Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 29 stycznia 2012

Lubię sobie czasem, nocą, wyjść przed biuro i popatrzeć. Ciemno, zwłaszcza jak nie ma księżyca. Tylko lampa na domku wolontariuszy się świeci. Widać kawałek rosochatego drzewa, co stoi obok, lśniącą ścianę metalowego magazynu i dalej, już w półmroku, kawałek trzeciej wiaty. Jest jeszcze światełko nad drzwiami biura, ale ono, schowane, mało daje światła…
Psy śpią. Czasem tylko któremuś coś się przyśni, więc warknie albo zaskomli. No i teraz zdarza się, teraz zwłaszcza, że bezogoniaści w mieście bawią się i strzelają. I gdzieś tam daleko huknie, a tu u nas psy się budzą i zaczynają szczekać. Te młodsze głównie… Wrzeszczą przez chwilę, bo albo się boją, albo irytują, że ktoś je zbudził. Ale po chwili znów jest cicho…
I stoję sobie, i gapię się w tę ciemność, i myślę… Bezogoniaści bawią się, a gdzieś tam, w zakamarkach, w zaułkach, na podwórkach, bezpańskie zwierzaki szukają sobie kąta, chowają przed chłodem, albo po prostu walczą o życie…
I tym razem wcale nie śmiesznie, o tak:

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


Kto im pomaga? Są tacy. Nazywają się społeczni karmiciele kotów. W naszym mieście jest ich około czterdziestu. Tylu w każdym razie współpracuje ze schroniskiem.
W większości są to starzy ludzie. Młodych na palcach jednej ręki można policzyć. Sami niewiele mają, a jeszcze się dzielą. Karmią głównie koty, ale i psom się trafia… Raz na miesiąc przychodzą do naszych bezogoniastych, a ci dają im karmę dla zwierząt. Kto ich karmi więcej, dostaje więcej, kto mniej – ten mniej…
A gdzie karmią? Gdzie mogą, tam gdzie są koty: na działkach (tam sierściuchów chyba coraz więcej), w swoich piwnicach i w takich miejscach na uboczu, gdzie nie kręci się zbyt wielu innych bezogoniastych. Koty znają ich. Gdy przychodzą, zaraz, jak wyczarowane, zjawiają się sierściuchy. Tu dwa-trzy, tam siedem, gdzie indziej kilkanaście. Niektórzy karmiciele niekiedy łapią te koty, niosą do zjaw i sterylizują. To taki ich inny obowiązek. Żeby się zwierzaki nie rozmnażały nad miarę. Albo, gdy widzą, że któryś kot choruje, to też łapią, prowadzą do lecznicy…
A inni bezogoniaści? W większości traktują ich obojętnie, albo jak takich lekko pomylonych i wzruszają ramionami. Ale są i tacy – i niemało ich! – którzy protestują. Nie karmić, wyganiać, wytruć tę zarazę, tylko srają koło domów i w piwnicach, i pchły, i choróbska! A o szczurach i myszach pomyśleli? Skądże! A przecież gdyby nie te koty, to by tych bezogoniastych szczury zżarły! Że trutka? Pewnie, ale jaki mądry szczur zeżre trutkę? Najwyżej jakiś młody, głupi albo taki, co już wariuje z głodu. Inne ani nie spojrzą! No i leży taka trutka po piwnicach, bardzo często nie w specjalnych pojemnikach, tylko na jakimś talerzyku albo zwyczajnie na kartce papieru. A jak malutki bezogoniasty do piwnicy zejdzie i takie kolorowe kulki znajdzie, to się nimi i pobawi, i zeżre czasem też!... A kota nie zeżre!
Tylko wytłumacz to niektórym bezogoniastym! Są tacy, na działkach, co specjalne pułapki na koty zastawiają, jak mogą, to walną łopatą, albo strzelają. I trafiają do nas, do schroniska, takie pokancerowane koty. Zdarzyło się, że ktoś biednego sierściucha posypał karbidem i polał wodą!...
A na karmicieli sypią się gromy! Że wariaci!... To jeszcze najdelikatniejsze określenie. Najczęściej padają dosadniejsze.
Ale oni się nie zniechęcają. I robią swoje. Zdarza się, że umierają. Wtedy prawie zawsze znajduje się ktoś, kto ich zastąpi.  Mimo złości niektórych sąsiadów.
Niedawno zmarła jedna taka karmicielka. Ledwo już chodziła, ale do ostatniego dnia maszerowała tam, gdzie czekali jej podopieczni. Teraz zamiast niej chodzi jej mąż.
Jest takie słowo, którego bezogoniaści używają na określenie takiego postępowania. Ale to wielkie słowo, a ja nie lubię wielkich słów. I jest inne słowo na określenie tych innych bezogoniastych. Też go nie użyję, bo po co… Niewiele to zmieni.
Chciałabym, kiedy tak stoję i gapię się w ciemność, by ktoś powiedział, że przesadzam. I żeby ten ktoś miał rację.

środa, 25 stycznia 2012

Ciekawość – pierwszy stopień do basenu. Mieliśmy tu, niedługo, Amigo. Taki terierowaty psiak, który musiał wszędzie wsadzić nos. Że nie wpadł gdzieś pod auto, aż dziw bierze.

Ale pewnego dnia, w środku miasta, zobaczył basen. Taki przeciwpożarowy. Stanął na krawędzi, zagapił się w wodę i zsunął się w dół. No i pływał, bo wyjść nie mógł, za stromo i za wysoko było do krawędzi basenu. Skończyłoby się kiepsko, gdyby nie zauważył go jakich przechodzący obok bezogoniasty. Sam się trochę skąpał, ale wyłowił Amigo. I przywiózł go do nas.
Potem psiak trafił do nowego domu.

Albo Tomos. Ktoś go podrzucił do schroniska. Szczeniak jeszcze, miał może ze dwa miesiące. Żywy, wesoły, z diablikami w ślepkach. Wpadał w oczy bezogoniastym. Zaraz więc znalazła się na niego chętna i zabrała do domu.

Po trzech dniach maluch był z powrotem u nas. Okazało się, że bezogoniasta miała alergię na psią sierść. Szczęście, że Tomos nie zdążył się do niej zbytnio przyzwyczaić. Ale i tak lamentował cały dzień, gdy znów trafił do kojca. Na niedługo. Ponownie poszedł do nowego domu. Tym razem obyło się bez problemów.

No i suczka, która nawet nie dostała u nas imienia, bo była raptem parę godzin. Przyprowadzili ją do schroniska młodzi, zakapturzeni bezogoniaści. Stanęli pod bramą i stoją. Suczka na smyczy szczeka. Nasi bezogoniaści patrzą… Trwało chwilę, wreszcie podeszli do bramy i pytają, o co chodzi. Ano, znaleźli na osiedlu 1) , błąkała się, więc przyprowadzili…
A dzień wcześniej dzwonił jakiś bezogoniasty, że jego suczka poszła sobie samowolnie na spacer z jakimś obcym psem. Pies potem wrócił, a jego suczka nie. Z opisu wynikało, że to właśnie ta suczka. No to przyjechał i zabrał sunię.
A w schronisku bezogoniaści rozmawiali o tym wydarzeniu i dziwowali się. Ci młodzi w kapturach wyglądali raczej na takich, co psinę zeżrą, a nie przyprowadzą. Jak to się można pomylić. To znaczy – bezogoniaści się mogą pomylić. Bo ja od razu wiedziała, że to w porządku bezogoniaści. Dobrze im z oczu patrz… tfu!, dobrze im z kapturów pachniało!


A to jest Alice. Ni to labrador, ni to owczarek niemiecki, ma chyba coś z wyżła… Bogaty rodowód! Taka dorosła suczka. Siedzi w szpitaliku i czeka…
Przyprowadził ją do nas przed świętami ponury bezogoniasty, który zażądał weterynarza! Nie ma u nas takiego, ale nasi zaproponowali, że go podwiozą do zjaw, bo właśnie jadą w tamtym kierunku. Wsiedli do samochodu i pojechali. Po drodze bezogoniasty stwierdził, że nie ma pieniędzy, więc rezygnuje. I na drugi dzień sam pójdzie z psem do weterynarza. I wysiadł!
A na drugi dzień ktoś zgłosił psa błąkającego się przy dworcu. Nasi pojechali i znaleźli Alice.
Zjawy, leki, kwarantanna, jak zawsze, a potem fotka suczki na stronę www. i do gazet przy okazji. No i po paru dniach przyjechał do nas pewien bezogoniasty. O Alice spytał, popatrzył, głową kiwnął i tłumaczy:
Ma sąsiadkę, która miała Alice. I miała jeszcze syna trochę nie tego… I ta sąsiadka zachorowała. W międzyczasie zachorowała również Alice. No to ten syn wziął Alice i wywiózł. Gdy wrócił, powiedział, że ją uśpił u zjaw!... Traf chciał, że ten sąsiad oglądał gazety i natknął się na zdjęcie Alice. Pogadał z sąsiadką, a że ona chora, to przyjechał w jej imieniu, żeby sprawdzić. I teraz już wie, że to ona, znaczy – Alice. I jak sąsiadka wyzdrowieje, to przyjedzie i Alice odbierze.
Ot i taka historia… Pokręcone, nie?

 1) Zastanawiałam się potem, jak w kapturach zsuniętych na brodę można cokolwiek znaleźć. Ale widać bezogoniaści mogą… Dla psów nieosiągalne! 


  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


niedziela, 22 stycznia 2012

W schronisku dostał na imię Gondor. Gadałam z nim, zanim go zabrali do lecznicy, do zjaw. Ale porąbany pies! Ale czy to jego wina?
Leżał w kojcu i widać było, że rzeczywiście czuje się nie najlepiej. No i gadał też niechętnie. I chyba nie wszystko…
- Bo ja, wiesz… - powarkiwał. – Żyłem u tego mojego bezogoniastego przy budzie. Chciał, żebym był groźny pies. No to wrzaski, kije, poszturchiwania… Od kiedy pamiętam, tak miałem…Jak sobie przypomniał, to mi żreć dawał… Bałem się. A ja, jak się boję, to się robię wariat!...
- Wiem.
Wiedziałam, bo sąsiedzi tego bezogoniastego zawiadomili schronisko i nasi bezogoniaści pojechali na interwencję. Ten pan Gondora bożył się, że pies często jest brany do domu, że tylko w dzień siedzi przy budzie, że ma co żreć… Młodziak nie wyglądał źle, więc nasi wrócili do schroniska. A tu po jakimś czasie telefon w okolicznej miejscowości, że błąka się tam pitbull, stalowy, młody, agresywny i trzeba go umieścić w schronisku. I przywieźli go. Z samochodu wyciągali go na dwóch poskromach, a on rwał się, warczał, szczekał, ledwo wsadzili go do kojca…
A nasi bezogoniaści, którzy byli wtedy na interwencji, poznali, że to ten pies, którego sprawdzali! Ale nie byli pewni. Pojechali jeszcze raz do tamtego bezogoniastego i okazało się, że wydał swojego psa do jakichś znajomych. Gdzieś niedaleko. Ale nie pamiętał, biedak, gdzie. Obiecał, że znajdzie adres i powiadomi schronisko.
- No to któregoś dnia rzuciłem się na niego. To on wziął i wywiózł mnie za miasto i wywalił z samochodu. I łaziłem tak, a jak ktoś się zbliżał, to warczałem, szczerzyłem kły, wiesz… Wreszcie mnie złapali i przywieźli tu.
- I źle ci?
- No nie… Ta bezogoniasta, która daje mi żarcie i sprząta, jest w porządku. Lubię ją. Może mnie dotykać… I ten młody bezogoniasty, co jej czasem pomaga, też…
- Ale użarłeś go!
- Tak jakoś wyszło. Podskoczył nagle, chwycił mnie za obrożę…
No właśnie. Chcieli Gondora sfotografować i wypuścili z kojca. Na smyczy. A ten zgłupiał i zaczął gryźć tę smycz. Jeden z bezogoniastych podskoczył, żeby młodziaka złapać, bo dokoła pełno było spacerujących psów i wolontariuszy. No to Gondor go chap! Zamknęli go znowu i wzięli na obserwację. Czy nie ma wścieklizny. Ten pogryziony bezogoniasty na drugi dzień znów wszedł do niego do kojca i wszystko było w porządku. Gondor ani nie warknął, położył się na plecach, dał się drapać po brzuchu, robił, co mógł, żeby przeprosić. Ale na innych bezogoniastych samców wciąż warczał. Nie mógł się powstrzymać. A gdy dwutygodniowa obserwacja się kończyła, dopadła go parwowiroza. Taka choroba psów, które nie były szczepione.
- No i teraz pojedziesz do zjaw na leczenie – szczeknęłam. – I radzę ci, opamiętaj się! Ani tu, ani u zjaw nikt nie będzie cię bił. Zrozumiałeś?
Pokręcił łbem jakoś niezdecydowanie, a potem przyszli bezogoniaści, założyli mu kaganiec, wpakowali do samochodu i pojechali.
Ale Gondor chyba wziął sobie do serca to, co mu powiedziałam. Bezogoniaści gadali, że zdrowieje i zachowuje się jak nie ten pies! Nawet kagańca już mu tam nie zakładają. I niedługo wróci do nas. Śliczny jest, więc jak nie będzie się zachowywał jak wariat, to szybko znajdzie sobie nowy dom. Byle tylko trafił na sensownego bezogoniastego!
Sama jestem ciekawa, jak mu się powiedzie.

A teraz coś zupełnie innego. Gdy Gondor był już w lecznicy, ktoś wetknął pod bramę schroniska grubą, dużą kopertę. Zauważyła to Trikolorka, sierściuch, co tu na dachu biura mieszka. Wychyliła się, prawie do rynny wpadła i zaczęła się drzeć, aż się obudziłam. Wylazłam na zewnątrz, a ona pokazała łapą tę kopertę, zadarła ogon i poszła sobie. Wyciągnęłam kopertę spod bramy – żadnego napisu, tylko odcisk wielkiej psiej łapy…
A w środku płat suchej wierzbowej kory z dziwnymi znakami. Zaraz zaniosłam to do bezogoniastego, co u nas robi za stróża. Zerknął, zdziwił się: „Hoho! Cyrylica! Nie znasz Cyrylicy, Majka, co?” A skąd mam niby znać? Był tu kiedyś taki pinczer, Cyryl… No to Cyrylica to chyba jego suczka, albo co… Przecież każdego psa po imieniu nie znam! Warknęłam niecierpliwie, ale stróż już siedział i tłumaczył. „Z daleka przyszło, z Syberii… zaraz przeczytamy…szczęście, że nie w oryginale…”
No i macie dzięki temu kolejny psi mit!

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

środa, 18 stycznia 2012

Był tu Bilbo…
Odwiedziłam go w szpitaliku, gdy już przywieźli go od zjaw z lecznicy. Jak mogę, to odwiedzam wszystkie nowe psy. Leżał z nosem między łapami i patrzył nieruchomo. Nie wyglądał na takiego, co chce gadać, więc położyłam się z drugiej strony i też milczałam. Po długiej chwili się odezwał:
- Byłem tu już, ale pewnie nie pamiętasz, co?... No właśnie! Niedługo byłem. Prawie rok temu… Mój bezogoniasty upadł i nie mógł się podnieść. Próbował, ale nie mógł. No to dał spokój. Leżał i bełkotał, jak zawsze, kiedy wypije to coś…A ja siadłem z boku i czekałem. Inni bezogoniaści chodzili obok i omijali nas łukiem…. Potem przyjechali tacy w mundurach i podeszli do mojego bezogoniastego. Chciałem go bronić, ale nie dałem rady. Stary już jestem, dziesięć lat to nie przelewki… Jak na owczarka… No i obrożę miałem ze smyczą… Złapali, odciągnęli… Mojego bezogoniastego zapakowali z tyłu do samochodu, a mnie wsadzili razem z nim. I przywieźli tutaj. Jak mnie wyciągnęli i zamknęli w klatce, to myślałem, że i jego też zamkną. Ale nie, odjechali… A ja skumplowałem się tu z takim jednym, Cygan na niego wołali… Porządny pies. Jest tu jeszcze?... Pewnie nie ma, stary już był, starszy ode mnie…
Powiedziałam mu, że Cygana nie ma. Znalazł sobie dom i żyje sobie ze starszą bezogoniastą. Nie zdziwił się. Niewiele już go dziwiło. Tylko łbem skinął.

- Ten mój bezogoniasty, jak już doszedł do siebie, to przyjechał po paru dniach i zabrał mnie. I było jak zawsze…. Tylko mi się stawy coraz bardziej sypały i nie miałem już siły łazić… Ale musiałem, żeby go pilnować… Któregoś dnia wróciliśmy do domu i on, jak stał, walnął się na legowisko. Leżał i ział tym paskudnym zapachem… Siadłem w kącie i przysnąłem. Zachciało mi się po pewnym czasie, no to wstałem, podszedłem do niego i liznąłem w łapę. Ale się nie obudził. Za jakiś czas spróbowałem znowu. Też nic… Nie wytrzymałem. Wylazłem do kuchni i zrobiłem pod drzwiami…. Ale do pokoju już nie wszedłem. Wiedziałem, że jak wstanie, to mi da baty. Na drugi dzień byłem już porządnie głodny. Przemogłem się i podszedłem do bezogoniastego. Nie ział już tym smrodem… W ogóle nie ział…. Położyłem się przy łóżku i znów zasnąłem… I tak sobie leżeliśmy. Dzień, drugi, trzeci… Już mi się ani jeść nie chciało, ani nic… I niewiele pamiętam… Wreszcie ktoś zaczął walić w drzwi, a potem je wyłamał. Znów mundurowi, a jak! Nie mogłem się ruszyć z miejsca, jak wynosili mojego bezogoniastego, taki słaby byłem. Potem wynieśli i mnie. Myślałem, że znów nas tu przywiozą, bo byli tam bezogoniaści ze schroniska, poznałem ich zapach… Ale nie, tylko mnie zabrali. Wpierw wzięli mnie gdzieś indziej, skłuli czymś, ale poczułem się lepiej. Potem dopiero tutaj. A tego mojego pewnie zabrali gdzieś indziej… Tym razem chyba po mnie nie przyjdzie.
Ano, nie przyjedzie. Słyszałam, jak gadali w biurze. Że leżał dziesięć dni przy tym swoim bezogoniastym. Podrapałam się za uchem i zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć. On w tym czasie odczołgał się w kąt klatki.

- Zmęczony jestem. Pośpię. Wpadnij jutro, jak chcesz, pogadamy…
Pewnie, że chciałam. Właśnie odzyskaliśmy kolejną psią pieśń i chciałam mu ją zamruczeć. Bo śpiewać to ja nie umiem. Ale pewnie by mu się spodobało, bo to o starym psie chorym na stawy…
Valinoor biegał niedawno na swobodzie, daleko od naszego miasta. Raz wpadł na jakieś wiejskie obejście, poszukać czegoś do żarcia. Chata starutka, stodoła, obórka, drewutnia, wszędzie jak wymiecione. Wreszcie taka komórka a z niej wonie naturalne, związane z przemianą materii. Wszedł na wszelki wypadek. Żarcia żadnego, tylko na haczyku kawałki gazet, a na samym wierzchu nieduża kartka twardego papieru, książkowa. Aż się zdumiał, że taka księga trafiła pod strzechę, choć już mniej, że potraktowano ją tak jak pod strzechą. Z haczyka zerwał, wziął z sobą, bo, jak się okazało, był to kolejny fragment naszej zaginionej „Xięgi narodu…”. No i tę pieśń chciałam mu zamruczeć, jak go jutro odwiedzę…

Ale jutro już go nie było…

To chociaż wy sobie poczytajcie.


kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 15 stycznia 2012

Pogoda jak w listopadzie. Mżawka paskudna. I od razu łupią mnie stawy! Nie ma mowy, kijami z biura mnie dziś nie wygonią! Byłam siku i wystarczy!

Bezogoniaści latają od rana po wiatach, jak co dzień, w biurze spokój przynajmniej. Korzystam, siedzę i piszę. Jak wróci ten biurowy bezogoniasty, to mnie pogoni, ale póki co…

Psy wyją, szczekają, nażarły się już i chcą na spacer. O co jak o co, ale o spacery umieją się dopominać. Na różne sposoby! O:

kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie



Niezłe, co? Najgłośniej wrzeszczy Loren. Szczeniak jeszcze, ma ze sześć miesięcy, ale już całkiem spory. Będzie z niego duże psisko.

I pociecha dla jakiegoś mądrego bezogoniastego. Mądrzejszego niż ten jego dotychczasowy! Przyprowadził go w same święta. I zostawił. Dlaczego? Bo mu pies w ogrodzie pożarł egzotyczne drzewka! Ot, powód! Gdyby się bawił ze szczeniakiem, jakiegoś gryzaka mu podsunął, wytłumaczył, co wolno, a co nie, to nie byłoby problemu! Ale taki to uważa, że jak nałoży do michy i wypuści psa na dwór, to wszystkie obowiązki wobec niego już ma wypełnione… I są efekty. Psiak w schronisku. Niech sobie taki lepiej małpę kupi – będzie mu bardziej pasowała do egzotycznych drzewek!...

Zdenerwowałam się…

Aha, idzie biurowy bezogoniasty, muszę odejść od klawiatury… Zdrzemnę się pod biurkiem, albo co…

Znowu wszystkich wywiało! Był jakiś telefon jak spałam i dwoje naszych pojechało na interwencję. Samochód w centrum potrącił psa. I oczywiście ani myślał się zatrzymać! Nasi wzięli go z ulicy i zawieźli od razu do zjaw. Miał mocno stłuczoną łapę. Coś mu w niej pękło… Opatrzyli go i do schroniska. I zaraz pojechali na inna interwencję, do sąsiedniego miasta, bo tam się stało coś poważnego. A nasi zaraz pojechali dalej, do sąsiedniego miasteczka, bo tam stało się coś poważnego. Mówili przez telefon, ale nie usłyszałam, o co chodzi. A ten potrącony siedzi w szpitaliku. Nazwaliśmy go tu Raff. Fajny pies, na pierwszy rzut oka.


Potem przyszedł obcy bezogoniasty i przyniósł szczeniaka. Malutką suczkę. W obróżce, takiej przeciw pchłom. Ktoś ją chyba tłukł, bo ma nieciekawe ślady na pyszczku. A potem wywalił z domu, a ona, głupiutka, wylazła prosto na ulicę, pod koła temu bezogoniastemu. Na szczęście zdążył zahamować, zabrał ją i przywiózł do nas. Leżałam sobie na podłodze, a on gadał i trzymał ją nade mną. Po minie się zorientowałam, że smarkata zaraz się zleje ze strachu. No to wstałam i szczeknęłam. Ten obcy się przestraszył i odskoczył, ale nasi bezogoniaści zorientowali się, o co chodzi i poprosili go, by wyniósł małą na dwór. I sami poszli za nimi. Wezmą na obserwację, zrobią fotkę… Może poszczęści się jej i nie zostanie tutaj długo… O, wracają! No to ja z powrotem pod biurko…



Rzeczywiście, zrobili jej fotkę. Już ją mam!

Później już do końca dnia nie mogłam się dorwać do komputera, dopiero teraz, wieczorem, jak już bezogoniaści poszli sobie z biura. A stróż kręci się między wiatami i coś tam naprawia…

środa, 11 stycznia 2012

Popaprane życie mają jednak niektóre psy. Nic, tylko scenariusz pisać. Aż żal, że nasz serial o psich żywotach już skończony! Bo co i rusz trafiają tu do nas zwierzaki, które przeżyły tyle, co dziesięć innych. I w jakie afery były wplątywane!
Zgłoszono niedawno do schroniska, że po osiedlu błąka się biały owczarek amerykański, czy kanadyjski (bezogoniaści wciąż się kłócą, jak powinna się nazywać ta rasa). No to nasi pojechali z interwencją. I znaleźli Azję, starszą już, dużą, białą sukę. Trzynastoletnią. Nie wyglądała najgorzej, tylko była wyraźnie zagubiona…
     


 No to wpierw zjawy, a potem nasi sprawdzili, czy przypadkiem nie jest zaczipowana. Okazało się, że była. Po numerze łatwo było odnaleźć właściciela. A właściwie właścicielkę, mieszkającą w jednym z odległych miast na południu kraju. Nie odpowiadała na telefony, więc poszła do niej tamtejsza straż miejska. Kobieta się przestraszyła nieoczekiwaną wizytą, a gdy dowiedziała się, o co chodzi, zrobiła wielkie oczy. Stwierdziła, że sprzedała swoją suczkę człowiekowi z miasta na zachodzie Polski. Podała jego dane.
I okazało się, że ten człowiek jest przestępcą szukanym przez policję. Psa albo wyrzucił, albo zgubił, uciekając przed aresztowaniem. No i Azja błąkała się tak długo, aż trafiła do nas.
Ale nie posiedziała długo. Dowiedzieli się o niej bezogoniaści z fundacji zajmującej się owczarkami i znaleźli jej dom. W Polsce centralnej.
Żeby każdemu było blisko ustalono, że ci nowi właściciele uzgodnili, że spotkają się z naszymi bezogoniastymi w połowie drogi między miastami i przekażą sobie psa. No i pożegnaliśmy się z Azją. Nawet nie zdążyliśmy się dobrze poznać.
Dziś jest już w nowym domu i ma się jak najlepiej!

Albo Kiara, amstafka. Młoda, trzyletnia suczka, którą nasi zabrali z niedalekiego miasta po zgłoszeniu przez prokuraturę. Jej właściciel wcale się nią nie zajmował, tylko pił. I robił jeszcze inne rzeczy, za które będzie miał sprawę. Pies włóczył się samopas po mieście i straszył ludzi. Fakt, Kiara nie wygląda na pokojowego psiaka! No i wylądowała w  schronisku.



Gdy tu trafiła, miała paskudny ślinotok. Ze stresu tak. Bezogoniastych się bała, czereda psów ją przerażała. Nie podobało się jej tutaj wcale…
Dziś już jest lepiej. To znaczy, już się nie boi, przywykła. Najgorzej, że nie można jej szukać domu. Nawet jeśli jej właściciel-pijanica zgodzi się ją oddać (albo gdy będzie musiał to zrobić). Bo biedna Kiara jest dowodem w sprawie przeciwko temu właścicielowi. No i póki sprawa się nie odbędzie, suczka musi siedzieć w schronisku. A kiedy będzie ta sprawa?... Pies młody, więc pewnie dożyje…

I Kermit, husky, roczniak. Policja przywiozła go nocą i zostawiła w kojcu interwencyjnym. Później dopiero dowiedzieliśmy się, co i jak… Otóż miał psiak pana. A pan postanowił się otruć… Niezbyt mu to wyszło, co prawda, ale teraz leży w szpitalu i nieprędko wyjdzie. No a taki bezogoniasty raczej nie powinien opiekować się psem. Jego rodzina zdecydowała, że gdy niedoszły samobójca dojdzie trochę do siebie, wymogą na nim zrzeczenie się Kermita i wtedy będzie mu można znaleźć nowy dom. Pewnie nie będzie trudno, bo młody jest śliczny!
       
A Amiko…
Nie, dość, o nim kiedy indziej. Teraz z innej beczki.
Ani myśleliśmy, gdy parę miesięcy temu wyliśmy w noc swój apel, że odzew nadejdzie tak szybko. A tu proszę! Zaczęły zgłaszać się psy z całego świata i nadsyłać nam psie mity ze wszystkich kontynentów! Jeden z nich, opowieść psów neandertalskich, opublikowaliśmy niedawno. A dziś kolejny!
Daleko, w Minnesocie 1) , pewien stary pies przechowywał kawałek jeleniej skóry z wyrytą na niej historią. Taki kawałek skóry nazywa się wampuł 2) . To on odżałował i dla dobra rozpowszechniania psiej kultury przekazał ten wampuł innemu psu, ten – następnemu i tak z pyska do pyska cenny zapis dotarł nad ocean. A tam jeden pies marynarski przeszmuglował wampuł do naszego kraju. I po długim czasie opowieść indiańskich psów dotarła do nas. Oto ona:


1)  Jak ktoś nie wie, co to jest, niech zerknie do psipedii albo do jakiejś innej pedii.
2)  Dzikie psy oraz wilki polowały od zawsze watahami. Zdarzało się, rzadko co prawda, że na jednego jelenia na przykład, polowały dwie watahy. A jak już upolowały, to wspólnie żarły. I na koniec dzieliły się skórą zdobyczy, równie sprawiedliwie: wam pół i nam pół. (Stąd nazwa). Ryli na niej opowieść o wspólnych łowach i innych zdarzeniach. A na koniec znaczyli ją, najczęściej zapachowo i rozstawali się w pokoju. Indianie ich podpatrywali i zaczęli psy naśladować: znaczyć kawałki skóry upolowanych zwierząt, mazać coś na nich i dzielić je między siebie. Ale dalej walili się po łbach, bo głębsza idea takich podziałów była im zupełnie obca. Aha, i nazwę przekręcili. Te swoje skóry nazywali wampum.

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie




   
kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

 

niedziela, 8 stycznia 2012

Dobrych wiadomości ciąg dalszy!
Mamy tu od niedawna kilka psiaków, które pewnie na dłużej zagoszczą w schronisku. I to „dłużej” może być naprawdę długie!
Ramzes jest starowinką kundelkiem.


 Biały z rudymi łapkami. Ktoś telefonicznie zawiadomił naszych bezogoniastych, że snuje się taki po peryferiach już od paru dni. Pojechali – przywieźli. Od razu trafił do zjaw, a potem do szpitalika. Strasznie wycieńczony. Pewnie ktoś go wywalił z domu, a staruszek nie potrafił sobie dać rady na wolności. Przez parę dni właściwie nie wstawał i robił pod siebie. Niewielkie dawaliśmy mu szanse. Ale leki pomogły, powoli zaczął jeść, wstawać i znów poczuł, że żyje… Ledwo-ledwo, ale snuje się po szpitaliku, pogaduje z innymi rekonwalescentami… Niedługo pójdzie do kojca.

Kolejna znajda najprawdopodobniej wywalona z domu przez dobrych państwa to Foksik.


W schronisku już dwa miesiące. Rasowy foksterierek. Podobnie jak Ramzes leciwy i podobnie jak on wykończony trafił tu do nas. W dodatku miał taką skołtuniona sierść, że trudno było poznać, w jakim jest wieku, czy to samczyk czy suczka, wiecie…
Dziś, po wizycie u fryzjerki, po kąpieli i wycięciu kołtunów, wygląda o niebo lepiej. No i siedzi w wiacie, i czeka…

A gdzie tu zapowiadane dobre wiadomości? Jak to, gdzie! Oba psiaki żyją! Im zależy, nam tu zależy i naszym bezogoniastym zależy, by żyły. Komuś tam wcześniej chyba nie zależało. No to niech im się dobrze wiedzie w nowym roku!...

Były u nas dość długo trzy dorosłe koty: Trix, Rozalia i Norman.



No i niedawno przyszła do schroniska bezogoniasta z mężem. Ona Rosjanka, bardzo miła i jeszcze bardziej wygadana, on Niemiec, z tych bardziej ceniących sobie ciszę. Interesy natomiast prowadzą, gdzie się da. Jakieś leki produkują, czy coś takiego, nie zrozumiałam. Chcieli kota. Popatrzyli w kociarni na nasze zwierzaki i zakochali się od razu w tych trzech. No i od paru dni sierściuchy dachowe mieszkają za granicą. Doskonale, bo właśnie ta trójka trzymała się zawsze razem – nie będą tęskniły za sobą.

I kolejna dobra wieść: odnaleźliśmy kolejną kartę z zagubionego dzieła „Xięgi narodu i włóczęgostwa psiego”. Jakiś bezogoniasty użył jej do ocieplenia gołębnika i jego pies podwórzowy (z pomocą sierściucha zaprzyjaźnionego) wydobył ją stamtąd. Jak to dokładnie wyglądało, niezbyt się orientuję, dość, że przez parę dni sierściuch nie mógł pokazać się w domu, a pies nie wychodził z budy. Tak czy inaczej – karta dotarła do nas. Wygnieciona, upstrzona gołębim… tego… No, musieliśmy się postarać, żeby ją doczyścić. Ale jest! A na niej jeden z największych poetycko-filozoficznych wytworów psiego ducha! Miłej lektury!

kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
1)  Cygan, gdy tu jeszcze był z nami w schronisku, tak tłumaczył na blogu, kto to był hipis: „Hipisi – najbardziej rozwinięty gatunek bezogoniastych, tzn. do psa podobny, owłosiony i kudłaty. Preferował życie stadne w leśnych osadach (w dialekcie amerykańskich staffordów: Woodstock). Siedział tam i próbował w swym pierwotnym języku mówić: peace, peace! (czytaj: pies, pies!); następnie uprawiał tzw. wolną miłość, czyli ganiał jak pies za suką. Obecnie na wymarciu. (szerzej patrz: Psipedia, hasło: Gatunki niższe)”.



 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

środa, 4 stycznia 2012

           Ostatni wpis na blogu zrobiłam pierwszego stycznia. To taki dzień, w którym bezogoniaści wariują! Biegają, ryczą, strzelają gdzieś za lasem, całe niebo błyska… Młodsze psy tu u nas myślą, że to koniec świata, wyją i chowają się po budach. Starsze już wiedzą, więc uspokajają. Wyjaśniają: nic się nie dzieje, to chwilowy amok, jutro bezogoniaści będą wymięci, słabowici jak kurczaki, ale przyjdą, nie bójcie się! Posprzątają, karmę przyniosą…
Tylko na zabawę z nami będą mieli mniej siły. I na spacerach trzeba będzie uważać, żeby się nie poprzewracali.
            A cały ten raban o to, że właśnie jest dzień trochę inaczej zapisany w kalendarzu. Gadają, że od tego dnia wszystkie następne będą lepsze od tych, co minęły! I tak cały następny rok. Ha, poczekamy – zobaczymy!
            Ale skoro wszyscy z taką ufnością patrzą w przyszłość, to nie wypada mi psuć nastroju. Przynajmniej dzisiaj. Dlatego dziś – same dobre wiadomości!

Z Niemiec przyjechało duże auto osobowe. Na przednim siedzeniu, za kierownicą, niewielka bezogoniasta, obok niej – jeszcze mniejsza córeczka, a z tyłu wielki stos koców, ręczników, karmy suchej i w puszkach, jakieś smyczki, obróżki… Ta bezogoniasta od lat mieszka w Niemczech. Jechała na święta do rodziny w Polsce i zrobiła zbiórkę wśród znajomych Niemców. Koce i ręczniki bezogoniaste poprały, karmę popakowały w kartony i do samochodu!
Darów, może w nieco mniejszej ilości, napływa do schroniska coraz więcej. Akcja „Paczka dla zwierzaczka” okazała się sukcesem. Nawet w minione święta bezogoniaści przychodzili z prezentami – brama się nie zamykała. Przy okazji wyprowadzali nas na spacer, a parę zwierzaków poszło do adopcji. Wielkie tragedie zwierzaków zamieniły się w wielkie radości.

Jedni bezogoniaści nie dopilnowali swojej nie wysterylizowanej suczki. I dorobili się niechcianych sześciu szczeniaczków-kundelków. A w domu się nie przelewa!...


No i maluchy, ledwo nauczyły się same jeść, trafiły do schroniska.

To było jeszcze w starym roku.
Rzadko się kręcę między szczeniakami. Nie pamiętam nawet, jak miały na imię. Nie zdążyłam spamiętać, bo w dwa-trzy tygodnie psiaki poszły do nowych domów! Miały szczęście!



Pisałam już o nim. Jego bezogoniasty przebywał w Polsce czasowo. Gdy wyjechał, zostawił psa tam, gdzie mieszkał na pokoju. A właściciel domu przyprowadził Borysa do nas. Po paru tygodniach znalazł się chętny na niego. Chciał dużego, z wyglądu groźnego psa, a Borys robi wrażenie! Ten pies jednak miał się raczej bawić z dziećmi, a domu pilnować tylko przy okazji. Znów jak w sam raz dla Borysa.
A najfajniejsze jest to, że jego nowy dom znajduje się zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu, w którym mieszkał wcześniej. No i pies znów jest – prawie – u siebie!



kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 1 stycznia 2012

            To się nie powinno wydarzyć. Niby niczyja w tym wina, niby wszyscy chcieli dobrze, a wyszło nie najlepiej…
            Łatek jest wilczurkowaty z wyglądu, ale jasny, łaciaty. Ma około sześciu lat. W schronisku siedzi tak dawno, że już nie pamiętam dokładnie, kiedy tu przyszedł. Za to pamiętam, że od samego początku chodził dziwacznie, albo na sztywnych nogach, albo zataczając się z boku na bok, jak gdyby mu się kręciło w głowie. Zjawy, które go oglądały, stwierdziły, że nie można mu pomóc. No i psiak poszedł na boczny tor…
            A potem przyszli nasi obecni bezogoniaści i na nowo się nim zajęli. Spacery, praca z wolontariuszami… Pomagało niewiele, ale zwierzak przynajmniej odzyskał humor. Wreszcie zjawili się bezogoniaści zainteresowani Łatkiem. Byli gotowi go wziąć, jeśli będą mieć pewność, że stan Łatka nie pogorszy się. Nie chcieli brać psa, do którego się przywiążą, a on im szybko odejdzie. No i Łatek poszedł na szczegółowe badania do zjaw. To się nazywa tomograf i sporo kosztuje! Z tych badań wynikło, że kiedyś Łatek miał zapalenie mózgu, a stąd porażenie niektórych nerwów, zaburzenia równowagi i ośrodków ruchu… Zmiany były nieodwracalne. Łatek nigdy nie będzie zdrowy, ale żyć może jeszcze długo!
            Bezogoniaści chętni na zabranie go do domu ucieszyli się. Bierzemy!... I zniknęli. Tydzień, drugi, trzeci… Ani znaku. Tymczasem pojawili się inni bezogoniaści gotowi adoptować Łatka. No i pies poszedł do nich. Bohatersko przeżył kąpiel, nauczył się mieszkania, po którym porusza się już swobodnie, nawet ze schodami daje sobie radę. Dobrze mu!
            I wtedy po Łatka przyszli ci pierwsi bezogoniaści! No i tragedia! Psa nie ma! Dlaczego go wydaliście? Mówiliśmy, że wyjeżdżamy na miesiąc, a po powrocie go zabierzemy!...
            Rzecz w tym, że nikt w schronisku nie pamiętał, by takie coś mówiono. Gdy trudny pies znajduje dom, to u nas panuje święto! Nie zapomina się ważnych informacji dotyczących takiego psa! Może więc ci bezogoniaści zaaferowani psem chcieli powiedzieć o wyjeździe, ale ostatecznie nie powiedzieli?...
            Ale może rzeczywiście ktoś tu u nas zapomniał…
            No i ci bezogoniaści poszli sobie z poczuciem krzywdy. Innego psa nie chcieli… Szkoda…
            Łatek jest szczęśliwy, ale gdyby trafił do tych pierwszych bezogoniastych, to ci drudzy pewnie wzięliby innego psa. I dwa zwierzaki byłyby szczęśliwe… I dwie pary bezogoniastych też… Zamiast jednej tylko… Wszystko przez niedogadanie!
            Nie najlepiej to wszystko wyszło…

            Inaczej było z Sziszą. To młoda suczka ciekawie umaszczona: ni to morelowa, ni to ruda… Błąkała się po osiedlach, aż trzy miesiące temu trafiła do schroniska. Wszystkich tu ujęła, bo wesoła, witalna, do bezogoniastych i innych psów przyjaźnie nastawiona… Tylko że straszna demolantka! Pali się jej pod ogonem! Ot, pies dla konsekwentnych i cierpliwych bezogoniastych.
            Zgłosiła się po nią młoda para. Wiedzieli, że Szisza jest trudnym psem, ale nie zlękli się. Było dobrze, tylko że powoli zaczęli tracić garderobę i sprzęty domowe. Szisza zostawiona sama sobie pokazywała, co potrafi. Młodzi poszli na łatwiznę – gdy wychodzili, zamykali ja na balkonie. A wychodzili na długo!... W końcu zbuntowali się mieszkający niżej sąsiedzi, bo im ciekło z góry! No i para przyszła oddać Sziszę. Zrobiło się nieprzyjemnie…
            Ostatecznie Szisza znów znalazła się wśród nas.
            Nie na długo. Znaleźli się inni bezogoniaści, dojrzalsi, tacy z dorastającym synem. Obiecali, że Szisza będzie miała dużo ruchu, bo oni dbają o zdrowie i codziennie biegają po lesie, że popracują z behawiorystą, słowem – że nie zostawią psa samemu sobie.
            No i chyba się jakoś z Sziszą dogadali. Trochę czasu jej poświęcili, nauczyli się, czego jej potrzeba. A ona postarała się zaspokoić ich oczekiwania. Nawet behawiorysty nie było trzeba. Jak jest dobra wola i chęci, to z każdym psem bezogoniasty się dogada. I odwrotnie! Bo zrozumienie to grunt – i wszyscy są szczęśliwi! Popatrzcie[1]!

    kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
        
 


[1] To też rysowała suczka-debiutantka!