Są czasem
takie dni – i śmiech, i grzech.
Od samego rana
telefony. Najpierw zadzwoniła jedna bezogoniasta z informacją, że po ulicach w
jej okolicy gania przerażony i całkiem zagubiony labrador: Przyjeżdżajcie,
wyłapcie zwierzaka, a ja na wszelki wypadek jeszcze zawiadomię policję… I
wyłączyła się.
Nasi pojechali
i latali dobrą godzinę, kierowani informacjami z biura, bo w międzyczasie o
labradorze zawiadamiali i inni mieszkańcy miasta. Pies, rzeczywiście, musiał
ganiać po ulicach jak wściekły. Ostatecznie gdzieś się ukrył, bo go nie
znaleźli i wrócili. Po paru godzinach ta pierwsza bezogoniasta zadzwoniła znów:
Złapaliście?... Nasi: Ano, nie. A policji się udało?... Ona: Też nie.
Dzwoniłam, ale mi odpowiedzieli, że pies udał się w bliżej nieokreślonym
kierunku. Nasi: Aha… No, nam się też udał…
Nie minęło pół
godziny i dzwoni inna bezogoniasta, zaaferowana i mocno nie w sosie, sądząc po
głosie: Jechałam sobie autem i widzę, że taki labrador siedzi przy ulicy i nie
wie, co z sobą zrobić. Pomyślałam, że go wezmę i odwiozę do schroniska.
Stanęłam, wyszłam z samochodu, zagadałam, zaprosiłam do środka i on, wyobraźcie
państwo sobie, wszedł! Tylko że jak ja chciałam wejść, to mnie już nie wpuścił…
No i tak stoję i zawadzam na drodze, więc może przyjedźcie i pomóżcie…
Nasi
pojechali, wyciągnęli labradora z samochodu i wzięli do schroniska. Tu dostał
na imię Olek. Ale coś z nim było nie tak, wyglądał, jakby po wypadku,
niegroźnym może, ale jednak… No i pojechał do lecznicy na badania. Zobaczymy,
co dalej.
Potem… Zaraz,
co było najpierw… Oni czy ona?... Jej, myli mi się…
Dobra, Tyson, to ty sobie wszystko w głowie
poukładaj, co było po czym, ale w międzyczasie pisz, co dyktuję. A jak sobie
już przypomnisz, to dalej będziesz swoje szczekał. No, pisz!
Jeszcze raz będzie o moich posylwestrowych
odwiedzinach u znajomych psiaków w ich domach. Jak już wyleciałam od Gadziny,
to mnie poniosło do Jazgota. Już od dobrych pięciu lat jest u jednej naszej
wolontariuszki. Dawno go nie widziałam, zestarzał się, zaniewidział, ale się
trzyma. Chociaż ma już ze czternaście lat. W schronisku było mu źle. Straszył
wystającymi żebrami i nie chciał jeść. Nastroszony jakiś, oklapnięty, bez
humoru… Tylko darł paszczę czy trzeba, czy nie trzeba. I jazgotanie do dziś mu
nie przeszło – stąd imię. Za to ciała nabrał i jest postrachem okolicznych
psów. Jak któregoś wyczuje w pobliżu – wrzask, prosto w ucho! Normalny pies
swój słuch szanuje, więc te osiedlowe wolą się od Jazgota trzymać z daleka. Co
bardziej łebskie znalazły jednak na niego sposób. Krąży po osiedlu przysłowie:
Chcesz ująć Jazgota? Przyprowadź mu kota!... Bo koty Jazgot kocha. Licho wie,
skąd mu się to wzięło!... I zapomina przy nich jazgotać.
U tej wolontariuszki miał być na tymczasie.
Ale okazał się taki ujmująco paskudny, że go zatrzymała na stałe. Zresztą, sami
popatrzcie! Zwłaszcza na te kły! Jak szable u dzika!
Poza tym to bardzo mądry pies. W podeszłym
wieku nauczył się komend: siad, łapa, leżeć i inne takie! Bo stare psy też się
uczą, niezależnie od tego, co by tam na ten temat bezogoniaści nie gadali. I ma
jeszcze jedną ciekawą właściwość. Mieszkańcy osiedla patrzą na niego i coś się
w nich odmienia. Podejdą, zagadają – i idą do schroniska adoptować zwierzaka!
Już paru naszych pensjonariuszy w ten sposób znalazło sobie nowe domy. Czyli –
Jazgot w formie reklamy schroniska: Taki brzydki, że aż piękny! Czy może
raczej: Taki brzydki, że aż mądry? Jak by nie było - to działa! I…
Czekaj,
czekaj, teraz ja! Już wiem!... Możesz sobie lecieć, nie bój się, błędów nie
narobię… No, nie gap mi się przez ramię, bo mnie rozpraszasz! Leć, much sobie
nałap! Albo się poiskaj… A prawda, ty już nie możesz mieć pcheł. Szkoda… Chociaż
zaraz… A jak jakaś pchła zdechnie, to gdzie idzie, co? Nie za Most?... To
gdzie?... No nie! Szczekam ci przecież, spadaj! Zaraz zapomnę, o czym chciałem…
Majeczkooo… iiiidź na spaceeeerek…
No!
To potem do
biura wszedł taki dorodny, ślicznie ubrany bezogoniasty z siateczką.
Przezroczystą. Nasi myśleli, że ma w niej żwacze… No wiecie, takie gryzaki dla
psów: suszone bycze siusiaki, jęzory nosorożca… Różne… Ale nie! Grzecznie się
ukłonił i pyta: Czy weźmiecie dla waszych piesków szyneczkę parmeńską?... I
wyjmuje szyneczkę! A wtedy dołączył do niego drugi dobrze ubrany miły
bezogoniasty i jeszcze w korytarzu będąc woła: I śmietankę. I mozarellę!... I
też wyciąga siateczkę!
Nasi
zbaranieli i pytają, czy to dzisiaj mamy dzień włoski. A panowie na to, że nie,
tylko że im się trochę te delicje przeterminowały…
Nasi nie mieli
serca całkiem im odmówić, bo skoro przyszli tu do nas, na koniec świata, to
widać, że z serca dają. No więc powiedzieli, że śmietankę i mozarellę to jednak
raczej nie, ale szyneczkę – owszem. I bardzo podziękowali.
I tamci
bezogoniaści poszli zadowoleni. A nasi coś z tą szyneczką zrobili. Podnieśliśmy
wrzask, bo ona przecież była dla nas! Że trochę przeterminowana, to co z tego –
zje się! Ale z tymi naszymi bezogoniastymi to zawsze tak! Nie wolno, to nie
wolno! Ech…
Majka chyba
sobie poszła na dobre. No nic, wróci jutro. A ja zajmę się swoją miską z
chrupkami. Bez szyneczki. I kończę, bo jak pies je, to nie szczeka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz