Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 30 września 2012


IMPREZY, CZ.II

            A we wrześniu nasi wolontariusze znów chodzili po mieście i kwestowali na rzecz schroniska. Znowu troszkę nazbierali. Nie będę o tym szerzej pisać, bo kwesta to kwesta – o niejednej już pisałam. O wiele ciekawiej działo się później.

            Były dni miasta, w którym znajduje się to nasze schronisko. Bezogoniaści się bawili na wielu imprezach, a jedną z nich, całkiem sporą, bo trzydniową, były te no… Oj, trudna nazwa… Fantastyczne Bachanalia, jakoś tak… Na tym bezogoniastym uniwersytecie. I wyobraźcie sobie, że organizatorzy tych Bachanaliów przyszli do schroniska i zaprosili nas, a właściwie mnie, na spotkanie! Bo – powiedzieli – ten mój blog jest całkiem fantastyczny. No i ja jestem fantastyczna![1]

            Zaproszenie przyjęłam, czemu nie. A tu, jak na złość, odezwały się moje stawy! No i nasi bezogoniaści stwierdzili, ze lepiej, żebym została w schronisku. I sami poszli. I opowiadali o naszym blogu i o mnie. I jakaś dyskusja była o bezdomnych zwierzętach i o schronisku….
            Wściekałam się, że tam nie pojechałam, ale tak było lepiej. Paskudnie mi strzykało w łapach i ledwo łaziłam. Nie byłabym dobrą reklamą schroniska. I z całej imprezy dostał mi się znaczek – identyfikator. Troszkę go sobie ponoszę.
                       
Aha! Przypomniałam sobie. Na tych Bachanaliach był bezogoniasty, który wydaje książki z komiksami. I on zainteresował się naszymi komiksami schroniskowymi. Powiedział też, że spróbuje pomóc nam, żeby je wydać! W prawdziwej książce! Która będzie sprzedawana, a dochód z tej sprzedaży pójdzie na rzecz psów w naszym schronisku! Mówił też, że przekona takich różnych znanych bezogoniastych-komiksiarzy, żeby do tej książki coś narysowali!...
Bardzo dobry pomysł! Teraz będą się toczyły dalsze rozmowy i zobaczymy, co z tego wyniknie!

A tydzień potem już byliśmy w Palmiarni, a właściwie pod Palmiarnią. I tam mieliśmy imprezę „Z psami pod palmami”.
           
Piszę – byliśmy, to znaczy Basi bezogoniaści i kilka psów ze schroniska, które miały się zaprezentować w czasie imprezy. Trwała dobre pięć godzin i odbywała się z przygodami.
Każdego gościa, który przyszedł popatrzeć, witali bezogoniaści, ale dziwni jacyś: jeden udawał, że jest zającem, a drugi chodził z małym cielakiem! Tak się zagapiłam, że nawet nie wiem, czy zrobiłam im jakąś fotkę, czy nie… Muszę poszukać… W każdym razie mieli z sobą koszyki i częstowali gości świeżutkimi jesiennymi orzechami.
Cała imprezę prowadził ją taki jeden bezogoniasty. Znałam go, bo kiedyś brał psa z naszego schroniska. A potem się okazało, że wielu bezogoniastych też go zna, bo on występuje w takim jednym kabarecie i w telewizji.
           
No to on zaczął a potem już atrakcja goniła atrakcję. Wszystkich nie pokażę, bo ten dzisiejszy wpis chyba nigdy by się nie skończył. Ale było tak. Grał znany zespół muzyczny.

           
Występowały chyba ze trzy teatry. Takie normalne, bezogoniaste, ale też jakieś takie dziwaczne, jak straszydła. Jak na nie patrzyłam, to mimo woli kły wyszczerzałam i warczałam cicho. I słusznie, bo potem mi się śniły w nocy!

I różni bezogoniaści śpiewali – z muzyką i bez.


            A potem mali bezogoniaści tańczyli dla publiczności.

                       
            No i wreszcie psy. Najpierw jedna znana nam bezogoniasta pokazywała, jak szkolić psa metodami pozytywnymi: bez krzyków, bez nakazów – w zabawie. Oj, co te jej psy umiały! Sama bym chciała tyle umieć!
                       
            Potem było szkolenie psów policyjnych, takich, które tropią mi łapią przestępców. Też było na co popatrzeć. Jeden z naszych bezogoniastych udawał, że jest złodziejem, a jeden pies go łapał, wywracał na ziemię i pilnował. Aż dreszcze przechodziły!
                       
            A potem pokazywały się nasze psy, takie, które koniecznie potrzebują nowych domów, bo pobyt w schronisku im nie służy wyjątkowo: bo któryś nie ma nogi, któryś oka…  W schronisku się wyelegantowały, wyczesały, obróżki twarzowe założyły i wystąpiły z naszymi wolontariuszami. Przyjechały ze mną i co rusz pytały, jak się mają zachowywać, bo nigdy przedtem nie były wśród tylu bezogoniastych. Ale plamy nie dały. Był Fazi, Borys, Wera, Tessa, Gaga… Pisałam już o nich, albo jeszcze napiszę, więc tutaj fotek nie zamieszczam.
            A w środku w Palmiarni też się działo: był nasz zjawa, ten, który nas na co dzień leczy i bezogoniaści mogli się dowiadywać ważnych rzeczy o zdrowiu swoich zwierzaków; był bezogoniasty, który sprzedaje karmę dla psów (sami taką jemy!) i mówił, jak należy psa odżywiać; były bezogoniaste, które malowały dzieciakom buźki i inne, które robiły masaże, i takie, które udzielały pierwszej pomocy, jak komuś przytrafiłoby się nieszczęście i takie, które uczyły bezogoniastych, jak wyraźnie mówić do psa (logopedki to chyba były – trud na nazwa…)

            Wszystkiego nie pamiętam – to nie na psi łeb zapamiętać tyle atrakcji…
            W każdym razie rozdawaliśmy gościom pamiątki ze schroniska: znaczki, naklejki, ulotki, żeby o nas pamiętali i odwiedzali w schronisku. I – oczywiście – adoptowali!
            I konkursy z nagrodami były…
            I deszcz był! Co tylko zeszło się trochę bezogoniastych, zaczynała się ulewa i goście wiali, gdzie mogli. Potem deszcz mijał, impreza ruszała ponownie – do następnych opadów. Szczekaliśmy na chmury, ale nie chciały słuchać. I trochę nam tę imprezę popsuły. Ale i tak wyszło fajnie…
            I już przygotowujemy następną imprezę!

A na zakończenie dzisiejszego wpisu – kolejna opowieść wolontariusza. Czytajcie!

 Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


[1] Pewnie, że jestem!

środa, 26 września 2012



            W sierpniu i teraz niedawno znów pomagali nam dobrzy bezogoniaści. To znaczy odbyły się imprezy ze zbiórką pieniędzy na rzecz schroniska i bezdomnych zwierząt. O tych sierpniowych dotąd nie pisałam, bo mnie na nie nie zabrali. Ale na tej ostatniej byłam. Tak się darłam, że wreszcie przypomnieli sobie o mnie i wzięli, żebym popatrzyła.
            Pomyślałam, że skoro będę pisać o tej imprezie, to i o dwóch wcześniejszych teraz opowiem, choć znam je tylko ze słyszenia.
No więc było tak.
            Najpierw zadzwonili do schroniska młodzi bezogoniaści, którzy wchodzą na takie deski z kółkami i jeżdżą na nich. Chyba nie mają samochodów, albo co… W każdym razie powiedzieli, że będą robić imprezę dla takich samych jak oni, że będzie dużo muzyki, zabawy i że w czasie tej imprezy chcą robić zbiórkę tego, co nie śmierdzi. Na schronisko!
Czemu nie! Nasi bezogoniaści podziękowali, wzięli udział w przygotowaniach i impreza się odbyła. Nazywała się tak jakoś dziwnie… Zaraz, niech sobie przypomnę… Aha! SKATE SUMMER JAM

A potem była kolejna impreza. Tym razem robiona przez tych, co jeżdżą w kółko na motorach i nazywają się żużlowcy. Już parę razy nam pomagali. Tutaj więc wiem, o co chodzi.
Szykował się ważny mecz żużlowy i przed tym meczem, i w trakcie, nasi wolontariusze mieli chodzić i zbierać pieniądze wśród kibiców. Żadnego psa na tę imprezę nie zabrano, bo ponoć za wielu ludzi i za głośno! Też powód! Jak byśmy ludzi nie widzieli i hałasów nie znali! Sami potrafimy wrzeszczeć tak, że każdy motor zagłuszymy. No ale jak nie, to nie!
Nasi bezogoniaści, pracownicy i wolontariusze, poszli na ten mecz i zbierali do puszek.
          

            Po imprezach nasi bezogoniaści siedli sobie i policzyli to, co nie śmierdzi. Trochę się tego nazbierało. Przyda się. Może kupi się za to drewno i węgiel, bo to niby do zimy jeszcze daleko, ale już powoli myśleć o niej trzeba. Albo coś innego potrzebnego… 


A teraz tak: wiecie już, że w naszym schronisku jest kilka psów, które i pisać, i czytać umieją. Ale to wszystko stare psy, a co tu dużo gadać – pies nie trwa wiecznie. Trzeba więc uczyć młodsze, żeby ta nasza psia wiedza nie zginęła. No to próbujemy. Głównie szczeniaki, ale łatwo nie idzie. Młodego psa do nauki zapędzić trudniej niż na drzewo! Podobno bezogoniaści ze swoimi młodymi mają podobny problem. Wiem, co szczekam, bo niedawno był u nas taki bezogoniasty, co na uniwersytecie pracuje. I skarżył się, że ci jego studenci do nauki to… ech! No to wzięliśmy się na sposób. Z kilkoma suczkami, którym Wielki Dog dał talent w łapach, stworzyliśmy trochę komiksów – więcej oglądania niż czytania. I to dajemy naszym młodym. Za taką naukę biorą się chętniej. A że to dla młodych, więc przerobiliśmy na komiksy stare psie baśnie. Przy okazji tradycję się zachowuje. Ciekawe, nie powiem, są te opowieści pradziadów naszych. Bezogoniastym tak się kiedyś spodobały, że…
Zresztą, sami poczytajcie (czy raczej: pooglądajcie)! Zaczynamy publikować zbiór rysunkowych bajek „Za siódmą budą, za dziewiątą wiatą…”
Aha, jeszcze jedno! Te nasze schroniskowe suczki-plastyczki się zbuntowały i zaszczekały: „Koniec z anonimowością! Chcemy naszych imion! Niech bezogoniaści wiedzą, kto tworzy te rysunkowe dzieła sztuki!” Spytałam zjadliwie: „Naprawdę tego chcecie?” A one popatrzyły na siebie, coś tam powarczały jedna do drugiej i odpowiedziały w końcu: „Nooo, może nie prawdziwych imion. Ostatecznie artysta musi być skromny! Wystarczą nasze pseudonimy! Bezogoniaści autorzy też tak robią!”
Co prawda, to prawda! Pan stróż nam opowiadał o tych pseudonimach, że to teraz takie modne wśród bezogoniastych. Dobrze więc, niech będzie. Pierwszą baśń-komiks pt. „Psie wędrowanie” rysowała sunia Gry… tfu, o mało nie zdradziłam prawdziwego imienia! No to niech będzie, na przykład jakieś nazwisko bezogoniastej: Aleksandra Kochan!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce




niedziela, 23 września 2012


Jak zadzwonił telefon, to sobie pomyślałam, że wreszcie będzie coś nowego. Było, ale nie całkiem. Były koty w pomidorach.
Mówił jakiś starszy bardzo bezogoniasty, że chciałby koty z dziełek oddać do schroniska. Pięć małych z matką. A wiadomo, że takich wolnożyjących nie przyjmujemy, więc nasi zaproponowali pomoc w znalezieniu im domów: fotografie, strona internetowa – i tyle. Bezogoniasty nie miał nawet nic przeciwko temu, tylko poprosił, żeby mu te zdjęcia ktoś zrobił, bo on nie potrafi i nie ma czym. Uff!
No to nasi pojechali. A ja z nimi. Wpierw po tego staruszka, bo bez niego mogliby w plątaninie działek nie trafić we właściwe miejsce, a potem, z nim, w te ogrody! A bezogoniasty opowiadał: Kotka z małymi weszła mu do domku, a on tam ma wiele do zrobienia. Jakiś czas były, ale przeszkadzały. No i żona zrobiła raban, żeby je zabrać. Sąsiedzi się zlecieli, jedni radzili pogonić paskudztwo, inni – żeby potopić, ale wreszcie ustalili, że przeniosą koty na inną działkę, na której właściciel bywa codziennie. I potem zawiadomić schronisko.
Jak uradzili tak zrobili.
Kotki z matką siedziały sobie w małej szklarence, w której rosły pomidory. I te sierściuszki z pomidorami rosły sobie też. Spłoszone były po tej przymusowej przeprowadzce, która miały dwa dni wcześniej, ale dały się sfotografować:
                      
Oj, mógłby je ktoś zabrać spośród tych pomidorów!

A parę dni wcześniej zadzwonił inny starszy bezogoniasty. Upatrzył sobie na naszej stronie internetowej pewnego kota, dorosłego samczyka. Nasi się ucieszyli, bo dorosłe sierściuchy rzadko budzą zainteresowanie – wszyscy wolą maluchy. Bieda w tym, że ten wybrany mlekopij akurat tego dnia, wcześniej, poszedł do nowego domu. Taki rzadki zbieg okoliczności. Ale temu, kto dzwonił, nasi zaproponowali Puma.
           
Nachwalili się go tyle, że aż mdło mi się zrobiło. Bo kot w porządku, jak na sierściucha, ale znowu nic takiego nadzwyczajnego, moim zdaniem. Tak czy inaczej starszy bezogoniasty dał się przekonać i powiedział, że po niego przyjedzie.
Ale przeszedł jeden dzień, drugi, jeszcze parę – a bezogoniastego nie widać. Widać znów słomiany ogień!
Aż tu proszę, przyszedł! Z Pumem się zobaczył, spodobali się sobie i jeszcze jeden stary sierściuch poszedł do nowego domu. Bardzo dobrze!

I całkiem świeża historia, która spowodowała mały popłoch w schronisku. Wpada do biura całkiem spory bezogoniasty z kotem w klatce i w krzyk: Pogryzł mnie, pewnie wściekły! Policja kazała mi go tutaj przywieźć! Bierzcie go!
No to nasi wzięli i patrzą: mały, czarny, ma może miesiąc… Spanikowany tak, że mu oczy wyłażą!
I wściekły??... Skąd go pan ma?... Byłem na działce i on mnie pogryzł!
Pokręciłam łbem i zawarczałam. Nasi bezogoniaści zachowali spokój. Ale czasem o to trudno. Po co bezogoniasty czepiał się kota? Przeszkadzał mu? Pewnie żył sobie spokojnie na tych działkach, a tu nagle ktoś go łapie i to pewnie niezbyt delikatnie. Przestraszył się sierściuch i złapał za palec zębami…
O żadnej wściekliźnie, oczywiście, mowy nie było! Mały zdrów jak ryba. No ale siedzi w klateczce na obserwacji i jeśli się wścieknie, to z nudów!

          
A inny bezogoniasty przyniósł persa. Żeby oddać. Sierściuch był taki wystrzyżony, aż żal było patrzeć. A powód? Dziecko się bezogoniastym urodziło, więc kot w odstawkę. A dziecko uczulone?... Nooo, chyba nie, ale nie będziemy ryzykować.
Zaryzykowałabym i kłapnęła go kłami w łydkę, ale stał za daleko. Zresztą na takich zębów szkoda…
Stanęło na tym, że nasi bezogoniaści kota nie przyjmą – schronisko dla bezdomnych zwierząt nie przyjmuje „domnych” -  ale pomogą temu młodemu tatusiowi znaleźć nowy dom dla persa. A on sam się zobowiązał, że będzie również szukał.
No, zobaczymy!

A na zakończenie – teraz tak będzie, przez pewien czas, każdej niedzieli – kolejna historia opowiedziana przez jednego ze schroniskowych wolontariuszy.
 

 Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce






środa, 19 września 2012



Historia całkiem niedawna i prawie zupełnie nieprawdopodobna! Pewien bezogoniasty jechał rano z niewielkiej miejscowości do naszego miasta. Przez las wiodła droga. No i jedzie sobie szosą i w pewnym momencie widzi, że dogania bociana! Zwolnił. A ten bocian leci sobie też w kierunku naszego miasta, nad drogą, prawą stroną, niziutko, tak że gdyby bezogoniasty przyspieszył, walnąłby go w tylne pióra!
Samochody jadące z przeciwka  też zwalniają i kierowcy gapią się z otwartymi ustami na dziwo!
A bocian nic. Dopiero, gdy las się skończył i zaczęły się pola, ptaszysko skręciło i poleciało sobie na skróty.

Następnego dnia rano telefon do schroniska: na niedalekim osiedlu, na wieżowcu, siedzi sobie bocian. Pewnie chory, bo się nie rusza. Nasi zaraz zadzwonili do zarządców tamtego bloku, spotkali się z jednym z nich (sami nie wleźliby na dach, bo zamknięte) i drałują po cichutku na górę. Otwierają właz, wychodzą cichutko…
Bocian dostrzegł ich kątem ślepia, rozpostarł skrzydła i odleciał. A zaraz potem z sąsiednich dachów poderwało się stado innych ptaków, gołębi chyba i poleciało za nim. Goniły go?...
Minęło może pół godziny i kolejny telefon, z niedalekiej ulicy: bocian samobójca łazi po wysepce na środku ruchliwej drogi, zaraz wejdzie na jezdnię i wpadnie pod samochód! Przyjeżdżajcie!...
No to znowu do samochodu i w pogoń za bocianem, który oczywiście nie czekał.
I następny alarm: bocian na dachu baraku. Oj, chory chyba, bo taki jakiś nieruchawy! Trzeba mu pomóc! Nasi: wiemy, monitorujemy ptaka! Zabierzemy, jeśli okaże się, że jest rzeczywiście chory albo ranny,. Bo jak na razie całkiem nieźle sobie radzi. Ucieka, gdy chcemy go złapać. Nie ma problemów z łapaniem. Dzwoniący: to może go chociaż nakarmić, co? Nasi: jak pan chce, proszę bardzo: ostrożnie podrzucić mu grubo zmielone mięso z pokruszonymi kawałkami kości. Żadnych kanapek!... Dzwoniący: ahaaa…
Potem były jeszcze ze dwa telefony i następnego dnia kilka. Wciąż z tej samej okolicy. Aż wreszcie bocianowi znudziło się miasto i odleciał sobie.
A my się tutaj zastanawiamy, czy ten bocian z miasta, to ten sam bocian, który wcześniej leciał nad szosą zgodnie z zasadami ruchu drogowego…

Minęły ze dwa tygodnie i kolejna niecodzienność!
Tacy jeszcze młodzi bezogoniaści z innego stowarzyszenia, które chce pomagać zwierzętom, przywieźli do schroniska łabędzia! Późnym wieczorem to było! Tym młodym się pewnie wydawało, że schronisko dla psów i kotów to dla ptaka odpowiednie miejsce. No bo taki łabędź ma łeb i ogon? Ma! A jest biały, jak niektóre psy? Ano, jest! A łapy ma cztery? Ma! Co prawda dwie na dole i dwie na górze, ale co to za różnica! Może tylko tyle, że nie szczeka i latać potrafi. A jak pies polatać spróbuje, to sobie łeb rozwali. Poza tym – łabędź to prawie pies.
Pan stróż przyjął ptaka i zamknął go w wolierze dla kotów (sierściuchy już poszły spać do kociarni). Coś tam miał ze skrzydłami i latanie mu nie wychodziło. No i ptaszysko siedziało tam sobie nastroszone i syczało na wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu, obojętnie, zwierz czy bezogoniasty. 
A rano zawiadomiono jednego uczonego z uniwersytetu, który zajmuje się ptakami. No to szybko przyjechał i zabrał łabędzia w miejsce, do którego będzie bardziej pasował.
Nie jestem jakąś szczególną zwolenniczką łabędzi, ale życzę mu, żeby szybko wyzdrowiał!

A na koniec coś z naszego podwórka. Psiego. W ubiegłym roku zamieszczaliśmy na blogu scenariusze do serialu telewizyjnego z życia psów. To były takie prawdziwe historie zwierząt, które trafiły do schroniska. Powiem nieskromnie, że się podobały. No i wszyscy tutaj zdecydowali, że trzeba pisać następne odcinki, bo ciekawych, wzruszających i strasznych psich żywotów nie brakuje. Wystarczy pogadać z jednym czy drugim nowym, który do nas trafia. Zabraliśmy się więc do zespołowej roboty i od dzisiaj prezentujemy Wam kolejne odcinki serialu „Zdarzyło się psu”. Miłej lektury

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce






 

niedziela, 16 września 2012



            Bezogoniaści mają czasem dylemat: i chcieliby, i boją się…
            Akurat w tych przypadkach dali sobie radę z własną niepewnością. W porządku bezogoniaści.

            Przyniosło do nas jednego bezogoniastego, w średnim wieku, średniego wzrostu… Przyprowadził psa na smyczy. Zwierz grzecznie szedł przy nodze, do biura wmaszerował spokojnie, siadł przy bezogoniastym, z którym przyszedł i czeka. Wystawiłam łeb zza biurka, żeby mu się przyjrzeć, on  też zerknął na mnie, ogonem merdnął, mrugnął, a w tym czasie bezogoniasty zagadał: Znalazłem psa… oddać przyszedłem…. Kiedy pan znalazł, gdzie, jak się pies zachowywał… Odpowiadał na te pytania i wszyscy widzieli, że kłamie. Ale jak mu to udowodnić?
Bezogoniasty poszedł sobie, a jeden z naszych wziął psa do kojca. Biedny czworonóg zgłupiał. Ale co miał zrobić? Poszczekał, powył…
A po paru godzinach bezogoniasty wrócił. Czy może raczej przyprowadziła go żona. Ona weszła do biura, on został na zewnątrz. Żona siadła i w bek: chcę zabrać przyprowadzonego psa z powrotem. Bo to nasz pies. Ale sąsiedzi z bloku wciąż mieli o tego zwierzaka pretensje, że głośny, że szczeka na wszystkich. I w domu szczeka, i na dworze. Wytrzymać ponoć nie można!... No i mąż bezogoniastej wściekł się, wziął psa i przyprowadził do schroniska…
Ale jak wrócił do domu, siedli sobie, pomyśleli, pogadali i przyszli psa odebrać.
A sąsiedzi?
A sąsiedzi mogą nam…
Gdyby wciąż mieli pretensje, to proszę skierować ich do nas. Pogadamy z nimi od serca, powiedzieli nasi bezogoniaści. A swoją drogą warto, żebyście państwo porozmawiali z treserem. Może coś się da zrobić tym szczekaniem…
I pies wrócił do domu. Nie zdążyliśmy nadać mu imienia, nie mamy jego fotki, ale mamy nadzieję, że przestanie denerwować sąsiadów tym, że zachowuje się jak pies.

Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się w schronisku starsza bezogoniasta. Wiele lat mieszkała i pracowała daleko, w innym kraju. Zarobiła trochę tego, co nie śmierdzi i na stare lata wróciła do naszego miasta. Kupiła sobie tu mieszkanie i zaczęła spokojnie żyć.
A pewnego dnia przyplątał się do niej psiak. Kundel, niewielki, ciemny, dorosły już… Raz przeszedł się z nią po zakupy, drugi raz… Na spacer się wybrał. No to zaprosiła w końcu na posiłek. I jakoś tak się stało, że został. Dogadywali się.
Tylko że i ten psiak szczekał, gdy tylko usłyszał, że ktoś idzie po schodach. Upomniany raz i drugi milkł. Ale tylko do czasu, póki nie usłyszał następnego bezogoniastego poruszającego się na klatce schodowej.
Większość sąsiadów przyjmowała to spokojnie – za wyjątkiem jednego. Ze dwa razy spotkali się na schodach czy przed domem i doszło do awantury, wyzwisk, gróźb… Starsza bezogoniasta dała się zastraszyć i przyprowadziła psiaka do schroniska.
Po powrocie do domu siadła, odparowała, popatrzyła na psią miskę, której nie zdążyła sprzątnąć i – jak to mówią bezogoniaści – krew ją zalała. Nie będzie nią jakiś sąsiad nieużyty pomiatał!
I na drugi dzień była z powrotem w schronisku. Popracuje z psem w domu, w końcu zwierzak oduczy się szczekać w mieszkaniu. We, jak sobie z tym poradzić, bo to ponoć nie pierwszy jej pies.

To tylko dwa wypadki z ostatnich tygodni. I dwa psy, którym się udało, bo ich bezogoniaści się nie przestraszyli. I dwa wolne miejsca w schronisku, które i tak długo wolne nie pozostały. Bo następnego dnia…
Ale o tym kiedy indziej. Teraz jeszcze jedna miła historia.

Prawie rok temu jedna bezogoniasta przyprowadziła do schroniska ślepego psiaka. Znalazła go, gdy zagubiony kręcił się po ulicy. Cud, że go jakiś samochód nie potrącił! No więc złapała go i dostarczyła do nas. Nazwaliśmy go tutaj Muffin.
           
Szybko się zadomowił, dawał sobie radę całkiem niezgorzej jak na psa, który zupełnie nie widzi. Był oczkiem w głowie naszych bezogoniastych, bo prócz kalectwa okazał się przemiłym zwierzakiem. Bez szans na adopcję, no bo kto takiego weźmie.
No i miesiące mijały, aż wreszcie niedawno ta bezogoniasta, która przyprowadziła Muffina do schroniska, wróciła. Okazało się, że później często wchodziła na nasza stronę internetową i sprawdzała, czy Muffin znalazł dom. I robiło się jej coraz bardziej przykro. Aż wreszcie nie wytrzymała i przyszła zabrać kundelka do siebie.
Chyba nie mógł trafić lepiej!

A na zakończenie dzisiejszego wpisu – kolejna opowieść wolontariusza: tym razem o Tysonie.

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

środa, 12 września 2012



KTOŚ PRZYCHODZI, KTOŚ ODCHODZI

Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, jak zawsze…

Z niedalekiego miasta nasi przywieźli Żubra. Łaził tam bez celu (i żarcia!) po ulicach. Dostał takie imię, bo kawał samca z niego, chociaż młody, może półtoraroczny. Ale silny jak rzadko! Nic dziwnego, to mieszanka malamuta z husky.
                       
Jak większość z nas - gdy tu trafił, to mu trochę zrzedła mina, zwłaszcza jak wszystkie psy na powitanie zawrzasnęły chórem. To na każdym robi wrażenie. No więc Żubr schował się trochę, ale przywykł do nowych warunków szybko. Kiedyś pewnie miał jakiś dom, bo bezogoniastych się nie boi, a samochody uwielbia – gdy jakiś widzi, próbuje się pchać do środka, podróżnik jeden. Ale na razie nigdzie się nie wybiera. Siedzi i czeka na kogoś, kto go adoptuje.

Takiego kogoś znalazł sobie Magnum, dorosły, trzyletni kundelek. Czarny, z brązowymi łapkami.
                       
To była adopcja z przygodami. Upodobał go sobie starszy już bezogoniasty. Nawzajem przypadli sobie do gustu. No i po podpisaniu umowy adopcyjnej poszli sobie powolutku ku nowemu życiu, jak to mówią…
Tyle, że po godzinie Magnum był z powrotem w schronisku, a właściwie pod bramą. Siedział tam sobie i szczekał! Nasi, oczywiście, zaprowadzili go do kojca, a sami zadzwonili do starszego bezogoniastego. I co się okazało? On przyjechał po psa miejskim autobusem. I wrócić z psem do domu chciał tak samo! Potupali sobie na przystanek, autobus zajechał, pan do środka, a Magnum zaparł się: on to akurat nie Żubr, samochodami nie jeździł. No więc pan w jedną, a pies w drugą. Nim doszli do porozumienia, Magnusowi udało się wyrwać łeb z luźno zapiętej obroży – i w długą!
Polatał trochę po okolicy, na świat popatrzył, ale że do schroniska było niedaleko, a pora obiadu się zbliżała, to wrócił.
Gdyby ten bezogoniasty powiedział, ze pojadą autobusem, to nasi by ich odwieźli schroniskowym samochodem, a tak – było trochę nerwów. No ale skończyło się dobrze. Magnum jest w nowym domu i nie narzeka.

Nie narzeka też Serdel. Pamiętacie? Pisałam o nim, o tym najłagodniejszym potworze, jakiego poznałam.

Wzięli go do siebie młodzi bezogoniaści. Mówili, że to ich kolejny pies ze schroniska, że parę lat temu też wzięli jednego, ale odszedł – starość… Chyba rzeczywiście tak było… Jak przez mgłę przypominam ich sobie, tamtego dawnego psa też. Ale jak on miał na imię?... To już tak dawno…
Jak by nie było, ci młodzi poodwiedzali Serdla, pochodzili na spacery i ostatecznie zabrali go. Bardzo dobrze! Chociaż z drugiej strony trochę mi żal, bo się do niego przyzwyczaiłam. Fajna bestia była… Mam nadzieję, że czasem podeśle jakieś wieści o sobie.

I Cziki też już nie ma. To taka starsza już, pewnie siedmioletnia amstafka. Przyjechała do nas z niedalekiego przytuliska, gdzie siedziała dłuższy czas i cierpiała, bo miała kłopoty z żołądkiem. Tu u nas od razu zaczęli ją leczyć i dziś jest już w porządku.
                       
Ta suczka też miała kiedyś dom. Do bezogoniastych odnosi się bardzo przyjaźnie, chociaż z innymi psami nie chce mieć nic do czynienia. Warczy i boczy się.  No więc nie czuła się w schronisku najlepiej. Zna podstawowe komendy: potrafi usiąść, podać łapę, położyć się, poprosić ładnie… I jest niebrzydka. Mogłaby prędko znaleźć sobie nowy dom, tylko ten wiek… No to nie dawaliśmy jej wielkich szans.
A tu – proszę. Przyszła do schroniska jedna bezogoniasta i stwierdziła, że Czikę zabiera. Ale mimo że grzeczna, to jednak amstafka, pies, który może być niełatwy. No więc bezogoniasta przychodziła parokrotnie, poznawała się z Cziką, zabierała na spacery, wreszcie odbyły obie szkolenie z treserem – jak zwykle w takich wypadkach się dzieje. Ten treser zdecydował, że bezogoniasta poradzi sobie i nie da się zjeść. No i Czika poszła do nowego domu!

Za to przybyło nam – od razu – pięć innych psów! Ale o tym opowiem za następnym razem, bo teraz będzie o czymś innym!

Każdy pies ma swoją własną, prywatną historię, wiadomo. I swoją historię ma też każda rasa! Nawet kundle ją mają! No i psy - obojętnie, jamniki, pudle, boksery czy najzwyklejsze mieszańce – gdzieś głęboko w pamięci przechowują wiedzę o przeszłości swego rodu. Matki im opowiadały, ojcowie, inne psy… I tak z pokolenia na pokolenie. U bezogoniastych, z tego co wiem, jest podobnie. Tylko że bezogoniaści swoją historię spisują. A psy nie. Przynajmniej do tej pory.
Tu u nas, w schronisku, jak wiecie, psie życie intelektualne kwitnie. No to poszczekiwaliśmy sobie niekiedy w wiatach na ten temat. I postanowiliśmy odtworzyć dzieje psiego gatunku. Dla potomności. Bezogoniaści, którzy zawsze koło nas się kręcili, napisali już coś na ten temat, ale oni przecież nie wiedzą wszystkiego. Chociaż zdaje się im, mądralom, że wiedzą. Ale kto lepiej od psa potrafi opowiedzieć psie dzieje? Zabraliśmy się więc do tego. Pół roku przypominaliśmy sobie wszystko, co pamiętamy na ten temat. Nawet okoliczne psy, te, które mają własne domy, pomagały nam. Tak jak w przypadku psiej mitologii. I oto nadszedł czas, żeby przedstawić wyniki naszej pracy. Od dziś prezentować więc będziemy „Psiedzieje w piętnastu szczekach”. Czytajcie i uczcie się, bo oto przed wami prawdziwa historia psów przez nie same opowiedziana. 
  
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


niedziela, 9 września 2012




Różni bezogoniaści pojawiają się w naszym schronisku…

Jeszcze miał kawałek drogi do biura, a już poczułam, że idzie. I to nie nosem, jak to psy, wiecie… Tylko ziemia zaczęła się troszkę trząść. Uszy postawiłam na swoim legowisku w korytarzu i przezornie polazłam do bezogoniastych. Siadłam między biurkami i czekam.
No i wszedł. Ogromny był, zwalisty… Za nim drugi, do towarzystwa chyba, ale już normalnego wzrostu, jak większość bezogoniastych.
Dzień dobry! Po psa przyszedłem. Jednego miałem, ale mi zszedł niedawno. No to chciałem wziąć drugiego do obejścia, bo pusto jakoś… A pies na stróża, czy taki bardziej ozdobny panu potrzebny?... Na stróża. Dobrze będzie miał u mnie. Terenu dużo, żarcie tylko naturalne, żadnych tam, panie, sztuczności!... No cóż, to zapraszam, poszukamy odpowiedniego!
I poszli między wiaty.
Niedługo trwało i olbrzym wybrał sobie Kolosa! Ten będzie w sam raz!...
                      
Stali i patrzyli na siebie przez kraty. Kolos spodobał się bezogoniastemu, a bezogoniasty Kolosowi. Tylko jakoś…
Dobrze, mówi nasza bezogoniasta, w takim razie zapraszamy na spacer! Weźmie pan psa i pójdziecie do lasu. Poznacie się trochę, przywykniecie do siebie… Sam mam z nim iść?... Ano, sam!... Aaa  nie zeżre?... Hm…
Nasza bezogoniasta zawołała pracownika: wyprowadź panów na spacer z Kolosem. Pilnuj, żeby nie zjadł od razu!... Dobrze… A potem idźcie na wybieg. Niech się pies oswoi z nowym właścicielem będąc bez smyczy… Dobrze…
Kolos wylazł z kojca, wyciągnął się, łeb podniósł, urósł jakoś, za to ogromny bezogoniasty zaczął maleć w oczach! Kolos to widział, ja to widziałam, ale nasi bezogoniaści chyba nie. No i poszli na spacer.
Nie wiem, czy to dobrze, jak bezogoniasty czuje za duży respekt przed psem. Różnie może się to skończyć… Kolos pojechał do nowego domu. Mam nadzieję, że na zawsze…

Dość dawno temu, bo jeszcze ubiegłej jesieni, zadzwoniła do schroniska jedna bezogoniasta. Zgłosiła zaginięcie psa, pytała, czy jest on może u nas. Nie było. Nasi bezogoniaści poprosili, by dostarczyła zdjęcie zwierzaka, to się je wraz ze stosowną notką umieści na stronie internetowej schroniska. I na tym się sprawa zamknęła.
Do czasu. Bo po paru dniach zadzwoniła znów. Z tym samym pytaniem. A potem jeszcze raz.
Wreszcie zjawiła się w schronisku ze zdjęciem. I z problemem. Bo zwierzę, które zginęło, terier zresztą, było już dorosłe, a bezogoniasta miała tylko jego fotografię jako szczeniaka. Ale cóż, musiało wystarczyć. Bezogoniasta zaczęła opisywać wygląd dorosłego psa: był taki śliczniutki i mordeczkę miał taką o, tycią, taką maluśką (i pokazywała na paznokietku, jaką maleńką miał mordeczkę ten dorosły pies…), i oczka takie, i uszka…
No tak…
Poszła.
Wróciła po miesiącu. Pies się nie znalazł, więc postanowiła poszukać go u nas. Bo on na pewno tu jest, tylko nasi bezogoniaści go przed nią chowają!
No więc została oprowadzona po całym schronisku, po wszystkich wiatach i pomieszczeniach. Niczego, oczywiście, nie znalazła.
Znowu przeszło parę tygodni i bezogoniasta wróciła. Tym razem miała z sobą tę nieszczęsną fotografię szczeniaka i porównywała z nią wszystkie schroniskowe psy. Jej terierek zmienił się w międzyczasie w terierkę: ona tu pewnie jest i wy zamierzacie ją wysterylizować, ale ja zabraniam, ja ją zabieram!... Miła pani, nie ma tu pani zwierzęcia… Jak to nie, a ten?... – i pokazuje na kundelka, trochę podobnego do czau-czau… Proszę pani, to przecież zupełnie inny pies, proszę popatrzeć!... To ja tu przyjdę z braciszkiem mojej suczki i porównamy!...
Nasza bezogoniasta przeprosiła ją w końcu i wróciła do biura, gdzie czekali inni interesanci. A tamta bezogoniasta chodziła po wiatach, przymierzała się do coraz innego psa i wracała do biura twierdząc, że teraz znalazła tego/tą swoją zgubę. I znów wychodziła. I znów wracała…
Nasi mieli dość. Współczucie współczuciem, ale przecież pracować trzeba! Zadzwonili po policję. Słysząc rozmowę z mundurowymi, bezogoniasta szybko wyszła…
I nie wróciła już. Przynajmniej na razie.

A niedawno z odległego miasta przyjechała bezogoniasta z synem, nastolatkiem. Autobusem przyjechali. Młodzian postanowił adoptować psa – to musi być husky.
Dobrze. Gdzie państwo mieszkacie?... W bloku… W takim razie husky to nienajlepszy wybór. Zwierzak będzie nieszczęśliwy, on potrzebuje przestrzeni, ruchu jak najwięcej. Może jednak weźmiecie państwo innego psa? Mniejszego? Mamy śliczne szczeniaki. Chociaż zaraz! Jest tu u nas suczka husky, Tesa. Była chowana w bloku, jest przystosowana do takich niezbyt komfortowych dla husky warunków. Chodźmy, zobaczycie ją państwo!
                       
I poszli na wybieg, gdzie akurat latały nasze schroniskowe husky. Po drodze nasza bezogoniasta opowiadała im o Tesie: że młoda, miła, ale mała jak na husky, trochę słaba, no i ma sztywną nóżkę. Jeśli zdecydujecie się państwo  na nią, to nasz pracownik odwiezie was samochodem do domu. Bo z dużym psem nie poradzicie sobie w autobusie.
Chłopakowi na widok biegających husky zabłysły oczy. Tesa ganiała z Zorrem i jeszcze jakąś suczką. Widać było, że kuleje, ale poza tym nic jej nie brakowało.
Mamo, bierzemy ją!... Synuś, a może się jeszcze zastanów, co?... Nie podoba ci się, że kulawa?!... No nie, ale może najpierw obejrzyjmy szczeniaki, co?...
Nasza bezogoniasta zaproponowała, by się zastanowili spokojnie, przeprosiła i poszła do biura. Ja zostałam. A mama zaczęła przekonywać syna. Co mówiła? Że nieładna, że kłopot, że pewnie lekarze, wydatki, że jak brać, to zdrowego psa… O, ten mały, zobacz, jaki śliczny! I żywy jaki! I zdrowy! I szybciej się przyzwyczai! I kłopotów mniej!...
Trwało to trochę. Ale syn dał się przekonać. Wrócili do biura zdecydowani na Monę.
                      
Po podpisaniu umowy mamusia zaczęła się dopytywać o samochód, ale syn coś tam mruknął do niej i opamiętała się. Poszli.
A Tessa będzie czekała na innego bezogoniastego. Może też będzie młody, miły i przyjdzie do schroniska bez mamusi.

UWAGA, UWAGA! Wakacje się skończyły, odpoczęliśmy, można się brać do pracy naukowej! Wolontariusze też odpoczęli i też się wzięli. W szkołach, na uczelni i gdzie tam jeszcze. A z rozpędu zaczęli pisać swoje wspomnienia! A my je będziemy prezentować na blogu. Co tydzień jedno. Zaczynamy od historii opowiedzianej przez Magdę. 

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

środa, 5 września 2012


Hugo, jeśli miałby iść do adopcji, musiałby trafić na naprawdę nieprzeciętnych bezogoniastych. To owczarek, śliczny, rasowy, ale zabiedzony. Widać, że chory. Bo jest chory, nieuleczalnie, na trzustkę. Może jeść tylko specjalną karmę i musi brać leki – do końca życia. A to znaczy, że w utrzymaniu nie będzie najtańszy…
                      
Ale znaleźli się tacy młodzi bezogoniaści, którzy mają gospodarstwo agroturystyczne. Przez dwa tygodnie prawie codziennie przyjeżdżali do Huga i łazili na spacery, on aportował, piłeczki przynosił – polubili się. Pod koniec przywieźli ze sobą ojca, żeby poznał psa. A Hugo nie czekał, tylko od razu siadł i podał tacie łapę – mądre psisko!
W międzyczasie ci młodzi przygotowywali się na przyjęcie Huga: budowali kojec, stawiali budę krytą gontem, kupowali specjalistyczną karmę i wszystko, co będzie potrzebne, żeby zwierz czuł się u nich dobrze.
Aż wreszcie zabrali Huga i… Zresztą, niech sami opowiedzą:

„Dzień dobry! Przesyłamy kilka zdjęć z pierwszego tygodnia Huga w nowym domu i spieszymy donieść, że ma się znakomicie. Tak jak należy Hugo dostaje tabletkę przed każdym posiłkiem (na razie karmimy go tylko specjalną suchą karmą, którą dostawał w schronisku, ale jeśli dalej tak będzie, to chcemy spróbować podawać mu czasami ryż z kurczakiem, żeby miał jakieś urozmaicenie) . W każdym razie podawanie leków i karmienie psa z chorą trzustką naprawdę nie jest żadnym problemem (to na wypadek, gdyby czytał to ktoś, kto się zastanawia nad adopcją takiego psiaka), a koszty wcale nie są tak duże, jakby się mogło wydawać. Hugo ma teraz dużo ruchu, chodzi na spacery po lesie, aportuje, bawi się swoją ulubioną psią oponą nie wspominając już o piłeczce – czasami ma tylko problem jak nieść w pysku kij, oponę i piłkę jednocześnie! Okazało się, że Hugo ma niesamowitą umiejętność tropienia zwierzyny w lesie!! Kiedy poczuje trop, jest w stanie iść dwie godziny po lesie z nosem przy ziemi. Staramy się uczyć go – pokazywać, co wolno, a czego nie wolno, ale i tak planujemy posłać go „do szkoły” – to bardzo radosny i inteligentny pies, ale jeszcze dużo musi się nauczyć, a jego naturalne zdolności trzeba dobrze wykorzystać. Jedyny problem, jaki się pojawił to to, że Hugo bardzo chciałby ganiać nasze koty. Na razie wolimy nie ryzykować konfrontacji . Oczywiście nie izolujemy zwierząt od siebie całkowicie, powoli się poznają. W związku z tą sytuacją z kotami Hugo na razie mieszka w kojcu, nie da rady zaprosić go do domu. Kojec ma powierzchnię 25m² , Hugo ma też bardzo dużą ocieplaną budę, w której najwyraźniej bardzo lubi siedzieć – wystawia głowę i łapy i obserwuje, kto podchodzi pod dom. Naszym zdaniem Hugo już doskonale wie, że jest u siebie, sygnalizuje szczekaniem, kiedy tylko ktoś przechodzi koło domu albo podchodzi pod dom – jednym słowem pilnuje swojego stada. Na razie, zgodnie z Państwa radą, Hugo chodzi na spacery tylko na smyczy, a jeśli po drodze znajdziemy polankę (Hugo już doskonale pamięta, gdzie są odpowiednie polanki), przypinamy do smyczy dłuuuuugą linkę i wtedy pies ma więcej swobody, może też aportować, co uwielbia! Mamy nadzieję, że uda się „uregulować” sprawy kocio-psie tak, żeby Hugo mógł być też z nami w domu (jeśli będzie chciał oczywiście) .
Pozdrawiamy serdecznie!”
                      

Ot, jeszcze jedna adopcja, do której śmieją się psie pyski!
Ale dwa tygodnie później dostaliśmy następną wiadomość:

„Dzień dobry. Zgodnie obowiązkiem wynikającym z umowy adopcyjnej chciałabym poinformować, że Hugo wczoraj podczas zabawy nagle stracił władzę w tylnych łapach. Od razu pojechaliśmy z nim do lecznicy [do naszych zjaw – przyp. Majka]. Okazało się, że ma zwyrodnienie jednego z kręgów kręgosłupa i czasami ucisk powodujący bezwład może się zdarzać zwłaszcza, że Hugo uwielbia skakać i biegać. W każdym razie dostał leki przeciwzapalne i przeciwbólowe i wieczorem już był pełen energii. Oczywiście będzie pod kontrolą, wiemy już, co robić w takich przypadkach i mamy na wszelki wypadek leki konieczne.
Pozdrawiamy!”

Jakby nie dość było chorej trzustki!
Są psy, które mają ciągle pod górkę. I wtedy szczęściem danym przez Wielkiego Doga są tacy bezogoniaści, jak ci, którzy adoptowali Huga!

niedziela, 2 września 2012


Wrzesień – idzie jesień! Jeszcze jest ciepło, jeszcze lato, ale już, zaraz… Zwłaszcza rankami i wieczorami to czuć. W rosie, w mgiełkach… Powarkuję czasem na swoją sierść, żeby szybciej odrastała. Słucha – odrasta. Przed chłodami zdąży!

Mieszanka optymalna gruntowa! Wiecie, co to jest? Ja wiem!
Parę tygodni temu przyjechali bezogoniaści robotnicy i raz, raz – zrobili nam nową drogę do schroniska. To było właśnie odnowienie nawierzchni z mieszanki optymalnej gruntowej. Zabronowali starą, wyboistą drogę, na której bezogoniaści łamali sobie resory w samochodach, potem nasypali czegoś, co się nazywa tłuczeń, żwir i pokruszony asfalt, znowu jeździli tą wielką broną, wreszcie zwalcowali wszystko, wyrównali. I jest równo! Pewnie nie będzie kałuż jesienią i tego paskudnego błocka! I bezogoniaści nie będą narzekać. Ten najważniejszy urząd w mieście się postarał. I teraz na jakiś czas będzie spokój!

W tym czasie nasi bezogoniaści też remontowali. Wiatę numer dwa. Tam do tej pory było klepisko z ubitej ziemi. I błoto się robiło przy każdej okazji. I sprzątać też było niełatwo. Nasi zamówili beton. Przyjechała taka wielka grucha, wylała ten beton, a nasi robili z niego podłogi w kojcach. Wylewali, wyrównywali, zacierali…

            Psy, co tam mieszkały, poszły czasowo do innych kojców. Ale dziś są już na starych śmieciach i powoli się przyzwyczajają. Potem zrobili jeszcze schody za tą wiatą. Dotąd była tam skarpa, a jak popadało, to się robiła ślizgawka. Szedł sobie bezogoniasty z wiadrem odchodów na przykład, nogi mu się na zboczu rozjeżdżały… i psy miały zabawę. Bezogoniasty z nogami w górze to rzadki widok! Ale bezpieczne to nie było.
                      
Teraz nóg w górze będzie mniej, ale i potłuczeń mniej. Chociaż pewnie przydałaby się też jakaś poręcz…

I jeszcze jeden drobiazg doszedł. Zwykły kawałek siatki przed kojcem dla szczeniaków. O, taki:

Zwykle wyglądało to tak. Pies szedł sobie na spacer z wolontariuszem. Musiał przejść obok tego szczeniakowego kojca. No więc podchodził, obwąchał, a potem nieraz podnosił nogę i tego… A tam po drugiej stronie siatki stał czasem jakiś głupi, ciekawski szczeniaczek. I zaraz pisk, i trzeba było malcowi myć pyszczek.
Stąd ta siatka.
Teraz i pies może sobie znaczyć, i szczeniak może bezpiecznie podejść i popatrzeć na dużego. Bez obaw, że wpadnie pod prysznic!

A to jeszcze nie koniec remontów. Ale o tym kiedy indziej.

No i był jeszcze główny bezogoniasty takiego miejsca, w którym szczeniaki bezogoniastych uczą się grać na różnych instrumentach. I przyniósł od tych małych dar: parę pudeł kolorowych piłeczek: można się nimi w kojcu zabawiać, można aportować na wybiegu. Kupa radości z nimi. Twardawe są, kauczukowe, chociaż puste w środku – trzeba się napracować paszczą, żeby przegryźć. No to na długo ich wystarczy. Mnie to już tam gonitwy za tym okrągłym skaczącym nie ruszają, ale młodsze psy mają radości co niemiara.

Co poza tym? Właśnie! Laurka, ta sierściuszka słabowita, która była w domu tymczasowym u naszej bezogoniastej, została wreszcie adoptowana.
          
Wzięła ją młoda bezogoniasta. Do bloku. Mała wreszcie będzie miała swoje własne miejsce!