Oczami Bezdomnego Psa

środa, 30 lipca 2014

Do Bahusa naprzód, marsz! FOTORELACJA Pinokia.

W sobotę odbył się drugi w tym roku marsz! Nie byle jaki, bo nawet całkiem sporo psów poszło się pokazać i przypomnieć, że czeka ich jeszcze więcej w schroniskowych kojcach.

Tak jak poprzednio - przyszli wolontariusze i niewolontariusze, dumali nad listą, kto by najbardziej pasował dla nich, potem odbywało się ubieranie w szelki, podlewanie i nawożenie krzaczków wokół schroniska (bo tych na mieście to nie wypada jednak...) i było niecierpliwe czekanie na wymarsz!

Temu wszystkiemu przyglądał się Rdzawek i Bagins...

 - tyyy, Ruudyyy, widziałeś, ile tego psiejstwa się nazbierało tutaj...? Myślisz, że w razie czego, to ta siatka wytrzyma...?
- Baginsie, bez nerwów, czy nie widzisz, że one nawet nie spojrzą na twoje szanowne, kocie oblicze? Zupełnie nie rozumiem takiej nadmiernej ekscytacji spowodowanej tak trywialną czynnością, jaką jest SPACER... fuj...

Nie znają się, wygrzewacze kaloryferowe! Całodziennie wygniatacze futer!

- Buulbuusiuu, nie denerwuj się... Tylu było chętnych na marsz, że nie warto takimi dwoma się zajmować...

No właśnie! Pójść to chciały wszystkie psy, ale nie było tylu dwunożnych do opieki i musimy to powiedzieć głośno i wyraźnie - nie nadają się wszystkie na takie maszerowanie! Albo jakiś za obrażanie się bierze zaraz, albo w tłumie zaczyna się gubić i potem niepotrzebnie się denerwuje na wszystko co się rusza... Jakby częściej wychodziły w miasto, to też inaczej, nauczyłyby się...

- eeeeej, obiecałaś, że ja będę mógł opowiedzieć! Mooogę jaaaa?

- no dobra, Pinokio... opowiadaj, ale ja będę pisać!

...no bo ten.. najpierw to czekałem, najdłużej ze wszystkich chyba! Inne psy już wychodziły i wychodziły, a ja siedziałem i siedziałem... Już myślałem, że na liście mnie nie ma!


- czekałeś i szczekałeś jak nakręcony!

- oj... trochę tylko, bo tyle się działo, a ja lubię, jak się dużo dzieje! I też chciałem iść!

Jak już się zebraliśmy wszyscy, to marsz ruszył...


Tutaj akurat jest kawałek Miss, za nią Sara, Alaska i Pokrzywek!

Ja szedłem na końcu, zamykałem cały pochód, ktoś musi pilnować, czy nikt się nie gubi.


...a przede mną idzie Paka!

Co jakiś czas robiliśmy postoje, bo było gorąąąącooo i nam się wycieczka rozciągała jak sierściuch po piętnastu godzinach spania...

Najpierw przerwa, kiedy dotarliśmy do uniwersytetu...


...i tutaj jest głowa Miss, potem zad Czarka, Skoczek, Pokrzywek i Nuśka za liściem...

Jak się wszyscy zebrali, to ruszyliśmy dalej...


... tutaj same tylne części można podziwiać, od lewej jest Marszand, dalej Czarek, Cukinia, Miss, nad nią jest Paka, dalej jestem ja (czyli Pinokio) i ruda Nuśka.

potem byyył... tak! Postój! Jak już prawie wyszliśmy z terenu uniwersytetu.



Tutaj nas się udało uchwycić w większej ilości! Jest Alaska bez głowy, leżąca Szakla, połowa Boza, tam z tyłu stoję ja ze Sierką, na środku jest Miss (jak to miss, pchała się do każdego zdjęcia...), pod drzewem jest Dredu i Paka, zad Kratiego i z przodu siedzi Blink i Nuśka z Rodosem!

Postaliśmy tam chwilę, ludzie nas podziwiali! I ruszyliśmy dalej, bo w takim tempie to się baliśmy, że nas wieczór zastanie! Chociaż chłodniej by było...

Ostaaatni postój był przed włażeniem pod palmiarnię. Tam musieliśmy wejść odświeżeni i wszyscy naraz, bo czekali tam na nas tacy panowie z... uwaaaaga, uwaga, z TELEWIZJI! Musieliśmy wywołać takie ŁAŁ!


Tam chodziła taka fajna Wolontariuszka i roznosiła zimne napoje! Na zdjęciu akurat Skoczek korzysta, ale już się do michy zbliiżaa... oczywiście - Miss! Z tyłu stoi Krati. Ten to wyrósł, niech go...

Potem się zaczęło! Weszliśmy pod palmiarnię, wykamerowali nas z każdej strony i zaczęło się wodne szaleństwo! To chyba najlepsza część całej wycieczki była!


Jeden przez drugiego przełaził! Byle szybciej i bardziej mokro było! Trzeba było tylko zapanować nad takim wielonożnym, sierściastym tłumem, bo przecież gotowi zaraz o każde miejsce wolne się pokłócić!

Ja też wszedłem, a co! Od razu się wyłożyłem, ale ja to tak kulturalnie, na chwilę i dałem reszcie się położyć. Za to potem wchodziłem kilka razy, takie wielokrotne namaczanie było.


Sierra też zamoczyła kopytka, ale ona tylko do kostek. Nie lubi wody, więc to i tak był wyczyn.


Czarek też chciał zamoczyć stopy, ale wiecie, tam, gdzie Sierce ledwo poduszki zamoczy, tam Cezary ma po pachy...


Nie czaiła się za to Alaska...


i Nuśka... Ta to już w ogóle wybrała osobisty basen, nie taplała się z innymi...


Dredu jednak przebił wszystkich. Mokry od czubka nosa do końca ogona, wliczając każdy kawałek dredowego cielska i każdy włosek...


Krótko potem zebraliśmy się wszyscy, taplające czworonogi trzeba było powyciągać z wody i już bez żadnych postojów doszliśmy na deptak. 

Zebranie było pod pomnikiem Bachusa.


Taka schroniskowa banda, że nawet nie będę wymieniać kto gdzie stoi.

Najlepsze było to coś niebieskie:


To taki spadywacz był, czy jak to tam nazwali... aaa, zraszacz! I nie kapało z tego jakoś tak niefajnie, ale właśnie fajnie chłodniej się pod tym robiło. Też przelazłem kilka razy!

Potem się wszyscy rozeszli i rozdawali ulotki, zbierali datki i reklamowali schronisko. Psy też się reklamowały, jak umiały.


 Długo to nie trwało, bo niektórym wolontariuszom trampki zaczęły się roztapiać... Niektóre psy też miały dość nagrzanego bruku i ratowały się jak mogły... Blink był kulturalny, ale Szakla po prostu wlazła na ławkę.


W drodze na miejsce zbiórki nie mogłem się oprzeć i wlazłem do wody...


Ja to jednak elegancko, na chwilę, wyszedłem sam!


Reszta też się przy tej fontannie zebrała i niektóre psy też nie mogły się oprzeć. Czworonogi zupełnie nie mogły zrozumieć, dlaczego dwunożni nie chcą ich naśladować...


Tu jeszcze Sierka się uparła, żeby być w kadrze. Jej portrety zawsze jednak wychodzą świetne!

Kiedy wszyscy doszli, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie:

...i ruszyliśmy z powrotem do schroniska.


Faaaajnie było! Chociaż każdy pies ma nadzieję, że to był jego ostatni taki marsz, że już następne to będą z domu, z właścicielem, tylko, żeby się pokazać i przypomnieć wolontariuszom. Tak się zmachaliśmy, że ja to nawet nie chciałem czekać na odpięcie szelek, pędziłem do miski z wodą i na posłaaankoo... 

To opowiadałem JA - Pinokio!


Dziękuję za uwagę!

niedziela, 27 lipca 2014

Spełniło się Ricie! I to jeszcze jak!

- Bulbaaaaa..?

- Hedziu, co Ty taki zmartwiony?

- bo wiesz cooo... Rita już taak daaawno pojechała... i nic nie wiemy...

- niemożliwe! Martwisz się? Niepodobne to do ciebie!

- nie nabijaj się, zawsze jestem ciekaw, ale tutaj... Przecież Rita siedziała w schronisku dziesięć lat... DZIESIĘĆ! Już raz też była adoptowana, ale tam nie chciała z budy wychodzić i "właściciele" stwierdzili, że smutnego psa nie chcą i Rita wróciła. Tyle lat ze Skoczkiem! Chłopak się jakoś pozbierał, teraz ma nową psiolaskę, ale nie wiemy, jak Ritka, Buulbaa, nie wiesz nic...?

- tak się składa... że WIEM! Nie mówiłam, bo zaraz byś rozniósł, a tu trzeba było poczekać cierpliwie, wiesz... Rita tyle lat czekała, żeby nie było, że teraz się wszyscy gapią na to i ktoś będzie pod presją!

Teraz jednak już coś mogę opowiedzieć...



Do naszej Riciuchy od pewnego czasu przyjeżdżali jedni państwo... Z daleka byli, ale pani stąd pochodzi i dalej ma tutaj rodzinę, więc postanowili, że zajrzą do naszego schroniska. Mieli nawet listę psów ze sobą, ale odwiedzili je i kilka innych i jakoś chemii nie było, nie zaiskrzyło (ale to i na pierwszej randce oświadczyn od razu nie ma...), wszyscy byli zawiedzeni... Odwiedzający już chwytali za klamkę, żeby ze schroniska wyjechać, już jedna noga była za bramą...
"a widzieli państwo Ritę? Psa, który u nas siedzi już 10 lat?"
Nie widzieli! Poszli i... też jakoś nic nie wyczuli szczególnego... Rita nieśmiała taka, przestała już się przymilać do każdego, jakbyście tak merdali ogonem do każdego, to już po 3568 osobie zaczęli byście się naprawdę zastanawiać, czy coś nie jest zepsute u was, skoro dalej siedzicie w schronisku...

Jednak tak się złożyło, że kiedy faktycznie się zbierali do domu i mieli odjeżdżać - Rita ze Skoczkiem wyszli na spacer. Poza kojcem psina jest zupełnie inna i w takiej Ricie już się Państwo zakochali!

Przyjeżdżali potem do niej, żeby jakoś do siebie przyzwyczaić i dnia pewnego wypowiedzieli oczywiście to zdanie, od którego wszyscy dwunożni zęby szczerzą z radości!
"Dzisiaj zabieramy Ritę do domu".
(wiecie, że do dzisiaj dwie osoby w biurze się kłócą o to, dzięki komu suczka opuściła schronisko?? Ogólnie to się wszyscy lubią, ale powiedzcie tylko do jednej "i co, słyszałem, że to dzięki tobie?". Żebyście widzieli wzrok tej drugiej!)

Radość mieszała się z obawą. Po tylu latach z tym samym psem w kojcu, w tej samej budzie, oglądając tylu wolontariuszy, odwiedzających i pracowników... Po tysiącach spacerów po tym samym lesie! Nagle nowi ludzie, tyle tras spacerowych do poznania, tyle jezior do przepłynięcia, ale najważniejsze - nigdy więcej oglądania świata przez pręty kojca!

Razem z Hedziem trzymaliśmy sobie kciuki nawzajem! Bo psom nie jest łatwo kciuki trzymać...

- Buulbaa, przejdziesz do sedna?? takie pitu pitu teraz i konkretu żadnego!

- Hedarze, nie znasz się, to się nazywa "budowanie napięcia"...

- to się nazywa NUDA!

oj dobra...

W takim razie przechodzę do części najważniejszej - Rita została zapakowana do samochodu i pojechała w nieznane!


Przez kilka dni - wiadomo - niezły szok! Krat nie ma, podłogi niebetonowe, jakieś otwory w ścianach, przez które przejść się nie da (Rita nie miała pojęcia, że ktoś kiedyś wynalazł szybę), miejsce do spania bez ścian i dachu, nie wieje, nie słychać szczekania, za to jest cała masa innych odgłosów!

Od razu też się okazało, że Rita doskonale rozumie, że załatwiać się można tylko wtedy, kiedy trawa pod stopami! W domu kulturalnie nie nabrudziła ani razu!


Spacery to jest to, co Rita dalej lubi najbardziej na świecie! Powoli poznaje nowe trasy, nowe miejsca, a to tyle do wywąchania! Każdy krzaczek, ścieżka, drzewo i kawałek trawki, przecież to takie fascynujące! W schroniskowym lesie już było tak nudno... Poznała kilku psich kumpli i ma miejscówki do pływania, bo przecież jak jest woda, to jak to tak, żeby się nie schłodzić?? Nawet jak nie jest gorąco, to akurat trzeba się opłukać z piachu czy po prostu zapewnić rozrywkę żabom, przecież każdy pretekst jest dobry!


Na wyjazdach to i na bogato - w basenie się moczy!


U nas nie miała Riciuszka takich możliwości, ten nasz strumyk... Ja to może mogłabym popływać, ale większość psów może jedynie kostki pomoczyć...

Co do ludzi - cóż... Rita poznała w swoim życiu ich tysiące. Przestali robić na niej wrażenie i jej nowi właściciele byli świadomi, że tak łatwo nie będzie się wkupić w łaski suczki. Każdego dnia jest lepiej i każda mała rzecz cieszy ogromnie! Każde podbiegnięcie, wtulenie się, szukanie pomocy w niepewnej sytuacji, zachęta do zabawy, czy nawet "zwyczajne" podejście specjalnie do nich, żeby zobaczyć co robią.

Mi się wydaje, że ona tak specjalnie od razu nie pokazuje, że się cieszy z tego wszystkiego najbardziej na świecie. Czasami się zapomina i wychodzi z niej szczenior, ale szybko się przywołuje do porządku, bo przecież damie nie przystoi... Wiele razy z nią rozmawiałam i wiecie, trzymała fason zawsze. Żadnego zbędnego słowa, gestu, po posiłku wycierała pysk w kocyk, te sprawy...

Nowy dom jest jednak daleko od nas i nikt by się nie dowiedział może, że nagle porzuciła maniery, ale już raz na spacerze się przydarzyła rzecz niesamowita i kto wie - może jednak jest obserwowana... Spotkała się w parku z dwoma psami i ich właścicielką. Wiadomo, dwunożne zaczęły rozmawiać o czworonogach (każdy wie, że to najlepszy temat pod słońcem) i "ta od Rity" powiedziała, że psina jeszcze nieobeznana z nowymi miejscami, jeszcze trochę wystraszona, bo świeżo zmieniła miejsce zamieszkania, że schronisko, że długo siedziała i takie tam. Na to ta druga dwunożna odparła, że "przecież to musi być Rita!".

Żeby każdy pies tak trafił...


Różnie bywa z psami, kiedy ze schroniska lądują w domu. Zwłaszcza kiedy już tyle czasu mija, że właściwie kompletnie nie pamiętają, co się działo przedtem. Najważniejsza rola nowych opiekunów - sprawić, żeby taki pies się odnalazł. Z Ritą idzie powoli, ale jednak do przodu. Są przeszkody, ale jak się nie da obejść, to próbują przeskoczyć. Jak się nie da przeskoczyć, to kopią tunel pod spodem.

- Buulbaa, ale ritowi opiekunowie to tacy niesamowici są... przecież czasami ludzie przychodzą i mówią, że ma być piesek tylko nie-całkiem-roczny, albo taki, co to siedzi kilka tygodni najwyżej, bo przecież się nie przyzwyczai... albo zrobi raz coś głupiego ze stresu po adopcji i już dzwonią, bo jednak chcą oddać...

- oni już też słyszeli, że po co taki, tak długo siedział, że tyle lat już ma, ale na takich, to nawet nie ma co szczekać, niech ich Tyson...

Należało się Ricie. Teraz ma najlepsiejszy dom i najcudowniejszych dwunożnych, jacy tylko się śnią schroniskowym psom!

- Teraz, Hedziu, dawaj kciuki, będziemy trzymać dalej, za Ritkę, żeby teraz jak najczęściej wyłaził z niej szczenior! Niech się teraz wybiega, wypływa, wymizia kiedy chce, za te wszystkie lata!

...i niech wreszcie uwierzy, że ludzie, których ma wokół siebie, już się nie zmienią na innych i na innych, i na innych...

środa, 23 lipca 2014

wuwuwu zbiórkanaburka peel

Słyszałam w biurze, jak gadali o zbiórkach jakichś. Czasami zbieramy monetki i banknociki (to chętniej, bo lżejsze i nie trzeba dźwigać) na festynach, albo też stoi taka puszeczka na biurku u nas i grosz do grosza...

- też wolę, jak wrzucają papierki, mniej hałasu...

- wiesz co, nie otwierałbyś paszczy nawet! Co za leń! Ciesz się, że puszka się cięższa robi, myślisz, że skąd masz takie wypasiste posłanko?! Oczywiście, że między innymi dzięki tym monetkom, które ci spać nie dają!

Z tego, co słyszałam, to są też takie zbiórki, co nie słychać, jak się zbiera! To chyba nawet jakaś woda jest, bo mówili, że się przelewa... I ciągle mówili "naburku będzie", "naburka ogłoszę". Co to jest naburek!?

Nie mogłam dojrzeć zza pleców, za wysokie te biurka mają... Udało się jednak stanąć Hedziemu na zadzie (nawet się nie obudził...) i dojrzałam na ekranie wreszcie! Nie "naburek", ale Zbiórka na Burka!

Sprytnie wymyślone! Kiedy jest jakaś potrzeba, leczenie zwierzaka, jakieś testy czy na przykład trzeba coś kupić, to wtedy tam na stronie się pojawia ogłoszenie i można przelewać (ale jak można monetki w wodę zamienić?!), a jak się uzbiera, to można działać!

Ostatnio na przykład skorzystał Kucyk. Kucyk kopyt nie ma, bo jest psem, ale wzrost ma słuszny, stąd imię takie...


Nie znamy kucykowej historii, tej przedschroniskowej. Możemy jedynie zgadywać, że nie było różowo, bo psiurzysko trafiło zaniedbane, chude, z ciasno owiniętym wokół szyi łańcuchem. Potem się okazało jeszcze, że Kucyk nie widzi wcale, albo ledwoledwo... Za to jest wesoły i ogonem merdoli na prawo i lewo, jak tylko człowieka wyczuje! Spacery mu niestraszne i wręcz bardzo je lubi. Dlatego było baaaardzo dziwne, kiedy podczas którejś leśnej przechadzki, Kucyk szedł, szedł i nagle się poskładał! Po prostu wszystkie nogi mu się w stawach pozginały i KLAP, pies leżał!

Zaraz ruszyła zbiórka, co by rozwiązać zagadkę. Szybko się zaczerwienił taki paseczek na stronie, co pokazuje ilość wlanych monetek i badanie Kucyka było opłacone! Równie szybko się okazało, że choroba naszego wielkopsa to nie takie o, PSTRYK, tak szybko zdrowy nie będzie... Jakby to wytłumaczyć... Każdy od głowy do ogona ma takie dłuuugie coś, kręgosłup się to zwie. I ten kręgosłup składa się z małych kosteczek. I między tymi kosteczkami są takie małe, jakby gumowe kółeczka. I te kółeczka Kucykowi znikają, przez co czasami cośtam się poprzesuwa nie w tę stronę co powinno i boli. Boli tak, że łapy się składają. Teraz codziennie psiak pożera taki kawałeczek puszkowy z tabletkową wkładką i oby było lepiej...

- też dostaję takie kawałeczki! ha! ja się nie daję! zawsze wypluwam te tabletkowe wkładki!

- nie chwal się tak, doskonale widzę, jak stoją nad tobą potem i czekają, aż je zjesz...

Swoją zbiórkę miał też Mahad. Pisałam o nim kiedyś. To sierściuch, u którego podejrzewają białaczkę. Siedzi z drugim kotem, Sabanem i jakoś szanse na dom nie urosły wcale, a czas mija...



Postanowiono, że trzeba sprawdzić, czy Mahad jest chory. Że Saban ma białaczkę - to wiadomo na pewno. Ale może Mahad jej wcale nie ma? A jak nie ma, to może jeszcze w dodatku nie jest roznosicielem? Tak się mówi jakoś, że czasami sam zwierz chory nie jest, ale może rozdawać chorobę. Nie wiadomo, czy Mahad rozdaje. Musi mieć test.

Ogłoszono więc, że schronisko zbiera pieniądze na sprawdzenie sierściucha pod kątem białaczki. Oczywiście, że już jest po zbiórce! Już wiadomo, że test będzie, ale jeszcze czekamy, bo musi dotrzeć... Potem będziemy czekać, czy Mahad go zda. Jeśli zda, czyli test będzie negatywny (nie pytajcie, nie ja wymyśliłam, że jak test jest dobry, to negatywny, a jak niedobry, to pozytywny...), to szanse na adopcję z wielkości mrówki urosną do wysokości słonia!

Były jeszcze zbiórki na takie specjalne pudełka do przewozu czworonogów. Bo w wielkich klatkach, to się mały pies albo inny zwierz zbyt telepie... Dwie zbiórki już zakończone i została jedna, na duże pudełka (transporterki, niech będzie), do przewozu większych zwierzaków. Jakoś się nalać odpowiednio dużo nie chce...

I jeszcze jedna zbiórka jest, taka najświeższa. Dla Fifki i Bletki. Zbiórka bardzo ważna, bo od tego zależy, ile czasu jeszcze suczki będe w schronisku mieszkać... Wiadomo, że im krócej, tym lepiej...

Historia jest taka: jakiś czas temu pani zgłosiła, że w jej okolicy kręcą się dwie suczki, ktoś wyrzucił, wakacje przecież są (nie wiedzieć czemu, ludzie myślą, że zwierzak w wakacjowaniu przeszkadza). Tak na listę schroniskową trafiła Fifka...


...a razem z nią Bletka.


W całym tym nieszczęściu pojawiło się i szczęście - osoba, która zgłosiła, że te suczki tak bez celu biegają po mieście zdecydowała, że jest gotowa dać im kawałek miejsca u siebie! Połowa schroniska o tym marzy, a druga połowa śni! Problem był jednak dość poważny, ta osoba nie ma odpowiedniego kojca i bud, i nie ma jak mieć nawet, bo tak od razu nie nazbiera, żeby postawić coś odpowiedniego...

Nasi jednak pomyśleli chwilkę... i jakoś wykombinowali kilka elementów na kojec, dwie budy też się znalazły! Ruszyła budowa! Podłoga wylana, ściany czekają, budy się wietrzą... Gdyby jednak wszystko było tak super, to nie byłoby Fifki i Bletki w tym poście. Lato teraz mamy. Słońce praży. Nie może się psina tak smażyć cały dzień, potrzebny jest dach! I na to właśnie ruszyła zbiórka. Na to trzeba dużo papierków, a jeszcze więcej monetek, dlatego paseczek zaczerwienia się powoli... Suczki czekają... Takie piękne lato mija, a one w schronisku.

I teraz uwaga!
- REKLAMA -
Drogi Czytacielu!
Chcesz poczuć wielką satysfakcję? Chcesz mieć dobry dzień i uśmiech do końca tygodnia? Wlej chociaż 5 złociszy na zbiórkę! Zobacz, jak zwiększa się kwota dzięki Tobie!
wuwuwu-kropka-zbiorkanaburka-kropka-peel (to było fonetycznie, tak normalnie do kliknięcia, to będzie tak: www.zbiorkanaburka.pl ), nad zielonym paseczkiem są zakładki, nie przegapisz na pewno, kliknij w napis "zbiórki", a potem niżej w "pomóż... potem będzie napisane, co dalej. Jak ja się połapałam, to Wy na pewno!
- KONIEC REKLAMY -

JA zarządzam blogiem, więc MI wolno reklamować, a co! Poza tym, to nie dla siebie zbieram! Hedziu też miał swoje zbiórki i chciałam do niego zagadać w tej sprawie, ale....

...jak zwykle...

niedziela, 20 lipca 2014

Od dzisiaj nazywasz się...

Imiona różne są. Burki, Azorki czy Reksie. Czasami Heleny, Czarki czy Sonie. Psie, niepsie, różnie, zależy od humoru tego (albo tej), który akurat jako pierwszy (albo pierwsza) zacznie zwierzaka wypisywać na papierkach schroniskowych. Tyle zwierzaków przychodzi do Schroniska, że nie jest łatwo tyle imion wymyślić, żeby się nie powtarzały.

Bywa też tak, że czworonóg się czymś wyróżni i imię jednak nie jest takie przypadkowe!

Na przykład - Kudłatka.


Sierść ma pięęęęknąąąą.... Nie ma loków co prawda... ale futro ma tak gęste, że w zimie niejeden gładkosierściasty jej zazdrości! Na zdjęciu nie widać, ale spokojnie z sierści samego ogona mogłabym sobie zrobić porządne odzienie zimowe! Nie dość, że taka pięknofutrzasta, to i charakter ma niezgorszy! Spokojna, ale z błyskiem w oku. Tylko do domu brać!

Inny pasującoimienny pies - Wesół!


Chyba tłumaczyć nie muszę? Mina mówi sama za siebie! Wesołek całe życie przedschroniskowe spędził na łańcuchu. Budę miał kiepską, miejsca do życia mało, w misce  - właściwie trudno było rozeznać, co było... Trafił psiurek do nas i właściwie od razu się okazało, że smutek mu nie w głowie! Wesół cieszy się ciągle, jak idzie na spacer, jak wraca, jak pada deszcz i słońce świeci. Taki nieduży, pocieszny, idealny!

Następny przykład - Agri!


Wygląda całkiem miło, prawda? Jednak imię nie było nadane przypadkowo. Agri od samego przekroczenia bramy miał w głowie tylko "zeżrę was wszystkich na kolację! Albo tę wiatę na śniadanie, a tę na obiad!". Tak było... Są jednak luki w jego systemie, te luki nazywają się: smakołyczki! Można skreślić się z listy prowiantowej Agriego cierpliwością i czymkolwiek, co można zjeść i jest smaczne. Potem bywa zabawnie, bo bestia toczy wewnętrzną (i zewnętrzną) walkę. Kiedyś jeden wolontariusz (którego Agri lubi bardzo!) oprowadzał ludzi i wszyscy się zatrzymali przy Agrim....
  
[patrząc na lewo i szczerząc zęby] - grrrr GRRR grrrr, nie gap się! grrr
[patrząc na prawo i merdając ogonkiem] - ooojjjeeeejj, to ty! co u ciebie, masz coś dobrego?
[patrząc na lewo i szczerząc zęby] - GRRRR, mówiłem, zmiatajcie stąd! powietrze mi zabieracie! GRRRR
[patrząc na prawo i merdając ogonkiem] - kuuuurdeeee, ale suuuper, że jesteś, pójdziemy potem na spacerek?? malutki chociaż...

...i tak gra Agri niedostępnego... Żebyście widzieli, jak mu się te smakołyki na początku daje! Niby się drze i warczy... ale jednak widzi ciasteczko... no jednak jest zły przecież! ...ale kosteczka... Potem z takim autentycznym zdziwieniem w oczach bierze z ręki, delikatnie, psie przekąski, no bo jak to tak? Przecież by powarczał chętnie, a tu taka dobra rzecz! Mówiłam, że ma luki w systemie...

Napiszę jeszcze o jednym psie. Co prawda schroniskowe tereny opuścił już jakiś czas temu, ale w temacie imion nie można go pominąć!


Nieduży, malutki wręcz psiak, w schronisku dostał imię Szejk. Nie mam pojęcia, dlaczego. Może Majka by wiedziała, ale akurat nie ma jej teraz, jak potrzebuję spytać... W każdym razie - kilka dni temu wolontariuszki pojechały odwiedzić Szejka. Z ciekawości spytały, czy imię mu zostało, czy może ma jakieś nowe...

- Oczywiście, że ma! - mówią właściciele - tamto było nijakie takie. A jak go przywieźliśmy, to z naszymi dwoma dużymi psami witał się... no, jak psy... od tyłu bardziej. No to go nazwaliśmy... CZOPEK!

oj... Psiak chyba nigdy nie miał styczności z takimi metodami leczenia (i całe szczęście), chyba nie zna znaczenia swego imienia. Bardzo dobrze zresztą! Jest tak szczęśliwy w nowym domu, że właściwie można napisać, że próżno szukać bardziej zadowolonego z życia Czopka!


Słyszałam też o psie, który na dźwięk dzwonka jazgocze tak, jakby co najmniej Tatarzy mieli najechać na miasto i dlatego nazywa się Jazgot. I o kocie, który zobaczywszy otwarte drzwi na klatce schodowej, po prostu na bezczelnego się wpakował do mieszkania i z tej okazji dostał na imię Bezczel (mieszka tam do dziś).

Drodzy Czytaciele!
Może Wasze zwierzaki też czymś się wyróżniły na tyle żeby je nazwać oryginalniej? A może któryś ma takie imię, że lepiej, żeby się nie dowiedział, co znaczy..? Napiszcie, obiecuję, że się nie dowiedzą...

środa, 16 lipca 2014

Opowieść o Słodkiej podróży

- Buulbaa!! Widziałaś?? Wyjechali ze Słodką i wrócili już dawno, ale bez Słodkiej!! Jeżu kolczasty!!!

- Hedarze, nie unoś się...

- Co nie unoś! Co nie unoś! Nie ma Słodkiej! Może mam cię w ucho uszczypnąć, żebyś zatrybiła!? Sprawdziłem i na tablicy nic nie ma o niej, nie pojechała do weterynarza! Psyyy wywooożąąąą, niee wieeemyy gdzieee!!

- Niech cię Tyson kopnie! Jakbyś nie spał całymi dniami, to byś wiedział o o chodzi! Obok ciebie rozmawiali, ale nawet rzęsa się nie poruszyła, taki byłeś nieprzytomny! Teraz bądź łaskaw nie otwierać paszczy i słuchaj...

Słodka trafiła do Schroniska kilkanaście miesięcy temu. Ot, zwyczajnie. Przybłąkała się do czyjegoś ogródka i stamtąd została przewieziona do nas.



Całkiem sympatyczna! Na początku znajomości może wylewna nie była i nie leciała od razu na głaski z włączonym ogonem na TURBO, ale niektóre psy już tak mają. Ja też! Ja mam swój honor i tak od razu nie lecę do każdego! Chyba, że usłyszę szelest papierka, w który jest zawinięte coś do jedzenia... Wiecie, że inaczej szeleści papierek z czymś niejadalnym?

- Ja też nie lecę do każdego.

- Hedar, ty wcale do nikogo nie lecisz, zacznijmy od tego... Ty CZASAMI ogonem merdniesz jak ktoś przyleci, żeby cię pogłaskać...

Wrócimy do Słodkiej! Czy z nowo poznaną osobą, czy z taką, którą zna już od kilku spacerów - na leśne przechadzki chodziła równie chętnie!



Takiego właśnie psa szukali państwo, którzy pewnego dnia przyjechali do Schroniska. Poznali Słodką, oczy im się zaświeciły... Jeden problem był - mają jeszcze dwie suczki i to nie takie proste, żeby z nimi przyjechać taki kawał i poznać wszystkie czworonożne babki razem. Jedyne wyjście, to pojechać z naszą psiną na miejsce i wtedy zobaczyć, jak to wyjdzie...

To jest właśnie moment, który przespał Hedar. Znaczy kolejny z momentów. Właściwie to się zastanawiam czego on nie przesypia ostatnio...

W każdym razie - nadszedł dzień zagadkowy (bo kto to wiedział jak to wyjdzie?) i pełen nadziei (bo taka szansa!). Zgadały się dwie wolontariuszki i zaczęły się (i Słodką) szykować do drogi. Pozbieranie papierów, kserowanie karty, umowy, druki, wywiady... Strasznie dużo zachodu jest z tym, ale jednak wszystko mu być zgodnie z procedurami. Na końcu krótki spacer, załamanie rąk z powodu wytarzania się suczki w górze piachu... i władowanie Słodkiej do samochodu....

....tak... to było niewątpliwie zadanie najgodniejsze uwagi... Myślałam, że padnę ze śmiechu!

Zapakowały Słodką do bagażnika. To taki bagażnik, że psu wygodnie i dużo miejsca ma! Słodka stwierdziła, że ona nigdzie nie jedzie i mało nie została skrócona o uszy... Psina została przypilnowana z tylnego siedzenia, żeby jednak łba nie pchała w zamknięcie bagażnika i bagażnik został zamknięty. Uff.  Jak już czworonożna była z tyłu, wolontariuszki zaczęły wsiadać do samochodu. Słodka, zobaczywszy otwarte drzwi (nieważne, że przednie), natychmiast postanowiła wysiąść, więc zanim zdążyłam szczeknąć - suczka już przelazła na tylne siedzenie, potem na przednie i potem tylko między nogami i JUŻ była na zewnątrz! Mało się nie popłakałam ze śmiechu, jak wolontariuszki próbowały psiurę zatargać z powrotem do środka! Jedna Słodką trzymała pod pachami, druga pchała zad... Za to wychodzenie i wchodzenie do samochodu z prędkością światła, bez wypuszczania psa, opanowały do perfekcji!

Sama podróż minęła właściwie nieźle. Zresztą, co by się nie działo, warto było dotrzeć do miejsca, które miało być nowym domem Słodkiej...



Zapiera dech, prawda?

W tym miejscu mieszkały już dwie suczki z naszego schroniska. Adoptowane 12 i 14 lat temu! Zapoznanie na szczęście odbyło się bez poważnych kłótni, Słodka trochę poburczała do każdej, ale potem, na spacerze do lasu, już było nieźle. Nawet zaczęła się cieszyć i skakać! Co prawda radość była związana ze spacerem i ludźmi a nie starszymi, ogoniastymi paniami, ale to już było coś, że je ignorowała. Lepsze to, niż burczenie, wiadomo!

Kiedy ten test był już zaliczony, wszyscy poszli na teren posesji, kolejne sprawdzanie... To też Słodka przeszła pomyślnie! Pobiegała, posprawdzała, podchodziła do przyszłych współpsiolokatorek, one podchodziły do niej, wszystko wskazywało na to, że do schroniska wróci samochód bez psa...

Wreszcie decyzja zapadła! Słodka zostaje! Umowa podpisana, część papierów zostaje, część wraca, pies zostaje, smycz wraca, sprawdzanie wszystkiego kilka razy, żeby nie pomylić...

I tak Słodka zamieszkała w raju. Lasy, łąki, cisza, spokój...


- aaaAAAAaaaaa.... 

- no i co? Było takiego rabanu narobić?? Nie spałbyś tyle, to byś wiedział!

- nie ja się mianowałem stróżem, nie ja muszę wszystko wiedzieć! Poza tym ostatnio byłem ważny! Przemeblowanie robili i chwilowo główne biurko stanęło na miejscu mojego posłanka. Mogłem kulturalnie przyjmować interesantów i dbać o porządek w kolejce, o!

niedziela, 13 lipca 2014

Opowiem Wam Bajkę...

...Bajka będzie miała osiem lat.

Długo jak na bajkę? Dla Bajki to niedługo!

Przed ośmiu laty, w pewnej hodowli urodziła się suczka. Dostała metrykę, prawdziwą, poważną, taką, że niektóre kundle tylko pomarzyć mogą! Wynikało z niej, że suczka bynajmniej kundelkiem nie jest, a najprawdziwszym posokowcem bawarskim. Nadano jej imię - BAJKA.

Po jakimś czasie, hodowlę zaczęli odwiedzać dwunożni, chcący za towarzysza mieć bawarskiego czworonoga. Również Bajka pojechała do swojego domu, gdzie dostała domowe imię - Haidi. Dorosła, pewnie nauczyła się wielu rzeczy, może odwiedziła kilka ciekawych miejsc, a zanim choroba zabrała jej wzrok, obejrzała wiele pięknych widoków. Haidi miała jaskrę, to taka choroba, co świat zabiera sprzed oczu. Lata mijały i suczka widziała coraz mniej, ale właściciele dbali, diagnozowali, leczyli, wszystko jak trzeba! Co prawda po kilku latach opiekunowie Haidi stwierdzili, że nie po drodze im razem i się rozeszli, ale suczka oczywiście dalej miała opiekę, u pani, bo pan wyjeżdża tak daleko, że mam za krótkie łapki, żeby pokazać.

................

Pewnego dnia zgłoszenie - w odległym mieście błąka się pies, suka znaczy, brązowa, nieduża. Nasi pojechali i przywieźli chudą, siwopyszczastą, wielkooką psinę.


Na pierwszy rzut oka ma 83 lata! Na drugi rzut oka, żebra miała niepołamane, można było zobaczyć bez problemu:


Nazwali ją Rika. W karcie zdrowia wpisali: w typie posokowca; wiek: 8 lat. Nietrudno było zauważyć, że oczy ma mało zdrowe. Jedno miała jak jakiś robot, co widzi przez ściany! Takie wielkie i wyłupiaste! Oczywiście szybko sprawdzili co jej dolega i leczyli tyle, ile można było w tym stanie...

Suczka była przesympatyczna, jak tylko ludzi usłyszała, to zaraz człapała w ich stronę! Szkoda, że najcześciej jej nos trafiał w metalową siatkę, ale ogonem nie przestawała merdać. Najszczęśliwsza była, kiedy jednak natykała się na czyjeś nogi. Prawdziwe! Żywe! Nie z siatki! Cieszyła się wtedy bardzo, ogonkiem machała jeszcze zamaszyściej, szykowała na spacer. Wolontariusze nie mogli się nachwalić, taka grzeczna, ułożona, idealna na spokojne przechadzki. Do tego przytulaśna i mogłaby właściwie pół spaceru stać i poddawać się głaskom.


Szybko u nas wyładniała, prawda? Żeberka się schowały, sierść jak maźnięta brylantyną! Ciągle zadowolona ze wszystkiego. Z siebie, z człowieka obok, z pogody, z miseczki z jedzeniem, ze spaceru, z drugiego psa za siatką, z trawy, z liści, ze słońca i z wiatru.


Rikę wypatrzyła Fundacja. Właściwie taka odnoga Fundacji, specjalny oddział pomocy posokowcom i psom "w typie". Postanowili, że tak naszej suczki nie zostawią! Poszukali, popytali i napisali "Mamy dom! Tylko sprawdźcie czy Rika koty lubi". Żaden problem! Psina została zabrana na psio-kocie spotkanko. Nos ma dobry, bo wiedziała, że sierściuch niewątpliwie jest w pobliżu, ale kiedy ten ją ofuczał bezczelnie, to suczka kulturalnie, z honorem się wycofała. Takie zachowanie było wymarzone! Szybko poszła informacja do Fundacji, a oni zdecydowali, że w takim razie jest pewne (jak to, że pies ma jeden ogon), że jeśli Rika nie będzie adoptowana do czasu ich przyjazdu, to oni ją biorą!

Po jakimś czasie faktycznie udało im się zorganizować transport i przyjechali po naszą siwopyszczastą psinkę!


Ten uśmiech, prawda? Najszczęśliwszy siwy pysk!

Kiedy udało jej się dotrzeć do domu, okazało się, że wprawne fundacyjne oko zauważyło wśród sierści ledwo widoczne kropeczki... Od razu wiedzieli, co to może oznaczać i natychmiast zabrali się za odkrywanie ile tych kropeczek jest i jak ułożone! Łatwe to nie jest, ale jak się umie... a oni umieją... Udało im się odczytać wszystko co trzeba, a to mogło oznaczać tylko jedno. Rika nie jest psem w typie posokowca. Jest posokowcem, w dodatku bawarskim! Niech to Tyson kopnie, nic się nie przyznawała! Czasami kundle szczekają na wszystkie strony, że na pewno są rasowe i z byle mieszańcem nawet gadać nie będą, a tu taka psia persona i nic! Klasa, co tu pisać...

Wiadomo, że wszyscy się ucieszyli! Przecież wiedząc taką rzecz, można rozwikłać zagadkę schroniskowej przygody! Rika jednak zupełnie nie przejmowała się odkryciem w jej uchu, przecież nic nie było ważniejsze od faktu, że mogła pół dnia odgniatać sobie boki na miękkiej podusi...


Mając numerki z kropeczek z ucha Riki, mogli znaleźć więcej informacji i szybko się dowiedzieli, że Rika w metryce ma imię... BAJKA...

Popytali w mieście, w którym Bajka się zgubiła i jakimś cudem udało im się znaleźć psiodoktora, który się zajmował psiną, kiedy ta mieszkała u właścicieli i kiedy miała na imię Haidi. Powiedział, że faktycznie jej od jakiegoś czasu nie widział i że pójdzie się dowiedzieć co i jak, bo przecież niemożliwe, że taka wychuchana "posokowca" tyle czasu w schroniskowym boksie spędziła!

Wszyscy oddech wstrzymywali, bo taka historia! Właściciel (czy pies, zależy, jak spojrzeć) odnaleziony po dwóch miesiącach! Takie chwile są cudowne! Czasami oglądam ukradkiem wystając zza winkla, jak właściciel idzie ze swoim psem w siną dal, do domu i czasami jest takie szaleństwo, że oczy jakieś mokre się robią.

...długo nie trzeba było czekać na wyniki psiolekarzowego "śledztwa"... Może to lepiej, że Bajka wolała wygniatać zad na poduszkach niż czekać niecierpliwie na wieści.

Otóż - pani "właścicielka" bynajmniej nie była zachwycona faktem, że jej Haidi się odnalazła! Niech ją Tyson...! Kiedy suczka się zgubiła (a może wcale nie zgubiła...), to nikt jej nie szukał, bo przecież po co? Taki kłopot tylko i problem! No wiecie!? Jakbym taką właścicielkę zobaczyła, to bym wystartowała od razu i się rzuciła prosto na kostkę!! Nie to, że wyżej nie sięgnę... wcale nie... po prostu, tam bardziej boli, tak...

................


...i tak historia zatoczyła koło...

Bajka, po zagubieniu się jako Haidi i trafieniu do schroniska jako "Rika - mieszaniec w typie posokowca", znów jest jak najbardziej rasową Bajką, która ma prawdziwy, kochający, zasłużony dom.


Jej teraźniejsza opiekunka twierdzi, że pobyt u niej to tylko tymczasowe rozwiązanie, bo oczywiście Bajka szuka domu na stałe, gdzie posiwieje w spokoju aż do ogona!

są tylko dwa "ale":

- po pierwsze - wcale nie jest pewna, czy Bajka dom znajdzie...

- po drugie  - "tymczasowa" opiekunka zupełnie nie ma pewności, czy zechce ją wogóle oddać, ot co!


Bajki są różne. Całe pogodne, albo częściowo smutne. Najbardziej cieszą szcześliwie zakończenia. Zwłaszcza, jeśli Bajka się kończy radośnie merdającym ogonem!