Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 12 stycznia 2014

BYWA WESOŁO

Są czasem takie dni – i śmiech, i grzech.
Od samego rana telefony. Najpierw zadzwoniła jedna bezogoniasta z informacją, że po ulicach w jej okolicy gania przerażony i całkiem zagubiony labrador: Przyjeżdżajcie, wyłapcie zwierzaka, a ja na wszelki wypadek jeszcze zawiadomię policję… I wyłączyła się.
Nasi pojechali i latali dobrą godzinę, kierowani informacjami z biura, bo w międzyczasie o labradorze zawiadamiali i inni mieszkańcy miasta. Pies, rzeczywiście, musiał ganiać po ulicach jak wściekły. Ostatecznie gdzieś się ukrył, bo go nie znaleźli i wrócili. Po paru godzinach ta pierwsza bezogoniasta zadzwoniła znów: Złapaliście?... Nasi: Ano, nie. A policji się udało?... Ona: Też nie. Dzwoniłam, ale mi odpowiedzieli, że pies udał się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nasi: Aha… No, nam się też udał…
Nie minęło pół godziny i dzwoni inna bezogoniasta, zaaferowana i mocno nie w sosie, sądząc po głosie: Jechałam sobie autem i widzę, że taki labrador siedzi przy ulicy i nie wie, co z sobą zrobić. Pomyślałam, że go wezmę i odwiozę do schroniska. Stanęłam, wyszłam z samochodu, zagadałam, zaprosiłam do środka i on, wyobraźcie państwo sobie, wszedł! Tylko że jak ja chciałam wejść, to mnie już nie wpuścił… No i tak stoję i zawadzam na drodze, więc może przyjedźcie i pomóżcie…
           
http://schronisko.avx.pl/znalazy-dom/item/2792-olek


Nasi pojechali, wyciągnęli labradora z samochodu i wzięli do schroniska. Tu dostał na imię Olek. Ale coś z nim było nie tak, wyglądał, jakby po wypadku, niegroźnym może, ale jednak… No i pojechał do lecznicy na badania. Zobaczymy, co dalej.

Potem… Zaraz, co było najpierw… Oni czy ona?... Jej, myli mi się…

Dobra, Tyson, to ty sobie wszystko w głowie poukładaj, co było po czym, ale w międzyczasie pisz, co dyktuję. A jak sobie już przypomnisz, to dalej będziesz swoje szczekał. No, pisz!

Jeszcze raz będzie o moich posylwestrowych odwiedzinach u znajomych psiaków w ich domach. Jak już wyleciałam od Gadziny, to mnie poniosło do Jazgota. Już od dobrych pięciu lat jest u jednej naszej wolontariuszki. Dawno go nie widziałam, zestarzał się, zaniewidział, ale się trzyma. Chociaż ma już ze czternaście lat. W schronisku było mu źle. Straszył wystającymi żebrami i nie chciał jeść. Nastroszony jakiś, oklapnięty, bez humoru… Tylko darł paszczę czy trzeba, czy nie trzeba. I jazgotanie do dziś mu nie przeszło – stąd imię. Za to ciała nabrał i jest postrachem okolicznych psów. Jak któregoś wyczuje w pobliżu – wrzask, prosto w ucho! Normalny pies swój słuch szanuje, więc te osiedlowe wolą się od Jazgota trzymać z daleka. Co bardziej łebskie znalazły jednak na niego sposób. Krąży po osiedlu przysłowie: Chcesz ująć Jazgota? Przyprowadź mu kota!... Bo koty Jazgot kocha. Licho wie, skąd mu się to wzięło!... I zapomina przy nich jazgotać.
U tej wolontariuszki miał być na tymczasie. Ale okazał się taki ujmująco paskudny, że go zatrzymała na stałe. Zresztą, sami popatrzcie! Zwłaszcza na te kły! Jak szable u dzika!
           
Poza tym to bardzo mądry pies. W podeszłym wieku nauczył się komend: siad, łapa, leżeć i inne takie! Bo stare psy też się uczą, niezależnie od tego, co by tam na ten temat bezogoniaści nie gadali. I ma jeszcze jedną ciekawą właściwość. Mieszkańcy osiedla patrzą na niego i coś się w nich odmienia. Podejdą, zagadają – i idą do schroniska adoptować zwierzaka! Już paru naszych pensjonariuszy w ten sposób znalazło sobie nowe domy. Czyli – Jazgot w formie reklamy schroniska: Taki brzydki, że aż piękny! Czy może raczej: Taki brzydki, że aż mądry? Jak by nie było -  to działa! I…

Czekaj, czekaj, teraz ja! Już wiem!... Możesz sobie lecieć, nie bój się, błędów nie narobię… No, nie gap mi się przez ramię, bo mnie rozpraszasz! Leć, much sobie nałap! Albo się poiskaj… A prawda, ty już nie możesz mieć pcheł. Szkoda… Chociaż zaraz… A jak jakaś pchła zdechnie, to gdzie idzie, co? Nie za Most?... To gdzie?... No nie! Szczekam ci przecież, spadaj! Zaraz zapomnę, o czym chciałem… Majeczkooo… iiiidź na spaceeeerek…
No!

To potem do biura wszedł taki dorodny, ślicznie ubrany bezogoniasty z siateczką. Przezroczystą. Nasi myśleli, że ma w niej żwacze… No wiecie, takie gryzaki dla psów: suszone bycze siusiaki, jęzory nosorożca… Różne… Ale nie! Grzecznie się ukłonił i pyta: Czy weźmiecie dla waszych piesków szyneczkę parmeńską?... I wyjmuje szyneczkę! A wtedy dołączył do niego drugi dobrze ubrany miły bezogoniasty i jeszcze w korytarzu będąc woła: I śmietankę. I mozarellę!... I też wyciąga siateczkę!
Nasi zbaranieli i pytają, czy to dzisiaj mamy dzień włoski. A panowie na to, że nie, tylko że im się trochę te delicje przeterminowały…
Nasi nie mieli serca całkiem im odmówić, bo skoro przyszli tu do nas, na koniec świata, to widać, że z serca dają. No więc powiedzieli, że śmietankę i mozarellę to jednak raczej nie, ale szyneczkę – owszem. I bardzo podziękowali.
I tamci bezogoniaści poszli zadowoleni. A nasi coś z tą szyneczką zrobili. Podnieśliśmy wrzask, bo ona przecież była dla nas! Że trochę przeterminowana, to co z tego – zje się! Ale z tymi naszymi bezogoniastymi to zawsze tak! Nie wolno, to nie wolno! Ech…

Majka chyba sobie poszła na dobre. No nic, wróci jutro. A ja zajmę się swoją miską z chrupkami. Bez szyneczki. I kończę, bo jak pies je, to nie szczeka!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz