Oczami Bezdomnego Psa

środa, 29 lipca 2015

Zamykajcie oczy, otwierajcie serca!

Można się zdziwić! Nasi się właśnie tak zdziwili, jak dostali pewnego dnia wiadomość... "Szukamy psa, takiego w typie labradora, mamy dzieci...". Hymmm... mieszka u nas labrador od niedawna, ale nasi odpisali, że może na przykład pies, który ma charakter taki labciowaty, ale co zrobić - paski ma na sierści, nijak go labradorem nazwać nie można... Pani jednak napisała, że wcale im nie chodzi o wygląd taki biszkoptowy czy czarny, wielgachny, ośliniony ozór i kłapciate uszka, ale właśnie o charakter!

Miód na nasze serca! Słusznie jeszcze Pani napisała, że przyjadą pewnego dnia całą rodziną, pospacerować trochę, daleko mieszkają... Ach, zapraszamy i doczekać się nie możemy!

Są u nas takie "wewnętrzne labradory", łagodne, pocieszne, uwielbiające zabawę, wpatrzone w człowieka jak w obraz! Często omijane... Być może, gdyby właśnie były jednej maści, miały grubaśne ogony, szybciej by znalazły dom...?

Oby częściej dwunożni zamykali oczy i otwierali serca!

Cóż tu u nas takiego pociesznego jest...

Na pewno Blink!


On jest właśnie takim labciem w paski. Jeśli chodzi o wielkość, to mniejszy i smuklejszy, chociaż jak ruchu mniej będzie, to na pewno talia zostanie wypchnięta na zewnątrz... 
Ale charaaakteeer... 


 ...ma genialny! Pocieszny jest niesamowicie i uwielbia wszystkich bez wyjątku. Naprawdę! Wychodzi czasem z dzieciakami, jak przyjeżdżają do nas grupy ze szkół. Po spacerze z Blinkiem wszyscy wracają z uśmiechami od ucha do ucha, z psem na czele! Pokocha psisko swoją rodzinę całym sobą, od nosa do ogona, wypełni miłością wszystkie cztery łapki, którymi będzie machać na wszystkie strony, jak się go podrapie po brzuchu, o:


Wiecie, ile tam nielabciowaty labek u nas mieszka? 3 lata... Ponad 3 lata! Nie mam pojęcia, co się w nim nie podobało na początku. Miał wtedy niecałe dwa lata... Teraz ma pięć (niech będzie, bo kto to wie!), jeszcze nie zalicza się do wieku średniego, jeszcze nikt nie powie "eeee, będzie z nami krótko...". Będzie Blink długo ze swoimi ludźmi, będzie im przynosił radość i rozwiewał smutki, będzie ich kochał i uwielbiał, jak nic innego na świecie! Tylko na razie nie może tego udowodnić - rodziny, która by była gotowa go przygarnąć, brak...

Prawie równiuśko od roku czeka u nas na dom Hrabia. Patrzcie na te kropeczki na nosie, patrzcie na te bursztyny dwa!


Hrabia jest energiczny tak bardzo, że czasami wolontariusze muszą się długo się nastać, zanim zapną go na smycz. Tak skacze nie mogąc doczekać się spaceru, że stojący dwunożny może obejrzeć wszystkie cztery łapy Hrabiego, bez pochylania się! Młody jeszcze, energia go rozrywa od środka, a gdzie ma ją chłopak rozładować? Na spacery wychodzi, pewnie, że tak. Na pewno sobie biega wtedy po lesie, ale wiecie, to nie to samo co codziennie, długie spacery ze swoim człowiekiem...


A jeszcze jakby ten hrabiowy dwunożny okazał się biegający, uwielbiający długie spacery, znający miejsca, gdzie psiur może się wyhasać do woli z innymi psami (albo i nie, ale chociaż z patykiem...)... byłoby cudownie i śni się taki człowiek Hrabiemu co noc, już ja wiem! ...bo trochę mruczy przez sen. I wszystkie łapy mu "biegają".

Albo wiecie kto? Roksi! Ze świecą szukać drugiego takiego labradora bez wyglądu labradora! Czarny jest jak labrador, ale łapy mu sie zbrązowiły i cóż, tyle było labciowania...


Roksi uwielbia sprawiać ludziom przyjemność. Wszelkie skoki, przeskoki, aporty, bieganie, to on. A jednocześnie ogląda się za człowiekiem, czy ten widzi, jak pieseczek pięknie wszystko nosi, przeszkody pokonuje... 


 Roksi się raduje, jak dwunożny się raduje, można chcieć fajniejszego psa? Jak się go pozna, to nie można uwierzyć,  że jemu już tyle wiosen u nas minęło... Może pychol coraz bardziej siwy, ale stawy nasmarowane, w głowie jasno, w oczach młodzieńczy blask!
Tylko brać, brać, brać do domu!
Roksi czeka 5 lat...
 
Żeby nie było,  że labki są tylko duże... wcale nie! U nas znajdziecie labki wszelkiej maści i wszelkiej wielkości! Na przykład Wesół. 


Wesół szczęścia w życiu nie miał, więc teraz nadrabia jak może. Stara się chłopak baaardzo, uśmiecha się z lewej, z prawej, pokazuje białe ząbki, ale ciągle go ludzie omijają... Może przez te wyłysienia, a przeciez badali i to wcale nie żadne choróbska, żadne żyjątka wokół oczu Wesołkowi nie chodzą, to może ze stresu tak... Ile można sie wdzięczyć i nic? 

 
Wesół jest pocieszny i radosny, kocha wszystkich niezależnie od wieku, płci, koloru włosów czy stanu portfela. Ten nieduży psiak kocha tak radośnie, że naprawdę żal patrzeć na niego, jak kolejni ludzie omijają jego kojec i idą dalej... A Wesół stoi... i stoi... i ogonek coraz bardziej mu opada... coraz rzadziej merda... przykro...

Widzicie, nie trzeba mieć labradora, żeby mieć labradora! Jakoś tak miałem napisać i miało to jakoś lepiej brzmieć.... Ale wiecie o co chodzi staremu Tysiakowi, któremu do labradora pod każdym względem daleko, prawda...? To super!

Często dwunożni szukają psa w typie rasy. Mogliby jednak się zastanowić, czy tak bardzo wygląd jest dla nich ważny? Może jednak są psiurki w typie rasy, ale tak wewnętrznie...? Rozejrzyjcie się, odwiedźcie schronisko, porozmawiajcie, rozejrzyjcie się, idźcie na jeden spacer, na dwa...

Może w jakimś szorstkowłosym wielkopsie znajdziecie pewnego siebie yorka? Może w czarnym kundelku znajdziecie szalonego beagla? Może w smukłym pieseczku znajdziecie lojalnego bernardyna...?

Może ktoś coś we mnie znajdzie...?

niedziela, 26 lipca 2015

Prawda to smutna, śrut bywa w futrach...


Nudzi się chyba dwunożnym. Nudzi sięęęę baaardzo.... Wyszliby z psem na spacer. Porzucaliby piłkę. Skosiliby trawę sobie czy sąsiadowi. Przynieśliby zakupy/węgiel/cokolwiek sobie czy jakiejś starowince. Patyka by nawet sobie poobgryzali, to też ciekawsze zajęcie, ale nie! Kupują sobie taki sprzęt z długą rurką do którego wkłada się takie małe kulki i potem się naciska, robi PIF-PAF i kulka leeeciiiii!

Ostatnio głośno było o potrzelonych czworonogach, które niestety miały takiego pecha, że te kulki nie przeszły bokiem, ale utknęły w takich kiepskich miejscach... i niestety... tego no...

U nas mieszkają dwa psy, które przeżyły takie małe, pif-pafowe piekło.

Od kilku miesięcy czeka u nas na nowego właściciela Azor.


Azor został znaleziony pod płotem przy domu w jednej z pobliskich wsi. Pewnie szedł przed siebie szukając szczęścia i siły go opuściły w końcu... Był kiedyś żywą tarczą. Psioweci nam powiedzieli, bo po nim tego nie widać, on sam się też zupełnie nie skarży, że coś gdzieś go boli. Jest tak przyjazny i sympatyczny, że został ostatnio zabrany na marsz! Szedł z dorosłym i mniej dorosłym dwunożnym, i zachowywał się wzorowo. Na szczeście nadal kocha ludzi i wszystkie dobre rzeczy, które się z nim wiążą. Wszelkie głaskanko, drapanko, spacerowanko, wszystko jest dla Azora fajne!


Ciężko patrzeć, jak Azor się rozstaje z Wolontariuszem po spacerze. Jakby sie dało, to by go zatrzymał za rożek koszulki, przytrzymał łapami albo po prostu wyszedł razem ze ścianą kojca, byle go nikt nie opuszczał... Ciężko przeżywa rozstania. Może Azor wcale sam nie wybrał swojej wolności, która zakończyła się pod płotem...? Może ktoś go zostawił, a on biegł i biegł za kimś, ale dogonić nie mógł, trop się urwał... Bezsilność została... 

Kto przygarnie Azora na dobre i złe? Kto pokaże, że nie trzeba się bać, że zostanie na jakiś czas sam, ale nie na zawsze, bo wróci się do niego? Azor pokocha na zabój swojego nowego człowieka, jakikolwiek on będzie, tylko niech go więcej nikt nie porzuca, bo psie serce w końcu pęknie...

Ben nie czeka u nas kilku miesięcy, ale kilka lat... Może za duży? Bo urodę ma!


Albo chodzi o przeszłość Bena, która jest na tyle ciężka dla niego, że musi się najpierw przyzwyczaić do człowieka, zaufać. Do Bena też ktoś pifpafował... Mamy dowody!


Ben do dzisiaj czuje te śrutowe kulki... Albo czuje, albo pamięta, że jak się tam dotknie to będzie bolało i teraz wszyscy u nas wiedzą, że psiura się głaszcze tylko w określonych miejscach, bo jak gdzie indziej się rękę położy, to zały garnitur zębów może pokazać, a jak kto się nie boi i dalej ręce pcha, to jeszcze do tego dochodzą efekty dźwiękowe... Wolontariusze, którzy z nim wychodzą mówią jednak, że Ben to bardzo fajny pies, tylko trzeba po prostu zrozumieć, że ma chłopak uraz i nie głaskać go tam, gdzie nie lubi. Uwielbia za to zabawę, spacery i ludzi, zwłaszcza tych, których dobrze zna. Takim dobrze-znającym zaczyna ufać na tyle, że mogą go głaskać też po miejscach wcześniej niedozwolonych. Po prostu wie, że zrobią to delikatnie i wcale nie będzie to bolało.


Benowi tęskno do człowieka. Byłoby super, gdyby kogoś na tyle to psisko urzekło, że stwierdziłby "nacierpiał się, nie jest winny tego, jaki jest teraz, to wina człowieka. Naprawię to! Sprawię, że mi zaufa i w końcu razem wymaszerujemy do domu, gdzie będzie członkiem rodziny i już nigdy nikt nie zrobi mu krzywdy!". Ach, czekamy na to baaardzo...

Jak się komuś nudzi, zapraszamy do schroniska. Tutaj czeka cała wataha psów i całe stado kotów. Czekają na uwagę, na zabawę, głaski, spacery, mizianie. Pomóżcie ogłaszać te psy w internecie, zorganizujcie zbiórki na rzecz zwierzaków. Wszędzie są jakieś schroniska czy przytuliska, wszędzie zwierzaki czekają na ludzi. Wszędzie jest ktoś, komu zrobi się milej, jeśli podejdziecie i zagadacie. Pomożecie i sprawicie, że ktoś poczuje się chociaż na chwilę wyjątkowy i potrzebny. Czy ma dwie nogi, czy cztery, każdy tego potrzebuje.

Bo jak zobaczę kiedyś, że ktoś celuje w jakiekolwiek stworzenie - Tysona spuszczę!!! On już będzie wiedzieć, gdzie pobiec i w który poślad zęby wycelować...

środa, 22 lipca 2015

Brak czasu na spacery? Może kotka...??

Znów przybywają hurtowo! Zawinięte w kocyki, popakowane w kartony, zakatarzone albo całkiem zdrowe, puchate... miałczące! Bo o sierściuchach dzisiaj będzie. Do wyboru, do koloru, i w ciapki, i w łatki, i ciemne, i jasne, i w każdym wieku.

Dla niektórych dwunożnych taki kotek jest o tyle lepszy od psa, że na spacery nie musi wychodzić, a jak już wychodzi, to zwykle sam. Pewnie, że są tacy opiekunowie sierściuchów, co wychodzą ze swoimi zwierzami na spacery, ale to rzaaaadkoooo się zdarza.

Bywa tez, że jak miałczek w domu mieszka, na wysokim piętrze nawet, to i tak jak zobaczy ptaszka, ma ochotę jednak sprawdzić, czy uda mu się go złapać... na zewnątrz. Czasami zbyt na zewnątrz, więc sierściuszkarze muszą solidnie takie mieszkania zabezpieczać, żeby kot nie okazał się kotem fruwającym... a jednym kierunkiem możliwym dla kota podczas lotu jest ten w dół...

Różne, różniste u nas te miałczki są.

Taki rudzielec na przykład do nas trafił:


To jest Folu. Trafił do nas z ulicy Foluszowej, stąd takie imię ma fajne. Chuudyyy byyył, że strach! Same kosteczki z futerkiem. Nasi się nim zaraz zajęli, bo taki chudy sierściuch to tylko wbija potem łokcie w kolana, więc kto by chciał takiego... Jakieś choróbska też się do niego przyplątały, ale to już jest prawie przeszłość. Teraz Folu jest całkiem ładny, a już oczy to mu się tak dobrały, że lepiej nie mogły, pod kolor sierści. Bursztyn powinni go nazwać... Teraz Folu czeka na fajny dom z sierściuszkolubnymi, którzy pozwolą mu się wylegiwać, gdzie tylko będzie mu najwygodniej i najcieplej!

Mamy też caaaaaaałąąąą maaaaaasęęęęęęęę malutkich sierściuszków.... Po prostu pooootoooop, puchaty poootooop... Są wszędzie! Chcieli nawet mi do posłania kilka wrzucić, ale spojrzałem się tak, że chyba zrozumieli od razu, że to nie jest dobry pomysł...

Jest Roko...


...jest Nita...


...jest Jodek...


 Wszystkie kociaki są właściwie chętne do zabawy, tulenia i miziania, nie ma co się rozdrabniać!

Jeśli chodzi o dostojne, dorosłe mruczki...

Mamy coś prawie-czarnego... Nie wiedziałem, że czarne może być też pręgowane! Ale jak czarne może być bez oka, to i widocznie pręgowane...


Gdzie Kiti stracił oko? Nie wiem, bo nie chce się przyznać. Pewnie tam za jakąś kociolaskę się bił, albo właśnie zupełnie z innego powodu pozbył się oka i głupio przyznać, że był po prostu chory hyhyhy... Umaszczenie ma dość niespotykane, więc pewnie wyfrunie stąd szybciej niż później, ale nie będę pisać na wyrost, bo czasami zupełnie odwrotnie wychodzą zwierzaki do adopcji, niż nam się wydaje na początku. Nikt nie szukał jednookiego prawie-czarnosierściastego sierściucha, więc siedzi on teraz u nas, daje się głaskać i drapać tu i ówdzie i czeka... Oby nie długo!

Wspomniałem, że mamy też małe kotki...?

Jest Balika...


...jest Tunia...


...jest i Lelek...



Wracając do dorosłych... Całkiem pręgowana jest za to Dżasmi.


I też ma bursztynowe oczyska, jak Folu! No moooże trochę mniej, ale ma. Pewnie się komuś zgubiła, ale nikt nie chce się do niej przyznać... Albo nie wie, że Dżasmi jest u nas, tak też może być. Dżasmi jest młoda, więc pewnie niedługo od nas wyfrunie. Znaczy wyjedzie, bo lepiej, żeby koty nie fruwały jednak... Ptaki wtedy nie miałyby żadnych szans... Wracając do tej sierściuszki - jest całkiem w porzo! Do miziania i zabawy pewnie, jak to młody miałczek!

....ekhem.... a co do sierściuszątek...

...jest Tesco...


...jest Dinek...


...czy Tello...


...a wiecie, że te miałczki to nie wszystkie...? Jakby to napisać... to dopiero będzie yyyy.... tak jakbym Wam pokazał dopiero jedną łapę, a mam jeszcze trzy inne kończyny! Plus ogon, głowę i resztę!

Na koniec słów kilka o Bogusiu...



Boguś ma oczy pięknie zielone. Nie wiem, jak z innymi, ale Boguś na pewno miał być zgubiony specjalnie... Został znaleziony w worku, w lesie. Razem z rodzeństwem, ale tylko Bogusiowi się udało... Też jest młody i miziasty. Nie wyglądał na początku zbyt okazale, ale już jest o wiele lepiej i może iść sierściuch do adopcji! Tylko dom musi być dobry! Taki bez worków, do którego mieszczą się miałczki...


Sezon jakiś się zrobił taki, mruczkowy. Może też zrobi się sezon adopcyjno-mruczkowy...? Przydałoby się, bo u nas miejsca więcej się zrobiło co prawda ostatnio, ale już zapełnione do granic.

Zanim przyjdziecie do nas po miałczydełko jakieś, pamiętajcie, żeby pozabezpieczać mieszkania przed zbyt ciekawskimi Waszymi zwierzakami, żeby nie postanowiły tak całkiem niekontrolowanie wymaszerować w świat! Chyba, że Wasze takie mają właśnie być - wymaszerowujące... Wtedy warto obróżkę z adresem założyć, a już na pewno trzeba wszczepić mu czip! Wtedy nawet jak pójdzie gdzieś dalej i ktoś go znajdzie, i przyniesie do nas, to nasi tylko zrobią TITIIIT i będzie wiadomo czyj to sierściuch! Tak sprytnie!

Komu zapakować takiego nakolannika...?

P.S... Koniecznie weźcie ze sobą jakieś przewiewne puzderko, żeby sierściuszkowi się bezpiecznie i w miarę komfortowo podróżowało do domu. ...i żeby nie zwiał oczywiście!

Zapraszamy!

niedziela, 19 lipca 2015

Czekają zgubki... celowe czy nie...?

 - Tysiu, dzisiaj napiszemy o zgubkach, co? O tych psach, które się zgubiły i u nas czekają na właściciela. Bo przecież niemożliwe, żeby takie wspaniałe psiaki zgubić specjalnie, prawda...?

Napiszemy o tym, bo ostatnio takie cudowne odnalezienie się przydarzyło i tak niespodziewane dla samego właściciela, że może ktoś, kto zgubił zwierza swojego, pojedzie jeszcze raz przetrząsnąć okolicę, gdzie to przykre zdarzenie miało miejsce. A było to tak...

Pewien pan był na rybach daleko od domu, a niedaleko nas. Zabrał ze sobą psa. Znaczy suczkę - czarną labradorkę. Okazało się jednak, że psiolasce znudziło się gapienie w spławik, polazła zwiedzić okolicę. Jej właściciel owszem, zauważył brak zwierzaka, szukał, wołał, nic. Jak haczyk w wodę! Do domu czas był wracać, późno się robiło... Psiolaski nie było dalej. Z ciężkim sercem wrócił w swoje strony, do nas zadzwonił następnego dnia, że jakby się pojawił czarny labrador... znaczy labradorka, to żeby mu dać znać, bo może to będzie ta jego zguba.

Akurat się tak zdarzyło, że do schroniska zajechała pewnego dnia czarna psiolaska, labradorka jak malowana! Wiek się nawet by zgadzał, bo tamta starsza, a i ta nie była już najmłodsza. Oto Elka:



Nasi od razu do pana zadzwonili i pan prawie od razu przyjechał. Kawał drogi miał, ale przecież może to jego psiolaska!...okazało się, że to jednak nie ona. Nasi powiedzieli jednak, że pan mógłby podjechać na miejsce, gdzie się suczka zgubiła, może tam czeka? "Nieee, na pewno nieee, ona już stara była, może specjalnie odeszła...". Nasi jednak namawiali, namawiali i namówili! Pan pojechał i wkrótce zadzwonił... "Jest! Czekała na mnie tutaj! Tyle dni!". Ha! Mądra psiolaska!

- Ech... Neska, u nas też sporo jest takich, co się błakały... Może ich właściciel naprawdę ich szuka, ale nie wie, że mogą być w schronisku? Może ktoś z Waszych znajomych zgubił zwierzaka i się martwi, a może ten zwierz jest u nas?? Raz jednego owczarka ktoś odebrał po roku... innego po trzech latach! Jest nadzieja...

Tesla na przykład. Znaleziona na przystanku autobusowym.


Owczarka jak złoto! Jak malowana! Cudna jest! Naprawdę przeurocza! Ktoś wsiadł do autobusu zapominając o niej...? A może ona zabłądziła i czekała na jakiś transport do domu...? Niemożliwe, żeby tak piękną psiolaskę specjalnie zabłądzić! Od marca Tesla czeka na człowieka swojego... Znów ją wiek niedługo zacznie wykluczać, 6 lat do dla niektórych zupełnie niedopuszczalny wiek dla psa do adopcji...

Tesla jest grzeczna, przyjazna, na spacerach zachowuje się wręcz wzorowo. Komu zapakować w szeleczki na drogę...?


W Meksyku też nikt nie znalazł swojego psa. Jakkolwiek to brzmi!


Psiur ten błakał się między wioskami szukając szczęścia i swoich ludzi. Nie odnalazł nic takiego, za to nasi jego odnaleźli. Meksyk to taki zwierz, co to na spacerach bardziej woli otoczenie niż człowieka, ale za to w kojcu już odwrotnie - odkleić się go od dwunożnego nie da. W lesie jest ważne WSZYSTKO, tylko nie drugi koniec linki, ale nie ma się co dziwić. W kojcu już ma wszystko wywąchane, poza tym tam tyle zapachów i dźwięków, że niejednemu w głowie huczy! Tam najlepiej się skryć na czyichś kolanach, zamknąć oczy, wyobrazić sobie,że to wcale nie jest kojec, że wcale się nie stoi na deskach, że wcale nie słychać "JA! JA TERAZ IDĘ! NIE TY! HEJ! WOLONTARIUSZU! DO MNIE PRZYJDŹ!". Nie słychać niczego... tylko para: Meksyk i Wolontariusz.... W lesie za to na spokojnie wyczyta sobie wszystkie niezbędne informacje, a z człowiekiem się tym dzielić nie będzie, bo przecie i tak nie zrozumie!

Meksyk na pewno na domowych spacerach będzie inny. Jak już pokocha swoich dwunożnych na zabój, jak już pozna dokładnie trasy spacerowe, to będzie świetnym, kontaktowym kompanem! Tylko trzeba dać szansę i nie można się zrażać, że pies na początku nie do końca jest zainteresowany człowiekiem, skoro dookoła tak interesująco! To się zmieni, uwierzcie mi!

Albo na przykład Graba. Wyjątkowo nakolannikowa psiolaska!


Na zdjęciach taka trochę niewyraźna, ale trafcie nagle do takiego głośnego miejsca, gdzie na początku psikną sprejem na sierść, do pyska coś wcisną, pod skórę coś wkłują, a potem pstrykają jakimś czarnym pudełkiem! Co najmniej dziwnie! Graba zniosła to dzielnie i teraz rozpoczęło się czekanie na właściciela... Może się zagubił gdzieś...? Przecież nie zostawiłby tak fajnej psiolaski na pastwę losu!

Graba jest po prostu FAJNA. Uwielbia ludzi i kontakt z nimi, przez pół spaceru by się tuliła do dwunożnych, a drugie pół spędziłaby na mizianiu. Grzeczna jest też, przychodzi, kiedy wołają, bo przecież znów będą miziać, a ona to lubi bardzo! Nie da się jej nie lubić... Czeka u nas z utęsknieniem na swojego człowieka...


Jeszcze Monsun taki błąkający się trafił...


Czy Chynek...


One się jeszcze nie pozbierały do końca, jeszcze biedaki wystrachane, a nie są jedyne, które czekają na swoich ludzi. Czy tych, z którymi żyły ostatnie kilka lat, czy takich nowych, z którymi przeżyją całe swoje życie.

Wszystkie nasze zwierzaki potrzebują takich bezpiecznych przystani, gdzie zaufają bezgranicznie, gdzie będą miały najfajniejsze życie. Zasługują na to wszyscy bez wyjątku! Nasi się starają, jak mogą, żeby miały u nas jak najlepiej. Muszą wracać do kojców, ale na spacerach mają tyle zabaw, tyle miziań i głasków, tyle kontaktu, na ile tylko mają czworonogi ochotę! I uczą się wtedy dobrych rzeczy, i uczą się, że te złe są niefajne, wszystko po to, żeby łatwiej znaleźć dom...

Mamy nadzieję, że właściciele częściej będą odnajdywać swoje zwierzaki, mamy nadzieję, że częściej będą chcieli je odnajdywać...

środa, 15 lipca 2015

Nie chcesz już psa...? Przestań do niego zaglądać...

- Tysiu, czekaj, ja napiszę... Ja byłam w biurze, jak o tym rozmawiali, co...? Ja widziałam, jak nasi chlipali nad biurkami i to każdy, bez wyjątku... I mi się chciało... Tak strasznie chciało mi się chlipać, ale ja jestem od tego przecież, żeby pocieszać... Wciskałam im łepek pod ręce, Filiego wysyłałam, żeby się gramolił na kolana, nawet Dżokeja namawiałam... Widziałam te zdjęcia, widziałam na monitorze u naszej zwierzofotografki... Myśleli, że nie widzę, gonili mnie, ale ja widziałam... Ja mam może małe łapeczki, ale silne, więc się wspięłam i zobaczyłam... 

A to było tak, że nasi z Miasta Ciuchci i Pary dostali wezwanie, że pies, że duży, ale już bardzo cienki, że kudłaty... był, bo już nie jest... że ma nogi, ale nie może na nich ustać, że słońce grzeje, a on w tym słońcu...

Pojechali nasi tak jak stali, zabrzmiało to groźnie! Na miejscu zastali kojec, nawet niezły, spory! Buda... kiedyś fajna, teraz brakowało ściany, ale to wystarczy dobić deseczkę! Miski stały nawet, widać było z daleka, że jest w jednej woda. Tylko co z tego, skoro zwierz, który tam mieszkał...


...leżał w budzie, trząsł się... z daleka było widać, że coś ta sierść taka dziwna, faktycznie... 

Właścicieli nie było, ale stan psa wyglądał na tak poważny, że nie można było czekać, nasi zadzwonili po dwunożnych w niebieskich ubrankach, z którymi można już było wejść do środka!

Po wejściu do kojca i zajrzeniu do budy, naszym pociemniało w oczach.. Spodziewali się kiepskiego stanu, ale nie spodziewali się tego...


 Szybko nasi interweniujący zadzwonili po samochód ze schroniska, żeby przewieźć psa do psioweta, nie było na co czekać! Pies, który kiedyś pewnie był pięknym owczarkiem nie miał siły wyjść z budy, nie miał siły się nawet podnieść... Wywabiła go puszka z jedzonkiem, bo w jego misce była jedynie woda, ale nalana ohohohoho daaaawno..... Nie miał i tak siły do niej podejść i pić...
 

Kiedyś-Piękny-Owczar wygramolił się z budy, padł przy misce i pochłaniał łapczywie zawartość przyniesionej puszki... Nie dostał dużo, bo nie wolno przy takich wychudzeniach, ale jego żołądek i tak był pewnie wielkości takiej piłeczki, za którą ganiam po korytarzach...



 Właściciele? Akurat wtedy ich nie było, ale tak w ogóle to mieszkają tam cały czas, do pracy jeżdżą, na zakupy też... Kupują pewnie dla siebie jedzonko... Ten pies jeszcze jakiś czas temu normalnie biegał w kojcu, szczekał na ludzi... Może jak ta choroba go oszpeciła, to stwierdzili, że nic ładnego już w nim nie widzą...? Szkoda leczyć...? A jak szkoda leczyć, to może szkoda psa, lepiej, żeby go nie było...? A psioweci tak chętnie nie usypiają, to może mieli własną metodę w postaci "nie widzę psa, wcale go tam nie ma i nie potrzebuje jedzenia!"....

 Samochód schroniskowy pędził, ile było sił w kółkach! Od razu zapakował Kiedyś-Pięknego-Owczara w kocyki, do klateczki i znów ile sił w silniku, pędem do psiowetów!


- Neska, czekaj. Tam był jeszcze drugi pies... Wiem, bo też do nas przyjechał. Na pewno z tego samego miejsca, mówił mi... Jemu się szczęściło, on znajdował jedzenie, trochę mniej żeberek mu widać. Ale swędzi go tak samo! Tylko ma jeszcze więcej sierści, niż łysego...


Ten mniejszy czarny dostał u nas na imię Korin, a ten Kiedyś-Piękny-Owczar został nazwany Tores.

- Widzisz, Tysiu, nawet nie wiedziałam, widocznie jak zobaczyłam te zdjęcia, to już całkiem nic do mnie nie docierało, bo nasi na pewno o Korinie też mówili...

Wracając do Toresa, pojechał on od razu do lecznicy, a stamtąd do nas. U nas dostał ciepłą miejscówkę, z kołderkami i miseczkami. Wreszcie ciepło i miękko... Słyszał mieszające się z chlipaniem zapewnienia, że zaraz zaczną się kąpiele, że w miseczce będzie mięsko na odkarmienie, że niestety w rękawiczkach, ale ile będzie można, tyle głasków będzie. Zrobiło się ciepło, miękko, przyjemnie...

Korin dostał podobną miejscówkę, izolatkę, żeby nie zarażał innych, bo te żyjątka skórne są strrrrasznie roznoszące się i wredne, bo trzymają się skóry ze wszystkich sił, włażą w zakamarki i mnożą się bezwstydnie!


.......................

...Korin pytał wczoraj o kolegę... Wie przecież, że nie mieszkał sam u tych dwunożnych, którzy nigdy nie powinni mieć pod opieką żadnego zwierzęcia... Pamięta Toresa, zanim jeszcze był taki łysy... Pyta o niego... Jak mu powiedzieć, że Toresowi się nie udało...? Że jak tylko poczuł miękkie kołderki pod ciałkiem, jak tylko zaczęło mu być ciepło, jak tylko poczuł, że nie jest sam... Opuścił umęczone i swędzące, chude ciałko i odleciał... Do Hedara, do Alberta, do Majki... Przyjęli go tam pełną miseczką i miękkim posłankiem...

Nie będę pisać, co bym zrobiła i co powiedziała tym, u których te psiaki mieszkały wcześniej... Nie będę, bom psiolaska jest i mi nie wypada... Zresztą nie warto takim poświęcać swojej cennej głowy, swoich myśli i języka... 

...ale jak bym tak podbiegła i skoczyła najwyżej jak mogę, to bym tak w kolano użarła, że mieliby ślady po moich zacnych kłach do końca życia i na każdą pogodę i niepogodę stawy by ich łupały tak, że jak teraz nie chcieli oglądać własnego psa, to potem by im sam stawał przed oczami i odleźć nie chciał! 

Choćby wziąć moją głowę i Tysiaka, i Dżokeja, i Filiego, nie zmieści się w nich to, co się tam stało. Nie zmieści się i nie pojmiemy tego, chociaż byśmy dumali nad tym do końca świata. Jak bardzo pies może kochać bezgranicznie i jak bardzo bezgranicznie człowiek może mieć takiego psa w zadzie........

Korin u nas wyzdrowieje. Ze skóry wyprowadzą się pasażerowie na gapę, sierść odrośnie. Będzie niedużym, czarnym psiakiem. Nabierze zaufania do ludzi, bo teraz z tym różnie, zwłaszcza męskich dwunożnych się obawia... Będziemy trzymać kciuki, żeby znalazł najlepszy dom pod słońcem...


Pamiętaj, że jeśli widzisz znęcanie czy zaniedbanie i nie reagujesz, jesteś współwinny...Możesz mówić, że nie będziesz kapusiem, albo "paaani, a co ja się będę wtrącać!"... Ale będziesz współwinny...

niedziela, 12 lipca 2015

Walka o błogość i niestraszność w najlepszych miejscach - DOMACH

 Błoga i Straszka z jednego przyjechały miasta. Było to już ze trzy wiosny temu. Mnie wtedy tutaj jeszcze nie było, ale ci, co byli powiadają, że ani pół słowa z nimi nie dało się zamienić. Do budy obie się chowały, jak tylko tupnięcie było słychać. Potem zaczęły wychodzić i krzyczeć na wszystko, ale tak czy siak, jak tylko ktoś zrobił krok w ich stronę, to MYK do budy.

To jest Błoga w niebłogim nastroju...


I wystraszona Straszka:

 Była mała garstka Wolontariuszy, którzy dotarli do serc Błogiej i Straszki. Z nimi było właśnie błogo i niestraszno na spacerach, ale wiadomo, że nasze marzenia nie kończą się na tym, żeby psy nie bały się wychodzić na spacery, ale żeby znalazł się ktoś, kto zechce je przygarnąć i pokazać większy kawałek świata niż nasz ten las!

Siedziały tak sobie obie w jednym kojcu, razem wychodziły na spacery, razem spały i jadły i... razem sobie tłumaczyły, że trzeba się bać, bo jest strasznie na świecie i biada im, oj biada. W końcu nasi stwierdzili, że lepiej będzie je rozdzielić, bo inaczej to w życiu nikt nie będzie ich chciał adoptować, jak będą na widok każdej obcej osoby chować się w budzie.

Psiolaski zamieszkały osobno i ich świat wreszcie przestał się ograniczać do małej garstki osób. Wciąż jednak daleko im było do przytulaśnych, psich misiów... Bywały wyluzowane i uśmiechnięte, ale dalej tylko na spacerach z ludźmi, których dobrze znały...

Tutaj drepta sobie Błoga:


 A tutaj Straszka nierozumiejąca po co ta cała sesja, skoro wtedy się mniej spaceruje...

 

Wolontariuszki, którym się psiolaski szczególnie wryły w serce, prócz tego, że przychodziły regularnie i tłumaczyły, że psio-ludzki świat może być super ekstra, ogłaszały Błogą i Straszkę gdzie się dało. Znały te suczki jak własne kieszenie, na wylot, od podszewki, czy jak to tam jeszcze mówią dwunożni. Nie poddawały się, odświeżały ogłoszenia, zachwalały, kiedy mogły każdemu...

I pewnego dnia ktoś zapytał o Nerfkę... Nie, nie pomerdało mi się, ktoś zapytał o zupełnie innego psa, ale ta nasza Wolontariuszka od razu stwierdziła, że dla tej rodziny to Nerfka nie... Zareklamowała jednak Straszkę! Ma być łagodna dla dzieci, do mieszkania porządna buda i kojec, do dyspozycji ogród, blisko las... Miejsce dla Straszki wymarzone! Nawet ten kojec nie byłby zły, bo dla takiego strachulca każde stuknięcie, każde włączenie jakiejś kuchennej maszynki byłoby strrrraszne! 

Rodzina przyjechała do schroniska raz, potem drugi... Straszka się spodobała! Ci dwunożni mieli wcześniej psa, ale odleciał za Tęczowy Most. Specjalnie czekali na wiosnę, żeby psiak miał czas się przyzwyczaić do ludzi i rodziny, żeby w razie mrozów w zimie mógł jednak pomieszkać w domu też. I czworonóg musiał lubić młodszych dwunożnych, a Straszce żaden wiek nie przeszkadza.

Nie trzeba było dużo czekać, decyzja zapadła, że jedzie Straszka do swojej rodziny!

Tak było ze Straszką... a z Błogą...?

W pewnym domu pojawiła się myśl, żeby przygarnąć psa. Domek, ogródek, jest, gdzie spacerować. Dorosła pani domu powiedziała "Może jakiegoś kupimy?", ale niedorosła zaraz odpowiedziała "Jak pies, to ze schroniska!". Młodszej spodobał się jeden nasz pies, który jest przyjacielski, wesoły, idealny dla każdego, ale starsza powiedziała zaraz, że jak ze schroniska to taki, który ma mniejsze szanse... 

Skontaktowali się z naszą Wolontariuszką w sprawie Błogiej... Porozmawiali, odwiedzili schronisko raz, odwiedzili drugi... Decyzja zapadła, że jedzie Błoga do swojej nowej rodziny!

Błoga i Straszka przyjechały do schroniska tego samego dnia. Wyjechały... dzień po dniu! Czy to nie magia!?

Minęły cztery miesiące odkąd są "na swoim". Wcześniej nic nie pisała Sonia i ja, bo wiecie, nie ma co się tak wyrywać w takich sytuacjach, ale dzisiaj już chyba mogę zdradzić, żeee.... wszystko w porządku! Co prawda Straszce dalej jest czasami strasznie, a Błogiej jeszcze nie zawsze błogo, ale na drodze są bardzo dobrej, bo towarzyszą im ich ludzie, ich rodzina.

Takie mamy wieści od Straszki:

W pierwszych dniach  trudno ją było namówić na spacer, trzęsąc się siedziała w budzie. Dawała się zabierać na krótkie spacery wokół domu, każdy ruch wywoływał u niej lęk. Aby zacząć nowy etap i dodać trochę odwagi daliśmy jej nowe imię Maszka na drugie Walkiria ;) Po trzech tygodniach już bez smyczy biega wokół domu radosna jak mały koziołek choć nadal z dużym dystansem wobec nas. 


Widać że zaczyna nas lubić ale z daleka. Cieszy się na nasz widok, ale głaskania jeszcze nie lubi.
Kiedy byłyśmy pierwszy raz na spacerze w lesie, auta i pies sąsiadów nie przypadł Maszy do gustu ale już sam las jak najbardziej.



Cudnie, prawda?? Miała jeden mały epizod ze zwiedzaniem okolicy, ale wróciła sama do domu, rozumie, że nigdzie jej tak dobrze nie będzie... Najlepsze jest jednak to, że jej rodzina doskonale zdaje sobie sprawę z drogi, jaka jest przed nimi i nie przeraża ich to. Chcą pomóc Straszce-Maszce.

Co u Błogiej? Nasi byli ją odwiedzić!

 
Błoga zwana B(ł)ogusią jest bardziej odważna niż Straszka, ale jak naszych zobaczyła, to zaraz zwiała i tylko łepek wystawiała trzymając bezpiecznie resztę ciałka za ścianą... Jej pańci udało się ją jednak wyciągnąć do zdjęć, chociaż i tak bezpieczniej było, kiedy pańcie obie stały między Błogą, a (nie)wątpliwym niebezpieczeństwem w postaci dwóch naszych.

Błoga wychodzi na spacery, na które baaardzo się cieszy! Nie omija już szerokim łukiem każdego, jest coraz odważniejsza. I poza pańciami nie widzi świata... Kiedy jest się w ramionach swojej ukochanej dwunożnej, jest najbezpieczniej i nikt krzywdy nie śmie zrobić,


- Ooohohohohoho, Tysiaczku, cudowna historia!

- Neska, jeszcze nie skończyłem...

- WIEM, ale ja skończę, ja wiem, ja umiem, ja mam coś psieważnego do napisania! Słuchaj...

Nasi byli ostatnio na wizytach u psów, które od nas wyjechały do domów. Jeżdżą tak i sprawdzają, czy aby na pewno trafiły tak, jak miały trafić i czy mają się na tyle dobrze, na ile mamy nadzieję, że mają.

Zajechali do jednej naszej psiolaski... Gadka-szmatka, jak to mówią, zachwyty nad miękkością futerka naszej byłej mieszkanki, zakłady, ile ma w pasie, bo chociaż karmiona najlepszą karmą pod słońcem, to bliżej jej do pluszowego czołgu, ale Saran, bo to o niej piszę teraz, się zupełnie tym nie przejmuje, bo jej pańciostwo ją kocha nad życie i by kochało, czy byłaby łysa, czy nagle wyrosaby jej dodatkowa noga! 


 Saran ma zajepsiście, ale ja przecie nie o tym miałam...

Pańciostwo Saran zachwyca się blogiem! Tysiaczku, mamy fanów!

- ...chyba ja...

- Tak, tak! Mamy fanów, Tysiu! Takich z prawdziwego zdarzenia! 

Pan powiedział, że dwa razy w tygodniu jego żona albo płacze albo się śmieje bladym świtem, bo siedzi i nas czyta. Powiedzieli, że bardzo by chcieli poznać autora. Zapraszamy baaardzo, nie, Tysiak? Tysiak, co ty? Psiaki nie płaczą! 

- Czekaj, Neska... Ja tak tylko... Wzruszył żem się nieco.... Bo to tak cieszy, kiedy wiadomo, że chociaż te kilka osób tak bardzo nas lubi czytać i specjalnie wyczekuje, i wstaje rano wcześniej, i nie na darmo to nasze ślęczenie nocami...

- Tysiu, ale wieeesz co jeszcze powiedzieli?? Wiesz, co ich zachwyciło najbardziej? JA! Znaczy nie cała ja, ale ja od połowy do tyłu... Też ich zachwyciło jak z gracją kręcę zadkiem jak biegam, ohohohoho!

Pozdrawiamy psierdecznie wszystkich Czytacieli, dziękujemy, że nas czytacie i miło nam psiebardzo... Dobrze, że się okazuje, że to nasze pisanie ma sens...

I dobrze, że możemy pisać też o wielu dobrych rzeczach, jak dzisiaj o Błogiej i Straszce. 

Wraca wiara...

środa, 8 lipca 2015

Ledwo Neska przyszła i od razu wszystkich do wanny!

- Tysiaaaak.... Mogę jaa..? MogęMogęMogęMogęę....?

- Neska, ale ja tu mam z chłopakami dogadane, że ja piszę...

- Wieem... ale mooogę jaa...? Tysiaaczku... Tysiaczeńku... Tylko jeden raaaz.... Może chociaż pomogę ci, cooo...? Mam temat!

- ...no dobra... ale tylko jeden raz!

- ooohohohohoho jak fajnie! Bo słuchaj, to było tak - do kojca, gdzie mieszkałam, przyszedł Kiero, spojrzał na mnie, westchnął i rzekł: Niech będzie, Neska. Chodzili za mną i chodzili... Niech będzie. Zgadzam się, chodź do biura! I wziął mnie pod pachę i poniósł naprzeciwko do chłopaków!

I oto jestem! Wiadomo, że dwa chłopaki to ani wdzięku, ani gracji, nie to co JA. Ja jestem BOSKA, po prostu. Mam krótkie łapeczki i długie, sterczące uszka, i słuszny zadek, którym wdzięcznie kręcę, kiedy kopytkuję za misiem.

O, tak jestem urocza... Tysiaaak, gdzie tu się zdjęcie wrzuca... oooo, mam. Taki urok się ze mnie wylewa:


Niech to Tyson! Nie to! Nie to zdjęcie! Wcale nie mordowałam tutaj misia! Gdzie tu skasować....? Ojej... Tutaj jest to zdjęcie z urokiem:


I stópeczki tak ładnie poskładałam... Prawda, że jestem boska??

I słuchajcie, ledwie się zaznajomiłam z biurem, ledwie zakręciłam sobie chłopaków wokół palca, ledwie zdążyłam RAZ (może dwa...) zamordować misia, a nasi dwunożni zaczęli między sobą szeptać coś o wannie, że woda, że szampon trzeba wziąć, że ręczniki... Nawet się zdziwiłam, że chcą się kąpać w schronisku, ale w sumie gorąco było, może nie chcieli tak chodzić upoceni...

Zrobiło się mniej miło, jak zaczęli kolejność ustalać i to bynajmniej nie między sobą! Oni NAM ustalali kolejność! To dla nas ta wanna!

Dżokej jak to usłyszał, to zaczął burczeć, że to przeze mnie! Że niby JA się kładę po podłogach wszystkimi powierzchniami ciała i JA brudzę! Że niby plecy mam brudne?? Poza tym ja nie brudzę... Ja podkreślam moją CUDNOŚĆ i UROCZOŚĆ, o:



To jest takie wiecie "zdechł pies". Tylko dwunożni jeszcze się nie nauczyli, żeby mówić to, jak ja się kładę. Ech, wszystkiego trzeba ich uczyć...

I że niby przez to moje polegiwanie napleckowo-podłogowe kąpiel miała być...  Nie było jednak się co kłócić, jeszcze kolacji by nie było albo by ponieśli z powrotem na wiatę!

Patrzcie, to jest ta słyyynnaaa wanna!



Ja poszłam na pierwszy ogień! Znaczy... na pierwszą wodę... Nie było się co szczypać, całkiem to fajne było! Gorąco było przeokrutnie, więc taka kąpiółka w sam raz!


Fili oczywiście musiał być utulony przed... 


 ...w trakcie też chciał, ale no bez przesady! W kolejce czekał Dżokej, więc trzeba było sprawniej!


Za to jak już było po wszystkim, to oczywiście w ręczniczek był opatulony i zaraz na rączki do naszej zwierzofotografki!


Ściemniał! Od razu wiedziałam, że ściemniał, że niby taki skrzywdzony! Wystarczyło wypuścić z ręczniczka...


Na końcu przyprowadzili Dżokeja. Szedł jak na ścięcie!


On akurat musiał w napyskowym ubranku być. Niby nic by może nie zrobił, ale Dżokej taki marudzący bardziej... Dla świętego spokoju miał założone...


Po kąpieli za to już mógł odetchnąć! Uśmiechał się nawet i nic dziwnego, w takie upały po kąpiółce od razu chłodniej jest, świeżej i w ogóle ekstra super!




Szybko się okazało, że i tak nie ma co się smażyć na zewnątrz, więc wszyscy pochowaliśmy się w biurze. Tam oczywiście szaleństw Filiego część druga!



Fili nie ma tych kilogramów GRACJI co JA, patrzcie, jak mnie to uroczo wychodzi:


Prawda, że mam uroczy zadek?? I jak umiem nim kręcić! I wogóle jaka jestem FAJNA, prawda? 

- Neska... Miałaś pisać o kąpieli, a widzę, że głównie o sobie tutaj piszesz... Prócz ciebie jeszcze trochę zwierza tutaj siedzi!

- ...yyy.... no tak... no tak, Tysiaczku, masz rację... Ale muszę wykorzystać moje pięć minut! Wszystkie atuty pokazać! Zwłaszcza ten zadkowy... Pokażę może jeszcze, jak ganiam za misiem...

- Neska! Świta już! Miejże litość...

- Oooj dooobraaa... to jeszcze tylko dwa zdjątka! Patrzcie, jaką ma teraz nasz Kiero obstawę!


Dżokej powiedział, że on niemedialny jest i on tak cichaczem obstawia... My za to w pełni publicznie bronimy biura i lecimy zawsze pierwsi! Jest się czego bać!

...a teraz spać, bo faktycznie już piąta rano!


.......hhhrrrrrrr.....