Oczami Bezdomnego Psa

środa, 27 kwietnia 2016

W kwietniu, w kwiecie wieku będąc, czekają na domy

Kwiecień się kończy! Ile psom stuknął kolejny rok w schronisku...? Lepiej nie będziemy liczyć, a bo to ważne? Nie obchodzimy takich rocznic... Potem każdy z czworonogów obchodzi te najcudowniejsze rocznice w DOMU... Te są najważniejsze ze wszystkich.

Wracając do kwietnia. My, biurownicy, wszyscy jesteśmy w kwiecie wieku. Znaczy, że stateczni i fiubździu w głowie nie mamy. Nas można brać do domów i kochać najbardziej na świecie! O nas było jednak niedawno i nie będziemy się powtarzać, chociaż oczywiście wciąż trąbimy, że ja - Dżokej, Aro, Larsi, Ares i Hepi POLECAMY SIĘ DO ADOPCJI!

ech, dość już o nas... Nie tylko my jesteśmy tacy milusi! Jest nas więcej w schronisku i dzisiaj o tych, co to będą towarzyszyć na spacerach, podczas oglądania telewizji, gotowania (to zwłaszcza!) czy wszelkich innych czynności.

Na przykład Wagnerka. Wagnerka mieszkała całkiem blisko schroniska iiiii z całkiem nieopiekującymi się nią opiekunami... Spójrzcie tylko:


To Wagnerka z góry, jakby ktoś nie poznał. A tutaj jest z boku:


Suczkę odebrali dwunożni w niebieskich ubrankach i przekazali ją nam. Oni też poskarżyli wyżej, gdzie trzeba i teraz czekamy obgryzając pazury, czy uda się ukarać tych, którzy Wagnerkę doprowadzili do takiego bezwłosia i chudości... Wygląd jednak nieważny! To się wyleczy! Już się zresztą leczy. Najważniejsze, co się ma w środku i o bebeszki mi nie chodzi... Wagnerka bardzo ceni sobie kontakt z ludźmi, taka owczarka z niej typowa, co na spacer pójdzie chętnie, potem chętnie też by się uwaliła przy nogach, albo NA nogach u dwunożnego, prawdziwego przyjaciela, który by nie zapomniał jej nakarmić, a od czasu do czasu przeczesał by futro, które by odrastało pięknie...

Razem z Wagnerką mieszka Paryż, który też coś z owczarka ma, ale nie wiem z jakiego...  O! Znalazłem! Owczarek szwajcarski! Tylko nie wiem, czy są biszkoptowe... Nieważne, u nas są. Bardzo proszę, oto Paryż:


Było już o nim jakiś czas temu, jako o bracie bliźniaku Herbiego. O, TUTAJ. Jak ktoś wtedy nie czytał, to teraz zapraszam! Dobrali się z Wagnerką idealnie! Znaczy nasi ich dobrali, bo u nas kto może, to mieszka z drugim psem, co by raźniej było. I one takie zgodne, że i na spacery razem, i do głasków razem i do leżenia na jednym posłanku też razem, o:


Zdjęcie niewyraźne, bo z daleka robione. Przecież jak się robi fotę, to pies zaraz musi przyleźć... Razem raźniej, cieplej i wogóle lepiej. Paryż też nie trafił do nas w świetnym stanie, był zabiedzony, brudny, chudy... Teraz już wygląda super i po prostu MUSI się podobać.

Jak te są za duże, to nie ma problemu, mamy mniejsze! Oto Merry:


Mery wcale nie jest duża i też wcale nie jest szalona. Zresztą widać to po niej chyba... Poczciwe to i dobre. Merry czeka operacja usunięcia takiego galaretowatego guzka, co jest z tłuszczu i przy okazji trzeba też usunąć cały rządek tego, co jej na brzuchu wystaje... Między tym rosną jakieś guziki i lepiej całość wyciąć od razu. Merry powiedziała, że trudno, niech tną, skoro ma dłużej żyć. Wcale nie będzie się czuła wtedy mniej psiolaskowato, ona zna swoją wartość. Mieszkała kiedyś w domu, ale potem się zgubiła, potrąciło ją jeździdło jakieś i taka poobijana trochę trafiła do nas. Mieszka u nas od zeszłego roku, to już kilka miesięcy... Nikt nie chce się do niej przyznać, a szkoda. Merry jest grzeczna, na spacerach się nie wyrywa tylko drepta sobie obok, czasami tylko na bok odejdzie, żeby zrobić to i owo, ale poza tym to w głowie jej tylko bliskość ludzi... Oby szybko znalazła spokojny kąt u kogoś...

Maksiu jest ciut większy, ale bez przesady. I też grzeczny!


Ma też jedno klapnięte uszko, a właśnie w tym miesiącu stuknął mu rok w schronisku... Dużo za długo! Właściciel Maksia odszedł tam, skąd się nie wraca... Psiak to przeżył bardzo, wiadomo... U nas nasi jak zwykle, przy każdym zwierzaku stają na głowie, żeby czuli się kochani i żeby wierzyli w to, że na pewno jest gdzieś dwunożny, który okaże się ich najlepszym przyjacielem... Tylko trzeba trochę poczekać... Maksiu czeka cierpliwie, z uśmiechem witając każdego odwiedzającego. Każdy może się okazać właśnie TYM! Człowieku, który pokochasz Maksia, co klapnięte uszko ma... pędzisz już do nas...?

To tylko kilka przykładów takich kilkulatków, co najbardziej na świecie chciałyby mieć swojego dwunożnego, z którą spędzaliby spokojnie czas... Czułyby się kochane i jedyne... Budziłyby się codziennie wiedząc, że mają do kogo z rana zamerdać ogonem, czekałyby, aż ich dwunożny przyjaciel wstanie, albo budziłyby go zimnym nosem, żeby się przeciągnąć razem z nim i czekać na wspólny spacer, łapa w nogę, przez miasto, łąkę, las... Później dwunożny miałby swoje sprawy pewnie, ale zwierz czekałby cierpliwie, aż znów nastanie ten wspólny czas, znów przyjdzie pora na spacer, jedzonko, może na oglądanie telewizji czy jakąś wycieczkę... Takie piękne plany... I najważniejsze, że razem... 

...a później, wieczorem, kiedy światła by gasły, zwierzak wsłuchiwałby się w błogą ciszę wiedząc, że jutro będzie znów tak samo piękny dzień... Łapa przy nodze... ze wzrokiem wlepionym w swoich ludzi... 

...wtedy wiadomo by już było, po co się urodziliśmy...

...bo na razie jeszcze nie mamy pewności, czy po coś jesteśmy na tym świecie, skoro wciąż tu mieszkamy...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Jak się zabiera, to trzeba potem oddać....

...ale nie u nas! Na Doga, adoptować zwierzaka, a potem przyprowadzić z powrotem?? Barbarzyństwo jakieś... I to po takim czasie czasami, że aż serce pęka, jak się spojrzy na nieszczęśnika...

Zaczniemy jednak sierściuchowo.

Kicura jest czarna jak sadza i nazywa się... Sadza! Ha! Ale Was zaskoczyłem!


 Kociolaska była już w schronisku raz, potem została adoptowana i miała super dom. Niestety tam u tych dwunożnych się tak pokomplikowało, że nie mogli dłużej z sierściuchą mieszkać... Co się podziało - nie wiem, akurat mnie nie było, jak opowiadali, ale najważniejsze, że Sadza musiała wrócić... Ci dwunożni to bardzo przeżyli, że musieli się rozstać, bardzo się przywiązali do niej. Tak się tylko u nich potoczyło nieciekawie... Sadza trochę u nas mieszkała iiii znów pojechała do domu! Się wszyscy cieszyli, bo wiadomo, że po powrocie do schroniska, taka adopcja cieszy bardzo! Wieści nawet dostaliśmy za jakiś czas, że jest nieźle, że z drugą kotką się Sadza dogaduje nawet i ogólnie można było odetchnąć.

...niestety nie na długo nasi odetchli. Pewnego dnia do biura wkroczył pan z sierściuchowym pudłem z dziurami, pudło postawił na biurku... Się okazało, że puste nie było, w środku coś czarnego gapiło się przerażonymi oczami... I cóż... Dwunożna, która adoptowała Sadzę, wyjechała nagle, koty trafiły pod opiekę tego kogoś, co to kilka zdań wcześniej do biura wpadł... O ile ta poprzednia kotka polubiła pana, o tyle Sadza już niebardzo. Pokazała kły, pazurami zamachała... Wpakował ją więc do tego plastikowego pudła i powiózł tam, gdzie już dwa razy wcześniej trafiła... Ech...

Sadza po raz kolejny zamknęła się w sobie... Przykro bardzo na to patrzeć. Siedzi w kącie, okiem łypie, gadać nie chce... Znajdzie wreszcie swój dom...? Taki na zawsze-zawsze-zawsze...?

Noska też zmieniała dom już 3 razy, chociaż ma dopiero kilka miesięcy...  Trafiła do nas jako mała kluska. Szybko znalazła dom. Nawet wieści były i zdjęcia, jak leży na swoim posłanku...


Wkrótce nasi dostali telefon od kogoś, kto blisko Noski mieszka z pytaniem, czy to prawda, że nasi odebrali psa, bo się umowa skończyła... Tak, dobrze czytacie, chociaż ja też miałem taką dziwną minę, jak to usłyszałem... Wiadomo było, że trzeba tam szybko pojechać, ale zanim nasi pojechali - pojawiła się w schronisku "opiekunka" szczeniora... Nasi spojrzeli na brzuch i już się domyślali, że skoro ktoś tam zamieszkał, to pies musi pewnie zniknąć... Ta dwunożna przyszła z inną, żeby umowę przepisać, bo Noska się przeprowadza. Skoro tak, to niech będzie...

Zanim jednak nasi pojechali do tego nowego domu, bo też im coś nie pachniało dobrze, to.... ten nowy opiekun pojawił się w schronisku trzymając Noskę pod pachą! Bo w nocy szczeka.... I Noska, jako kilkumiesięczny już podrostek, wróciła jednak do schroniska...


Fajna psianienka już się z niej zrobiła! Na szczęście pomieszkała tylko kilka dni, bo zgłosili się po nią kolejni dwunożni. Do trzech razy sztuka, jak to nasi mówią... Oby tym razem na zawsze to było, bo pójdę z Larsi i naszczekamy jednemu i drugiemu! Przecież wiadomo, że szczeniak musi się nauczyć, a sam się nie domyśli co wolno, a co nie...

Przygodę domową, która okazała się dość przykra miał też... Nietek. 


Nietek to taki psiak, że się mu daje lat 120 za sam wygląd. Koślawy trochę, siwy na faflach... Ale przy tym milusi i chętny do drapania po grzbiecie. Dłuższy czas już u nas pomieszkiwał, aż w końcu zgłosił się ktoś, kto miał w domu już jednego czterołapa, ale chętnie Nietka przygarnie! Nawet jeden z wolontariuszy go zawiózł i jeszcze sprawdzali, czy się dogadają z tym pierwszym mieszkańcem. Wszystko było w porządku! ...do czasu... Pewnego dnia Nietek stanął w drzwiach biura, zaraz obok opiekuna, który powiedział, że Nietek w nocy piszczy i raz się pokłócił z kolegą, z którym miał mieszkać....

Ech, a bo to raz u nas się pokłócimy? Wiadomo, że czasami trzeba się poustawiać trochę! ...a że piszczy w nocy.. A może coś go boli, a może na spacer chciał, bo za wcześnie był wieczorem, a kto to wie, skoro dwunożny odpowiedzi nie szukał... Wrócił koślawy, siwy Nietek i dalej będzie patrzył śmiesznymi oczkami na odwiedzających... Musi znaleźć się ktoś, kto tego przeuroczego psiaka adoptuje...On tak bardzo potrzebuje człowieka...


...a już całkiem słów nie ma na to, co stało się z Szeryfem. Jak można...? I jak zimne trzeba mieć serce... Mowa o nim:


Szeryf do schroniska przyjechał trzy lata temu. To dawno. Jak na psa - bardzo dawno. Był wtedy kluską, jak Noska, był młodziutki i właściwie wszystkie schroniskowe wspomnienia się mu z głowy wymazały zanim dojechał do domu. Miał pewnie swoje posłanie... Swoje miseczki... Najważniejsze, że miał swoje stado, pewnie było mu dobrze... Aż pewnego dnia dwunożna, JEGO dwunożna, zapakowała go samochodu iiiiii zaraz potem zatrzymała się przed bramą schroniska. Wkroczyła do biura i powiedziała, że Szeryfa zostawia. Bo tak. Bo dziecko udziabał. Podobno... Nikogo z nas tam nie było, a Szeryf, jak tylko przekroczył bramę, to tak się zaczął jąkać ze strachu i trząść, że słowa pełnego wydusić nie mógł.

Podsumujmy jednak... Trzy lata spędził w tym domu... Od małego. Czyli kto go wychował? No jego dwunożne stado! Kto go uczył, co wolno, a co nie? Też oni! ...to dziecko to też wychowane przez nich... Bo umówmy się, że dzieci też są różne. I wcale mi nie chodzi o to, że jedno niższe, drugie wyższe, jedno ma pędzelki na głowie, a drugie ma uszy odstające. Wcale nie. Bo jedno dziecko jest uczone od małego, że czterołap tez czuje, też go może coś boleć, też może się bać, też może mieć zły dzień, a drugie dziecko nie jest uczone i potem jest, jak jest... Jak tam było - nie wiem i się szybko nie dowiem, ale do jasnej Psianielki! Jak się jednak mieszka ze zwierzem tyle czasu, to chyba się człowiek przywiązuje, nie...? Bo zwierz to się przywiązuje na pewno. I po takim czasie to jednak żal oddać, prawda...? A w przypadku Szeryfa to nie było w tych dwunożnych nic... Żadnego żalu, żadnego smutku... Szeryf ma zostać i zostaje, i koniec... Odwrócili się i wyszli. Szeryf został...

Szeryf jest domowy, nie wchodzi do budy, nie wie, co to... Siedzi w kącie i telepie się cały, od uszu do ogona... Nawet "dzień dobry" nie wyszczeka, nie jest w stanie... Na zdjęciach jakoś wyszedł, bo jak tylko dwunożnego ma na horyzoncie, który chce z nim pogadać, to on podchodzi i trzęsąc się włazi na kolana i pcha się do policzków, co by ucałować soczyście... Taki to agresor...

Przykro patrzeć. Wierzcie, lub nie. Serce rozpada się na małe kawałeczki, kiedy po kilku dniach, tygodniach, miesiącach, latach w bezpiecznym domu zwierz ląduje w schronisku. I nie tylko rozpada się u tego, który przyjedzie, ale też u wszystkich, którzy patrzą na tego czworonoga... Na jego strach, niepewność, niedowierzanie... Na to, jak szuka kogoś znajomego, jak próbuje wzrokiem przebić się przez ściany, bo może nie na tej ścieżce, ale na kolejnej jest ten znajomy człowiek, który na pewno się pomylił, na pewno żałuje, na pewno kocha i zaraz znów będą razem...

...ale nikt taki nie przychodzi...

...a oczy gasną...

środa, 20 kwietnia 2016

Mamy nową koleżankę, a Filiego wcale nie ma na zdjęciu!

Rodzina biurowa się nam powiększyła. Nieee, żadna z psiolasek nagle nie rozpączkowała! Chociaż właściwie przez to, że jednej coś wyrosło, to dołączyła do naszej paki...

Powiedziałem nowej i grube....eee....Aro, żeby wleźli grzecznie do posłanek, to pstryknę fotencję. No i weszli...


...nie do końca o to mi chodziło, bo jednak niebardzo to proporcjonalnie wyszło, więc powiedziałem, że przecież miało być odwrotnie! 

...stwierdzili, że okej, nie ma problemu, jak odwrotnie, to odwrotnie... więc się odwrócili...


Kłócić się nie miałem zamiaru. Zresztą w przypadku Aro to strach, a nowa, znaczy Hepi, ma zawsze taką minę, że tylko się litować i zostawiać w spokoju, ewentualnie głaskać, ale mnie nie wypada... 

Napisałem, że Aro to strach podpadać, ale nie to, że zeżre, użre, pożre albo coś. Chociaż wygląda na takiego, co by takie jak ja zjadał na śniadanie, ale nie, Aro jest całkiem w porządku! Jest pocieszny, łagodny, lubi się rozwalić na podłodze w stylu "na morsa", ale spacerem też nie pogardzi. 

...a wracając do zeżarcia, pożarcia, jedzenia i niepogardzenia... 


 Aro dotrzyma towarzystwa podczas każdego, nawet najmniejszego posiłku!

Jeśli zaś chodzi o nową. To Hepi. Hepi wygląda ciągle tak przeraźliwie smutno... Wystarczy jednak zagadać, a okazuje się, że równa z niej psiolaska! I całkiem wesoła! Jak ją jakiś dwunożny za uchem posmera, albo po pleckach, to jest od razu kupiona! Potem sama podskakuje do ręki i głowę wpycha przypominając, że to może jeszcze nie koniec tego dobrego...?

Hepi spacery lubi bardzo! Na spacerach kopie się dołki...


...można też do kałuży wleźć i łapki pomoczyć, językiem chłepnąć, potem przebiec, otrzepać się radośnie i pokopytkować dalej...


Hepi jest nieduża, jest pocieszna i sama na kolana się pcha! Ma pięć lat, więc w sumie wiek raczej młodszo-średni. To jednak nie wszystko i chyba wiem, dlaczego ciągle domu nie ma... Prócz tego, że Hepi jest super, to jeszcze jest chora... i prócz tego, że ma jasne, rude kropeczki na sierści i uroczą plamę na oku jak Reksio z bajki, to jeszcze ma raka...

Hepi udaje, że wcale go nie ma, że się dobrze czuje, że nic jej nie jest... Cóż, my wiemy, że jej powyrastało co-nie-co to, co nie trzeba w środku... Szkoda, że to odstrasza... Raka nie dało się odstraszyć, sam się przyplątał i wyprowadzić się nie chce...

Prócz Hepi, która mimo tego, że sięga dwunożnym do kolana, to zajmuje na posłanku tyle samo miejsca, co Larsi, która ma dwa razy dłuższe łapy...


...i malutkiego Aro...


...mieszka jeszcze u nas Ares.


No i JA, ale selfi mi nie wyszło, to nie umieszczę...

Panuje u nas pełna zgoda! Zwłaszcza, kiedy w rękach dwunożnego pojawia się coś, co pachnie czymkolwiek, co da się zjeść... Tutaj akurat Tabletkowa była zaklinaczem stada....


Patrząc od tej strony (zdaje się, że to lewa), to jest łaciata Larsi, uszaty Ares, biała Hepi, JA - Dżokej, i Aro, który oczywiście nie potrafi trzymać języka blisko siebie. Jak komuś się wydaje, że obok Aro siedzi jeszcze pies, taki ciemny z wyłupiastymi oczami, to jest w błędzie. To wcale nie jest Fili i wcale go tam nie ma. Fili mieszka gdzie indziej i wcale nikt go czasami nie przemyca do biura pod kurtką. A już na pewno nie jest to nasza fotopsiografka!

Jeszcze jedno zdjęcie, dla pewności:


 W progu Hepi, z tyłu Larsi, przed nią Ares, ja jestem ukryty, Aro wyżera akurat i z przodu wcale nie ma Filiego stojącego na dwóch girkach.

Wszystko się zgadza!

Drodzy Czytaciele. To, że mieszkamy w biurze, to nie znaczy, że już nie potrzebujemy domu. Owszem, mamy najlepszą miejscówkę w całym schronisku! Odwiedza nas maaasaaa ludzi i każdy nas ogląda, wychodzimy też częściej na spacery, mamy możliwość szperania po śmietnikach, wpychania głowy pod ręce, wystawiania brody ponad blaty, kiedy ktoś je obiad, śniadanie czy kolację... To jednak nie jest dom... Poza tym, kiedy my wydreptamy do domów, to kolejny zwierz zamieszka na naszym miejscu i zwiększą się jego szanse na dom...

Zakochaj się w nas... przynajmniej w jednym... W grubiut...eeee....w postawnym Aro, kropeczkowej Larsi, poczciwym Aresie, smutnej, ale wesołej Hepi i we mnie może też, chociaż ja nieśmiały jestem i nie umiem się tak reklamować i wpychać...

Za to ktoś mi ostatnio takie PIĘĘĘKNE zdjęcie zrobił!


...komu, komu hopsnąć do domu...???

niedziela, 17 kwietnia 2016

...sam sobie odpowiedz na pytanie, czy warto...

Dziś opowiem dwie historie. I niby się wcale nie łączą... Ale później opowiem jeszcze jedną...

Pikuś przyjechał do nas, jak było już kwieciście, ale jeszcze nie lato. Tylko nie tej wiosny, a zeszłej. Nasi go przywieźli z takiego jednego miejsca, co daleko mu było do nazwania rajem dla zwierzaków... 

Zobaczcie...






Nasi się tam bali nogi stawiać, a co dopiero takie małe psiaczki! Skoro większa stopa mogła wpaść między szkła, do dziur przez zgniłe rupiecie, to co powiedzieć o tych małych łapeczkach...

I tutaj jest Pikuś:


...jak ktoś znaleźć nie może, to stoi na samym środku. Mieszkał tam z kilkoma innymi psami, a że były też psiolaski, to się chłopaki kłócili... Solidnie czasami. Widać to było po pyszczkach, bo niejedna blizna je zdobiła... Jak były psiolaski i psiofaceci, to łatwo się domyśleć, że co kilka miesięcy psów było jeszcze więcej... Co się z nimi działo? Nie wiadomo i lepiej się może nie zastanawiać.


Na tym zdjęciu wyżej Pikuś to ten mniejszy łaciatek ze śmiesznymi uszkami...

Do schroniska przyjechał z raną pod okiem, bliznami, przerażeniem w oczach, niepewnością w głowie i wielką obawą w sercu... 


Tutaj dostał miseczki, posłanie i psumpli, którzy wcale nie chcieli go zeżreć. Dwunożni go oglądali, trochę na początku pokłuli, wszczepili szczepionkę i fasolkę z zapisanym imieniem (wszyscy mamy taką!), obejrzeli oko, Tabletkowa przyszła kilka razy i dała torcik z guziczkiem w środku na wzmocnienie... Do tego głaskali, interesowali się... Pikuś nie wierzył. Przecież taki pokiereszowany, nieładny, bo nierasowy, uszka nijakie, bo ani nie sterczą, ani nie zwisają, tylko takie nie wiadomo co... Tak było! Leżał na posłanku i nie wiedział, czego właściwie od niego chcą, bo po co go ratować, nikt go przecież w starym miejscu nie lubił, więc musiała to być prawda, że nikomu niepotrzebny jest... Nasi są uparci. U nas nie ma smucenia się, to niedopuszczalne! Wolontariusze, jak widzą takiego smutasa, to nie stwierdzają "eee, on taki do niczego, niech leży, chodźmy się bawić z tymi fajnymi!". Nasi tyle razy przyjdą do tego niewierzącego w siebie, tyle razy wyciągną go na spacer, podarują tyle miłości, aż ogonek w końcu zacznie merdać na ich widok! 

Powoli to z Pikusiem szło. Kiedy ktoś tyle razy słyszał od psumpli, żeby się odtentegował i szedł tam, gdzie go nikt szukać nie będzie, bo nie wiadomo, po co się urodził, tak jak to Pikuś słyszał nie raz tam, gdzie mieszkał przed schroniskiem, to ciężko tak w kilka dni wbić do małego łebka, że jest inaczej... Czas jednak mijał, Pikuś na spacerki wychodził, powoooli, pomaluuuśku zaczynał mu się rozjaśniać świat...


...na razie Pikusia zostawmy...

Furia do schroniska przyjechała, kiedy lato było w pełni. Niecały rok temu to było. Młodziuchna była, chociaż już całkiem wyrośnięta. Nieśmiała była bardzo, nie zawsze chciała z dwunożnymi gadać, trzeba było mieć ze sobą wiaderko cierpliwości, a czasem i ze dwa, ale wiadomo było, że warto. Furia bardzo chciała, ale bała się, chociaż chciała, ale jednak ten strach taki duży...


Pewnego dnia wydawało się, że do Furii uśmiechnęło się szczęście. Znalazła dom! Nasi się cieszyli, chociaż wiadomo, że obawy zawsze są, zwłaszcza przy takim psie, w tym wypadku psiolasce...

....tylko się wydawało, że to szczęście przyszło... To nie było szczęście. 

Furia krótko po adopcji zwiała. Zdarza się... Nie powinno, pewnie, że nie, ale się zdarza, nawet najlepszym. Furia była wycofana trochę, może się przestraszyła czegoś... Zwykle wtedy każdy szuka, ogłoszenia wywiesza, robi co może. Tutaj dwunożna stwierdziła, że ona szukać jej nie będzie... Według niej, psiolaska była nieprzystosowana do adopcji i ona jej takiej nie chce....

Nasi nie wiedzieli, czy mają dom wynająć i tam zwierzaki przystosowywać do mieszkania, czy sami mają każdego czterołapa do siebie brać, czy o co chodziło... Cóż. Furia zamieszkała znów u nas...



Prawdziwa historia dopiero się rozpoczyna...

Furia zamieszkała z Pikusiem. Bardzo się zżyli. On niewierzący w siebie, ona z trzęsącym zadkiem, kiedy wychodziła z bezpiecznego miejsca. Nocami opowiadali sobie, jak to by chcieli poznać dwunożnych, ale trochę jednak się boją i niby wiedzą, że nic nikt im tutaj nie zrobi, ale jednak się zastanawiali, czy są tego warci... Wiedzieli za to, że są warci siebie, bo nikt nie rozumiał Pikusia tak, jak Furia i Furii nikt nie rozumiał tak, jak Pikuś...

Pewnego dnia do schroniska przybyła rodzina. On, Ona i Mały Krasnal. Chcieli adoptować jednego zwierzaka, Furia im się spodobała... Wiedzieli, że wycofana, wiedzieli, że trzeba będzie pracować. Spróbują. Chcieli dać jej szansę. Na początek zabrali ją i Pikusia na spacer. Musiały iść dwa, bo u nas jak jeden z drugim mieszka, to nie ma tak, że tylko jeden do lasu idzie. Drugiemu byłoby przykro! Poszły więc dziarsko (bo razem raźniej!), łapa w łapę, Pikuś, Furia i rodzinka dwunożnych.

Wrócili i powiedzieli do naszej, żeeee... biorą dwa. I ta nasza dwunożna to się długo na nich patrzyła... Bo przecież Furia taki trzęsizadek i Pikuś, niemłody już, też z przeszłością... Praca z jednym przed nimi, a tu jeszcze drugi będzie się plątał? No pewnie, że się da, wszystko się da, ale wiecie... Furia miała już smutną przygodę... Nasza powiedziała, żeby dwunożni się przespali z tą myślą. Lepiej, żeby zwierzaki jedną noc jeszcze spędziły w swoich starych legowiskach, niż potem, po kilku dniach sielanki jednak wróciły do schroniska...

Dwunożni się zgodzili. Wyszli... za bramę... i stali... i stali... stali dalej... potem jeszcze trochę postali....

....furtka się otworzyła, drzwi do biura się otworzyły, wszedł On, Ona i Mały Krasnal i powiedzieli, że biorą. 

Obydwa. 

I Furię, i Pikusia. Bo jak to tak jeden, skoro są dwa, a przecież właściwie jak jedno...

Umowy podpisane, do jeździdła czas zapakować! Na nową drogę życia Pikuś jeszcze próbował udziabać swojego nowego opiekuna, bo ten chciał mu pomóc wsiąść, a Pikuś bez Furii nigdzie wybrać się nie chciał! Wzięli go więc na sposób i najpierw zapakowali ją... potem już poszło lżej. Jak z nią, to on jedzie. I pojechali!

...nasi czekali na telefon, kiedy cała rodzina dojdzie do domu, może trzeba by było coś doradzić, albo coś... 

...ale nikt nie zadzwonił. Ani tego samego dnia, ani dzień po. Cisza...

Do przedwczoraj cisza.

Nasi dostali wiadomość. I zryczeli się niektórzy po same skarpetki, jak zobaczyli zdjęcie. 

W związku z tym, że obejrzenie tego, co na końcu grozi jednak zamazaniem obrazu, to ja najpierw napiszę coś od siebie.

...albo w sumie nie...

...nie trzeba... Tu nic nie trzeba dodawać. Po prostu przeczytajcie, obejrzyjcie i sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy warto...

"Po ponad dwóch miesiącach od adopcji spieszymy donieść, co u nas.
Zawitały do nas dwa psy, więc i wydarzeń pewnie z dwa razy więcej ;) Pierwsze dni były trudne. Furia była wystraszona i wycofana, a do tego okazało się, że właśnie zaczęła się u niej cieczka, co Pikuś szybko wyczuł. Co się działo przez kilkanaście kolejnych dni pisać nie będę, ale wspomnę tylko, że Pikuś był wtedy bardzo ożywiony... W akcie desperacji oba psiaki zostały porządnie wykąpane i to podziałało łagodząco. Po tym było już tylko lepiej. Pikuś szybko odnalazł się w nowej sytuacji. Jest bardzo łasy na pieszczoty i potrafi zdobyć serca wszystkich dookoła :) Właściwie od początku nie opuszcza nas, śpi obok łóżka, w ciągu dnia kładzie się u naszych stóp. Taki prawdziwy pies-pieszczoch :) Furia stanowiła trochę większe wyzwanie. Początkowo nie reagowała na swoje imię, nie podchodziła do nas, była zachowawcza i przestraszona. Po kilku tygodniach powoli zaczęła oswajać się z nowym otoczeniem. Dołączyła do swojego kumpla, Pikusia, i staje się wzorem psa-pieszczocha. Łasi się, wskakuje do łóżka informując nas, że to już czas na spacer albo tylko na pogłaskanie :) Nadal jednak najbezpieczniej czuje się w swoim legowisku, w miejscu, do którego nikt nie może wejść, bo znajduje się pod stołem i dzięki temu nikt jej nie niepokoi. Lubi tam spędzać czas, czasem dołącza do niej Pikuś. Ale tylko czasem, bo jednak woli pokojowe klimaty ;) W czasie dłuższych wypadów do parku spuszczamy ją ze smyczy. Wtedy doskonale pokazuje, dlaczego ma na imię Furia ;) Tempo jej biegu jest oszałamiające. Zawsze jednak grzecznie wraca, kiedy ją przywołujemy. Przybiega równie szybko, kiedy znikniemy z jej pola widzenia... Jest fantastyczna! A do tego oba psy wspaniale dogadują się z naszym dzieckiem, które dzielnie bierze udział w ich życiu (wsypuje karmę, daje wodę, wychodzi na spacery, głaszcze i bawi się).
Po tych kilku (a może już kilkunastu?) tygodniach od adopcji podkreślę jedno: posiadanie psa jest cudowne, ale posiadanie dwóch psów to dopiero moc! Zupełnie inne mieszkanie i zupełnie inne podejście do życia. Mimo pojawiających się minusów (ehhh, ta sierść albo kleszcze), nawet przez chwilę nie żałowaliśmy decyzji o wzięciu dwóch psiaków. Dziś, choć przez całe swoje życie zawsze miałam jakiegoś czworonoga obok siebie, nie wyobrażam sobie życia bez dwóch szczekających i merdających ogonami istot ;) A, i poradnik adopcyjny, jaki dostaliśmy od Państwa, bardzo nam pomógł. Furia była psem podręcznikowym, można by rzec :) Pozdrawiamy ciepło!"




środa, 13 kwietnia 2016

Portrecili!

Ostatnio znów sesje były. Bo jak pogoda ładna i czasu trochę jest, to przychodzą tacy dwunożni, co to mają i oko, i sprzęt, i czasu trochę, i focą... Potem wychodzą takie portrety, że ach! I te oczy, jak szklane kulki... Co będę tak pisał na sucho, podeprę się zdjęciami!

Na początek Rozik.


Rozik w metryce ma dwie cyferki, w oczach ma ciemność, w sercu ogrom miłości i nie ma pojęcia zielonego, co to jest agresja. Jak któryś zwierz na niego szczeknie, to ten się odsuwa, jak tabletkę trzeba zjeść, to bez grymaszenia, a jak głaszczą, to wlazłby na kolana, na ręce, na głowę, byle być bliżej dwunożnego...

Teraz Bleyk. Kiedyś był Blejk, przez J, to ten jest przez Y, tak po burżujsku bardziej...


Na początku Bleyk nie wyglądał tak ładnie, właściciel nie chciał o niego dbać, jak trzeba... Teraz za to jest pięknym owczarkiem (rzekłbym, że może nawet niemieckim!), inteligentnym i skrywającym na pewno jeszcze niejedną zaletę! Ależ dziś jestem poetycki... Bleyk nie jest agresywny, ale też nie od razu się rzuca z miłością. Trzeba go do siebie przekonać, ale poooteeem to już na pewno sielanka!

Teraz biszkoptowy Milk.


Milk to jeszcze dzieciuch. Znaczy niech mu będzie - prawie dorosły jest. Jeszcze ma pstro w głowie, bawić się chce, szaleć i biegać! Całe życie przed nim, masa zasad do wklepania do głowy, ale też i masa piłeczek pogonionych, tysiące kilometrów do przebiegnięcia! ...tylko z kim...?

Dana jest super psiolaską!



Smukła, lśniąca, przyjacielska, bystra, inteligentna, piękna... ach, mógłbym wymieniać jeszcze, ale przed nami kilka psów, a noc z gumy nie jest. Dana jest taką prawdziwą psiumpelką i jest po prostu psiekstra! Będzie super towarzyszeniem na wycieczki i leżenie na kanapie... Ona może na swoim posłanku, żaden problem, na pewno zrozumie! Dana bardzo chętnie pozna zasady panujące w Twoim domu...

Dalej mamy Herbiego. Ten to wyszedł pociesznie!


Herbiemu też już oczy nie do końca działają. Poza tym odkąd Miła pojechała do domu, to on już żadnego psa ani żadnej psiolaski nie polubił... Jak poznał Miłkę, to był świeżo przyjęty i jeszcze w tym całym szoku ją zaakceptował, a teraz to już woli być sam. Dla dwunożnych za to przekochany jest! Przytulać się lubi i w centrum uwagi też lubi być, a że jest całkiem spory, to nietrudne. Długo już czeka na dom... Znajdzie go wreszcie...? Musi!

I żeby było po równo i tyle samo jasnych, co ciemnych, to teraz Fila.


...zupełnie nie wiem, dlaczego mi się przypomniał Hedziu. może to ucho klapnięte, może uśmiech podobny? Też jest całkiem spokojna, inne psy akceptuje prawie bez problemu, na spacerki wychodzi chętnie... Młoda jest jeszcze, bo co to są dwa lata! Idealna do przygarnięcia, pokochania i wprowadzenie jej w życie rodzinne!

Piękne portrety, prawda? Kamvisowe portrety. Już kiedyś pisała o nich Bulba. Oni, czyli Kamila i Tadziu to dwoje super ekstra dwunożnych, którzy przybywają do nas, kiedy mają trochę czasu i focą, pstrykają i zdjęciują, a potem w domu wycinają, wybierają i wysyłają naszym te najsuperowsze... Wielkie, OGROMNIASTE DZIĘĘĘĘKI za to!!!

Co do zwierzaków - wcale nie musisz zakończyć poznawanie na portrecie! Przyjdź, poznaj osobiście, na spacer zabierz, pogadaj z psiurem, może się dogadacie i razem wrócicie...? To byłoby cudowne! ...i prócz portretu na ścianę, miałbyś całkiem żywy obraz całego psa, całej psiolaski... I Fila, Dana, Milk, czy inny zwierz, podziwiałby codziennie najpiękniejszy widok. Ciebie...

niedziela, 10 kwietnia 2016

Wreszcie można się wygrzewać!

Ciepło, ciepło, ciepełko! Takie coś lubimy i my, i sierściuchy!

Rema uwieeelbiaaa się wygrzewać! Patrzcie tylko:


Trafiła do nas chuda tak, że teraz ledwie ją poznałem! Trochę się zaokrągliła tu i ówdzie, ale udałem, że nic a nic się nie zmieniła... Wiecie, jak to jest mieć koci pazur w nosie...? Ja też nie i nie chcę się dowiedzieć. Rema miała połamaną miednicę, ale już jest dobrze. Lubi sobie posiedzieć wysoko i gapić się z góry na wszystko. Jak ją obcy dwunożny próbuje pogłaskać, to się odsuwa i wygląda, jakby chciała powiedzieć "ooo fuuuu, zabieraj rękę, się myłam pięć minut temu!", ale kiedy już kogoś trochę zna, to taką minę zamienia zaraz na "oooo taaaak, tu mnie miziaj!". Kociarniane okno jest otwierane, jak tylko zrobi się na dworze ciepełko i zaraz sierściuchy się tam zlatują na leżanko. Jest tam porządna siatka zamontowana, która nie przeszkadza w obserwacjach, a i sierściuch nie wyleci. Rema uwielbia to miejsce! ...chętnie je jednak zamieni to okno na inne, z którego będzie mogła się przetransportować na czyjeś kolana.

Nie tylko sierściuchy lubią poleżeć na słońcu. Na miejscówce naprzeciwko biura leżanko uprawiają psiolaski! Wiadomo, nie można latem pokazać się z nieopalonymi nogami! 



Na przedzie siedzi Musia. Malutka sunia, która przyjechała do nas nieśmiała, ale już ją psiumple i psumpelki nauczyły odwagi nieco. Popatrzcie tylko na to niewinne maleństwo:


Nawet, jak trochę pokrzyczy na początku, to bać się nie ma co. Musia pewnie boi się bardziej, tylko jej się wstyd przyznać... Trzeba ją przekonać smakołykiem i słowem dobrym... Jest naprawdę nieduża, girki ma niedługie, więc zdaje się, że nawet do kolana nie sięgnie! Mi to pod brzuchem mogłaby przejść. Uroku jej odmówić nie można, bo to ucho jedno klapnięte ma śmieszne! I młoda jest, może ledwie rok temu na świat przyszła, to też jest ogromniasty plus! Wiadomo, że większa nie urośnie, a jeszcze spędzi ze swoją rodziną duuuużo, dużo lat! ...tylko potrzebny jest ktoś cierpliwy, żeby jej świat pokazał i przekonał, że nie taki zły jest...

Psumpelką Musi, która się z nią opala na tamtym zdjęciu wyżej to Lila. Lila to też takie strachajło, chociaż jest coraz lepiej.


Prawda, że śliczna! Mi się podoba i zawsze zwracam uwagę na grację i lekkość, z jaką się porusza w kojcu... Ach, gdybym był młodszy! Lilka ma rok i pół, a już rok mieszka w schronisku... Niebawem stuknie jej pierwsza rocznica, ale świętować nie będziemy, bo i nie ma co. Wyłapali ją i jej brata do klatki, zaraz potem zamieszkali oboje u nas i szybciorem się wolontariusze zabrali za przekonywanie szczeniorów do ludzi! Idzie to powoli, ale psiurki pojętne są. Najidealniej by było, gdyby znalazł się ktoś, kto by w domu Lilkę posocjalizował, bo wtedy by się na dobre przyzwyczaiła do tego jednego dwunożnego i poczułaby się na pewno bardziej domowo i spokojniej... Tylko w tej adopcji nie pomoże fakt, że Lilka miała coś z bebeszkami i teraz musi ciągle dostawać te torciki z kulkami od Tabletkowej... Dwunożni zwykle chcą psa zdrowego, a Lilka niby zdrowa, bo czuje się dobrze, ale kulki specjalne jeść musi...

Kto się lubi wylegiwać na słońcu i brakuje mu towarzystwa?? Rema, Lilka, Musia i pewnie niejeden sierściuch i szczekacz baaardzo chętnie dotrzymają towarzystwa! Na zawsze...
Marzą o tym i śnią, i kiedy taka pogoda piękna się robi, to żal, że muszą w schronisku siedzieć, a nie hasać gdzieś po łąkach skąpanych w słońcu! Jeszcze całe życie przed nimi, jeszcze tyle kilometrów do przebiegnięcia, tyle piłek do złapania, tyle promieni słońca do wchłonięcia w futerko!

...może przy Tobie znajdą swoje miejsce...?

środa, 6 kwietnia 2016

ABRAKADABRA, stań się zabawką!

Widziałem, że ogłoszony, to już można o nim napisać. Wcześniej to wiecie, nie chciałem, bo różnie to bywa, a on tak wyglądał nieszczególnie... Dalej wygląda, ale już widocznie wiadomo, że będzie wychodził na prostą. Znaczy na psa.

Historia to tragiczna, bo nie tylko o znieczulicy samych opiekunów, którzy opiekunami byli tylko z nazwy. Znieczulica była też na około, bo w tym miejscu mieszka tylu ludzi... I niejeden widział i niejeden potem mówił, że widział już dawno, że zwierz tak wygląda... Ale jakoś tak wyszło, nikt nie zgłaszał.

Najważniejsze, że zgłosili teraz i że już będzie dobrze. Musi. I na pewno będzie, bo wszędzie lepiej, niż tam, niż z nimi... Czekajcie, muszę wyjść się przewietrzyć, bo nie mogę, za miętki jestem...

- Dżokej, dawaj, ja napiszę.

- Nie, Larsi, dam radę przecież, tylko jak sobie pomyślę, to mnie trzepie i muszę się uspokoić...

- Mnie też trzepie, ale ja się emocjom nie daję. Trzeba być twardym, bo jak spotkam jednego i drugą na mieście, to jak się wgryzę w poślad, to długo popamiętają. Jak naszczekam i wyszczekam wszystko za tego biedaka, to będą im się śnić po nocach te wszystkie epitety, do jasnej Psianielki. Jak...

- Doobra, Larsi, pisz, nie gadaj, bo nam nocy ubędzie, a stróż akurat wyszedł na obchód. Ja się jednak pójdę przewietrzyć i przy okazji popatrzę, czy wraca...

- A to było tak...

Nasi dowiedzieli się, że w pewnym mieszkanku żyje sobie rodzina, która ma psa. Właściwie to ich nigdy nie widać razem na dworze, tylko raz ktoś zobaczył to chodzące, czworonożne nieszczęście, kiedy akurat próbowało się stołówkować w śmietniku i stwierdził, że tak chudego psa to dawno nie widział, i postanowił to zgłosić jednak...

Nasi pojechali, no bo jak to tak, że takie chude i musi samo jedzenia szukać... Chociaż może chore i dlatego takie chude...? A bo to mało psów jedzenia po śmietnikach szuka? Zgłoszenie jednak było poważne, sprawdzić trzeba!

Przyjechali, zapukali do drzwi...  Weszli do środka i już żałowali, że nie wzięli jakiegoś słoiczka czy buteleczki z tlenem, bo tam było szaro i bardzo dymiąco. Jakby tak upuścić długopis, to pewnie by zawisł!

Piesek? A jakże! Jest! Iii pookaazaaaliiii.......

A nasi zaniemówili, zapowietrzyli się, mało im papiery z rąk nie wypadły! Przed nimi stanął on:


Może i obcy mu się nie spodobali, ale szczekać sił nie miał. Tylko patrzył przeogromnymi oczami to w oczy, to na ręce, bo może nie są puste i coś może z nich spadnie...

Nasi się nasłuchali... Oj, tak się nasłuchali, że ja się akurat dziwię, że właścicieli nie pogryźli tam. Kulturalni są ci nasi, nie ma co gadać... Ja się dziwię, ja bym nie była. A nasi stali, słuchali, pisali, chociaż mówili później, że nóż im się sam w kieszeni otwierał... Chcecie poczytać rewelacje?

Psiak, Pimpuś, lat 15. Na spacery nie wychodził od kilku miesięcy. Bo ludzie gadali, że jest za chudy i raz to o mało co, a by ich zlinczowali za to! No to nie wychodzili. Nie będą psa na pośmiewisko wystawiać, a przecież on chory. Szczepiony był, pewnie, że tak! Ze 14 lat temu. Odrobaczany też wtedy właśnie. Miski ma! No jak nie ma, jak ma, na lodówce stoją. Są stawiane na podłodze, jak jest pora karmienia. Karma też jest! Tylko pies jeść nie chce, bo chory jest przecież. Dostaje też taki specjalny preparat, który się podaje, jak ktoś ma przeziębiony pęcherz i dużo sika. Bo Pimpuś sika, to żeby nie sikał, to dostaje. Posłania nie ma, przecież może sobie spać, gdzie chce. Smyczy i obroży też nie ma, na spacer nie wychodzi, to niepotrzebne.

.....i nasi tak słuchali... i nie wiedzieli, czy przenieśli się gdzieś w czasie, czy może zaraz się obudzą...

Kiedy nadszedł czas na miskowy test, Pimpuś niestety nie zdał. To znaczy miał nic nie jeść, bo chory, i nic nie pić, bo przecież chory. A tu psiak bezczelnie wyżarł całą michę żarcia i wypił trzy miski wody! Cudownie ozdrowiał! 


Nasi postanowili - zabieramy. Właściciele, że jak to! To ich piesek! Nasi byli nieugięci - zabieramy! Właściciele na kolana padli, bo jak to! Ich Pimpuś, którego mają od lat piętnastu! ...cóż. Nasi popisali papierki, nawet im powieka nie drgnęła na te nakolanowe padania... Pimpusia pod pachę i wio do lecznicy!

Jak go psiowet zobaczył... nie było co gadać...


Na wadze nie chciało być inaczej, wyświetlacz pokazał cyferkę 6. Cyferki powinny być dwie, pierwsza 1, a druga 2. Ale była jedna i to podobno źle.

Potem postawili psa na stół i zajęli się jego szponami. Musiało mu się bardzo niewygodnie chodzić, ale w sumie po domu to mało się chodzi, a na dwór nie wychodził wcale, to po co było pazury piłować? 

 
Pimpek był grzeczny. Patrzył tylko tymi wielkimi ślipiami na świat wokół. Na ludzi, którzy tak życzliwie patrzą z troską; na ręce, które takie ciepłe są i miło dotykają, nawet na psioweta, bo się interesował i psiak czuł, że on tu jest ważny teraz, że wreszcie jest ważny!

Później pobrali mu co trzeba do badań i powieźli do schroniska, gdzie czekało posłanko, kocyk iii miseczki! Prawdziwe miseczki! Nieznikające na lodówce! Rozglądał się Pimpuś i nigdzie nie było w pobliżu niczego, na co można by je postawić, ale na wszelki wypadek pił wody tyle, ile tylko zmieściło się do żołądka... ...a potem na wszelki wypadek jeszcze troszkę... i jeszcze...

Największa niespodzianka musiała być rano! Miseczka po wodzie wciąż stała! Była już co prawda pusta, bo przecież trzeba było pić i pić, i pić, ile wlazło, ale zaraz ktoś przyszedł i nalał nowej, świeżej wody, poprowadził na spacer, a potem przyniósł miseczkę z jedzeniem.... Taka pycha!

Wielkie, brązowe oczy patrzyły z ogromną nadzieją i niedowierzaniem na te cudowności i nie mogły się oderwać od tych rąk, co zmieniają pustkę w jedzonko i wodę, a później jeszcze pojawia się w nich taki sznurek, który potem prowadzi do lasu, gdzie czuć pod łapkami ziemię, piasek, trawę, a nos wyczuje nowy zapach, który przez wiele miesięcy był zastąpiony tym obrzydliwym, szarym dymem, przez który aż płuca się zatykały... 


Później dochodziły do naszych wieści, że ten mały psiaczek wyglądał tak nie od wczoraj, nie od pół roku, kiedy przestał wychodzić na spacery... Nie od roku nawet, bo najstarsze wspomnienia były sprzed dwóch lat... DWÓCH... 

Przynajmniej dwa lata Pimpek kilka razy dziennie przeżywał męki widząc, jak jedzenie ląduje w żołądkach jego właścicieli. Kiedy zaczęło się wydzielanie wody...? Od kiedy musiał pić jak najszybciej się dało i szorować językiem po dnie miski, żeby wchłonąć ostatnią kroplę, zanim pojemnik znów trafi wysoko, wysoko, na lodówkę? Ile błagalnych spojrzeń posyłał w stronę jedzenia...? Ani pół kromeczki pewnie mu nigdy samo z siebie nie spadło... Ile nocy śnił o kawałku mięska, kawałku kosteczki, kawałku papierka, który by chociaż pachniał jakimś masełkiem i też by się go zjadło ze smakiem...? 

Pimpek nie wychodził na dwór, bo wyglądał za biednie, a wyglądał za biednie, bo nie dostawał jeść. Później nie dostawał jeść, bo przecież nie wychodził na dwór, więc brudziłby podłogę. Nie ma jedzenia, nie ma kup, nie trzeba sprzątać. Nie ma picia, nie ma sikania, nie ma sprzątania. Proste, prawda? 

...a może jakby wprost właściciele powiedzieli "Pimpek, stań się zabawką!", to by przyleciała jakaś wróżka, zamachałaby kijkiem i psiak by się zrobił pluszowy? Kto wie, może są takie wróżki? Wtedy Pimpek nie chodziłby stale głodny i spragniony, nie odczuwałby zimna i nie przeszkadzałoby mu, że nie ma czym oddychać. Wszystko byłoby prostsze!

...ale nie było... I nie było magicznego zaklęcia, nie było wróżki. Był głód. Potworny głód. Jak ci dwunożni mogli znieść ten wzrok, który musiał się wwiercać w ich ręce pełne jedzenia; jak mogli kłaść się spać syci bez poczucia winy; jak mogli latem schładzać się litrami zimnej wody podczas gdy ich kochanemu psu żołądek przyrastał do kościstego kręgosłupka, a język przyklejał się do podniebienia....?

Ach, nie napisałam jeszcze. Pimpek jest właściwie prawie zdrowy. ZDROWY. Znaczy ma bardzo poważną anemię, ale to przez długotrwałe głodzenie. I cośtam z wątróbką się narobiło też... ale nic, co nie pozwalałoby jeść i sprawiało, że nie ma się apetytu. 

Grzeczny to psiaczek, spokojny, lubiący dreptać po lesie i siedzieć przy ludziach. Żadnej agresji w nim nie ma. Jadłby za pięciu, ale mu nie wolno. Musi dostawać nieduże porcyjki, ale często. Pewnie do końca życia już mu zostanie ta łapczywość, ale dziwić się nie ma co... 

Spójrz w te oczy i pozostań obojętny...

 
Przecież to takie proste, prawda...?

PeeS.
...Pimpek szuka domu...

niedziela, 3 kwietnia 2016

Piękny haski! Chcę! ...albo nie...

Nie wiem, skąd to się bierze, ale jak internet zobaczy haszczaka szukającego domu, to jest szał. Trochę jak ze szczeniakami, ale jednak inaczej, bo wszyscy chcą go adoptować tylko internetowo. Znaczy nie, że wirtualnie, ale tak, że każdy pisze, że taki ładny i bierze, a potem nic z tego, bo to jednak haszczak i potrzebuje ruchu dużo i wogóle...

Tak ostatnio zauważyłem, jak pojawił się u nas Hasik.


Oczywiście został "wrzucony na fejsa" i nasi mówili, że miał bardzo dużo "lajków". Nie wiem, czy to zjeść się da i czy chrupiące, bo jak pytałem, to Hasik udał, że nie wie, o co chodzi...

W każdym razie ruszyło dwunożnych! Opowiadała też jedna z naszych, taka kropkolubna, że jak ona znalazła takiego szarego z niebieskimi oczami, to nawet jak znalazł się właściciel, ludzie dalej posyłali zdjęcie w świat w ilości hurtowej! Akurat ta nasza ma jeszcze jednego psa do adopcji i jakoś Didi nikt tak nie udostępnia masowo, a psiolaska piękna podobno...

Wracając do tematu - Hasik wywołał całą falę ochów i achów pod jego adresem, i dobrze. U nas jednak jest taka zasada, że każdy zwierz gdzieś znaleziony czeka dwa tygodnie na właściciela i dopiero potem może wędrować do nowego domu. Hasik więc czeka niecierpliwie na swojego człowieka... Zadbany jest i całkiem pocieszny, na pewno ten jego dwunożny gdzieś jest...

Ci wszyscy, którym się tak spodobał mam inne propozycje jeszcze. Może nie całkiem takie typowe haskie, ale domieszkę mają haskowatą na pewno. Wystarczy w oczy spojrzeć i na spacer zabrać.

Na przykład Karma.


Niby owczarek, a jednak niby haski, ale jednak owczarek... W niebieskim oku ma haszczaka i w duszy jej też wędrówki grają. Ktoś ją kiedyś bardzo skrzywdził... Nie chce teraz mówić, chociaż na wspomnienie samo smutnieje. Nie warto do tego wracać, bo i po co? U nas, kiedy już przekonała się do ludzi, stała się rewelacyjną kumpelką! Zwłaszcza dla tych, których dobrze zna. Naszego behapsiorystę to kocha nad życie! Nie dość, że bardzo ładna, to jeszcze inteligentna i pozytywnie szalona! Aż żal, żeby kolejny rok mieszkała u nas...

Inna haskowa to Azera.


Wielu naszych nie może zrozumieć, że ona jeszcze u nas mieszka. Pewnie, że trzymają kciuki za wszystkie, ale w Azerze niejeden wolontariusz już się zakochał, zaraz kolejna wiosna minie iiii co?? Azera ma doczekać kolejnej? Nie może tak być przecież! Ona jest tak pocieszna, tak zaraża dobrą energią, że po prostu MUSI znaleźć wkrótce dom, bo inaczej zjem własne posłanie! Ta jedno-błękitno-oka psiolaska mieszkała kiedyś w komórce bez dostępu do światła. Mało kto już o tym pamięta, ona sama to mam nadzieję, że już zupełnie nie. Teraz może codziennie oglądać niebo, codziennie ma kontakt z ludźmi i ona to po prostu kocha. Kiedyś bez możliwości przebiegnięcia dwóch kroków, teraz gdyby mogła, szalałaby codziennie po kilka godzin! Potrzebuje bardzo kogoś, z kim będzie mogła dżogingować codziennie, biegać po lasach, łąkach czy nawet po mieście! Każdy teren jest dobry, byle droga uciekała spod łap!

No i nie można wspomnieć o najpiękniejszym chyba kawalerze u nas! O Felku było niedawno, więc przypomnę tylko jego zdjęcie:


Więcej o nim można przeczytać TUTAJ. Felek zasługuje na super dom, razem z Zonią, z którą do nas przyjechał.

Aż się zdziwiłem, bo myślałem, że będę pisać i pisać, i pisać przez kolejne dwa dni jeszcze, a tu koniec! Bywało przecież, że mieszkało u nas kilka sztuk, i to takich prawdziwych prawie, nie że tylko oko niebieskie i łapy same biegają, ale były takie szare i wilkowate...

Przecież wiem, że na świecie jest dużo tych, co biegać lubią. Weźcie sobie kompana do biegania, bo oni tutaj usychają z braku swojego człowieka i codziennych długich biegów! Wolontariusze się starają bardzo i wybiegują, kiedy mogą, ale wiadomo, że taki spacer raz w tygodniu to nie to samo co codzienne biegi...

Uwaga, hasło reklamowe!

Biegaczu drogi,
bierz haszczaka i w nogi!

Dziękuję za uwagę
Dżokej.