Oczami Bezdomnego Psa

środa, 12 kwietnia 2017

Ona uczy nas, a my Ją! ...czyli dziś o Dwunóżce.

Przychodzą do nas dwunożni na wolontariat. Wysocy, niscy, niektórzy jak szczypiorki, inni bardziej jak cebulki, ale wszyscy mają serca sierścią porośnięte. Psiolontariuszem (i kocio!) można zostać, jak się 16 wiosen na świecie przeżyło, wcześniej nie da rady, aaaaleeee można to obejść tak trochę i przychodzić z kimś, kto te wiosny już przeżył. Tak czy siak nie można wtedy samemu prowadzić zwierzaków, ale można towarzyszyć, można uczyć, można smaczki dawać, można nam pokazywać, że nie trzeba się obawiać dwunóżków. I dziś o pewnej takiej właśnie będzie...

...a na początku był... nieee, nie było chaosu! Historia zaczęła się od chęci i uporu. Zaczęło się od jednego takiego naszego pikniku Z Psami Pod Palmami, gdzie Weronika (bo tak na imię Dwunóżce, a lat ma dziewięć) wolontariowała przy stoisku z kotami. Zagadała o psy, usłyszała, że można przychodzić na spacery z psami, i... cóż, w domu spokoju już nie było... Bo psy, bo schronisko, bo może jednak, bo można, bo zapraszali, a tam psy, bo same, bo na spacery by poszły, bo do lasu, bo może jednak...... Aż pewnego pięknego dnia Weronika z rodzicami przyszła do nas i... stała się stałym gościem.

Co prawda z lekkimi obawami przyszli... i na wstępie zapowiedzieli, że chcą wyprowadzić zwierzaka, co to nic Dwunóżce nie zrobi, więęęęc... dostali malusiego, przekochanego, do którego za sam wygląd każdy nabiera zaufania, bo kto by miał jakiekolwiek wątpliwości stają naprzeciw.... bernardyna...


Kto poznał Beethovena, ten wiedział od razu, że to jedno wielkie, cieplusie, milusie serce merdające ogonem, zarzucający łapy na kolana, ramiona i cokolwiek, byle sobie dwunożnego przytrzymać. Benio wyjechał już daleeeeko, daleko, mieszka ze stadkiem takich innych, też wielkich i łaciatych!

I tym sposobem wątpliwości zostały rozwiane, miłość do zwierzaków umocniona na mur-beton i tak rozpoczęła się przygoda. Co prawda najpierw nieśmiało przychodziła Weronika z Mamą-Olą na spacery ot tak, jeszcze nie jako psiolontariuszki. Potem czuły się coraz pewniej, a inni ich tylko utwierdzali w tym, bo świetnie sobie radziły! Jak Mama-Ola czegoś nie pamiętała, to Weronika zaraz wynajdywała w głowie zasady!

Szybko wśród nas znalazła zwierzaka, którego postanowiła adoptować, ale że nie może tak na stałe go wziąć do domu, to go zabiera na spacery i adoptowała wirtualnie. Kto taki szczęśliwiec? Aron!

(smyczki przypięte dwie, żeby Dwunóżka też mogła spacerować ze zwierzakiem, taki patent nasi wymyślili!) 

Nawet klasa Weroniki adoptowała też psa! Wybrali niewidomego Kucyka i co prawda ten niebardzo chciał pozować, ale Aron zawsze chętnie. Tu jest cała zwierzolubna klasa!


W końcu Dwunożna Ola dojrzała do psiolontariactwa... Takiego prawdziwego, nie tylko "odebrać psa i oddać po spacerze". Napisała do nas dodając wprost - "Gdyby udało się i zostałabym przyjęta w szeregi Wolontariuszy mielibyście Państwo w pakiecie 9-latkę :-)" NO PRZECIEŻ! 

Po szkoleniu Dwunożna z Dwunóżką zostały już pełnoprawnymi psiolontariuszami! Weronika wszystko pamięta i wszelkie zasady czy regułki zaraz wklepuje sobie w pamięć, czy te o wodzie, o miskach, o obróżce, szelkach, o dacie, o zeszycie w domku wolontariusza...  a Mama-Ola wszystko może, i psa wyprowadzić, i odprowadzić, i na spacerze trzymać tak bardziej i pewniej. "Pakiet" idealny!

I tak rozpoczęła się piękna przygoda, w której nas nie brakuje!

Tupet sobie bardzo chwali...


Kuskus się uczy, że głaski małoręczne są też przyjemne!



Bolesław poznał, co mogą kryć małe piąstki po rozwinięciu...


I o nas, biurownikach, Dwunóżka też nie zapomina!

(tyłem ja stoję, to rude to Kiara, a głowę pod pachę bezczelnie Aron wciska)

I to nie jest tylko tak, że Weronika uczy nas.... tak jak tutaj Tiktaka, który oczywiście dalej nie załapał, jak się robi zwykłe SIAD....


...ale i my uczymy Ją! Nasi podpowiadają, jak do psa podejść, gdzie głaskać, na co uwagę zwracać, co lubimy, a co nie... My też pokazujemy, gdzie fajniej podrapać, w które krzaki warto wleźć, a ona nam, że nie zawsze skakanie jest przyjemne na dwunożnego, bo tym bardziej na mniejszego to nie wypada... Taka symbioza, wiecie?

O, patrzajcie - podchodzić trzeba do nas z boczku, głaskać po polikach, wtedy jest w dechę! Drągu potwierdza:

(Drągu to zresztą pierwszy samodzielnie wyprowadzony przez Mamę-Olę i Dwunóżkę Weronikę pies, więc tym bardziej słabość jest!)

I chociaż były obawy o to, czy będą przychodzić zimą, to mogliśmy odetchnąć... Kiara potwierdza, spacery były!


...zresztą daleko nie trzeba szukać....


...taaaak, to ja we własnej psioosobie. Nie, nie jestem niezadowolony, ja tak zwykle wyglądam na zdjęciach, co ja poradzę. Nie lubię... Ja jestem skromny, mnie focić nie ma potrzeby... Ale tutaj muszę podkreślić, że BYŁEM na spacerze! Kto ze mną wychodził, te wie, że to zupełnie nie jest proste... Więc szacun!

...ale żeby nie było, Psiolontariuszka Ola nie ma tylko jednego zdjęcia, tego z cielęciem... Tylko ona ma jakoś tak... inaczej zapozowane...Nie ten wdzięk, no...:


...i kiedyś wspominałem o mistrzyni ucieczek i wszelkich innych dziwnych pomysłów... Na hasło "robimy zdjęcie!" Kinoko umie pokazać się od najlepszej strony przy okazji w najlepszym świetle przedstawiając Wolontariusza...

(tak, to też Mama-Ola)

 Dwunóżka była też na ostatnim marszu! Wzięła (z Mamą!) oczywiście Drąga:


I biegała między grupami psio-dwunożnymi rozdając niezbędne psielektrolity (sama tak mówiła! Umie po naszemu!)


Nie ma co się bać. Jak się chce pomagać, to trzeba się uprzeć! I pomagać! Bo to sprawia, że uśmiech jest na paszczy, i to niejednej, czy to z kłami, czy bez!

(a tu z Dwunóżką jest Max)

Weronika to nie jedyna Dwunóżka, która do nas przychodzi i pokazuje nam, że mniejsi ludzie niekoniecznie muszą ciągać za uszy albo za fafle, szarpać za futro i ciągnąć za ogony. Przekonujemy się, że nie trzeba się bać, że po ciasnych kieszeniach też są poupychane fajne smaczki, że małe ręce tak fajnie pasują do naszych policzków i małe palce tak przyjemnie przeczesują nam sierście... 

Gdyby nie upartość Weroniki, nasze zwierzaki nie miałyby dwóch pozytywnych i wiecznie uśmiechniętych psiolontariuszek, które na spacerach przelewają na każdego zwierzaka hektolitry miłości...

(To Rula się tak bezczelnie wykłada!)

Widzicie? I warto, i bać się nie ma czego, i wymienia się smutki na radość, a niechęć do życia na chęć do latania, i zyskuje się siłę, żeby góry przenosić i satysfakcja zalewa od stóp do głów! 

...i nie można mówić - mógłbym, ale w sumie to teraz jest zimno, a potem będzie za gorąco, a w sumie to zaraz film w telewizji, a przecież zawsze ktośtam wyjdzie z jednym czy drugim psem... Ta Dwunóżka potrafi zarazić zwierzakami wszystkich na około i może rzucić komputer, telewizor i wszelkie inne zajęcia! ...bo rozumie, że jak nie Ona, to może te psy dzisiaj nie wyjdą...

...da się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz