno się robi!...
MAMUT: Daj polizać! Daj polizać!... ONA: Gdzie z tym pyskiem, Mamut, wielkopsie! Odsuń się natychmiast!...
I tak dalej, i tak dalej…

Chciałyśmy właśnie przejść do pierwszej wiaty, gdy przypadkiem zerknęłam w bok i aż warknęłam. Głowna bezogoniasta zerknęła też. A tu przy samej bramie, już na terenie schroniska, stoi jedna z naszych bezogoniastych. I gapi się na psa siedzącego obok. Nie nasz, nowy jakiś. Młodziutki, z osiem miesięcy najwyżej. Śliczny, długowłosy, łeb do niej zadziera, ogonem wali w ziemię…
No to my do nich, prawie biegiem. Co się tu dzieje?
A bezogoniasta mówi, że jakaś starsza kobieta psa za bramę wpuściła, a sama zwiała do lasu! Tylko co za drzewami zniknęła!
Nasza główna bezogoniasta hyc, za bramę i w las! Ja za nią, ale tamta druga łaps mnie za obrożę i nie puściła, chociaż się wyrywałam. No i resztę znam z opowieści.
Nasza bezogoniasta goni i myśli: skoro tamta zwiała w las, to pewnie okrąży schronisko, wyjdzie na drogę a stamtąd do miasta i tyle będziemy ją widzieli; no to ja na skróty! I boczkiem, boczkiem, przy ogrodzeniu, krzaczorami… Dopadła Porzucicielkę Psów! Stój! – woła. Tamta jeszcze trochę leciała, ale się zorientowała, że nie da rady, więc stanęła. I w bek!
Nasza bezogoniasta zaprosiła ją do biura. I tam pogadały. Że pani kocha psa, ale nie ma pieniędzy na jego utrzymanie. Właśnie gaz jej odcięli, a wcześniej prąd. I pokazuje jakieś pisma…
Rozmowy trwały trochę i skończyło się na tym, że Porzucicielka wzięła psa z powrotem do domu. Ze schroniska dostała worek karmy i zapewnienie, że dostanie więcej, gdy będzie trzeba. Dostała też skierowanie na bezpłatne szczepienie psiaka. Potem zwierzak został sfotografowany i jego fotka trafiła na naszą stronę internetową. I zaczęło się szukanie dla niego nowego domu.
No, zobaczymy, co będzie dalej!... Mam nadzieję, że mimo wszystko nie trafi do schroniska….

Tak jak, na przykład, trafiła Spajdi. Przyszła tu gdzieś w połowie 2007 roku, już dobrze nie pamiętam. Jeszcze szczeniakiem była. To taka pomieszana husky, jasna w ciemne łaty. Niebrzydka i teraz już w sile wieku, ma gdzieś pięć czy sześć lat.

No i jak to husky, kocha bieganie. Byłaby dobrym psem dla jakiegoś sportowca. Na spacerach aż rwie do przodu i z początku trzeba ją mocno trzymać. Ale po jakimś czasie się uspokaja i dalej maszeruje już bez pośpiechu. No i czyścioszka jak rzadko – błoto i kałuże omija szerokim łukiem. Aż się dziwię – takiej przyjemności sobie odmawiać? Ale o upodobaniach się nie dyskutuje…
No i siedzi z nami. I ile jeszcze posiedzi?...

Tymczasem, choć jesień pełną gębą i pogoda nie zawsze dopisuje, robota w schronisku nie ustaje. Przychodzą do nas tacy bezogoniaści, co to albo będą pracować społecznie, albo pójdą do takiego schroniska dla bezogoniastych posiedzieć. Jedni krócej, inni dłużej. Jakoś wolą pracować, niż siedzieć, robotni tacy – no więc przychodzą. I robią, co który umie.
Jeden potrafi kłaść bruki. No to dostał zadanie: skończyć ścieżkę wzdłuż pierwszej wiaty. I jest ścieżka! Elegancka, ze spadem, żeby się woda nie lała do kojców. Wszystko jak należy!

Inny ma talent do stolarki. No to ten wziął się za naprawianie bud. Gdy nasi bezogoniaści zaczęli rządzić w schronisku, wymienili od razu wszystkie budy na nowe. Ale zostały te starsze. Niektóre jeszcze całkiem, całkiem. Jak było trzeba dać budę jakiemuś biednemu psu ze wsi, to się taką remontowało i zawoziło. A teraz ten bezogoniasty naprawia hurtowo. Z dziesięć już chyba zrobił tak, że wyglądają jak nowe.

Zaraz się je zresztą przenosi w inne miejsce. Bo tam, gdzie stały dotychczas, pod wiatą przy śmietniku, trzeba zrobić miejsce na suszarnię. Pisałam już, że nasze koce suszyły się dotąd na płocie. Ale ponoć wyglądało to paskudnie, więc nasi bezogoniaści wymyślili, żeby tym dochodzącym robotnikom dać nowe zadanie: przygotować miejsce na suszarnię…
Porobili, ponosili – i jest! Niby nic wielkiego, ale zawsze…


            A teraz pora na kolejny odcinek naszego serialu „Zdarzyło się psu”. Będzie o Tyciusiu.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz