Miała dom i własnych bezogoniastych. I urodę miała, białoruda kocica. I wiedziała, co
robić, żeby bezogoniaści ją kochali. Zwłaszcza ta własna bezogoniasta.
Dopieszczała sierściuszkę, dokarmiała, utuczyła jak prosiaczka - zwłaszcza że
kocica nie wychodziła z domu.
No i żyli
sobie razem. Ale bezogoniaści byli niemłodzi. I pewnego dnia ukochana pańcia
zmarła. A Berta nie mogła się z tym pogodzić. No i zaczęły się problemy. A jak
kot nie daje sobie rady, to zaczyna robić poza kuwetą, gdzie popadnie!
Bezogoniasty
wdowiec, przygnębiony już i bez tego, miał dosyć. I pewnego dnia zaprowadził
Bertę do zjaw, żeby ją uśpili: bo sika wszędzie no i stara jest…
A zjawy znały
i zmarłą panią, i pana, i Bertę też. Przecież zdrowego kota nie uśpią!
Zadzwonili do schroniska z prośbą o przyjęcie sierściuszki.
I tak Berta
trafiła do nas.
I siedzi. Bez
pani, bez pana, bez domu. Z nową kuwetą.
I patrzy
wielkimi ślepiami.
Żal kota…
Mamuta też
żal. Piszę o nim ostatnio często, ale tak jakoś jego los mi leży na sercu. No
bo Mamut jest wielki jak mamut, swoje lata ma, żre jak trzy zwykłe psy… I kto
takiego weźmie?
Całe jego
życie w schronisku to powitania i pożegnania. Siedział wpierw po sąsiedzku z
bernardynem Tyciusiem, ale ten miał szczęście i znalazł dom. Potem
dokwaterowali mamutowi Oggy’ego. Też duże psisko w typie ogara polskiego. Taki
brązowy, z ciemniejszymi łapami. W jednym dość odległym mieście jakiś
bezogoniasty wywalił go z samochodu na stacji benzynowej. No i trafił do nas.
Przeuroczy
był, grzeczny, wesoły, widać, że chowany w domu. Bezogoniaści mówili, że to
ideał psa. Ten też długo nie posiedział. Jedna bezogoniasta kiedyś wzięła z
naszego schroniska Winerkę. A potem przyprowadziła rodziców i ci wzięli właśnie
Oggy’ego. Na wieś, na podwórze, do pilnowania gospodarstwa. Nasi sprawdzili
warunki – jest dobrze!
No i Mamut
znów został sam. Nie na długo, co prawda, bo teraz wprowadziła się do
sąsiedniego kojca Dżenis, biała w ciemne łaty, uroczy mieszaniec. Błąkała się
po ulicach, aż wreszcie nasi zwieźli ją do schroniska.
Kawał psa,
trzeba powiedzieć. A jaka skoczna! Dwumetrowy płot to dla niej pestka! Na razie
boczy się trochę, ale widać, że będą z niej psy! I chyba też długo miejsca u
nas nie zagrzeje, bo młoda, ładna, szybko się uczy… Tylko patrzeć, jak pojawi
się ktoś chętny.
A tymczasem
chętni znaleźli się na Tesę. Też już kiedyś pisałam o niej.
To suczka
husky, dłuższy czas siedząca w kojcu razem z Zorrem. Ależ te psy szalały razem
na wybiegu! Chyba najruchliwsza para psiaków, jaką widziałam w życiu! Aż dziw,
bo Tesa dość mocno kuleje. No, ale sporo pracowała z jedną wolontariuszką,
która niedawno przyszła ze swoim ojcem i chłopakiem. Po Tesę właśnie.
Bezogoniaści trochę kręcili nosami na jej widok, że niesprawna, że kulawa. Ale
jak zobaczyli jej popisy na wybiegu – zmienili zdanie.
I Tesa poszła
na swoje. Dość daleko będzie mieszkać, w dużym mieście. I tam pójdzie do takiej
specjalnej kliniki dla zwierząt. Na razie na oględziny, a potem może na
operację. Jak się uda, zrobią coś z tą jej nogą i będzie mogła chodzić
normalnie. No to żeby się udało!
Na koniec
jeszcze parę słów o Borysie, naszym kolejnym weteranie. Trafił do schroniska
jako szczeniak, a teraz ma pięć lat. Czyli jest z nami od 2007 roku, od
jesieni.
Jacyś
bezogoniaści znaleźli go przy szosie za miastem. Pewnie potrącił go samochód,
bo jak się okazało, miał porażenie nerwu kulszowego, czy jak to się tam nazywa…
No i teraz trochę ciągnie tylną łapą. Przyzwyczaił się do schroniska i pewnie
wielkiej nadziei na to, że kiedyś je opuści, nie ma. Ale robi co może.
Odwiedzającym stara się zaprezentować z jak najlepszej strony, podaje łapę,
siada, kładzie się, gdy tego chcą od niego… Kocha spacery, bo jest ruchliwym
psiakiem. No i łasuch z niego jak rzadko. Przez jakiś czas mieszkał sam, ale od
pewnego czasu dzieli kojec z Gagą, pomieszanym owczarkiem. Razem raźniej…
Teraz
już tylko kolejny odcinek naszych „Psichdziejów w piętnastu szczekach”. Ciekawy
odcinek[1].
[1] Jak każdy zresztą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz