Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 listopada 2012


Bycie chrzestnym zobowiązuje! O chrześniaka trzeba dbać, interesować się nim. Tak jest u bezogoniastych. I okazuje się… Zresztą, od początku!
Któregoś dnia przyszła do schroniska taka w średnim wieku bezogoniasta i przyprowadziła suczkę, która znalazła koło swojego domu, w jednej z gminnych wsi. Nasi nie lubią, gdy ktoś osobiście przyprowadza bezdomnego psa, wolą dostać zgłoszenie i sami po psa pojechać. Bo wiecie, jak to jest: ktoś rzeczywiście znalazł bezdomne zwierzę i dostarczył je do schroniska. Ślicznie! Ale wielu jest takich, którzy chcą się pozbyć własnego, domowego zwierzaka. I przyprowadzają takiego do schroniska, i mówią, że znaleźli… I rzadko udaje się im udowodnić, że jest inaczej…
No ale tym razem wszystko było w porządku. Władze gminy potwierdziły, ze suczka jest bezpańska i że będą opłacać jej pobyt w schronisku, póki nie znajdzie sobie nowego domu. Dostała u nas imię Aja.
            
A ta bezogoniasta, która suczkę przywiozła, jakoś przywiązała się do niej. Poczuła się za nią odpowiedzialna. I któregoś dnia patrzymy – przychodzi. Chciałabym tę suczkę, którą przywiozłam, wyprowadzić na spacer!... Proszę bardzo, czemu nie!… I bezogoniasta zaczęła przychodzić do Aji, wyprowadzać ją na spacery, czesać niekiedy… Bardzo się to nam wszystkim spodobało. Bo ze świecą szukać takich bezogoniastych!
Ale to jeszcze nie koniec. Niedawno ta bezogoniasta spytała, czy schronisku nie są potrzebne komputery. Bo w jej biurze kupiono nowe, a stare, całkiem dobre, stoją bezużyteczne. Pewnie! Nasi się ucieszyli, bo przydałyby się ze dwa komputery do domku wolontariuszy. Oni, wiecie, zamieszczają na stronie schroniska zdjęcia nowoprzybyłych zwierząt, robią te opisy psów i kotów. Do tej pory wszystko trzeba było robić w biurze, przy jednym komputerze, do którego wciąż była kolejka. Gdyby więc się trafiły dodatkowe urządzenia, byłoby łatwiej, wygodniej i sprawniej!
To ta bezogoniasta powiedziała, że pozałatwia konieczne zgody, przekazania, inne formalności, jakie tam są potrzebne i komputery trafią do nas![1]
To rozumiem!

Nieco później do schroniska przyszedł bezogoniasty w sile wieku, sympatyczny od pierwszego spojrzenia i tez przyprowadził psa, dużego, czarnego mieszańca. Znalezionego w mieście. Naszą główną bezogoniastą wtedy oświeciło! I mówi: przyprowadził pan psa, niech więc nada mu pan imię!
Bezogoniasty wyprostował się, rozejrzał dumnie, pomyślał i powiada: To niech będzie… Syriusz!
Mieliśmy już u nas Syriusza, pamiętacie? Taki po ciężkim wypadku, który cudem się wykaraskał i teraz mieszka z jedną naszą bezogoniastą i codziennie nas odwiedza. Dobra, niech będzie Syriusz!
           
I co powiecie? Po paru dniach bezogoniasty przyszedł Syriusza odwiedzić, dowiedzieć się, co z nim, zabrać na spacer. I w dodatku zaczął się zastanawiać, czy go nie adoptować. Bo ma firmę, informatyczną, zdaje się, i może przydałby się na podwórzu taki pies, co by jej trochę popilnował… Ale właściwie to bardziej dla ozdoby. I żeby mu się lepiej żyło…
Nasi bezogoniaści przytaknęli gorąco!

Z tym nadawaniem imion przez znalazców to chyba bardzo dobry pomysł.

            A teraz, na zakończenie, o kolejnym naszym starym mieszkańcu. O Gryzaku.
                      
            Tak naprawdę, to on nie jest taki stary, ma około ośmiu lat, a więc jest w sile wieku. Ale w schronisku żyje od dawna – od wiosny 2005 roku. Zwykle psy trafiają do nas z interwencji, nasi bezogoniaści je przywożą. Albo ktoś obcy, kto je gdzieś znalazł. Ale z Gryzakiem było inaczej. Przymaszerował do schroniska sam. I tak długo kręcił się pod bramą, aż bezogoniaści (nie ci nasi, wtedy w schronisku rządzili inni) zaprosili go do środka. Nikt się po niego nie zgłosił, więc został.
            Był wtedy młodziutki, czarny… Dzisiaj już mocno posiwiał na pysku, ale dalej jest wesoły, kontaktowy, kumpel zwierząt i dwunogów! Gdy go z jakąś suczką wypuścić na wybieg, to szaleje: skacze, biega, wydziera się, zachęca do gonitw!... A na spacerach interesuje go wszystko. I to tak bardzo, że niekiedy przestaje zwracać uwagę na bezogoniastego, z którym idzie. Trzeba wtedy głosem przywołać go do porządku, lekko pociągnąć za smycz – i uspokaja się. Przypomina sobie, że musi być wzorowym psem.

            Na zakończenie śliczna baśń w rysunkach suczki z ksywką Sławomir Sznajder (czemu męskie pseudo? Ach, ci artyści!)


 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


                       



[1] Tylko że ta bezogoniasta w swojej firmie nie jest najważniejsza. I kiedy tam przyszła i powiedziała, że dobrze byłoby przekazać nieużywane komputery schronisku – to one natychmiast stały się strrrasznie potrzebne w tej firmie. No i pewnie nic z tego nie będzie. Ale cóż – liczą się dobre chęci!

niedziela, 25 listopada 2012


No, to właśnie o tej bajce z poprzedniego posta pogadałam z Sonią podczas ostatniego spaceru po schronisku. Pośmiałyśmy się trochę, mimo że Soni raczej nie jest do śmiechu. To jedna z tych  suczek, które mają najdłuższy staż w schronisku. Miała kiedyś swojego bezogoniastego, ale już go prawie nie pamięta. On był bardzo biedny i któregoś dnia musiał oddać Sonię do schroniska – nie miał jej już czym karmić. Sam nie miał zbyt wiele do jedzenia… No i suczka zamieszkała w schronisku. Na wiosnę 2005 roku to było…
                       
To ona: czarny mieszaniec z posiwiałym już pyszczkiem. Duża, bardzo sympatyczna i odważna. Ma już dwanaście lat. Kocha spacery i zachowuje się na nich wzorowo… No, czasem, gdy coś ją szczególnie zainteresuje i musi to obwąchać, plącze się w smyczy, ale to się rzadko zdarza… I czesać się nie lubi. Ale poza tym – do rany przyłóż! Bezogoniastych uwielbia. Kocha też Roya, z którym mieszka w kojcu.
           
            Może jednak ktoś znajdzie kawałek miejsca w swoim domu dla starej suczki?...

            Tylko przez chwilę go widziałam: biały, niewielki, chyba maltańczyk. Nasi wyciągnęli go z samochodu i zaraz zanieśli do szpitalika na kwarantannę. A tego samego dnia, gdy właściciel go zabierał, mnie akurat poniosło w odwiedziny na drugi koniec wiaty – i przegapiłam…
            A było tak, że zadzwonił do schroniska jakiś bezogoniasty malec i powiedział, że znalazł potrąconego przez samochód psa. Leżał na drodze, no to chłopak ostrożnie przeniósł go na trawnik. Jakiś przechodzący dorosły użyczył mu telefonu i mały zadzwonił do nas z informacją. Nasi zaraz do samochodu, pojechali i znaleźli psa z chłopakiem. Temu ostatniemu podziękowali, a ze zwierzęciem od razu do zjaw.
Okazało się, że maltańczyk miał szczęście – trochę poobijany, ale wszystko całe. Zabrali go więc do schroniska.
Pod wieczór znalazł się właściciel maltańczyka. Młody, dobrze ubrany, jak mówiły nasze bezogoniaste. Od razu zaczął się stawiać, że za interwencję nie zapłaci. Że ten jego pies stale mu ucieka, że już raz nasi zabierali go z ulicy i on musiał płacić. I więcej nie myśli! Wszyscy w biurze wytrzeszczyli oczy: gość nie pilnuje psa, puszcza go samopas, naraża zwierzę na niebezpieczeństwo potrącenia (co zresztą się stało!) – i jeszcze ma pretensje, że ktoś to zwierzę ratuje??
Koniec końców zapłacił, zwymyślał naszych od złodziei i poszedł z psem do domu.
A mówią, że człowiek to istota myśląca!

No, ale nie wszyscy są tacy. Większość jest w porządku. Niedawno para bezogoniastych zbudowała sobie dom niedaleko naszego miasta. Nieduży, przytulny, z ogrodem… To znaczy dopiero jest miejsce na ogród. I zostało im sporo materiałów budowlanych. Zadzwonili więc do schroniska: przyjeżdżajcie, zabierajcie – pewnie się wam przyda! Pewnie, że się przyda!
Przez pół dnia nasi zwozili te materiały. Deski, palety, profile, płyty, rury kanalizacyjne i całą stertę doskonałych dachówek. Materiał pierwsza klasa i za dobre tysiąc tego, co nie śmierdzi. Na remonty będzie jak znalazł! A tutaj zawsze jest coś do poprawki albo do zbudowania na nowo. Nasi właśnie robią jedno pomieszczenie i coś będą do niego dobudowywali – ma tam być prawdziwy gabinet weterynaryjny!
Tamci bezogoniaści mieli też budę dla psa: jeszcze całkiem nową, solidną, z porządnym dachem. Też ją oddali do nas. Ich pies będzie mieszkał w domu razem z nimi.

A Dzikuski to bohaterowie kolejnego opowiadania wolontariusza. I na tym opowieści wolontariuszy się kończą. Przynajmniej na razie.


I jeszcze jedno. Nasi bezogoniaści wydrukowali kalendarz na nowy rok. Podobno na każdej karcie jest jeden z naszych mieszkańców! Ja też! Na sierpniowej karcie! Nie wiem, jak wyszłam, bo jeszcze nie widziałam. Jak wzięłam taki jeden kalendarz w zęby, żeby pooglądać, to bezogoniaści, oczywiście, rozdarli się, że niszczę!... Niech im będzie, oddałam. I tak pooglądam, jak wszyscy wylezą z biura. I to nie jeden, ale z pięć od razu, będą mieli nauczkę, o!


           

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

środa, 21 listopada 2012


Szwendam się bez celu. W schronisku codzienna nuda. Nasi coś tam robią w wiatach albo na zapleczu, albo w kuchni. Odwiedzających wymiotło – nikogusieńko, chociaż pogoda ładna. No to psu się dłuży.
Polazłam do płotu z tyłu, za biurowcem. A tam, przerzucone przez siatkę, wiszą wyprane koce. Ze dwadzieścia. Tu u nas pralka warczy prawie codziennie. Pod koniec prania w dodatku wyje. Nie lubię, jak wyje – uszy bolą. Ale teraz jest już cicho.
                       
          Podlazłam do koców, powąchałam. Ja tam wolę, jak koc pachnie psem, a nie proszkiem. Inne psy też. Ale wytłumacz to bezogoniastym. Niech tam…
Wiatr trochę szarpie te koce i wszystko wygląda tak, jak w jakimś cygańskim taborze. Nie mam pojęcia, co to „cygański” i „tabor”. Ale gdzieś, kiedyś o tym musiałam słyszeć… Chyba jak szczeniakiem byłam… Daaawno… I już nie pamiętam…
Wygląda na to, że dzisiaj będzie bardzo spokojny i leniwy dzień.

A co się ostatnio działo? Ano, działo się trochę.
Jakiś bezogoniasty zgłosił nam bezpańskiego psa: biega, pani, po lesie, a czasem wypada i kury dusi! Niejedną już, zaraza, zamorzył!... A co to za pies? Duży? Mały?... A to, pani, z tych husky, czy jak im tam!... Rasowy pies sam po lesie lata i kury wam dusi? Może on czyjś?... Nie, pani, niczyj, obcy jakiś!...
Hm… Nasi pojechali do wskazanego lasu, poszukali – ano, jest. Młody, rasowy. W niezłej kondycji. Ale bez ogona.
                       
Złapali, przywieźli. Nazwaliśmy go Junak. I rozpoczął pies schroniskowe życie. Chyba nieźle się wśród nas czuł. Z psami się dogadywał, bezogoniastych witał z radością kręcąc tym kikutem, który mu z tyłu został. Na spacerach grzecznie maszerował przy nodze…
A po paru dniach przyjechali do nas młodzi bezogoniaści z dalekiego miasta. I upatrzyli sobie Junaka. Oni są z tych, co prowadzą ruchliwe życie: codziennie bieganie, rowery… Mieszkają niedaleko takich łąkowo-leśnych terenów, na peryferiach. Jest gdzie biegać i jeździć. I Junak miałby im w takich wypadkach towarzyszyć.
Dla husky jak znalazł!
No i nawet nie poznaliśmy psa, a już poszedł na swoje. Udało mu się!

A z hoteliku dla psów w niedalekiej wsi też przyszła dobra wiadomość. O Ginie. Ojej, nie, o Verze… To znaczy jedni tutaj wołali na nią Vera, inni – Gina. Nie mogli się dogadać. Trafiła do nas dwa lata temu i od razu zaczęły się kłopoty – szalała w kojcu: obijała się o ściany, waliła łbem w budę, kręciła się za własnym  ogonem aż do utraty równowagi i co chwile wyła…
Śliczny, czarny mieszaniec przypominający owczarka. Z dużymi problemami. 
                      
Nasi szybko się zorientowali, że życie w kojcu pośród innych psów nie skończy się dla niej dobrze. I choć to wiele kosztuje, zawieźli ją do tego hoteliku dla psów. Tam zwierząt jest o wiele mniej, spacery za to są o wiele częstsze i codziennie ze zwierzętami pracuje trener.
To było dobre posunięcie. Verze minęła nerwica. Stała się takim psem, od których inne mogłyby się uczyć dobrego zachowania. Nasi odwiedzali ją parokrotnie, a właściciele hoteliku też często do nas dzwonili i opowiadali o postępach Very.
Ale przez długi czas nikt jej nie chciał wziąć.
Dopiero ostatnio. Zjawił się w hoteliku właściciel dużej firmy w mieście, dokąd powędrował i Junak. I zaadoptował Verę. Będzie pilnowała tej firmy. Ma kojec z dobrą budą, a wieczorami cały rozległy teren firmowy należy do niej. Nasi wkrótce pojadą na wizytę podopcyjną. Ale wszystko zapowiada się doskonale!
Kolejnemu psu trafiło się jesienne szczęście!

Takie szczęście bardzo przydałoby się Klusi, kolejnej wieloletniej mieszkance naszego schroniska.
Klusia to taka siedmioletnia czarna suczka, dołem biała. Mieszanka owczarka z kimś tam. Wiosną 2006 roku błąkała się po jednej z niedalekich ulic i nie wyglądała najlepiej. Miała paskudną ranę na karku, takie otarcie, jakie mają psy długo trzymane na ciasno zawiązanym łańcuchu. Nielekko jej się chyba wcześniej żyło. No i albo uciekła, albo została wywalona. Dość, że w końcu trafiła do nas.
                       
            Nasi śmieją się, że imię bardzo do niej pasuje, bo wygląda teraz jak kluska. Ale nie zawsze tak było. Gdy zamknięto ją w kojcu, próbowała uciec za wszelką cenę – wskakiwała na pręty kojca, korzystając z tych poziomych i niewiele brakowało, a udałoby się jej zwiać górą, przez szczelinę pod samym dachem!
            Potem się uspokoiła. Z bezogoniastymi wita się wylewnie, lubi się tulić, kocha głaskanie i w ogóle – kontakt z bezogoniastymi to największa radość jej życia. Bo jeśli chodzi o psy, to próbuje dominować. I nawet jej to wychodzi. W wiacie ma suczka posłuch i szacunek.

A na zakończenie poczytajcie sobie scenariusz następnego odcinka serialu „Zdarzyło się psu…”. Jeszcze jeden trochę smutny i tragiczny odcinek. Nie wiem, co się teraz dzieje z psem, który w nim występuje. Mam nadzieję, że ma się dobrze…

           aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce








niedziela, 18 listopada 2012


Wściekła jestem od samego rana. Łażę od jednego bezogoniastego do drugiego, obszczekuję, nawet za nogawki ciągnę, żeby zwrócili uwagę, że dzieje się coś ważnego – a oni nic! Tylko oganiają się ode mnie jak od muchy! A nasza główna bezogoniasta powiedziała nawet, że mnie z biura wywali! Na deszcz i słotę! I w kojcu zamknie!!!
Ooooo, wredna!
Jak ludzie przychodzą i chwalą, to a jakże, wszyscy się cieszą! A jak…
Zresztą! Nie to nie! Sama będę świętować! Tylko muszę gdzieś zwędzić parę frolików. W kuchni najlepiej. Ale to później, jak już się wszyscy rozlezą na przerwę i zaczną chlipać te swoje herbaty i pożerać kanapki!
A teraz ogłaszam!





DZIŚ NASZEMU BLOGOWI STRZELIŁY DWA LATA!

No to ten wpis będzie miał świąteczny wygląd.


Poświęcę go w całości tym, którym przydałoby się najbardziej inne święto: pójście do własnego domu!

Na początek kilka słów o Royu. To taki ośmioletni mieszaniec, czarny, długowłosy… Łaził całymi tygodniami po jednym niedalekim mieście. Widywała go często bezogoniasta, która tam pracowała w sklepie. No i podkarmiała psiaka. Młody jeszcze wtedy był, zawadiacki. Zaczął się więc pojawiać częściej. Ale ona po pewnym czasie miała dość. Albo uznała, że w schronisku będzie mu lepiej… No i zadzwoniła do nas. Zimą 2006 roku to było…

                       


I od tego czasu Roy zamieszkał w schronisku. To jeden z najbardziej przyjaznych psów, jakie znam. Taki łagodny przytulak. Może nie najpiękniejszy, ale zdyscyplinowany, co doskonale widać na spacerze. Bezogoniaści, którzy z nim wychodzą, nie mogą się go nachwalić! Z wody najchętniej by nie wyłaził, a zimą każda zaspa jest jego: buszuje w niej jak jakiś dzik! I morda mu się wtedy śmieje od ucha do ucha!
Ale lata idą i Roy robi się coraz smutniejszy. Sierść mu matowieje, oczy gasną… Jeśli szybko nie znajdzie sobie domu, będzie źle…


A teraz Tiger. O nim szczekałam wam kilkakrotnie, a wcześniej pisał o nim Cygan, który zaczął prowadzić tego bloga. Razem napisali nawet pierwsze scenariusze serialu „Zdarzyło się psu”! No, ale potem Cygan poszedł do nowego domu, a Tiger został…
Jest śliczny: nieduży, czarno-szaro-siwy i pewnie ma ponad sześć lat. Zawadiaka, jakich mało. Psom, nawet większym, nie przepuści, gdy mu się stawiają. Ale z suczkami dogaduje się bez problemu. Nudzi się tu, bo z natury jest ruchliwy, więc gdy ja zabrałam się za pisanie bloga, zaraz zaproponował mi pomoc i teraz chętnie z niej korzystam.
O, to jest Tiger.

           



W schronisku jest od wiosny 2006 roku. Wtedy, jeszcze prawie jako szczeniak, błąkał się po peryferiach miasta, aż wlazł do jednego prywatnego ogrodu. Spodobało mu się tam. Ale właścicielowi nie spodobał się Tiger w ogrodzie. I przyprowadził go do schroniska. I siedzi tu do dzisiaj…


I jeszcze parę zdań o Atomie. Jest młodszym o rok od Tigera mieszańcem koloru czarnego z długą sierścią. Śliczny to on nie jest – nieduży, potargany, przygruby, z krzywymi zębami. Za to spokojny, chociaż energii mu nie brak! Na spacerze chodzi przy nodze i nie sprawia kłopotów. Czasem warknie na jakiegoś psa, który sobie za wiele pozwala i wtedy tamten najczęściej bierze ogon pod siebie.

           


Bezogoniastych Atom poważa. Może dlatego, że kiedyś, dawno temu, miał szczęście. Był bezpański, ale przygarnął go pewien bezogoniasty. Dobrze im było razem. Ale ten bezogoniasty był kaleką i pewnego dnia musiał na długo iść do szpitala. I tak, późnym latem 2008 roku, Atom znalazł się w schronisku.
Czy tamten bezogoniasty wyszedł ze szpitala czy nie – nie wiemy. W każdym razie nie przyszedł Atoma odebrać. A on czekał. I chyba nadal czeka, choć już raczej na jakiegoś innego bezogoniastego z dobrym sercem…




Starczy…

Na zakończenie: przedostatni odcinek opowieści wolontariuszy. Dziś „Nie jednemu psu burek na imię”.




                       

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

środa, 14 listopada 2012


Czasem i mi coś skapnie nieoczekiwanego!
            Do schroniska przyszła para starszych bezogoniastych. Jeszcze niedawno mieli psa. Ale ciężko zachorował na nerki i parę dni temu odszedł. Wtedy bezogoniaści zabrali wszystko, co do niego należało: posłanie, koce, zabawki, zapas karmy, lekarstwa – i przywieźli do nas. Łzy im się w oczach kręciły, jak to oddawali, ale powiedzieli, że tutaj te rzeczy się przydadzą, a oni na razie nie chcą mieć żadnego zwierzęcia. Rozumiem to…
            No i w ten sposób mam teraz w biurze nowe legowisko. Porządne, skórzane, z zagłówkami… Szkoda, że w taki sposób, ale jestem pewna, że tamten pies, który odszedł, byłby zadowolony…
                       
Poleżałam sobie trochę na nim, powierciłam się, żeby sprawdzić, czy wygodne – dobrze jest. I wyszłam na dwór. Jesień pełną gębą, ale cieplutko dzisiaj. Łeb zadarłam, bo właśnie przelatywał nad schroniskiem samolot, ciągnąc za sobą taką długaśną smugę dymu. Samolot odleciał, a ta smuga została. Coraz szersza się robiła i coraz rzadsza. Byłam ciekawa, kiedy całkiem zniknie, ale od tego siedzenia i patrzenia w górę we łbie mi się zakręciło, więc dałam spokój.
Naprzeciwko biura, po drugiej stronie drogi, jest letni kojec dla szczeniaków. A w nim rośnie sobie wierzba. Zwisają z niej cienkie gałęzie pełne podługowatych liści. Kręci się między nimi całe stado sikorek.
           
Zimą też tam będą, jak co roku. A nasi bezogoniaści będą im wieszać na gałęziach kawałki słoniny i czego tam jeszcze do zeżarcia… Rozwrzeszczały się na mój widok, więc szczeknęłam do nich uspokajająco i poczłapałam między wiaty. Postanowiłam odwiedzić jednego ze starych kumpli.

Błąkał się po jednym ze starszych osiedli naszego miasta. Dość długo tam łaził i jakoś próbował sobie radzić. Ale nie szło mu najlepiej. I coraz gorzej wyglądał… Młody był, niedoświadczony i, co tu dużo gadać, niezaradny. Wreszcie ktoś zadzwonił do schroniska i bezogoniaści pojechali go złapać. Złapali i tak Skoczek trafił do nas. To było na początku jesieni 2005 roku.
                       
To taki średniego wzrostu czarny mieszaniec. Dołem białawy, czy raczej już siwy. Ma teraz mniej więcej osiem lat. Znamy go tu jako psotnika i kawalarza. Ale tylko przed niektórymi psami się tak otwiera i kumpluje z nimi. Od większości mieszkańców schroniska woli się trzymać na dystans. Bezogoniastych lubi, ale – w wyborze. Nie z każdym się spoufala. Za to jak już kogoś polubi, to jest dla niego wzorem psa: spokojny, zdyscyplinowany, rozumny. Najbardziej, oczywiście, lubi Ritę, bo z nią mieszka w kojcu. Bardzo dobrana z nich para.

Poszczekałam ze Skoczkiem, poplotkowałam z Ritą i z powrotem do siebie. Nie ma co za długo kręcić się po dworze. Niby ciepło, ale ta jesienna pogoda jest zdradliwa – wilgoć czai się w powietrzu. Lepiej nie ryzykować, znów mnie stawy rozbolą… Jeszcze popatrzyłam na te ptaszki… Ojej, a może to nie sikorki?...
Kto się zna na ptakach?... E tam, nieważne!
A w biurze akurat była rodzina bezogoniastych: mama, tata i córka. Przyszli po jakiegoś kota. I upatrzyli sobie Kajana.
           
            Młodziutki Kocurek trafił do nas jakiś miesiąc temu. Znaleziono go na jednym z miejskich osiedli. Mieszkał sobie w murowanym śmietniku. Tam też szukał sobie żarcia. Jak go przywieźli, to pachniał tak, jak to miejsce, w którym mieszkał. I był tak samo czysty.
            Ale teraz wygląda już jak należy. I zachowuje się, jak przystało na młodego sierściucha. Gdy go ci bezogoniaści zabierali, minę miał nietęgą, ale mruknęłam do niego, żeby się nie przejmował, że będzie miał dobrze – wreszcie na swoim.
            Tak jakoś jest, że te małe mlekopije mi wierzą, więc i kajan uspokoił się i nawet raz i drugi machnął mi łapką, kiedy go bezogoniaści nieśli do samochodu…

            Potem był już wieczór i bezogoniaści zaczęli się rozchodzić do domów. A ja do komputera.

Rozwija nam się opowieść o wielkiej historii psiej rasy. Doszliśmy do momentu, kiedy dziki pies ulitował się nad gołym, ograniczonym bezogoniastym i dał się oswoić, żeby pomagać mu w łowach i strzec tej pożałowania godnej istoty. I co dalej?

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

niedziela, 11 listopada 2012


Szczęście czy nieszczęście? Głupie pytanie – pewnie, że szczęście!...
Ale i nieszczęście jakby trochę też…

No bo weźmy takiego Puszka i Perełkę. Pisałam już o nich. W schronisku znalazły się parę miesięcy temu. Bezogoniasta, która się nimi opiekowała, nie mogła już tego robić. Spadła ze schodów, kiedy wypiła za dużo tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu. I odtąd nie wychodziła z domu. Psy też… No i trafiły do schroniska. A to już leciwe psy: matka i jej synek.
O, to jest Perełka
                       
A to Puszek.
                       
Jak żyły razem, tak i u nas zamieszkały w jednym kojcu. I jakoś to było. Ale niedawno zadzwonili do nas bezogoniaści, którzy chcieli adoptować jakąś niedużą, spokojną suczkę. Usłyszeli o Perełce, takiej starszej mieszance pudla z czymś tam i zainteresowali się. I przyszli całą rodziną – starsi państwo z wnuczką. Może zresztą córką… I wzięli Perełkę. Była przerażona, kiedy wsadzali ją do samochodu, ale pojechała.
Przywyknie. Będzie miała dobrze. Szczęście, bo znalazł się dom dla starego psa. Wcale nie pięknego!
Ale Puszek? Nie może sobie miejsca znaleźć. Nagle został sam, bez kogoś, kogo znał całe życie i z kim od zawsze był nierozłączny… Dostał zaraz nową lokatorkę do kojca, ale…

            Albo Tyciuś i Mamut, dwa olbrzymy, które trafiły do nas prawie w jednym czasie! Gdy się wchodzi do schroniska, zaraz po lewej stronie, stoi murowany budyneczek bez przedniej ściany, która zastąpiono konstrukcją z siatki. Za nią znajdują się dwa kojce, największe w schronisku. I w nich zamieszkali Tyciuś z Mamutem.
            O Tyciusiu, bernardynie czystej krwi, pisałam niedawno. Bezogoniaści bezskutecznie szukali dla niego nowego domu.
                       
            No, może nie tak bezskutecznie, bo w końcu się znalazł. W dalekim mieście żyją sobie bezogoniaści, którzy mają już bernardyna-suczkę. I szukali samca. Znaleźli. Zatelefonowali do nas, wywiedzieli się wszystkiego o Tyciusiu, a nasi z kolei wysłali do nich starszą wolontariuszkę, by sprawdziła warunki, w jakich ewentualnie przyjdzie mieszkać Tyciusiowi. Okazały się w porządku, tylko kojec trzeba było powiększyć. Tamci bezogoniaści szybko się z tym uporali. To nie znaczy, że Tyciusia czeka kojec – tamta bernardynka mieszka w domu – albo w kojcu, jak jej się akurat podoba. Tyciuś też będzie miał taki wybór. Musi tylko dogadać się z tą bernardynką.
            No i ci bezogoniaści przyjechali terenowym samochodem i zabrali Tyciusia. Łeb mu wystawał z wielkiego bagażnika, kiedy odjeżdżał. W tamtym dalekim mieście czekał już na nich trener, który miał ułatwić dwojgu wielkim psom pierwsze spotkanie….
            A Mamut? To też bernardyn, tylko pomieszany z owczarkiem kaukaskim. Jeszcze większy od Tyciusia.
                       
Jakoś przycichł. Co raz podchodzi do siatki dzielącej oba kojce i patrzy na pustą budę Tyciusia. Na spacerach się ożywia, ale po powrocie znowu trochę traci humor. Chyba nieprędko znajdzie tutaj drugiego takiego kumpla jak Tyciuś…

Na pewno nie zastąpi mu go Bunny, sześcioletni mieszaniec. Sam ma problem – też jest samotny. Pięć lat już siedzi w schronisku – i nic.
           
Łaził sobie bezpańsko po ulicach, aż którejś nocy zwinęła go straż pożarna, przywiozła i wsadziła do kojca interwencyjnego. I już został. Spokojny, stateczny, pieszczoch… Z psami żyje w zgodzie, bezogoniastych kocha… Grzecznie chodzi na smyczy i chyba już powoli traci nadzieję na własny dom…

No i tak już jest. Jedne psy mają szczęście i idą na swoje, a inne o takim szczęściu marzą tylko. Najczęściej długo marzą. Niekiedy…


            A teraz będzie opowieść wolontariusza. O Pafnucym i George’u.

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce


środa, 7 listopada 2012


Szła sobie pewna bezogoniasta ulicą, nawet niedaleko schroniska i znalazła dwa psy przywiązane do płotu. Jak się długo mieszka w jakimś miejscu, to wszystkie okoliczne psy zna się z widzenia. A te były obce. No więc powiadomiła naszych bezogoniastych, a ci psy zabrali i przywieźli…
Niewiele rzeczy tak mnie dotąd zdenerwowało! Oba psiaki były ślepe! I ktoś je zostawił! Jeden z nich, starutki już, dwunasto- trzynastoletni musiał mieć ostre zapalenie oczu, które nie było leczone. No i oślepł. Miał także, jeszcze niedawno, wielkiego guza przy kręgosłupie, który wreszcie pękł i została wielka ropna rana. Też, oczywiście, nie leczona…
                       
Stary oswoił się już ze swoim kalectwem. Porusza się ostrożnie, wie, że jedynie na węch może liczyć. Ech…

Drugi pies, Lotos, był młody, ma może dwa, trzy lata. I też nie widzi, ale od niedawna – oczy jeszcze nie zaszły mu bielmem. No więc jest zupełnie zagubiony… Kręci się po kojcu, wpada na pręty, obija się o ściany, potyka o budę… Straszne. Nasi w końcu uznali, że trzeba coś z tym zrobić. Znów zabrali go do zjaw, na coś, co się nazywa tomografia mózgu. I wyszło, że ktoś musiał Lotosa rąbnąć czymś ciężkim w głowę. I może od tego pies oślepł. I pewnie słuch też wtedy stracił, bo jak się okazało, również nie słyszy! I teraz ma nieodwracalne zmiany w mózgu…[1]
Kto zostawił te psy? Zastanawiamy się tu wszyscy. Nasi bezogoniaści uważają, że oba żyły u kogoś, może na działkach, bo do nich niedaleko. I były strasznie traktowane… A jak dotknęło je kalectwo, to właściciel je porzucił. Idzie zima, na działkach bezogoniaści nie pracują wtedy. Trzeba byłoby specjalnie chodzić, by karmić dwie kaleki. A jemu się widać nie chciało…
Inne wyjaśnienie na razie nie przychodzi tu nikomu do głowy. No bo co? Ktoś chodzi po mieście, zbiera ślepe psy i przywiązuje je do płotu?...
Kto powiedział, że człowiek to brzmi dumnie?

Może humory poprawią się nam po akcji „Psu na budę”. Jak co roku organizują ją nasi bezogoniaści. Już po raz dziewiąty. Trwa ona od połowy października przez cały listopad. I adresowana jest głównie do młodych bezogoniastych ze szkół.
                       
W tym roku ma ona formę konkursu. Która szkoła nazbiera więcej karmy dla zwierząt, dostanie tytuł „Szkoły Zwierzolubów 2012”. I statuetkę. Zobaczymy, jakie będą rezultaty…

Ostatnio przespacerowałam się po całym schronisku. Już dość dawno ego nie robiłam, bo stawy mnie rwą. Ale trochę się polepszyło, no to polazłam… I wspominałam sobie dawnych lokatorów, tych, którzy przyszli do schroniska wcześniej niż ja, albo w tym samym czasie. Niewielu już takich zostało. Albo mieli szczęście i zostali adoptowani, albo odeszli…  I tak sobie pomyślałam, że może napiszę o każdym z tych starych mieszkańców schroniska na blogu. Kto wie, może dzięki temu znajdą sobie domy?

Zacznę od Rity. Już od dawna, gdy pies trafia do schroniska, to dostaje imię oraz kolejny numer. Psiaki, które trafiają tu ostatnio, dostają numery zaczynające się od siedmiu tysięcy z haczykiem. A Rita otrzymała z początku numer 1587. To znaczy, że siedzi w schronisku od 2004 roku! Dokładnie od listopada! No więc będzie obchodzić niedługo rocznicę. Tylko że niewesoła ta rocznica!
                       
Gdy ja trafiłam do schroniska, ona już tu była. Przywieziono ją z niedalekiego miasta jeszcze jako szczeniaka. A dziś ma już prawie dziewięć lat. Kochana suka. Czarna, nierasowa, ale wciąż wesoła, dynamiczna i delikatna. Nie od razu spoufala się z obcymi – musi ich trochę poznać. Ale później – trudno o lepszą kompankę! Spacery uwielbia, zachowuje się na nich wzorowo. Kocha wodę, więc wizytę nad strumieniem musi zaliczyć obowiązkowo! I Skoczka kocha, z którym mieszka od dawna w jednym kojcu…
Poplotkowałam z nią, powspominałam stare dzieje i poszłam dalej. Obok siedział młody, nowy pies. Dalej też. I dalej, i dalej, i dalej…

A na zakończenie kolejna psia baśń w rysunkach. Strrraszna, zbójecko-piekielna! Narysowana przez Annę Wieszczeczyńską! (Ale pseudo: jaki pies to wyszczeka?!)
            
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce





[1] Niestety, dziś już Lotosa nie ma.