Oczami Bezdomnego Psa

środa, 29 stycznia 2014

KRZYŚ – RELACJA TYSONA

Proszę państwa, oto Krzyś! Krzyś wam spuści wpiernicz dziś!
                       
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2801-krzysiu


A nie wygląda, prawda?
Krzyś jest dorosły (nie wiemy, ile dokładnie ma lat, bo nie daje sobie spojrzeć w zęby!), ma prawie trzydzieści centymetrów wzrostu, piekielny charakter i jaśniepańskie wymagania. W schronisku siedział kilka tygodni i darł się. Co przechodziło obok, to próbował zapędzić na drzewo. Gdyby nie siedział w kojcu, to może by i zapędził… Nie dla takiego rasowca schronisko. On potrzebuje domu.
No więc jedna z naszych bezogoniastych zabrała go na tymczas. Dał się zawieźć, a jakże. A w domu zaraz zaczął okupować meble sypialne. Na uwagi typu: zejdź!... schodź!!!... złaaaź!!!!! – reagował hm… oszczędnie. Na próby siłowego zestawienia go na podłogę i skierowania w stronę legowiska, które czekało przygotowane, reagował zębami. Ot, problem.
Przez dłuższą chwilę bezogoniasta i Krzyś stali naprzeciw siebie, mierzyli się wzrokiem i szczerzyli zęby. No i shi tsu uznał w końcu, że w tej konkurencji raczej nie ma szans i zlazł z kanapy. Polazł na legowisko, ale był mocno niezadowolony. Dopiero po jakimś czasie, kiedy bezogoniasta siedziała przy stole i robiła coś tam, Krzyś podlazł, wspiął się jej przednimi łapami na nogę i zaczął domagać się głaskania. No to go pogłaskała, ale tak, wiecie, sztywną ręką, gotowa w każdej chwili cofnąć ją, gdy się rzuci z kłami… Nie rzucił się. Ale seans niuniania zdał mu się za krótki, więc gdy przestała, odwrócił się tyłem, wygiął grzbiet, w oczy jej patrzy i żąda więcej. Rozumiecie, nie prosi, ale żąda! Usłyszał: Dosyć, teraz nie mam czasu, zajęta jestem!... Szczęka mu opadła: Co jest? Shi tsu chce, a ona nie???... Świat się kończy!...
Z miną sobaki, co wlazła w krzaki zaczął obchodzić mieszkanie. Cokolwiek robiła bezogoniasta, teraz przestała, bo nie wiedziała, czy obrażony zacznie zjadać meble, obsikiwać kąty, czy otworzy okno, wyjdzie na balkon i rzuci się w dół na chodnik… A on podszedł do narożnika szafy, obwąchał dokładnie, ustawił się bokiem, tylną łapę leciutko zadarł, zerknął na bezogoniastą, poczekał, aż zerwie się z krzesła, a wtedy łapę opuścił i wymaszerował do przedpokoju. A tam zainteresował się butami. Znów obwąchał, kły wyszczerzył i patrzy na bezogoniastą. Prowokuje, zaraza mała!
Dobra, ona na to, idziemy na spacer. Założyła smycz, wyszli. Ulżył sobie, zrobił parę kroków w jedną, w drugą i stanął. I trzęsie się. Zimno!
Skoro zimno, to wracamy.
Wrócili. Krzyś w mieszkaniu stoi, drży, patrzy na bezogoniastą oskarżycielsko: zamarzłem przez ciebie, będę zdychał… - i na chwiejnych nogach wędruje do kanapy. Nie właź!!!...
Bez łaski!... I Krzyś powlókł się do legowiska. A tam zległ i dalej się trzęsie. Bezogoniasta wzięła kocyk, pochyliła się, żeby go nakryć, a wtedy Krzyś jak nie zawrzaśnie, jak nie skoczy z zębami… Na mnie z jakąś szmatą? Od góry? Bez uprzedzenia?!...
Ledwo zdążyła odskoczyć. Ostrożnie położyła kocyk z boku. A Krzyś leży i świdruje ją tymi swoimi pekińczykowatymi ślepiami. Dla mnie chapnąć zębami, to jak dla ciebie splunąć… maleńka! Więc uważaj sobie!...
Reszta dnia minęła w napiętej atmosferze. Krzyś zjadł, co dali, otrzymał parę – solidniejszych tym razem – porcji głasków, jeszcze raz wyszedł za potrzebą, ponownie dał pokaz konania z zimna i bez pożegnania poszedł spać.
A bardzo wczesnym rankiem bezogoniasta poczuła, że coś jej wskoczyło na klatkę z piersiami. Otworzyła oczy i zobaczyła tuż przed swoją twarzą gorejące ślepia i lśniące kły! O matko, zagryzie!... Nie zagryzł. Gdy stwierdził, że się obudziła, zeskoczył i poszedł sobie. No więc sprawdziła godzinę i postanowiła jednak jeszcze trochę pospać. I zasnęła. Nie na długo. Zmora wróciła. I chyba nawet miała jeszcze więcej zębów! Czyli – definitywny koniec spania… Krzysiowi właśnie o to chodziło.
            Śniadanie, spacer, konanie… Krzysia strach w domu samego zostawiać, więc wzięła go z sobą do pracy, do schroniska.
            I tak dzień po dniu. Z czasem Krzyś zaczął się dostosowywać. A może to bezogoniasta zaczęła się dostosowywać. Chyba się jakoś, z oporami, dogadają…

            My tu sobie w schronisku myślimy tak. Ktoś, kto wcześniej miał Krzysia w domu, rozpuścił do niemożliwości, a shi tsu to trudna rasa. Jak mu popuścić – na głowę wejdzie. I wtedy lepiej mu się nie sprzeciwiać, bo agresor mu się włącza. Tak pewnie było z Krzysiem. I właściciel nie wytrzymał. Wziął psa, zaprowadził do parku i przywiązał do drzewa…
            I teraz dorosłego psiaka trzeba będzie od początku wychowywać. Mamy nadzieję, że nowy właściciel Krzysia, gdy już się taki znajdzie, poradzi sobie. Majka obiecała, że będzie latać i sprawdzać. 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

NA KRAWĘDZI



            Widząc, że nadlatuję, Tyson zaczął miotać się po kojcu i wrzeszczeć z pianą w pysku:
            - Na daniele Na daniele!
            - Co się stało? – pytam.
            - Nasi bezogoniaści na daniele pojechali! Ja też chcę! Ganiać! Polować! Za rogi je!... Na daniele!
            - Czyś ty zgłupiał, Tyson? Nasi pojechali nie na daniele, tylko do danieli. I nie polować, tylko pomagać.
            Tyson zerknął na mnie kosym okiem, siadł, podrapał się po łopatce i stwierdził, że ocieplacz mu przeszkadza. No więc dał spokój, wstał, podlazł do miski i zaczął wyżerać chrupki.
                       
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/105-tyson

            - Przecież wiem – mruknął z pełnym pyskiem. – Ale czasem muszę sobie przypomnieć, że jestem krwawy amstaf, nie?
            Ot, samcza natura!...
            - To jak już sobie przypomniałeś, to poopowiadaj trochę o tym, co się w schronisku ostatnio wydarzyło, a ja polecę za bezogoniastymi i sprawdzę, co u tych danieli. Na razie!...

            - Leć! Cześć!...
A tu u nas stara bieda. Znów pełno nowych psów się pojawiło. Najbardziej zainteresował mnie Darel, bo to też amstaf. Spory pies, wyżyłowany, trochę młodszy ode mnie.
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2803-darel
                       
Nasi znaleźli go w podmiejskiej dzielnicy. Ale nie od razu tu trafił. Najpierw pojechał do lecznicy i tam się nim zjawy zajęły. Bo był w paskudnym stanie. By tak szczeknąć – na krawędzi. Złamane kości, szarpane rany na głowie, karku i łapach… Widać, że walczył. I to pewnie z innym amstafem. Miał czipa, więc nasi zadzwonili zaraz do tego schroniska, gdzie był czipowany. Pytają o właściciela psa. A tam jakaś bezogoniasta odpowiada, że pies został oddany pewnemu obcokrajowcowi, który przyjechał z daleka, z południa… A gdzie mieszka? – pytają nasi… Ano, mówił, że mieszka niedaleko waszego miasta…
I na słowo mu uwierzyli, bo w dowodzie nic nie miał! I wydali!... Jeden pies w schronisku mniej!
            No i teraz szukaj wiatru w polu.
Nieźle, co? 

Nie chce mi się więcej pisać. Poczekam, aż Majka wróci, to jeszcze coś o tych danielach skrobniemy…

No, jestem… Zganiałam się… Duch też się męczy, zwłaszcza jak ma pod wiatr. A wieje dzisiaj paskudnie…
Z tymi danielami to już od paru tygodni się ciągnie. Nie daleko i nie blisko żyli sobie bezogoniaści. Założyli hodowlę danieli. Dostali na nią te no… dotacje unijne, czy jakoś tak… I ślicznie było jakiś czas. Ale potem bezogoniaści się posprzeczali – jak to w rodzinie bywa. Ktoś tam wyjechał, a ktoś został. Bez pieniędzy. I daniele też zostały. Bez opieki. I żyły sobie, póki mogły, a jak już nie mogły, to zaczęły zdychać. Ten bezogoniasty, co został, zadzwonił w końcu do nas, zadzwonił do lokalnej władzy i tamtejsza policja z naszymi jako świadkami, pojechali zobaczyć, co się dzieje. Nasi zabrali jeszcze z sobą jedną naszą zjawę.
           

Dokoła ślicznie. Ogrodzony teren: rozległa łąka aż pod las, środkiem strumyk sobie płynie… Tutaj rośnie trawka, tu solna lizawka, tutaj gniazdko trzmieli, tu trupki danieli (w różnym stopniu rozkładu). Żarcia ani śladu… Jeśli nie liczyć kupki dość już zleżałego siana.
A z danielami to jest tak: latem jedzą to, co mają na pastwisku, ale zimą trzeba je dokarmiać. Szczególnie te hodowlane, które już oduczyły się żywić samodzielnie. Kiszonkę trzeba im dawać i ziarno, owies na przykład, a czasem to i marchew albo buraki… Siano jest tylko dopełniaczem…
No i nasi tak sobie szli, patrzyli, liczyli padłe zwierzęta, zerkali na te jeszcze żywe. Kilkadziesiąt ich snuło się pod lasem. Znaleźli cielaczka, który się jeszcze trochę ruszał. Postanowili zabrać go z sobą do lecznicy, ale  nie zdążyli go donieść żywego do samochodu…
Nie było na co czekać. Nasi zaraz zaczęli dzwonić. Z innej hodowli, chwalić Doga, niedaleko była, załatwili transport kiszonki. Na parę dni, żeby zwierzaki jakoś przetrwały. A po powrocie do schroniska powiadomili powiatowego zjawę o całej sprawie. I dalej załatwiali paszę dla tych danieli.
Do tej hodowli wybrał się zaraz taki specjalista od chorób zakaźnych, żeby sprawdzić, czy jakiegoś pomoru nie ma. Ale nie było. Po prostu, daniele były poważnie wygłodzone i słabe. Naszym udało się kupić owsa na miesiąc, trochę warzyw i to wszystko pojechało do rogatych głodomorów. Może jeszcze nie jest za późno i przynajmniej większą część zwierzaków da się ocalić…
No i telefony. Wydzwania ten, kto został i ten, kto wyjechał. I jeden na drugiego winę zwala. W to akurat nasi nie zamierzają wnikać.
Tak bywa: bezogoniaści się żrą, a zwierzęta padają…
I w imieniu tych pokrzywdzonych zwierząt nasi oddadzą sprawę do prokuratora.


środa, 22 stycznia 2014

ZĘBY WYBIJ, A POKOCHA!


            Aha, jest mrozik! Ja nie czuję, ale Tyson szczeka, że zaczyna marznąć. Nasi bezogoniaści się jednak przygotowali. Kupili kilkadziesiąt kubraczków dla psów. Różnych rozmiarów i kolorów. Trochę innych, niż w tamtym roku. Z wierzchu mają warstwę ortalionu, żeby nie przemakały, a pod spodem polar. Te zwierzaki, które mają długą i gęstą sierść zimna nie odczuwają tak mocno jak te krótkowłose,  amstafy i różne inne Tysony… No więc dla nich te ubranka.
                       
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2659-maxuel
Zaczęli je zakładać. Pozakładali. Niektórym psom w nich twarz… to znaczy, pyskowo. Innym mniej. A inne w ogóle nie znają takich wynalazków i robią, co mogą, żeby się ich pozbyć. Pazury idą w ruch, a jak się da, to i zęby… Szczególnie nieprzystosowani radzą sobie z takim wdziankiem w parę minut. I tak niszczą, jeden kubraczek, drugi… Bezogoniaści mruczą wtedy takie dziwne słowa, zaczynające się jak kubraczek i dają spokój. Za jakiś czas, dzień, dwa, spróbują znowu… Ale wiadomo, nie każdy pies będzie paradował w wynalazkach bezogoniastych.
            Tysona na początku zamurowało. Zapomniał, że w zeszłym roku już takim ocieplaczu chodził. I nawet mu pasowało. W tym roku chyba więc też mu podpasuje. Jedyne, czego bezdyskusyjnie nie znosi, to kocyk, którym bezogoniaści zasłaniają zimą wejście do budy (żeby wiatr nie wiał, zimno nie wlatywało). Przed wiatrem to może i zasłania, ale widok też zasłania, a na to Tyson się nie godzi. Więc w strzępy!...
            Kiedy przyleciałam do niego, stał w tym kubraczku i zerkał podejrzliwie, czy aby nie zacznę się śmiać. Zrobiłam więc minę Kamiennego Pyska i zagnałam go do pisania…

            No to jestem zagnany i piszę…
Takiego kubraczka i kocyka jak te moje nie będzie potrzebować Aza. Młoda, ale duża, silna i żywiołowa kundelka, która parę miesięcy siedziała w schronisku. Jedni bezogoniaści ze wsi, spod dalekiego miasta, wypatrzyli ją sobie na stronie internetowej. Najpierw wydzwaniali, dowiadywali się o nią, poznawali na odległość. A wreszcie postanowili przyjechać. Wyglądali i pachnieli całkiem sympatrycznie. No i przyjrzeli się Azie z bliska i na żywo. A ona im też.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1520-aza
                       
            Na oko nieźle. I z jednej, i z drugiej strony. W takim razie trochę zabawy na wybiegu. Poszli. Zaczęło się ganianie, skakanie, rzucanie patyka… No, właściwie to ładnego kawała gałęzi. Aza aportowała, jak chciała. Raz gałąź przyniosła, raz nie, raz położyła, raz podrzuciła… No i za którymś razem podrzuciła mocno. A bezogoniasta właśnie schylała się, żeby tę gałąź złapać. Gdyby akurat miała otwarte usta, to by złapała zębami… Nastąpiła obustronna konsternacja, a potem wzajemne wyjaśnianie i przepraszanie. Tylko czekaliśmy, jak zaczną sobie buziaki dawać!
Po tym wydarzeniu bezogoniasta stwierdziła, że znalazła psa-marzenie. A bezogoniasty się z tym zgodził! A tego to się nie spodziewaliśmy. Aza ją kijem, a oni… Może tak właśnie trzeba z bezogoniastymi?... Pies się uczy przez całe życie. Zresztą, kto zrozumie bezogoniastych?...
Później jeszcze poszli, zdaje się, na spacer, a potem dopełnili formalności i Aza odjechała. Będzie mieszkać w domu, a do dyspozycji będzie mieć duże podwórko i pola lasy…
W ogóle fajnie. Dwa dni wcześniej poszedł Maszek, który razem z nią siedział w jednym kojcu. A teraz ona. Tak tu sobie myślimy, że to może jest szczęśliwy kojec i że następni jego lokatorzy też szybko znajdą sobie nowe domy…

Paden także nie będzie potrzebował ocieplaczy. Jest mały, czarny, kundlowaty czyli najfajniejszy. I dorosły też. Z nim to było tak. Miał swojego bezogoniastego, ale on bardzo zachorował i trafił do szpitala. No i tak jest w tym szpitalu, jest, jest i chyba… tfu, odszczekać! A Paden przyszedł do nas. I siedział sobie.
           
Pewnego dnia, niedawno, trafiła do schroniska jedna bezogoniasta. Przyszła psa sobie wybrać. A razem z nią przyszła inna – żeby doradzać. Tą inną znamy, bo jakiś czas temu wzięła ze schroniska Kręciołka. I z tego, co wiemy, lepiej psiak trafić nie mógł!
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1231-krcio
           
Chodziły więc sobie bezogoniaste po schronisku i oglądały. To tego, to tego… No i ta, co miała wybrać psa – nie wybrała. Za to ta druga zobaczyła Padena.
No i teraz Paden żyje sobie z Kręciołkiem!
A nam się ciepło aż zrobiło na serduchach. Gdyby więcej takich bezogoniastych, to nie trzeba by nam wcale ocieplaczy!



niedziela, 19 stycznia 2014

DZIEŃ SIERŚCIUCHA W SCHRONISKU


O Syriuszu już tyle napisałam, że teraz tylko przypomnę. Mały, śliczny, powypadkowy: strzaskana miednica, obrażenia wewnętrzne, połamane łapy… Szansa na to, że wyżyje – dwadzieścia procent. Na to, że będzie chodził – jeden procent. Zjawy go poskładały, poleczyły, do schroniska trafił jako rekonwalescent. I…

http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/878-syriusz
Po pierwsze – uczepił się życia. Po drugie – rozejrzał się i stwierdził: Co, ja nie będę chodził??! No i żyje, i chodzi. Byle jak, ale chodzi. W dużej mierze dzięki jednej z naszych bezogoniastych, która go w końcu adoptowała. Syriusz zżył się z nią i z jej bezogoniastym (którego toleruje, skoro zagryźć nie może). Jest, co prawda, zazdrosny, ale do zęboczynów nie dochodzi. I ślicznie.
Niedawno ta bezogoniasta (i ten bezogoniasty) wzięli ze schroniska kolejnego psiaka – tym razem Szinę, suczkę yorka.

Syriusz zna mnie doskonale, ale ta Szina – nie. No więc, gdy do nich wpadłam w odwiedziny, to zaraz zaczęła pokazywać, jaka jest ważna. Nie odstępowała od bezogoniastej: na rąsie i na rąsie. I było na rąsie. Jemy, jemy to, co chcemy! I było jemy. A teraz spaaać… Ale w waszym łóżku!!... I było…
Co by nie gadać, za moich czasów suczki się tak nie rozprzestrzeniały.

A w międzyczasie w schronisku…

No właśnie! W międzyczasie w schronisku chciałem sobie pospać zdrowo po jedzeniu. I miałem nadzieję, że nie będzie się kręciło zbyt wielu bezogoniastych, bo jakiś deszczyk przyleci. A tu przyleciała tylko jedna zdechła suka i kazała mi pisać: Tyson, do roboty!… Ciekawe, dlaczego mamy pisać wtedy, kiedy ona chce, a nie wtedy, gdy ja mam ochotę…
A bezogoniastych namnożyło się, jakby nie mieli co w domach robić. No bo nasi ogłosili, że będzie ten jakiś tam koci dzień otwarty… I przyszli na sierściuchy popatrzeć. I na ich halę. Nasi ich oprowadzali, pokazywali, tłumaczyli, że chcą budować nowy pawilon dla bezdomnych kotów, bo mlekopije mają ścisk niesamowity. Fakt, mają.
A potem jeszcze poprosili, żeby ci goście, co przyszli, jeśli chcą, wybudowali sierściom domki, które porozstawiane zostaną w mieście. Dla tych, co nie mają gdzie spać, przed zimnem, przed deszczem się schować i takie tam… I paru gości się zgodziło. Dostali skrzynki po owocach, styropian, taśmę – i do roboty. Szybko im szło. No i ze cztery takie domki zbudowali.

Była jeszcze jedna korzyść z tego dnia otwartego. Parę zwierzaków poszło do nowych domów. I to akurat psów.

Najpierw Maszek, dorosły, owczarakowaty, spory pies, robiący wrażenie na odwiedzających schronisko. Nie poszło mu w życiu. Właściciel go porzucił, a przedtem chyba nafaszerował jakimiś środkami uspokajającymi – żeby pies za nim nie leciał… No i Maszek parę dni dochodził do siebie w schronisku. A potem czekał…

http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1388-maszek
I doczekał się. Przyjechali fajni bezogoniaści z niedalekiego miasta i wzięli Maszka.

Potem poszła Zandra. Też już dorosła, czteroletnia kundelka, nie za duża, nie za mała, lecz w sam raz.

http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2124-zandra
A jej historia jest zwyczajna. Tu u nas zwyczajna. Błąkała się po mieście, aż trafiła na prywatną posesję, skąd nasi zabrali ją do schroniska. Pół roku pobyła, a dziś poszła. Nawet nie zauważyłem, kto ją wziął, bo akurat goście bezogoniaści brali się za budowanie tych domków dla kotów i patrzyłem na to. Potem pytałem Imbira i Hedara, ale oni też nie widzieli. Akurat chowali się po kątach przed tymi odwiedzającymi schronisko. Stare psy, chcą spokoju, a tu drzwi się nie zamykają.

I Psotka trafiła do nowego domu, chociaż z przeszkodami. Pięcioletnia kundelka średniego wzrostu, znajda z okolic cmentarza. Trochę nieufna i wycofana, ale… Gdy przyszli do schroniska młodzi bezogoniaści z niedalekiego miasta, zaraz się jej spodobali. No więc wiecie, ogon w ruch, wspinanie się na pręty kojca, próby polizania po rękach, przewracanie oczami… Stare, skuteczne sposoby.

http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2783-psotka
Tym razem wyglądało jednak na to, że nieskuteczne. Ci bezogoniaści mieli w domu dwójkę dzieci, więc szukali psa spokojnego, nieagresywnego no i niewielkiego. Niby takiego, jak Psotka. Ale nie byli zdecydowani. Odeszli. Pochodzili po schronisku i odjechali nie wziąwszy żadnego czworonoga.
Poszczekaliśmy z suczką, dodaliśmy ducha: nie będą ci, to będą inni; nie warto tracić apetytu! Niedługo tu siedzisz, raptem ze trzy tygodnie. Jeszcze ci się uda! Nie przejmuj się.
Aż tu po paru godzinach patrzymy – wracają tamci bezogoniaści! Nie wytrzymali, a może sumienie ich ruszyło, a może po prostu potrzebowali trochę więcej czasu do namysłu. I adoptowali Psotkę. Na moje oko bardzo dobrze trafiła!

Skoro już był ten otwarty koci dzień w schronisku, to źle by było, gdyby i jakiś sierściuch nie znalazł sobie nowego domu. No więc znalazł, a raczej – znalazła. Szara, dorosła kotka z chorymi oczami. Ktoś ją przyniósł do schroniska. Chyba była domowa, albo przynajmniej ktoś ją wcześniej dokarmiał, bo ani trochę nie bała się bezogoniastych. Ślepia się jej goiły, rany na duszy też… I wreszcie się jej udało.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2665-jaga

Ale jak ona miała na imię?...
Chyba muszę się bardziej pokumplować z sierściuchami…


środa, 15 stycznia 2014

MOJA MIŁOŚĆ – BEZOGONIAŚCI (NIEKTÓRZY)


Że nie jem, bo nie muszę, to już wiecie. Że nie piję – też. No to jeszcze wam szczeknę, że i nie śpię. My tam, za Mostem, właściwie tego nie potrzebujemy. Ale jak przylatuję do schroniska, to czasem kładę się w miejscu, gdzie kiedyś było moje legowisko. To znaczy w korytarzu, pod kaloryferem. I zamykam oczy. I – niech to kleszcze! – zapadam w drzemkę! Taką niegłęboką – ale prawdziwą. Jak bym była jeszcze trochę żywa… Ależ to przyjemne!...
Niedawno tak sobie właśnie podrzemywałam, bezogoniaści – nasi i odwiedzający – kręcili się w tę i we w tę, nie zwracałam uwagi, aż tu słyszę jakiś obcy głos dochodzący z biura. Niski, nosowy, męski… I ten głos gada: Ja przez tę waszą zarazę się wykończę!... Ouu – pomyślałam sobie – będzie awanturka!... I bzzzyk do biura! Z rozpędu przez Hedara na wylot przeleciałam, aż warknął zły. No to przeprosiłam i patrzę.
Przed biurkiem naszej głównej bezogoniastej stoi druga bezogoniasta. Całkiem nieduża, całkiem niestara, a wygląda… Jak by to wam szczeknąć… Wygląda tak, jakby zupełnie nie jeździła na rowerze. I na wrotkach też nie jeździła. I na sankach, i na nartach. I na łyżwach. I na deskorolce… Za to jakby na drugą stronę ulicy zawsze jeździła samochodem!... Jakoś tak, chociaż chyba trochę przesadziłam. I to ona gada. Ale było w niej coś takiego, że od razu mi się spodobała. Od pierwszego zerknięcia.
            Razem z nią był Pikolo. Chyba. Bo taki zadbany, wypasiony, że ledwo poznałam, w szeleczkach szykownych. Rzucił na mnie ślepiem i uśmiechnął się.

A nasza bezogoniasta pyta: No więc co ten nasz mały narozrabiał?... A tamta: On mi, noooo… szcza do łóżka!... Nasza: Słucham?! Tamta: No, szcza! Złośliwie, pani, to robi! Jak do pracy idę, to on zostaje sam na parę godzin. I jak wracam, to w porządku, sucho jest! Ale jak czasem wyjdę gdzieś później, wie pani, do znajomych, do kina, i wrócę, to patrzę – nalane! Na sam środek! A niedawno musiałam wyjechać, na parę dni. Psa nie zostawię samego, wiec wzięłam z sobą. W hotelu go zostawiałam, bo sprawy musiałam załatwiać, obiad zjeść, kolację…. To i tam mi do łóżka nalał. Nie spodobało mu się, że sam siedzi!... Żeby to jeszcze na podłogę, na dywan, gdzie tam! Do łóżka, zaraza, złośliwie… Co ja się, pani, wstydu najadłam. Bo wpierw chyba myśleli, że to nie on…
Patrzę na kundla, a ten się uśmiecha jeszcze szerzej, zaraza!
Nasza bezogoniasta: To co, chce go pani oddać z powrotem do schroniska!... Tamta: Oddać?! Nie! To kochana zaraza jest, tylko szcza, gdzie nie trzeba. Jak go stąd brałam, to mówiliście, że jak będą jakie kłopoty, to nam załatwicie tego no, behawiorystę. To gdzie on?... Nasza: Tu go nie ma, ale damy pani telefon… Tamta: To dawajcie!... A najlepiej, to zadzwoń pani sama – może szybciej przyjmie!
I jak tu nie kochać takiej bezogoniastej?                 

Potem znowu siedziałam w biurze i o tym, co się wydarzyło na zewnątrz, opowiadał mi Tyson. A wydarzyło się to, że przyszła inna bezogoniasta i długo chodziła po schronisku i oglądała psy. Czasem się zatrzymała, zagadała do jednego, drugiego, a najwięcej czasu spędziła przy Princie. To spory pies. Latał sobie po jednym z miejskich parków i stamtąd go przywieziono do schroniska. Lubią go tutaj, bo wesoły, energiczny i kontaktowy. Zaraz też, gdy ta bezogoniasta sobie poszła, zaczął się wydzierać, że wpadł jej w oko i pewnie już tu długo nie posiedzi.
           
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2709-print

A ta bezogoniasta weszła do biura. I odtąd już wiem, co się działo. Sama widziałam. No więc weszła, przywitała się, siadła, przed siebie się zapatrzyła i powiada: Tyle tu psów, tyle zwierzęcego nieszczęścia… Każdemu trzeba by pomóc… Ale ja mogę tylko jednemu…
I popłakała się rzewnymi łzami. Chwilę trwało, zanim ją nasi uspokoili. Potem powiedziała, że mieszka sama, a właściwie z malutką suczką miniaturką… Ale chciałaby większego psa, takiego, co robiłby wrażenie. Czułaby się z nim pewniejsza… I że już sobie wybrała takiego – Printa.  I że chciałaby go zabrać jak najszybciej.
Nasi zasugerowali, żeby jednak najpierw przyszła ze swoją suczką – niech się zwierzaki poznają, żeby później nie było problemów. Dobrze!
Przyszła. Zwierzaki się poznały. Nie było problemów. Przeciwnie, suczka patrzyła na Printa jak krówka na koniczynę.
Tylko jedna rzecz została do załatwienia. Print nie był jeszcze wykastrowany. Gdyby bezogoniasta chciała go brać zaraz, musiałaby sama to załatwić. Oczywiście, na koszt schroniska… Oj, to nie!... Mili państwo, ja już raz kota kastrowałam. Co ja wtedy przeżyłam! On był jeszcze nie bardzo przytomny po zabiegu, a weterynarz mówił, że nie wolno mu samemu wchodzić po schodach. Bo szwy… Więc go niosłam, a on mnie pazurami… Bluzkę, ręce… A szwy i tak mu puściły…
Ustalono rada w radę, że Print zostanie w schronisku. Wykona mu się zabieg, posiedzi jeszcze parę dni, żeby się zagoiło. Tu i przemywać się go będzie, jak należy, i szwów się dopilnuje… Bezogoniasta poszła.
Zadzwoniła po dwóch dniach. Jej suczka-miniaturka – jak stwierdziła - bardzo przeżyła spotkanie z dużym psem. Nerwowo się załamała… Więc jednak bezogoniasta Printa nie weźmie… Koniec połączenia.
I jak tu nie kochać takiej bezogoniastej?
Jak nie kochać? A zwyczajnie, po prostu! Żaden problem!

niedziela, 12 stycznia 2014

BYWA WESOŁO

Są czasem takie dni – i śmiech, i grzech.
Od samego rana telefony. Najpierw zadzwoniła jedna bezogoniasta z informacją, że po ulicach w jej okolicy gania przerażony i całkiem zagubiony labrador: Przyjeżdżajcie, wyłapcie zwierzaka, a ja na wszelki wypadek jeszcze zawiadomię policję… I wyłączyła się.
Nasi pojechali i latali dobrą godzinę, kierowani informacjami z biura, bo w międzyczasie o labradorze zawiadamiali i inni mieszkańcy miasta. Pies, rzeczywiście, musiał ganiać po ulicach jak wściekły. Ostatecznie gdzieś się ukrył, bo go nie znaleźli i wrócili. Po paru godzinach ta pierwsza bezogoniasta zadzwoniła znów: Złapaliście?... Nasi: Ano, nie. A policji się udało?... Ona: Też nie. Dzwoniłam, ale mi odpowiedzieli, że pies udał się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nasi: Aha… No, nam się też udał…
Nie minęło pół godziny i dzwoni inna bezogoniasta, zaaferowana i mocno nie w sosie, sądząc po głosie: Jechałam sobie autem i widzę, że taki labrador siedzi przy ulicy i nie wie, co z sobą zrobić. Pomyślałam, że go wezmę i odwiozę do schroniska. Stanęłam, wyszłam z samochodu, zagadałam, zaprosiłam do środka i on, wyobraźcie państwo sobie, wszedł! Tylko że jak ja chciałam wejść, to mnie już nie wpuścił… No i tak stoję i zawadzam na drodze, więc może przyjedźcie i pomóżcie…
           
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2792-olek


Nasi pojechali, wyciągnęli labradora z samochodu i wzięli do schroniska. Tu dostał na imię Olek. Ale coś z nim było nie tak, wyglądał, jakby po wypadku, niegroźnym może, ale jednak… No i pojechał do lecznicy na badania. Zobaczymy, co dalej.

Potem… Zaraz, co było najpierw… Oni czy ona?... Jej, myli mi się…

Dobra, Tyson, to ty sobie wszystko w głowie poukładaj, co było po czym, ale w międzyczasie pisz, co dyktuję. A jak sobie już przypomnisz, to dalej będziesz swoje szczekał. No, pisz!

Jeszcze raz będzie o moich posylwestrowych odwiedzinach u znajomych psiaków w ich domach. Jak już wyleciałam od Gadziny, to mnie poniosło do Jazgota. Już od dobrych pięciu lat jest u jednej naszej wolontariuszki. Dawno go nie widziałam, zestarzał się, zaniewidział, ale się trzyma. Chociaż ma już ze czternaście lat. W schronisku było mu źle. Straszył wystającymi żebrami i nie chciał jeść. Nastroszony jakiś, oklapnięty, bez humoru… Tylko darł paszczę czy trzeba, czy nie trzeba. I jazgotanie do dziś mu nie przeszło – stąd imię. Za to ciała nabrał i jest postrachem okolicznych psów. Jak któregoś wyczuje w pobliżu – wrzask, prosto w ucho! Normalny pies swój słuch szanuje, więc te osiedlowe wolą się od Jazgota trzymać z daleka. Co bardziej łebskie znalazły jednak na niego sposób. Krąży po osiedlu przysłowie: Chcesz ująć Jazgota? Przyprowadź mu kota!... Bo koty Jazgot kocha. Licho wie, skąd mu się to wzięło!... I zapomina przy nich jazgotać.
U tej wolontariuszki miał być na tymczasie. Ale okazał się taki ujmująco paskudny, że go zatrzymała na stałe. Zresztą, sami popatrzcie! Zwłaszcza na te kły! Jak szable u dzika!
           
Poza tym to bardzo mądry pies. W podeszłym wieku nauczył się komend: siad, łapa, leżeć i inne takie! Bo stare psy też się uczą, niezależnie od tego, co by tam na ten temat bezogoniaści nie gadali. I ma jeszcze jedną ciekawą właściwość. Mieszkańcy osiedla patrzą na niego i coś się w nich odmienia. Podejdą, zagadają – i idą do schroniska adoptować zwierzaka! Już paru naszych pensjonariuszy w ten sposób znalazło sobie nowe domy. Czyli – Jazgot w formie reklamy schroniska: Taki brzydki, że aż piękny! Czy może raczej: Taki brzydki, że aż mądry? Jak by nie było -  to działa! I…

Czekaj, czekaj, teraz ja! Już wiem!... Możesz sobie lecieć, nie bój się, błędów nie narobię… No, nie gap mi się przez ramię, bo mnie rozpraszasz! Leć, much sobie nałap! Albo się poiskaj… A prawda, ty już nie możesz mieć pcheł. Szkoda… Chociaż zaraz… A jak jakaś pchła zdechnie, to gdzie idzie, co? Nie za Most?... To gdzie?... No nie! Szczekam ci przecież, spadaj! Zaraz zapomnę, o czym chciałem… Majeczkooo… iiiidź na spaceeeerek…
No!

To potem do biura wszedł taki dorodny, ślicznie ubrany bezogoniasty z siateczką. Przezroczystą. Nasi myśleli, że ma w niej żwacze… No wiecie, takie gryzaki dla psów: suszone bycze siusiaki, jęzory nosorożca… Różne… Ale nie! Grzecznie się ukłonił i pyta: Czy weźmiecie dla waszych piesków szyneczkę parmeńską?... I wyjmuje szyneczkę! A wtedy dołączył do niego drugi dobrze ubrany miły bezogoniasty i jeszcze w korytarzu będąc woła: I śmietankę. I mozarellę!... I też wyciąga siateczkę!
Nasi zbaranieli i pytają, czy to dzisiaj mamy dzień włoski. A panowie na to, że nie, tylko że im się trochę te delicje przeterminowały…
Nasi nie mieli serca całkiem im odmówić, bo skoro przyszli tu do nas, na koniec świata, to widać, że z serca dają. No więc powiedzieli, że śmietankę i mozarellę to jednak raczej nie, ale szyneczkę – owszem. I bardzo podziękowali.
I tamci bezogoniaści poszli zadowoleni. A nasi coś z tą szyneczką zrobili. Podnieśliśmy wrzask, bo ona przecież była dla nas! Że trochę przeterminowana, to co z tego – zje się! Ale z tymi naszymi bezogoniastymi to zawsze tak! Nie wolno, to nie wolno! Ech…

Majka chyba sobie poszła na dobre. No nic, wróci jutro. A ja zajmę się swoją miską z chrupkami. Bez szyneczki. I kończę, bo jak pies je, to nie szczeka!


środa, 8 stycznia 2014

ODWIEDZAM DALEJ



Ten zdechlak włochaty duchaty znowu sobie coś wymyślił. Szczeka mi, że miejsca mało w poście, dlatego o nowościach mam rope… rypo… rapo…wać… Nie… Repertować… Też nie!... Oj, nie umiem nazwać, ale wiem, o co chodzi. No więc niech jej będzie. Mogę re…ra…coś tam. Zaczynam:

Amina. Rysopis - płeć: suczka, rasa: spaniel, wiek: ok. 5 lat, wysokość w kłębie: ok. 40 cm. Szczepienie: tak, odrobaczenie: tak, chip: tak, numer rejestru: 8137, data przyjęcia: 26/08/13.
Wyraz pyska:
                       
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2326-amina


Adoptowana kiedyś i wyrzucona – właściciel nieuchwytny. Ponownie w schronisku po interwencji, gdy jakiś bezdomny próbował ją sprzedawać za grosze pod hipermarketem.
Obecnie znów adoptowana – do młodych ludzi z odleglejszego miasta. Jak ją wywozili, to byli tacy przejęci, że jednej z naszych bezogoniastych porysowali samochód! Mamy nadzieję, że tym razem trafiła do dobrego domu. Wiemy z pewnością, że nasza bezogoniasta trafi do dobrego lakiernika.

Noir. Rysopis - rasa: mieszana, płeć: pies, wiek: ok. 5 lat, wysokość w kłębie: ok. 46 cm. Szczepienia: tak, odrobaczenie: tak, odpchlenie: tak, chip: tak, numer rejestru: 7631, data przyjęcia: 20/01/13. Wyraz pyska:
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/1644-noir
           
Znajda spod miasta. Miły psiak, spory i silny. Rok przesiedział u nas. Teraz poszedł do starszych bezogoniastych z dorosłym synem. Mieli już wcześniej zwierzaka – suczkę, ale odeszła za Most. Noirowi się tam nie spieszy, to czeka go jeszcze paręnaście szczęśliwych lat!

Boska. Rysopis - rasa: w typie akity, wiek: ok. 6. miesięcy, płeć: suczka, wysokość w kłębie: ok 37 cm. Odrobaczenie: tak, odpchlenie: tak, surowica: tak, numer rejestru: 8411, data przyjęcia: 19/12/13. Wyraz pyska:
          
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2744-boska


Znaleziona niedawno pod takim lokalem, w którym bezogoniaści piją to, od czego się dostaje krowich oczu. Co tam robiła – nie wiadomo. Ale krowich oczu nie miała. Poszła do młodych ludzi w mieście. Zdaje się, że mieszkają z dala od takich lokali. Choć to w naszym mieście ponoć trudne.

Koniec rep… rap… tego tam. (Jeszcze chciała, żebym strzelił obcasami, ale o co jej tutaj chodziło, to już naprawdę nie wiem.)

Dobra! Tyson zrobił swoje, to teraz ja. Ostatnio opowiadałam, że odwiedzałam po sylwestrze znajome zwierzaki, które żyją u naszych bezogoniastych. I obiecałam, że będę kontynuować. No to kontynuuję.
Potem poleciałam do jednej naszej bezogoniastej. Ona z całego schroniska pełnego psów i kotów wzięła sobie żółwia! Wiecie, takie nieduże, plaskate, z wierzchu bardzo twarde i ledwo łazi. Nazwała go Tupek, ewentualnie Gadzina.
           
Stwór ma swój kocyk, miseczkę i niesprecyzowane apetyty. Raz żre liście kalarepy, drugi raz nie chce na nie spojrzeć. Mlecza mu się zachciewa. I tak dalej. Kupili mu specjalną lampę, żeby się pod nią grzał, bo on ponoć ciepłolubny, ale też niezbyt dogodzili – posiedzi chwilę i wieje pod koc. Tam i ciepło, i ciemno, a on ciemne kąty lubi. No i uparty jest. Jak coś leży na jego drodze, to koniecznie zaczyna w to trykać. Pies by obiegł i poleciał dalej, a Tupek nie – chce właśnie tędy, gdzie to coś leży. I może tak trykać-skrobać godzinami, nie spieszy mu się. Nic dziwnego, żółwie podobno bardzo długo żyją. Ta Gadzina ma już ponoć ze dwadzieścia lat! I jeszcze jest młody! Aha – i kąpać się lubi. Z Bonem przypadliby sobie do gustu.
Siadłam koło niego i pytam:
- No jak, Tupek, dobrze się czujesz?
Powolutku obrócił oczka w moją stronę i zaczął się zastanawiać. Aż zrobił się wieczór. Dobra, myślę sobie, zanim mu się zbierze na odpowiedź, to ja zdążę skoczyć na drugą stronę miasta. I skoczyłam.

A tam, z innymi bezogoniastymi, którzy zarządzają stowarzyszeniem naszych bezogoniastych, mieszka sobie Albinos. Potężne zwierzę. Dorosłe. To taki psi indywidualista. Podpuszczać lubi. Niby kogoś kocha, zad nadstawia, żeby go głaskać, a nagle szczerzy zębiska! Swoim bezogoniastym tego nie robi, ale innym – owszem! Poza tym lubi dominować. Małym psom i suczkom odpuszcza, ale dużym się stawia – lepiej go omijać.
           
Ma swoiste upodobania, mianowicie kamienie. Im większe, tym lepsze. Szczeka do nich, gada, próbuje do pyska brać, a w końcu kładzie się obok nich i zaczyna się ocierać o nie grzbietem. I tak się z lubością tarza. Im twardziej, tym lepiej. Jak by mu Tupka podłożyć, to też by się o niego czochrał. Nic dziwnego, że spodobały mu się góry, które zwiedził – tyle kamoli! Morze – jakby mniej. Chciał je zjeść, ale mu paszczę wykręciło, bo za słone. Plaża to już co innego – sporo miejsca do ganiania, a jak się znajdzie kamień – to i do tarzania.
Przysiadłam sobie obok niego.
- Cześć – szczekam i pytam na wszelki wypadek: - Jestem Majka, pamiętasz?
- Pewnie – odszczeknął łaskawie. A potem dodał: - Wiesz, powinnaś zmienić imię, na Przezroczysta!
- Dobra, dobra, panie dowcipny! A jak tam było w sylwestra? Huku się bałeś?
Wzruszył ramionami.
- Trzeba by mieć kuku, żeby bać się huku! – warknął sentencjonalnie, zabawiając się jednocześnie rymem i aliteracją i pomaszerował do miski. – Przekąsisz? – zaprosił uprzejmie. Czy on nie wie, bestia, że ja nie mogę już żreć? Ale powąchałam. Nieźle się odżywia.
- Może innym razem – odwarknęłam. – Skoro u ciebie w porządku, to lecę dalej.
- Wpadaj, kiedy zechcesz, na dłużej. O każdej porze. Luksusu zażyjesz, rozumiesz, dobrze tu sobie mieszkam.
- Nie omieszkam, nie omieszkam… - obiecałam i fruuu przez okno.

Znowu zaleciałam do Gadziny. Siedział i gapił się w ten sam punkt, co poprzednio. Nawet nie wiem, czy zauważył, że odleciałam i wróciłam. Wolniutko zaczął otwierać paszczkę. Aha, odpowie!...
- Cooo?... – spytał.
Westchnęłam sobie cichutko. No tak, przecież żółwie ledwo słyszą… Prawie nic… Tylko te… jak im tam… niskie dźwięki. Może, jak bym była brzuchomówcą… Albo jak bym chociaż głodna była…

niedziela, 5 stycznia 2014

ODWIEDZAM

Mały, czarny z podpalanym brzuszkiem… Wilczur, szczeniak… Sunia malutka, kundelek, brązowa… Husky, taki zwyczajny, ale stary… Kotka perska, dopiero co dostałam…
I inne takie opisy!
Telefony się urywają: Czy nie trafił do państwa, do schroniska… i tu opis. Kocio-psi bunt milusińskich? W pewnym sensie. Sylwestrowe race w górę bzzzzyk – a pies w długą myk! Bezogoniaści się bawili hucznie, a spanikowane zwierzaki wiały od huku, gdzie mogły! Ze skutkiem, sądząc po telefonach. I już tak parę dni trwa poszukiwanie uciekinierów. Część się pewnie znajdzie, ale czy wszystkie?
            … A tak go kocham, a on… Było pilnować! Czasem miłość nie wystarczy, trzeba trochę wyobraźni i przezorności.
            Przejęłam się i zaczęłam sama ganiać po mieście i szukać takich zabłąkanych uciekinierów. Ale, co tu dużo szczekać – jak mawiają bezogoniaści: bliższa ciału koszula. Postanowiłam więc wpierw sprawdzić, czy u znajomych psów wszystko w porządku. No i polatałam po mieszkaniach naszych bezogoniastych.
Najpierw wpadłam do jednej takiej, co ma w domu cały schroniskowy zwierzyniec. Ostatnio zabrała na tymczas kotkę, maleńką jeszcze, dwumiesięczną. Znalazła ją niedawno dobra dusza na ulicy. Ledwo żywą, wyglądającą jak po ciężkim wypadku, bo nie wstawała. No to ją do schroniska, a stamtąd na badania.  I okazało się, że wypadku nie było, za to mała ma niedorozwój móżdżku. To się nazywa hipoplazja, czy jakoś tak. I w efekcie ma trudności z poruszaniem się. Co stanie, to bęc!...
W schronisku dostała na imię Lulu. I siedziała w klateczce, bo inne koty na sali zadeptałyby ją.
           
http://schronisko.avx.pl/kocita/item/2764-lulu


I ta nasza bezogoniasta ją zabrała. Mała szybko przywiązała się do nowych bezogoniastych i praktycznie nie odchodzi od nich na krok. Zasypia z nimi i budzi ich. Potem podnosi wrzask: głodna jestem. No to żre. Po godzinie znów wrzask: od dwóch dni nie jadłam, dawajcie!... I tak da capo! W przerwach między żarciami pcha się na ręce i daje koncert mruczenia… A co z chodzeniem? Ano właśnie. Ma teraz dużą przestrzeń, czuje się w niej bezpieczna, więc zaczyna łazić. Zatacza się przy tym, jak bezogoniasty, co się napił tego, od czego dostaje się krowich oczu – ale łazi. I co najważniejsze – do kuwety trafia bezbłędnie. Będzie z niej jeszcze kot!
A przy tym dogaduje się z psami (bo są w domu) i fretkami, których jest więcej. Bo u tej bezogoniastej mieszkają fretki, jedna taka nawet ze schroniska wzięta. I z nią Lulu bawi się, jak potrafi, nawet śpią razem, gdy już mają dość przewracania się na podłodze. Wygląda to tak:
           


W ogóle to przez jakiś czas mieszkała też z nimi kuna domowa.
         


Także była w schronisku, potem w lecznicy, a wreszcie wylądowała u tej bezogoniastej. Ale wiecie, jak kuna zaczyna kunić, to tylko kuna wie, co w efekcie wykuni. No i dobrze, że szybko poszła do innych bezogoniastych, którzy są bardzo kunolubni.
Ostatnio trafił do tego domu schroniskowy staruszek – Czaruś. Pisałam już o nim parę razy. Było pewne, że kundelek nie znajdzie sobie nowego domu, bo i stary, i brzydki, i ostatnio agresor mu się włączył. Cóż, przypadłość wieku. No więc ta bezogoniasta wzięła i jego.
http://schronisko.avx.pl/akcja-sms/item/2229-czaru
           
Jak się przekonałam, sylwester temu zwierzyńcowi nie zaszkodził. Siedzą w domu i dobrze się mają.
No to poleciałam dalej, odwiedzić labradora Bono. On mieszka z takim bezogoniastym, który rządzi stowarzyszeniem naszych bezogoniastych. Ma cztery lata, jest czarny i w ogóle labradorowaty.
Często odwiedza schronisko i kumpluje się z naszymi psami. Jak jeszcze żył Husein, to z nim się trzymał, a teraz najbardziej lubi sobie poszczekać z Sierrą. Łażą razem na spacery.
Jak to labrador – kocha wodę. Od szczeniaka lubi w niej siedzieć i najchętniej zamieszkałby z rybami. Ale że mieszka w bloku, to tylko czyha na okazję, żeby pobrodzić i ponurkować. A wtedy najczęściej wygląda tak:
          


A jak wody w pobliżu nie ma, to przynajmniej gania z psami z osiedla – ma tam też paru kumpli. Natomiast gdy wraca ze spaceru – to żre. Że dotąd nie wygląda jak beczka, to tylko dlatego, że sporo ma tego biegania.
Jak z tego wynika, to bardzo towarzyski i otwarty pies. Co jakiś czas przybywa mu współlokator – jakiś schroniskowy psiak wzięty na tymczas. Już ze trzy takie były. Szybko się do nich przyzwyczajał i nawet we własnym legowisku pozwalał spać, o:
           


A jak odchodziły, to miał pretensje i prosił o więcej. Zwykle nie musiał długo prosić.
Później odwiedziłam jeszcze Albinosa, Syriusza, Szinę i Jazgota, ale o nich napiszę następnym razem, bo za bardzo się rozszczekałam w tym poście, a właściwie jeszcze nic nie napisałam o schronisku. Zresztą, zgoniłam się. Niech dalej Tyson popracuje, proszę bardzo, amstafie!

Kundlisko, suczysko, duszysko! Miejsca mi na dwie linijki zostawiła i mądra! A tu byłoby pisania a pisania. To ja też napiszę więcej następnym razem, a teraz tylko króciutko.
Zwiał Lecik. Wolontariuszki wyprowadzały psy na spacer, a on skorzystał, że był kiepsko wpięty w smycz i że brama była akurat otwarta - i chodu!
           
http://schronisko.avx.pl/psy-do-adopcji/item/2520-lecik


Niby mały, ale terierowaty, więc gonić potrafi. Wpierw między drzewa, potem na ulicę. Jęzor wywalił i pędzi! Nasi za nim, też wywalili, ale dogoń tu takiego… Dali spokój. Wracają do schroniska. Wtedy Lecik stanął i za nimi. Głupi nie jest, od niedawna w schronisku, ale już wie, że tu bezpiecznie, micha pełna, wyczeszą, pogłaszczą, pospacerować dadzą, no to co on się będzie włóczył po ulicach… Co innego pouciekać trochę, a co innego uciec na dobre!
Koniec!

            Aha, jeszcze nie koniec, jeszcze jedno. Rzućcie okiem na naszego facebooka. Tam jest apel do dobrych bezogoniastych. Pomóżcie staremu, wykończonemu kundlowi, który ma niewładne tylne łapy. Na razie, jeszcze parę dni, będzie przebywał w lecznicy, ale od wtorku, a więc za dwa dni, trafi do nas. A schronisko to nie miejsce dla niego. Jemu potrzeba domu i troskliwej opieki. Może znajdzie się pośród was litościwa dusza, co?
            O, teraz dopiero koniec.

środa, 1 stycznia 2014

PORA STRACHU - SYLWESTER


 
Oj, tracą starsze psy poważanie w oczach szczenaterii! A wszystko dlatego, że już prawie od dwóch miesięcy obiecują malcom, że pokażą im, jak ślicznie można się bawić zimą na śniegu. I co? I nic! I szczeniaki powoli zaczynają sądzić, że śnieg to taka sama bajka jak latający pies Kukuruźnik, albo dziwaczny wytwór ludowej sobaczej wyobraźni, psosmok Ogniemzionempodogonem!
Oj, przydałby się ten śnieg. Bezogoniaści mieli nadzieję – my również! – że będzie na święta. Nie było. No to może w Nowy Rok… Też się nie zapowiada, a szkoda, szczekam wam. Miałyby szczeniaki na czym się pobawić i na co patrzeć wieczorem. Bo wieczorem będzie ciężko! Bezogoniaści się bawią w noc sylwestrową, gdzie się nie obrócić – strzelają petardy i sztuczne ognie, niebo płonie, aż tu, ze schroniska widać…

No i ten ciągły huk! Nawet dorosłe psy piszczą i chowają się w budach, a co dopiero szczeniaki. Na razie nic im nie szczekamy, po co się mają bać na zapas. Ale że będzie ciężko, to będzie… Dla jednych zabawa, dla innych – szkoda warknąć… Mnie te huki nie ruszają, więc będę latać po schronisku i dodawać ducha co strachliwszym psom… Może jeszcze parę psich duchów przyciągnę zza Mostu. Ale za wiele ich nie będzie, nie ma się co łudzić. Duch nie duch – pies huków i wybuchów nie lubi, unika jak może…
Całe szczęście (malutkie) to to, że parę szczeniaków poszło wcześniej do własnych domów. Tyson, do roboty!

Dobra, dobra, leć sobie…

http://schronisko.avx.pl/szczeniaki-do-adopcji/item/2642-dana
No to tak. Przedwczoraj dwa malce poszły. Najpierw Dana. Mała ma może ze trzy miesiące, jest czarna z białym brzuchem i wyrośnie kiedyś na śliczną kundelkę.
                       
Ma siostrę i brata, które już wcześniej znalazły sobie nowe domy. Najpierw poszedł Kelwin –
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2641-kelwin
                       
- a zaraz po nim Boda.
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2640-boda
                       
Teraz wreszcie przyszła kolej na Danę.
Cała ta trójka maluchów została znaleziona prawie dwa miesiące temu niemal w centrum miasta, na śmietniku. Tak sobie myślę o bezogoniastych… Majka opowiadała, że w mieście stoją na śmietnikach różne pojemniki: na papier, na plastik, na szkło… Gdyby tak postawić na tych śmietnikach kosze na szczeniaki, to szybko byłyby pełne. Wesołych świąt niektórym…
No dobra, do rzeczy. Dana ze śmietnika, przez schronisko, trafiła do bloku. Adoptowało ją młode małżeństwo z trójką dzieciaków. Wyglądali bardzo w porządku. Chyba więc małej nie będzie źle.

Tego samego dnia jeszcze jeden szczeniak poszedł do bezogoniastych. Nigdy go nie widziałem – ledwo przyszedł, już poszedł. Nawet imienia nie zdążył dostać. A trafił na wieś, do gospodarzy. Jakiś czas będzie mieszkał w domu, a od wiosny pójdzie na podwórze, stróżować. Buda, kojec, żadnych łańcuchów. Sprawdzimy.

Do ludzi poszła również Gleda. To co prawda nie szczeniak, a trzyletnia, biała suczka, ale jest taka malutka jak szczeniaczek właśnie. Bo to, eee… weściczka… eee… westka… Oj, nie wiem, jak to określić. Bo jak napiszę west, to ktoś się obrazi, bo west to samiec… Gdyby tu była Majka, to bym spytał, a tak…
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2771-gleda
           
W każdym razie ta suczka siedziała u nas trochę, bo jak trafiła do schroniska z takiej niby hodowli, to okazało się, że trzeba jej operować guzy na grzbiecie. A potem musiała wydobrzeć.
            Ale ostatnio dobrze już wyglądała, więc ją nasi ogłosili na stronie internetowej i zaraz znaleźli się chętni. I mała poszła. Będzie mieszkać w dalekim mieście…
            Aha, Majka wraca!

                                        

            No i było tak, jak myślałam. Tam wystrzały, a tu wycie!... szczęście, że się już skończyło! Spokój do następnego Sylwestra!