Oczami Bezdomnego Psa

środa, 31 sierpnia 2016

Jestem sobie miś, mieszkam w schronisku... nie od dziś...

Dzisiaj JA. Dżokej. Nie będzie mi się Ares panoszył, a potem pisał jeszcze psieszczelnie, że pisze lepiej ode mnie! 

...do rzeczy...

Są takie zwierzaki, które akurat od dziś u nas mieszkają. Niezależnie od tego, kiedy to czytacie. Te psiury, które będą poniżej, zasypiają w schroniskowej budzie już od jakiegoś czasu. Może niektóre od dość krótkiego, ale jednak. 

Mają krzepę, mają siłę, posturę, wygląd, wagę, niezły obwód w pasie, a jak CHCĄ gdzieś iść, to idą i dwunożny musi to po prostu przyjąć i koniec.

Najniedawniej przyjechał do nas Iwan. Moooże z tydzień temu. 


On jest szeroki w każdą stronę! Nic dziwnego, że się go bali tam, skąd przybył... Błąkał się po wiosce, a za nim biegali mieszkańcy i... rzucali w niego kamieniami... Jeden to nawet celował z takiej długiej rurki, z której szybko mogą wylatywać kulki i dziury robić bolesne! Na szczęście Iwanowi się nie oberwało... A to taki poczciwy, dobry miś! Jak zobaczy człowieka, to leeeciii z radooościąąą! Z innymi psiurami to różnie, ale może to tak na początku. W końcu nie wie jeszcze, co u nas się robi i jak, i kiedy... Zresztą każdy coś gada i ciężko się rozeznać. Za jakiś czas będzie lepiej.

Trochę dawniej niż Iwan, przyjechał do nas Krajek.


Łoooo ten to jest z tych, co to niespecjalnie przejmują się tym, co na końcu smyczy im się majta! Będę się musiał kiedyś do niego przejść i zapytać, skąd ma te wszystkie blizny na głowie...... W sumie to całkiem lśniący przyjechał, więc najgorzej nie miał. Może to jakaś stara sprawa... Krajkowi nikt nigdy nie powiedział, do czego jest ten sznurek, dzięki któremu dwunożni nie gubią się na spacerach. W związku z tym Krajek jak wychodzi na spacer, to pełną parą! Krzaczek na lewo, potem kamień na prawo, w głębi drzewko... I NAGLE interesująca trawka dziesięć drzew dalej! Nie jest łatwo... Ale za to co za wdzięk!

...nie mniej wdzięku i nie mniej siły ma Ramzes.


Kawał owczara! Kawał owczara do pilnowania kawałka podwórka. Tylko nie do końca ktoś się chciał nim zajmować, a dziwnie on sam nie potrafił sobie wody wymienić w wiadrze z brązową breją. Nie miał też lodówki, żeby pochować sobie górę mięcha wrzuconą do jego kojca. Potem ta góra zaczęła zielenieć, a zapaszek unosił się taki, że nawet psu zaczynało powoli nos wykręcać. Wyglądało to tak...


...i tak...


...i tak...
(to te kaczuchy bez piór, co to już zaraz znów zaczynałyby latać, widziane z góry...)

Ramzes nie wychodził z kojca, nikt też do kojca nie wchodził. Pańcia się bała. Swojego psa.

Nasi się nie bali. Psa odebrali i koniec. Fakt, że taki bardziej zdecydowany z niego owczar, lubi postawić na swoim i pokazać, że taki jest groźniejszy... Wychodzi u nas jednak na spacery, ma świeżą wodę i jedzonko, które nie gnije w kącie. Może owczarkowy miś trochę bardziej zmisieje z czasem...

Iiiiii może nie wypada, ale mam w temacie jedną misiolaskę. Saba się kiedyś nazywała, ale że było już kilka, dostała przydomek Aza i wyszło Saba-Aza. 


Jej kiedyś do misia było daleko. Każdą kosteczkę psioweci mogli wyczuć i nazwać bez zaglądania w rentgen. Zdrowa była, to jej "opiekunka" tak świetnie się nią zajmowała... Potem Aza poszła w drugą stronę i teraz trzeba solidnie macnąć, żeby kość wyczuć pod futrem! Mimo misiowatości, ta psiolaska potrafi długie kilometry w lesie przebiec! Ja bym nie dał rady, chociaż smukły jestem jak sosna. A ona daje radę, chociaż bliżej jej do ziemniaczanego kopytka. Dwunożni ją bardzo chwalą, chociaż psy mogą jedynie z daleka się jej przyglądać... Taka jakaś nieprzyjacielska jest do czworonogów... Nie będziemy się narzucać, w końcu w wieeelu domach jest tylko jeden pies. I ona może być taką jedyną psiolaską, bo do ludzi jest przecież psiekstra!

Długiego zakończenia nie będzie. Napiszę po prostu, że niedługo lato się skończy..... Już zresztą robi się chłodniej. A takie misie grzeeeeeją porządnie... 

...a zanim zdążycie powiedzieć pierwsze "BRRR, jak zimno", pokochacie je na zabój, tak jak one Was. Chociaż one pewnie bardziej. W zimie pogrzejecie się nawzajem na kanapach, a na wiosnę wyruszycie na szlaki, jak prawdziwe, zgrane od zawsze stadko...

Na całkiem-zakończenie film. 


Taka zgrabna misiasta Saba-Aza czeka u nas na swojego człowieka, z którym będzie chodziła na dłuuuugie spacery, a potem będzie plecki czochrać o podłogę w też-jej domu... Trzeci rok już się tak czochra w schroniskowym kojcu...

niedziela, 28 sierpnia 2016

Odchodzę!

Tu Ares. Dżokej polazł sprawdzić, czy stróż poszedł na obchód i ja tak wiecie... myk-myk-myk i już siupłem na krzesło do klawiatury!

Jak już wspomniałem - odchodzę. Niemały powód do pochwalenia się, bo to znaczy, że jestem ważny! Będę dzisiaj pokazywał i opowiadał co, jak i dlaczego z tym moim odchodzeniem...

- ....Ares, na Doga Łaciatego! O jakim odchodzeniu ty piszesz???

- O, Dżokej... Ty piszesz, o czym chcesz, a mnie nie wolno może niby, hęęę??? Właśnie, że będę pisać o czym zechcę! Odchodzę z Kierem schronisko w niektóre poranki i właśnie O TYM będę klepotał w te czarne guziczki!

- Aresie, bo nam Czytaciele na zawał zejdą! OBCHODZISZ! B! B jak baran!

- ...a co ja napisałem...?

- Że odchodzisz! Przez D! D jak du...eeee.....dużo by gadać... A odchodzenie to jest wtedy, kiedy Majka przylatuje i potem wiesz...

- O Matko Suczko! To nie! To ja nie odchodzę! Trudno, już się mi napisało.... ale już napiszę dalej, coooo....? proszeproszeproszePROSZSZSZSZSZeeee.....

- Cicho już bądź, bo stróż przyleci zaraz! To klep...znaczy pisz...

Ohohohoho! Zatem się rozsadzę wygodnie na krzesełku, jednymi girkami będę majtać na dole, drugimi będę klepotał w te czarne kosteczki i wszystko opowiem!

Przede wszystkim najsampierw - po co są odchody....

- ARES!!!

- B! Obchody! OBchody znaczy! ...chociaż akurat obchody z odchodami mają coś wspólnego...

- Złaź mi stąd! Ale już mi złaź! Wstydu mi robić nie będziesz!

- Dooobraaaa, bez neeerw, juuuż kumam. Czekaj, oślinię to D, to nie będzie mi się paluch pchać...

A więc... Po co są obchody. Ten biurownik, który przychodzi do pracy skoro świt, bierze taką karteluszkę specjalną, na której ma dużo rubryczek i oBchodzi całe schronisko. Wchodzi we wszystkie miejsca, gdzie mieszkają sierściuchy i psy, i notuje, jak się mają, czy wesołe są, czy nie kaszlą, nie kuleją, czy to, co zostawiły na podłodze nie ma dziwnej konsystencji i czy wogóle zostawiły tylko to, co powinny i nic nad program... Ważne to jest!

Potem te wszystkie zwierzaki, które nie zdały testu na "zdrowego i zadowolonego" są pokazywane psiokociowetowi i to jemu muszą się tłumaczyć...

Tak jak wspomniałem... z Kierem chodzę. Pilnować muszę i się, i go, żeby mi nie zwiał nigdzie. Niby nie wszędzie mogę wleźć, więc muszą trzymać się blisko, bo może a nuż przez nieuwagę jaką jednak wlezę!


Jak się wyjdzie z biura na leeewo.. tak, na lewo. I potem kawałek prosto i w lewo znów, to będą schodki, o takie:


Tutaj są złote klatki. Sierściuchy tam mieszkają takie, które trzeba lizolować. Zilolować....

- Izolować, Ares...

- Tak właśnie, dzięks, Dżokej!

Czyli jak przychodzi jakiś podejrzany sierściuch, parchaty czy coś, to wiadomo, że nasi pomogą i z psiowetami wyleczą, ale żeby się reszta nie zaraziła, to na przykład tam właśnie sobie mieszkają. I wiadomo, że klatki złote nie są, ale taki mają kolor, że można się trochę poczuć luksusowo...

Jak już możecie zgadnąć - nie wpuścił mnie.....

Jak się wyjdzie i zejdzie ze schodków i pójdzie się dalej w lewo, to zaraz obok balkonu (to taki mały kojec pod daszkiem i z wejściem do środka, gdzie mieszka Nietek...


...z psiumplem i psiumpelką) są drzwi do apartamentów. Kolejny luksus! Nie dość, że klatki złote, to jeszcze apartamenty! To takie większe pomieszczenie podzielone na mniejsze i tam mieszkają najczęściej szczeniaki czy też zwierzaki po zabiegach, jak w szpitaliku nie ma miejsca.

Na apartamencie mieszkają między innymi takie trzy szczeniory...


Patrząc od lewej (czyli od tej strony, co się czyta), to jest Riza, Mika i Kima. Same psiolaski! Nie będę pisać, że są małe, bo nie są. Widać od razu po łapach, że będą spore! Na świat wylazły kilka miesięcy temu, więc nie są jeszcze dorosłe, ale nie są też takie całkiem dzieciuchowate. Tylko brać, uczyć, miziać, czochrać, kochać!

...do apartamentu też nie mogłem wleźć, chociaż próbowałem!


Potem Kiero poszedł do szpitalika, kuchni i kociarni, ale nie udowodnię, że tam byłem. W kuchni rządzi Nanka...


Jamnik... Właściwie jamnikolaska, to jeszcze gorzej! Zaczęła krzyczeć, że ona żadnych zdjęć sobie nie życzy, bo na pewno wyjdzie jak walec na girkach, a ona jest SMUKŁA, tylko tego nie widać potem na ekranie! Ona to wiecie, taki prawdziwy jamnior.... Pokaże, że ona rządzi, ale po głaski do dwunożnych się potem pcha. Niby boczkiem, boczkiem, niby wcale nie, ale łepek i zadek podstawia...

Potem poszliśmy z powrotem w kierunku biura i w drodze na przedszkole spotkaliśmy Dżokeja.


Za plecami mam Tabletkowy Raj naszej Tabletkowej. Tam mieszka Fili...


 z psiumplami - Rozikiem i Polarem. Tabletkowa ma wszystko pozamykane w szafkach, więc chłopaki, choćby nie wiem jak marzyli o dilerce, nie ma szans!

Jeśli zaś chodzi o przedszkole.... to mieszkają tam same starsze psy. Od dawien dawna właściwie, ale nazwa została. O, tutaj Kiero akurat na pewno czochra wielki łeb Beethovena i patrzy, czy ja patrzę, że on patrzy, że ja patrzę, jak on czochra kogoś innego niż mnie...


Po lewej Beethoven ma Lozę, Bajera i Dokisa, a po prawej Wagnerkę, Paryża i Nordiego.

Za moimi plecami, to szare, co tam widać, to jest kociarnia, w której mieszkają czasem też psy, zwana SZARĄ. Tak to u nas jest, że są złote klatki, biała-lewa, biała-prawa (te białe to są doklejone do geriatryka), szara-prawa, szara-lewa, szara-od-przodu i szara-od-tyłu.... Jedynie ta największa, wspólna kociarnia, co jest za kuchnią nazywa się po prostu kociarnią.

I właśnie na przykład na szarej-lewej mieszka Grozikus i Krejzol, na szarej-z-przodu Leg, Nax i sierściucha Pusia, a od drugiej strony Butla, Romeo i sierściuch Skin.

Obok przedszkola wchodzi się za biuro też. Tam jest wybieg i dodatkowy kojec. Tam też sprawdziłem, czy wszystko w porządku...


Kto mieszka w kojcu tam ustawionym, ten ma całkiem nieźle, bo ma dostęp do całkiem prywatnego, sporego wybiegu, na którym akurat stałem. Po jednej stronie jest budynek biura, a po drugiej siatka, za którą jest las. Aktualnie mieszka tam Train i Negra.


Train to ten uśmiechnięty. Negra to ta druga, z wywalonym ozorem... Może by ktoś powiedział, że wyglądają trochę odwrotnie, ale tutaj to akurat psiolaska jest ciemniejsza i wyglądające groźniej. Za to to właśnie ona jest łagodniejsza! On wybiera sobie osoby, które lubi, a ona nie ma problemu z nikim. Taka to para!

Potem, jak już wyszliśmy stamtąd, skierowaliśmy się naprzeciwko, na geriatryk. Nie znaczy to, że tam same starsze mieszkają! Tam są głównie te małe - Purik, Kumpel, Senior, Kama, Westa i Pazia.

Ich kojce są blisko ścieżki, więc tam już mogłem się przejść!


...a na koniec....


...Kiero zrobił mnie w trąbę. Zawsze się na to nabieram! Bo na końcu to on idzie na wiaty, pierwszą, drugą i trzecią. I jak się wchodzi na pierwszą od końca, to tam jest bramka taka... I ZAWSZE zamknie przede mną! A ja przecież wiatowy byłem! Umiem się zachować! Podpytałbym zresztą, czy kogo co boli, żeby zgłosił teraz, a nie zanim rozboli na dobre, aż się nasi sami zorientują! 

...nie chcą mojej psiomocy.... NIE CHCĄ! 

Kiero potem przechodzi przez wiatę pierwszą, potem drugą, potem trzecią, aż nie zapisze całej swojej karteluszki i nie odznaczy wszystkich. Potem wraca do biura, a ja wtedy oscencacyjne pokazuję, że się focham, że mnie zostawił tak na pastwę zaginięcia pod wiatą numer jeden... 

Ufff. Tak to wyglądają te nasze poranki. Potem te listy ogląda Tabletkowa i zapisuje sobie, kogo ma odwiedzić z psiokociowetem.

....

HA! Udało mi się napisać! Prawda, że piszę FAJNIEJ, niż Dżokej?? Prawda??? 

Zatem dziękuję za uwagę, lecę spać!

Ares.

......

...to gdzie to się teraz wyłącza.......?

aaaa, widzę, to chyba ten guzik...

środa, 24 sierpnia 2016

Renek najlepszym psiumplem... sierściucha!

Czytaciele, którzy czytają bloga tak często, jak ja niedosypiam i go piszę, powinni znać Renka. Pisała o nim Larsi o, TUTAJ. Możecie przeczytać jeszcze raz. A komu świta, albo nie ma czasu czytać postów dwóch, to przypomnę. Renek mieszkał kiedyś razem z Żarkiem za płotem przy pewnym domu, w którym nikt nie mieszkał. Psy mieszkały. Że niby budynek nie stoi pusty... Zwierzaki nie widziały ludzi, nie widziały też sianka, kocyków, nie widziały środków na robaki ani weterynarzy. Widziały za to stada pcheł, zamarzniętą wodę i górę kamieni...eeee...znaczy karmy.

To była miejscówka Renka:


Psiak siedział w budzie na gołych deskach i trząsł się z zimna. To białe na około to nie wata. To śnieg. Był środek baaaardzo mroźnej zimy. Było tak zimno, że nasi odstawiali tam tańce przeróżne przy tym płocie, bo im palce zamarzały w butach. W butach! A Renek ani butków, ani sweterka, ani pół kocyka nie miał! Stada pcheł jakoś grzać nie chciały. Spać nie mógł, tak się trząsł. Był okropnie zmęczony, oczy mu się zamykały, ale jak tylko oddech głębszy łapał, od razu ciałkiem trzęsło z zimna, ze swędzenia... od jednego i drugiego pewnie.


Wychodził psiak czasem, żeby się wyprostować i wytarzać w śniegu. Może mniej swędziało wtedy? Albo chciał to pchelne choler...eeeee.... towarzystwo jakoś przymrozić...

Nasi zdecydowali, że chłopaków trzeba stamtąd zabrać. Wezwali panów w niebieskich ubrankach, którzy przyjechali mrygając i piejąc takimi światełko-głośniczkami na dachu! I wteeedyyyy Renek taaak pięęęęknie zaaawyyył, że został Syrenkiem! Tylko za długo by było, dlatego ma skrócone i jest bez SY.

Duży Żarek się wpakował na tylne siedzenie, a mały Renek wylądował na kolanach u jednej z naszych. Psiak nie widzi, ale czuje. Trąbię o tym od jakiegoś czasu. Nie trzeba widzieć. Można czuć. I Renek wyczuł, że kolana, na których go położono są dobre, ciepłe i bezpieczne. Porozkładał łapki wygodniej, łepek położył i zasnął snem kamiennym.... Ciepło mu się zrobiło...

Potem pojechał do lecznicy, gdzie zachował się wzorowo, poza tym, że próbował wydrapać sobie miejsce na podłodze, a potem zasnąć.... Renek naprawdę musiał być zmęczony!

W schronisku szybko nakazali pchłom się wynosić na zawsze za bramę i nie wracać. Renek mógł odetchnąć...


...i wreszcie się wyspać porządnie na kołderkach, w ciepełku! To musiała być najszczęśliwsza noc w jego życiu!

Renek zamieszkał na kociarni. Żeby nie było - jest oddzielony metalowym płotkiem, żeby się sierściuchy czuły bezpieczniej, chociaż mają przewagę, bo widzą. Renek - nie... Ale niech tam będzie. Płotek jest. Dla Renka to i tak psiekstra miejscówka! Na spacerki wychodzi codziennie, potem sobie rozmawia z mruczkami...

Wspominałem, że Renek jest oddzielony...?


Echm.... nooo.... jak widać! Eustachy, Milek i Szynusia niespecjalnie przejmują się ograniczeniami. Kocyk jest? Miękki? To grzech nie korzystać!

Ta szara, okrągła czapa to Szynusia.


Z tą kociolaską było kiepsko. Sierść byle jaka, w paszczy miała ranki, oczy też jakieś parchate były... Najwyraźniej nie służyło jej życie na wolności. Musiała w domu mieszkać wcześniej, bo kuwetę umie! I miziasta jest. Z psami i sierściuchami innymi - jak widać - umie się dogadać. Czyli mruczka idealna! Nie wiem, czy jeszcze jest leczona, ale nawet gdyby - wszystko nasi wyjaśnią!

To rude, prężące się, to Eustachy.


Kociolaski do niego wzdychają. Że niby taki rudy i dostojny, i nos jak z jakiejś miękkiej chrupki ma, jak przyklejony... Fochał się na początku, bo kilka razy syknął, mrauknął, w kąt się schował... Potem mu przeszło, jakoś pojął, że innej miejscówki na razie nie będzie i to nie od niego zależy, gdzie będzie siedział... Trzeba przyznać, że futro miał całkiem w porządku, więc albo się zgubił, albo ktoś go zgubił, albo ktoś go zgarnął z ulicy niepotrzebnie... W każdym razie czeka rudy sierściuch na dwunożnego!

To czarne, rozwalone na kocyku bezwstydnie, to Milek. Milek umie też siedzieć całkiem posągowo!


Jest całkiem czarny! Całkiem czarny, całkiem lśniący, całkiem miziasty i całkiem nakolankowy. Wyluzowany przy tym, jak widać. Pies łazi, a ten sierściuch leży całkiem swobodnie i czeka na lepsze jutro. Za nim też się kociolaski oglądają... Bo taki dostojny, tajemniczy... niby mroczny, ale jednak potrafi pokazać, że jest całkiem milusi!

Sierściuchy czekają na domy! Renek też czeka, ale on może iść tak niecałkiem... Znaczy nasi walczą, żeby Renek z Żarkiem nie wrócił do właściciela, ale wiecie... To po prostu NIEMOŻLIWE, żeby wróciły! Tak czy siak jednak Renek mógłby iść na taką umowę, co się nazywa tymczasowa. Czyli psiur dalej jest schroniskowy, ale w domu może pomieszkać i trzeba potem trzymać kciuki, żeby to było na zawsze... Tak czy siak ma z sierściuchami o niebo lepiej!

Wspominałem, że Milek umie też tak całkiem dostojnie siedzieć, a nie tylko tak się rozwalać i miejsce zajmować...?


...ktoś czuwa, żeby spać mógł ktoś!

niedziela, 21 sierpnia 2016

....maszynkę im dać do ręki....

...a potem wstyd z budy wyjść.... Jeszcze dziękować każą potem!

Chociaż nie, bardzo dobrze, że strzygą i że dają skórze oddychać. Może nie ma czasu tak od razu zrobić fryzury na jakiegoś mistera wybiegu, ale na początek najważniejsza jest ULGA.

Filipa przyjechała do nas z uszami ciężkimi jak ołowiane kulki... Zanim zrobili jej zdjęcia, to już miała zrobiony z nimi porządek!


Śmiechowe takie, łyse kawałki skórzane przy głowie, jak u kozy. Miała tam jednak tak ciężkie kulki z włosów, że szyja musiała ją pewnie boleć... Nasi szybko jej to ogolili i od razu Filipa zaczęła dumnie łepek nosić! Wysoko! Filipka jest całkiem grzeczna, na spacerki też chętnie chodzi. Musiała być czyjaś... Ktoś ją wychował, chyba u kogoś kilka ładnych lat pomieszkała, a potem z jakiegoś powodu została sama... To kokerka, więc trzeba ją czesać i sierść przystrzygać od czasu do czasu. Na szczęście ta psiolaska jest przyzwyczajona do tego i nie ma z tym problemów. Widocznie lubi ładnie wyglądać... Bywa uparta, ale przecież jest kokerką. Spanielka od zewnątrz i wewnątrz! Potrafi być jednak kochana, więc upartość można wybaczyć przecież...

Purik biegał przy drodze między wioskami niedaleko miasta, w którym mieszkamy. Wyglądał może i uroczo....


...ale ta sierść to był jeden, wielki kołtun... Od uszek po sam ogonek była pozlepiana. Taka poplątana skorupka z brudu i włosów. Nasi szybko się z nią rozprawili i od tamtej pory mamy w schronisku... lwa!



Wygląda niezwykle pociesznie! Sam w sobie też jest pocieszny. Lubi sobie szczeknąć, ale jest całkiem łagodny, na ręce pozwoli się wziąć i w samochodzie przewieźć. Taki fajny zwierz z niego, po prostu! Mieszka u nas niecałe dwa miesiące, może jeszcze ktoś go odnajdzie... Nasi, jak go ogolili, to zauważyli, że co jakiś czas pod skórą mięśnie mu się ruszają. Znaczy tak ogólnie to dobrze, bo wiadomo, że żeby łapki wędrowały, a nos niuchał, albo ogonek merdał, to mięśnie są potrzebne, zwłaszcza takie nieleniwe, co się ruszają. Purikowi jednak mięśnie drżą wtedy, kiedy nie trzeba i to nie jest dobre. Nasi wstępnie sprawdzili i się okazało, że Purik ma za dużo chloru..... Może za dużo w basenie pływał, czy jak... Dziwne to, ale skoro psioweci tak mówią, to tak jest. Przecież dyskutować nie będę, bo jeszcze mnie zechcą coś sprawdzić! ...ale wszyscy wiedzą, że ze mną to niełatwo hohohohoho... Purik będzie jeszcze przebadywany i zobaczymy, czy uda się dojść do ładu z jego zdrowiem.

Przechadzałem się po schronisku, żeby znaleźć jeszcze jakiegoś zwierzaka do tematu i nagle jest! Stoi w całej swojej do-połowy-kudłowatości!

- Pinio! Dobrze, że Cię widzę!! Pasujesz mi do tematu!!

- Jaaaa??


- TAK! Bo piszę o ofiaraa.....eeee......klientach szalonego fryzjera, a widzę, że chyba Ci się coś podobnego przytrafiło.

- Miii?? Niee... Mi nie... Taki przyjechałem i nikt mnie nie strzygł... Ja bym chciał mieć bardzo takie ładne kudełki, jak inni, ale mi nie rosną.... 

- Jak to nie rosną?? Może nie pamiętasz, że cię ogolili??

- Nieee..... Nasi mówili, że tak mam, bo mam chorą tareczycę, czy coś. I od tego mam plecy i ogon łyse, jak u słoniątka. Bokami mam trochę kudełków, na łapkach i na głowie. Poza tym nie mam i nie wiem, czy będę miał.....

- Aaaahaaa.... przepraszam, myślałem, że to tak wiesz... Nie martw się, przecież dwunożni na pewno rozumieją!

- ...no nie wiem... niektórzy się ze mnie śmieją... Nasi to nie, bo nasi to mnie kochają, ja wiem... A ja grzeczny jestem, mały, nie wadzę nikomu, przymilić się umiem... W kuchni mieszkam z Nanką i Zenirem, więc się umiem zapsiumplować... Może komuś nie będą przeszkadzać moje plecki...

- Na pewno, Piniu! Na pewno!

....ech, smutno mi się zrobiło po tej rozmowie... Widać po nim, że przejmuje się tym, jak wygląda, a przecież to taki fajny pies!

Nam, zwierzakom, nie przeszkadza to, że ktoś ma pół głowy wygolone albo sierś...eee...włosy do pasa. Niech sobie ma, jak chce! Nawet nie zauważamy, że ktoś ma pryszcza albo złamanego paznokcia... My CZUJEMY, że ktoś jest po prostu dobry i będzie naszym przyjacielem...

Nie możecie po prostu tego poczuć do nas...? Purikowi odrośnie sierść, będzie całkiem zarośnięty pewnie i trzeba będzie go co jakiś czas przeczesać albo podciąć kudełki. To samo Filipa! Uszy trzeba będzie pilnować, żeby znów się nie skulkowały na końcach. Pinio... nie wiem, czy jemu da się coś zrobić z tymi pleckami, czy będą takie słonikowe już zawsze. ...po prostu poczuj, że będzie Twoim najwspanialszym przyjacielem, dobra...?

środa, 17 sierpnia 2016

HAŁAS, przerażenie, HAŁAS, dezorientacja...ciemność i... HAŁAS!

- Merry! Chodźże tu!

.....

- No Merry! Nie wygłupiaj sie, siadaj i pisz, takie fajne teksty mi zapodajesz....

.....

- Dlaczego nie chcesz pisać?? ....przestań gadać głupoty, właśnie, że będziesz długo żyć! .....ja Ci mówię, że będziesz! Pewnie już tam dla Ciebie się szykuje dom, ale kilka postów napisać możesz, no chodź!

.....

- Merry nie chce przyjść. Powiedziała, że dyktować będzie, ale sama pisać to nie.

Nie będę zmuszać...

Tytuł już wymyśliła. Dobry ten tytuł jest.

Wyobraźcie sobie... Ktoś zawiązuje Wam oczy i zaprowadza GDZIEŚ. Nie wiecie gdzie. Wiecie, że jest tam bardzo dużo dwunożnych, pełno różnych zapachów, wszyscy krzyczą różne rzeczy, gdzieś coś stuka, puka, szura, szumi... Ktoś Was prowadzi to na lewo, to na prawo, po schodach w górę, w dół, ktoś Was podnosi, potem opuszcza... Nie wiecie nawet, czy kiedykolwiek wrócicie do domu, nic nie wiecie... Jedna wielka niewiadoma, pustka w głowie na przemian z poplątaniem, bo na około pełno szumu, stuku, krzyków... A Wy nie wiecie i nie widzicie zupełnie NIC...

Mijają dni, nikt po Was nie przychodzi, wciąż nic nie rozumiecie, wciąż jest głośno... Próbujecie się dowiedzieć, co to za miejsce, ale tylko obijacie się od ścian, krat, wpadacie na miseczki. Znajdujecie kocyk, więc postanawiacie się przespać, ale kiedy się budzicie... wciąż to samo... Hałas i ciemność. Chociaż nie cały czas, pewnie, że są chwile spokoju, w nocy też wszyscy śpią. Codziennie wychodzicie na spacer, ktoś do Was przychodzi, ale potem i tak lądujecie w tym samym pomieszczeniu z miseczką i kocykiem. Wciąż nie wiecie, jak to długo jeszcze potrwa, czy ktoś Was zabierze, czy to się wszystko skończy. Nie wiecie i nie widzicie nic...

Jakkolwiek to zabrzmi, ale Herbi miał szczęście.


Herbi trafił do nas, kiedy jeszcze widział całkiem dobrze. Poznał schroniskowe życie, wie, gdzie mieszka, zna spacerowe ścieżki na pamięć. Nie będę się o nim rozpisywać, bo już było nie raz i nie dwa... Chociaż, jak widać, za mało, skoro Herbi wciąż czeka na dom. Ten biszkopt zna swój kojec, zna drogę przez wiaty, wszystko wie. Dlatego, kiedy stracił wzrok, to nie było dla niego specjalnej tragedii. Przecież kiedy przyjdzie do niego ten jeden, jedyny człowiek, doskonale go wyczuje... Wtedy nie będzie ważne, jaki kolor mają jego włosy, czy ściany domu. Będzie się liczyć TO COŚ, co można tylko poczuć.

Całkiem niedawno trafił do nas Tygrys.


Nieee, nie pomyliłem zdjęć. Tak wygląda Tygrys. Będę się upierał. Tylko paski mu się zlały w jedną plamę. Ale uszy stojące, cztery łapy są, kły na pewno też ma. Tygrys! Ten nieduży psiak miał kiedyś opiekunkę, ale ona postanowiła wyjechać... sama... Po prostu wyszli oboje, ale do samochodu wsiadła tylko ona, on został pod domem. Co miał robić - błąkał się... Oczy ma białe, więc marne szanse, że cokolwiek widzi. Musiał zmierzyć się z całym miasteczkiem po ciemku... Może dlatego kiedy do nas trafił, nauczył się błyskawicznie tego, co gdzie stoi w kojcu? Pamięć wyćwiczył jak mistrzu jakiś. Czym jest miejscówka 2x2m w porównaniu z kilkunastoma ulicami, chodnikami, kilkuset domami...? Pikuś! Tygrys jest całkiem grzeczny i przyjazny. Na ręce można wziąć, na kolanka chętnie wlezie, na spacerki pójdzie zaraz obok dwunożnego zadowolony, że nie wędruje sam... Niestraszne dla niego nowe miejsca, niejedno już przeszedł w ciemności... W przenośni i dosłownie...

Szperałem, żeby zobaczyć, kiedy ostatnio było o Górniku iiiii nie było ani razu!! To dziwne... Oto Górnik:


Górnik ma ze 135 lat, Chociaż nasi twierdzą, że 10. Kiedy jednak się na niego spojrzy, to na prawdę miałoby się ochotę zapytać, czy kumplował się z dinozaurami... Ten nieduży psiak przyjechał do nas w kiepściutkim stanie... Baaardzo kiepskim wręcz... Coś ze skórą miał nieciekawego, więc nasi w rękawiczkach do niego chodzili, ale to właściwie nie był jakiś specjalny problem. Nasi zauważyli, że jak Górnik powietrze wciąga w płuca, to mu to kiepsko idzie. Jakby mu coś do nosa wlazło i przeszkadzało odetchnąć piersią pełna. Wezwali więc psiowetów, ale pies ma nos długi, nie można było ot tak zajrzeć... Powieźli więc Górnika na takie specjalne badanie, co to się do nosa taki patyk z kamerą wsadza i wyszło, że coś w środku siedzi, ale to nie jest tak do końca obce ciało, tylko jednak górnikowe... Guz mu tam bezczelnie się zalągł... Narośl jakaś przebrzydła! Nie miała gdzie?! Nie mogła na wierzchu gdzieś?! Lekutko by się tylko skórę nacięło, by się wyłuskało, co nie ma być, i by się zaszyło, i koniec?? Psioweci zrobili jeszcze jedno badanko takie, które niestety jeszcze bardziej załamało... W dodatku Górnik podsłyszał, o co chodzi...... Bo ta narośl w nosie, co mu już zniekształciła tam środek, to nie da się usunąć... Musi zostać w Górniku... Pewnie będzie rosła... Psiak mieszka teraz razem z Żarkiem, całkiem sporym psiumplem, w pomieszczeniu ogrzewanym z wybiegiem. Dobrze, że mieszkają razem, bo Żarek go pewnie zabawia rozmowami i nie pozwala mu myśleć o głupotach. Przede wszystkim też go kieruje, gdzie ma iść, gdzie miska, ostrzega go przed siatką, żeby nosem nie wlazł. Złoty chłopak, ten Żarek...

Górnikowi zostało tyle czasu, ile narośl pozwoli powietrza nabrać...

...cały czas mi tutaj Merry pomaga, ale zasiąść nie chce. A ona dużo mówi, a ja nie nadążam pisać! Ufff...

W przypadku Pikli nie ma co się zastanawiać, czy widzi, czy nie...


...Pikla trafiła do nas z tak strasznymi oczami... znaczy w tak strasznym stanie były... że psioweci musieli je po prostu usunąć, dla jej dobra, dla tego, żeby jej nie bolało, żeby się nie babrały... I tak nie widziała... Pikielka jest kokerką. Znaczy koker spanielką. Tak z wyglądu, bo z charakteru to na szczęście nie do końca. Znaczy ja znałem kilka kokerów i naprawdę były takie w dechę! ...ale znałem i znam też takie, co to lepiej nie podchodzić znienacka albo lepiej nie próbować się kłócić czy coś, bo jak nie przekonają po dobroci, to znajdą inny sposób. Pikla jest z tych bardziej fantastycznych! Dwunożnych uwielbia i bardzo ich potrzebuje. Pikla musi wiedzieć, że nie jest sama, że ktoś jej pilnuje, że nie da jej się zgubić. Bardzo się obawia, że znów gdzieś nagle się znajdzie w obcym miejscu i nie będzie wiedziała, dokąd iść. Zresztą u nas też nie do końca się odnajduje... Ściany nagle przed nią wyrastają, głośno wszędzie, szumi, a ona nie widzi i nie zobaczy chociażby kawałka światła w otwartych drzwiach... 

- Merry! Dawaj! Lecimy zakończenie! Nie śpij jeszcze, bo sam nie napiszę... Dyktuj!

Te zwierzaki może nigdy już nie zobaczą słońca, ale chciałyby poczuć trawę pod pleckami, kiedy będą się tarzały w świetnym humorze... Spokojne i szczęśliwe, bo będą miały WAS. Część z nich nie będzie nawet wiedziała, czy jest noc, ale docenią CISZĘ, jaka wtedy panuje i będą się wsłuchiwać w Wasz spokojny oddech... Poranki poznają dzięki Waszemu powitaniu, dzięki harmiderowi, zapachowi kawy... Każde brzdęknięcie obroży będzie je podrywać z posłanka, bo oto będą iść na pasjonujący, pełen zapachów spacer! 

Herbiego nie weźmiesz może na ręce (skubany duży wyrósł!), ale on doskonale będzie wiedział, gdzie może je znaleźć, żeby się w nie wtulić... 

Tygrys tak szybko nauczy się układu mieszkania, że będzie biegł do kuchni zanim jeszcze nabierzesz ochoty, żeby zrobić sobie coś do jedzenia...

Górnik może nie wywoła zachwytu u wszystkich sąsiadów, ale za to wieczorami, wtulony w Ciebie, będzie opowiadał, jak to ryby wychodziły na ląd i zmieniały się w płazy na kolejnym etapie ewolucji... Będzie mógł w spokoju zasnąć wiedząc, że czuwasz nad jego oddechem...

Nigdy nie spojrzysz w oczy Pikli, ona też nigdy nie wlepi ich w Ciebie, ale zobaczysz wyciąganie nosa w Twoją stronę, napawanie się Twoim zapachem... Zobaczysz to odetchnięcie z ulgą na sam niuch wyczuwający właśnie CIEBIE...

Widzieliście kiedyś niewidomego psa, który stoi niepewnie, bo nie wie, co się dzieje, gdzie jest i nie może wyczuć, czy ktoś jest z nimi? Dotknęliście go kiedyś choćby palcem? Widzieliście tę ogromną radość? Widzieliście, jak ogon idzie w ruch, łapki tańczą, a ozorek wywala się na wierzch w uśmiechu?? Jak z ulgą wciąga i wyciąga dużo powietrza w płucka...? Z taką ogromną ULGĄ, bo ktoś go znalazł, bo nie jest sam...?

....to piękny widok... przekonajcie się...

niedziela, 14 sierpnia 2016

Dobrze mieć Przyjaciela... Chociaż na rok... na chwilę...

Urodziła się... ohoohooooooo.... dawno. Przyjechała do nas w 2005 roku, czyyylii... 11 lat temu. Mijały dni, tygodnie, miesiące, nikt jej adoptować nie chciał za bardzo. Bo spora, bo czarna, bo przez to pewnie agresywna. Minął rok. Potem drugi. Trzeci... Sonia wciąż przyjacielska, pokazująca, że jest fantastyczna, spokojna, chociaż jak trzeba, to i szaleństwo z niej wyjdzie. Wciąż nic. Wciąż nikogo, kto by ją zechciał.


W międzyczasie przechodni tytuł Psa z Najdłuższym Stażem Schroniskowym przypadł właśnie jej. 7 lat w schronisku, 8, 9... Do powodów nieadoptowalnych, czyli tego, że jest większa i czarna, doszło jeszcze to, że lat ma już kilkanaście, i że w schronisku długo mieszka. Kompletna dyskwalifikacja, prawda?

Sonia miała już 10 lat, kiedy nasi postanowili, że zamieszka w biurze. Dosyć się już nawiatowała, okazja się zrobiła i Sonia wprowadziła się do nas. Zmieniła się też w niemałą już kluskę! Ale psiolaskom takich rzeczy się nie wypomina.


Z Hedarem tworzyli parę idealną!


Sonia, mimo dychy na karku, dalej była w środku szczeniakiem...


Chociaż też potrafiła, jak prawdziwa dama, dotrzymywać kulturalnego towarzystwa podczas posiłków.


Zajęła się też pisaniem bloga! "Kilka" razy mieliście okazję ją czytać.

...a dnia pewnego... STAŁO SIĘ. Została wypatrzona przez dwunożną laskę, która kiedy tylko zobaczyła Sonię na fejsie, od razu stwierdziła, że będzie jej! ...tak też się stało, a to był jeden z najszczęśliwszych i najbardziej świątecznych dni w schronisku.... Machało łapami całe schronisko, chociaż każdy ledwo coś widział przez mokre oczy...


Później co? Później gryźliśmy pazury, czy będzie w porządku, czy przyjdą wieści, czy będzie jakiś telefon niepokojący.... aż tu zupełnie niespodziewanie...



"Witam!
Myślę, że najwyższą pora na wieści od Soni! Sunia ma się bardzo dobrze. Długo nie dawała się przekonać ale w końcu polubiła leżakowania na kanapie! Nie nadużywa tego przywileju ale za każdym razem kiedy dotrzymuje mi towarzystwa siedząc razem ze mną na kanapie, mój uśmiech się poszerza. Dzięki niej stałam się szczęśliwa! Jakiś czas temu zadrapala sobie brodę i musiała nosić kołnierz. Starałam jej się umilić ten dyskomfort, jak tylko mogłam co można zobaczyć na zdjęciu :-)


To dzielny piesek, bardzo spokojnie, grzecznie znosiła zabiegi pana weterynarza. Przy każdym posiłku jej pyszczek wędruje wokół stołu, jest przy tym mega dużo śmiechu! Wciąż uwielbia sobie podjadac :-) Zauważyłam że lubi pluszaki, mam ich bardzo dużo i regularnie lądują w ząbkach Soni, hehe! Ma 3 ulubione, z czego jeden czeka na przeszycie głowy, a drugi operacje brzucha haha :-P ach, zapomniałabym dodać.. Sonia potrafi się czołgać i świetnie jej to wychodzi!
No nic, kolacja już się uleżała w brzuszku, wiec trzeba zbierać się na spacer, aby spalić zbędne kalorie ;-)
Pozdrawiamy z Sonią ekipę schroniska i przesyłamy mnóstwo buziaków dla wszystkich zwierzaków, i tych małych, i tych dużych :-*"

Cudownie, prawda?? Wszystko było w porządku!

Później tez były wieści! Że jest taka kochana, że idealna, że można z nią wszystko robić, bo nawet przy jedzeniu można jej wepchać rękę w miskę, ale za to domu pilnuje i byle kogo nie wpuści! I że potrafi pocieszyć, i że się słucha, bo nawet, jak sama hasa po podwórku, to jak tylko usłyszy swoje imię, to zaraz pędzi i jest przy nodze!

...do takich Przyjaciół się biegnie, ile sił w płuckach i łapkach...

Później otrzymaliśmy kiepskie wieści. Sonia nagle zachorowała i wylądowała na stole u psiowetów! Trzymaliśmy wszyscy kciuki, kiedy zdrowiała po operacji i odetchliśmy z wielką ulgą, że wraca do zdrowia, że ma się dobrze!

I nie wiecie nawet, jak bardzo się szczerzyliśmy w uśmiechach, kiedy Sonia, po 10 latach oglądania wciąż tych samych ścieżek w lesie... Zobaczyła morze... To taki basen, tylko nie widać drugiego brzegu i pić się wody z niego nie da, bo niedobra. Tak nasi mówili, bo przecież ja nigdy tam nie byłem. Sonia była jeszcze niedługo po operacji, więc miała fartuszek, który też służył za strój plażowy, żeby nie świeciła golizną na piachu! Patrzcie...



Cudownie i psiekstra! Tak się jej poszczęściło, po tylu latach czekania na prawdziwych Przyjaciół! Z takimi Dwunożnymi można przemierzać plażę, góry, jeziora przepływać, w ogień skoczyć! Na takich czeka się całe życie... 

Dosłownie...

Sonia w samym schronisku czekała 10 lat... Całe swoje życie... Takich Przyjaciół na dobre i złe, i na zawsze-zawsze miała właściwie... na chwilę... ale jaka to piękna "chwila"...

.......

...kilka dni temu dostaliśmy taką wiadomość...

"Dziś Sonia, w pogoni za ulubiona piłeczką, przekroczyła tęczowy most. Od czerwca jej stan zdrowia nie był już taki jaki powinien być. Wszystko zaczęło się od guza na sledzionie. Po operacji doszła do siebie, jednak organizm nie pracował juz tak, jak powinien ale piesek był pełni sił. Po jakimś czasie wyniki krwi Soni były na granicy normy. Groziła jej transfuzja krwi, brakowało śledziony, która wytwarzala coś potrzebnego do poprawy wyników. Na szczęście leki i odpowiednia dieta wystarczyły, by stan zdrowia pieska się unormowal. Dostawała leki wzmacniające wątrobę wszystko miało być już tak pięknie, lecz z dnia na dzień wystąpił niedowlad tylnych kończyn. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by znów mogła biegać, ale leki nie pomagały, całkiem straciła czucie w łapkach. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak próbuje wstać a nie może. Jadła tylko z ręki. Na domiar złego zachorowało też serce, pojawiły się trudności z oddychaniem, bardzo się męczyła przez to, że dyszała. Nie dawało jej to spać już w ostatnie dni.


Bardzo będzie mi jej brakować. Szkoda, że tylko rok spedziłysmy razem, ale dla mnie był to rok najpiękniejszych wrażeń, spacerów, zabawy. Sonia była wyjątkowym zwierzakiem. Z żadnym pupilem nie byłam nigdy tak zżyta jak z Sonią. To była trudna decyzja, ale wydaje mi się, że jedyna słuszna, bo nie zasłużyła, by dłużej cierpieć. Teraz na pewno będzie szczęśliwa, będzie biegać i spacerować, będzie robić to, co kochała, a tutaj łapki jej na to nie pozwalały. Wiem ze jakiś czas przed adopcja odszedł jej przyjaciel, Hedziu. Teraz znów będą mogli spędzać wspólnie czas..."

Właśnie o takich Przyjacielach marzymy całe schroniskowe życie... Sonia całe życie nadrobiła w jeden rok. Z jednej strony mam nadzieję, że o nas wszystkich nie zapomniała, ale z drugiej mam nadzieje, że jednak zapomniała, że całe jej serce i myśli wypełnił DOM, taki najprawdziwszy, najwspanialszy z najprawdziwszych i najwspanialszych.

Cieszymy się psiogromnie, że kiedy starość już odważniej do niej zapukała, to już miała tych najważniejszych Dwunożnych obok siebie i ona była dla kogoś najważniejsza. Nie była kolejnym zwierzakiem, który w schronisku żegnał się powoli ze zdrowiem, szansami na dom, a potem wszystkimi wokół...

Kolejne siwe kłaczki mogły już odważniej się pojawiać, bo przecież i tak była najpiękniejsza... Nie musiała już ich ukrywać i brudzić co rano piachem na spacerze, żeby nie pokazywać, że młodość już dawno się na nią obraziła...

(...tak naprawdę to Merry mi tutaj dyktuje zakończenie, bo ja tak ładnie nie umiem... co psiolaska, to jednak psiolaska...)

Soniowa Przyjaciółko... DZIĘKUJEMY.

Za każdy uśmiech, który pojawił się między Wami, za każdy poranek Soni z dala od schroniska, za każde spokojne drzemanie na naprawdę SWOIM miejscu, za ten ogrom ciepła i miłości, jaki na nią przelałaś, za to, że nie musiała się o nic martwić, więc w głowie zagościł spokój, za to, że mogła wypełnić swoje wierne serce i miała do kogo merdać, i wlepiać pełne miłości oczy...

Za to, że zdążyłaś....

Po prostu psiogromnie DZIĘKUJEMY.


środa, 10 sierpnia 2016

Marzenia są po to, żeby się spełniały, prawda...?

Prawda. Marzenia właśnie po to są! I dzisiaj o takich będzie... I o takich, które muszą takimi być.

...po prostu MUSZĄ...

Buszek do schroniska przyjechał, jak już wszystkie liście z drzew spadły. Na początku jakoś się trzymał!

...ale potem tak posmutniał...


Coraz samotniej, coraz smutniej... Mimo spacerów, mimo głasków, wolontariusze zauważali, że na przechadzkach to pewnie, że łapkami przebierał, ale poza nimi to żal było patrzeć... Buszek marzył o kimś, kto go zabierze tam, gdzie jest spokojniej... I to nie na taki krótki spacer, ale żeby już nie trzeba było wracać...

Aż pewnego dnia... do schroniska przyszła pewna dwunożna. Powiedziała, że niedawno pożegnała takiego długiego, krótkołapego psiaczka i chciałaby dać dom innemu zwierzakowi. Młodego to nieeee, bo przecież mają większe szanse. Takiego starszego, co nikt się za nim nie ogląda, chętnie przygarnie! 

Kogo wybrała?? Buszka!! Czy mógł trafić na fajniejszy dom...? 

Buszek teraz jest Toffikiem....


Jeździ nad jeziorko...


Dosłownie jeździ!!


Buszkowo-Toffikowa pańcia napisała też nam kilka słów:

Dzień dobry, przesyłam kilka zdjęć Buszka. Buszek aktualnie nazywa się Toffik. Jest bardzo grzeczny, szybko zaaklimatyzował się w nowym domu. Na początku miałam mały problem z lękiem separacyjnym ale małymi krokami udało się go przezwyciężyć. Toffik najchętniej cały dzień siedziałby na dworze, pewnie kiedyś pilnował podwórka. Nie pogardzi jednak ciepłym łóżkiem i miękką kołderką do której przyzwyczaił się już pierwszego dnia. Toffik nie przepada za jeziorami ani "większą woda" z trudem można go namówić żeby zamoczył łapki, kąpiele w wannie znosi jednak dzielnie i cierpliwie. Do ludzi jest przyjazny, ma jednak problem z zaakceptowaniem mniejszych psów, które znajdą się w zasięgu jego wzroku.

Jak to jest spełniać czyjeś marzenia...?



 Pamiętacie post o psie, który zawsze marzył o piłeczce...? Kto nie czytał, TUTAJ jest post.

Przeczytane?? Już??? Bo skoro było niedawno, to nie chcę się powtarzać, a to ważne dla przypomnienia.

Dla porządku wstawię samo zdjęcie:


A teraz historia... Przechadzam się między biurem a kuchnią dni temu kilka... I wchodzi trzech... troje dwunożnych. I powiadają, że chcieliby adoptować psa i podoba im się teen albo teeeen... I nie wiedzą, którego wybrać...

Ciężka sprawa, bo jeden ma nieugeru...niegeneru...n i e u r e g u l o w a n ą   sytuację prawną, a drugi przeskakuje dwumetrowe płoty, chociaż sięga do kolana!

I ta dwunożna stwierdziła, że to kiepsko, bo jak weźmie psa, to nie po to, żeby potem oddawać, jak ktoś zarządzi, a po drugie ma domek z ogródkiem i wiadomo, że pies będzie sobie hasał!

Bo ona by chciała takiego piesia na kolanka, na kanapę, co to będzie z nią w ogródku siedział i do lasu na spacery chodził, któremu ona da najszczęśliwsze lata i którego będzie kochać na zabój! Miała teraz psa od szczeniaka, ale odszedł... a nie chce kolejnego od szczeniaka brać, bo przecież to potem kilkanaście lat przed nim, a ona się młodsza nie robi, to chce takiego starszego!

Nasz Kiero posłuchał... w głowę się podrapał... Po piesek malutki ma być i taki idealny... I mówi do tej dwunożnej: Pani pójdzie ze mną!

I zaprowadził przez korytarz do kuchni, z kuchni do szatni, gdzie drzemał Murzyn.... Dwunożna jak nie krzyknie! Że idealny! Że już go kocha! Że go chce i ten ma być! Że cudowny i ona z nim wychodzi!!

Poszli jeszcze na krótką przechadzkę, tak na wszelki wypadek.... A kiedy wrócili do biura, to usłyszeliśmy tylko: BIERZEMY!!!

Nikt się nie kłócił! Wywiad wypełniony, umowa podpisana, papierki do puszki wrzucone.... Nasi uprzedzili, że psiaka trzeba będzie może uczyć czystości... "Ależ to żaden problem! Przecież to normalne! Szczeniaka się uczy, to i tego się nauczy!"... Nasi też powiedzieli nieśmiało, że Murzyn kocha piłeczki... "Dostanie! Dostanie niejedną!".... A co z wakacjami? "Jak to co?! No przecież z nami! Psa nie zostawię!"...

Ech... tak mi się słuchało miło i też się rozmarzyłem na chwilkę... Wróćmy jednak do historii!

Wszystko wypełnione i podpisane, można wychodzić! ...ale co będzie ze smyczą? Nasi mogą pożyczyć i potem najwyżej ktoś odwiezie może...? Dwunożna jednak stwierdziła, że to tylko problem i inaczej to załatwią... Po czym zawołała MURZYYNEEEK, IDZIEEMYY! Znalazła psa, porwała na ręce, wycałowała kudłaty łepek... I Murzyn majtając girkami w górze został poniesiony do samochodu i odjechał żyć lepszym życiem...

Z zardzewiałego garnka...


...na kanapę... Będę czekał na wieści! Jak tylko przyjdą, to zaraz pokażę!

I tyle, jeśli chodzi o spełnione marzenia...

...a jeśli chodzi o te, które MUSZĄ się spełnić...?

O Merry pewnie było kiedyś już coś...


Tutaj może wyglądać na jakiegoś labieradora! Tymczasem Merry bliżej do jamnika... Taka jest nieduża. I schodząca z drogi, kulturalna, nieznacząca terenu, taka psiolaska z niej wytworna.

Od wczoraj mieszka w biurze. Jak Murzynek wyfrunął, to ona przyfrunęła. Nasi mieli powody, żeby ją do nas dołączyć...Wszystko przez to, co powiedziała Tabletkowa... A powiedziała tak... "Zakładamy zbiórkę na eNTeeS, Merry ma przerzuty"....

Tylko nie myślcie, jak ja, że Merry się skakać zachciało! Tak pomyślałem i się ucieszyłem, że taka radosna, a to nie o to chodziło, wiecie...?

Merry miała jakiś czas temu guziki na podwoziu. Wycięli! Tylko potem coś ich tknęło i zrobili dodatkowe badanie jakieś. Obejrzeli psiolaskę od środka bardziej... I wyszło, że te guziki to nie tylko na podwoziu...... Merry jest chora... Jak Hepi, jak Larsi....... I nasi nie wiedzą, ile jeszcze... no ile jeszcze będzie dreptać po świecie... Psioweci też nie wiedzą...

I to jest to marzenie, które MUSI się spełnić. Merry MUSI znaleźć dom... Na ile? Nie wiemy. Na kilka miesięcy? Lat? Tygodni...? Nikt tego nie wie... Dlatego tak ważne jest, żeby zdążyć... Żeby nie powiedzieć potem, że za późno...

Wcale a wcale po niej nie widać, że coś jej dolega. Na spacerki chodzi...


...ciałka ma sporo tu i ówdzie, grzeczna jest, nie konfliktuje się wcale z nikim... Do mich nam nie zagląda, a kiedy my jej zaglądamy, to się nie denerwuje wcale! Złoto, nie psiolaska! Jeszcze się nie zadomowiła w biurze, jeszcze nie wie, co gdzie jest, ale nauczy się....

...niech znajdzie Merry dom... Taki na zawsze... w którym poczuje się spokojnie i bezpiecznie... w który się wtopi i w którym stanie się dla kogoś całym światem...


...zdążysz ją adoptować...?

---------

Takie mi długie wyszło... ale my, schroniskowce, o marzeniach możemy długo rozprawiać...