Oczami Bezdomnego Psa

środa, 12 września 2012



KTOŚ PRZYCHODZI, KTOŚ ODCHODZI

Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, jak zawsze…

Z niedalekiego miasta nasi przywieźli Żubra. Łaził tam bez celu (i żarcia!) po ulicach. Dostał takie imię, bo kawał samca z niego, chociaż młody, może półtoraroczny. Ale silny jak rzadko! Nic dziwnego, to mieszanka malamuta z husky.
                       
Jak większość z nas - gdy tu trafił, to mu trochę zrzedła mina, zwłaszcza jak wszystkie psy na powitanie zawrzasnęły chórem. To na każdym robi wrażenie. No więc Żubr schował się trochę, ale przywykł do nowych warunków szybko. Kiedyś pewnie miał jakiś dom, bo bezogoniastych się nie boi, a samochody uwielbia – gdy jakiś widzi, próbuje się pchać do środka, podróżnik jeden. Ale na razie nigdzie się nie wybiera. Siedzi i czeka na kogoś, kto go adoptuje.

Takiego kogoś znalazł sobie Magnum, dorosły, trzyletni kundelek. Czarny, z brązowymi łapkami.
                       
To była adopcja z przygodami. Upodobał go sobie starszy już bezogoniasty. Nawzajem przypadli sobie do gustu. No i po podpisaniu umowy adopcyjnej poszli sobie powolutku ku nowemu życiu, jak to mówią…
Tyle, że po godzinie Magnum był z powrotem w schronisku, a właściwie pod bramą. Siedział tam sobie i szczekał! Nasi, oczywiście, zaprowadzili go do kojca, a sami zadzwonili do starszego bezogoniastego. I co się okazało? On przyjechał po psa miejskim autobusem. I wrócić z psem do domu chciał tak samo! Potupali sobie na przystanek, autobus zajechał, pan do środka, a Magnum zaparł się: on to akurat nie Żubr, samochodami nie jeździł. No więc pan w jedną, a pies w drugą. Nim doszli do porozumienia, Magnusowi udało się wyrwać łeb z luźno zapiętej obroży – i w długą!
Polatał trochę po okolicy, na świat popatrzył, ale że do schroniska było niedaleko, a pora obiadu się zbliżała, to wrócił.
Gdyby ten bezogoniasty powiedział, ze pojadą autobusem, to nasi by ich odwieźli schroniskowym samochodem, a tak – było trochę nerwów. No ale skończyło się dobrze. Magnum jest w nowym domu i nie narzeka.

Nie narzeka też Serdel. Pamiętacie? Pisałam o nim, o tym najłagodniejszym potworze, jakiego poznałam.

Wzięli go do siebie młodzi bezogoniaści. Mówili, że to ich kolejny pies ze schroniska, że parę lat temu też wzięli jednego, ale odszedł – starość… Chyba rzeczywiście tak było… Jak przez mgłę przypominam ich sobie, tamtego dawnego psa też. Ale jak on miał na imię?... To już tak dawno…
Jak by nie było, ci młodzi poodwiedzali Serdla, pochodzili na spacery i ostatecznie zabrali go. Bardzo dobrze! Chociaż z drugiej strony trochę mi żal, bo się do niego przyzwyczaiłam. Fajna bestia była… Mam nadzieję, że czasem podeśle jakieś wieści o sobie.

I Cziki też już nie ma. To taka starsza już, pewnie siedmioletnia amstafka. Przyjechała do nas z niedalekiego przytuliska, gdzie siedziała dłuższy czas i cierpiała, bo miała kłopoty z żołądkiem. Tu u nas od razu zaczęli ją leczyć i dziś jest już w porządku.
                       
Ta suczka też miała kiedyś dom. Do bezogoniastych odnosi się bardzo przyjaźnie, chociaż z innymi psami nie chce mieć nic do czynienia. Warczy i boczy się.  No więc nie czuła się w schronisku najlepiej. Zna podstawowe komendy: potrafi usiąść, podać łapę, położyć się, poprosić ładnie… I jest niebrzydka. Mogłaby prędko znaleźć sobie nowy dom, tylko ten wiek… No to nie dawaliśmy jej wielkich szans.
A tu – proszę. Przyszła do schroniska jedna bezogoniasta i stwierdziła, że Czikę zabiera. Ale mimo że grzeczna, to jednak amstafka, pies, który może być niełatwy. No więc bezogoniasta przychodziła parokrotnie, poznawała się z Cziką, zabierała na spacery, wreszcie odbyły obie szkolenie z treserem – jak zwykle w takich wypadkach się dzieje. Ten treser zdecydował, że bezogoniasta poradzi sobie i nie da się zjeść. No i Czika poszła do nowego domu!

Za to przybyło nam – od razu – pięć innych psów! Ale o tym opowiem za następnym razem, bo teraz będzie o czymś innym!

Każdy pies ma swoją własną, prywatną historię, wiadomo. I swoją historię ma też każda rasa! Nawet kundle ją mają! No i psy - obojętnie, jamniki, pudle, boksery czy najzwyklejsze mieszańce – gdzieś głęboko w pamięci przechowują wiedzę o przeszłości swego rodu. Matki im opowiadały, ojcowie, inne psy… I tak z pokolenia na pokolenie. U bezogoniastych, z tego co wiem, jest podobnie. Tylko że bezogoniaści swoją historię spisują. A psy nie. Przynajmniej do tej pory.
Tu u nas, w schronisku, jak wiecie, psie życie intelektualne kwitnie. No to poszczekiwaliśmy sobie niekiedy w wiatach na ten temat. I postanowiliśmy odtworzyć dzieje psiego gatunku. Dla potomności. Bezogoniaści, którzy zawsze koło nas się kręcili, napisali już coś na ten temat, ale oni przecież nie wiedzą wszystkiego. Chociaż zdaje się im, mądralom, że wiedzą. Ale kto lepiej od psa potrafi opowiedzieć psie dzieje? Zabraliśmy się więc do tego. Pół roku przypominaliśmy sobie wszystko, co pamiętamy na ten temat. Nawet okoliczne psy, te, które mają własne domy, pomagały nam. Tak jak w przypadku psiej mitologii. I oto nadszedł czas, żeby przedstawić wyniki naszej pracy. Od dziś prezentować więc będziemy „Psiedzieje w piętnastu szczekach”. Czytajcie i uczcie się, bo oto przed wami prawdziwa historia psów przez nie same opowiedziana. 
  
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz