Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 28 sierpnia 2011

Od zarania dziejów rodziły się w psiej rasie osobniki obdarzone wielką wyobraźnią i gawędziarską swadą. Im to zawdzięczamy, że psie mity nie zaginęły. Przez całe wieki przekazywane były bowiem z paszczy do paszczy, wyszczekiwane podczas psich spotkań, wspólnych łowów, po zakończeniu gonów godowych i w czasie innych uroczystych okazji. Pies-piewca stawał w kręgu zgromadzonych i snuł opowieść o dawnych czasach, minionych dziejach i wiekopomnych czynach psich bohaterów. Szczekał, wył, w co dramatyczniejszych momentach sierść mu się jeżyła, ogon prężył, oczy lśniły, piana szła z pyska, a oczarowani słuchacze wyli mu do wtóru, szczekali chórem, porwani przedstawianą historią.

Jeden zwłaszcza natchniony mówca pozostał w zbiorowej psiej pamięci. Żył przed wiekami, a zwał się Hmmmerrr. Psy słuchały jak zaczarowane jego skowytów, zatracały się bez reszty w opowieściach o dawnych herosach, zwłaszcza suczki wprost dostawały dreszczy, a gdy opowieść dobiegała końca, mruczały cicho: „Ależ też Hmmerrr ujada!”.

Bezogoniaści, gdy przejmowali bezwstydnie nasze mity, przywłaszczyli sobie i znakomitego gawędziarza, jak zawsze jednak pokręcili i zniekształcili psie słowa i wyszło im jakieś „Homer Iliada”. Ale niech im będzie.

To właśnie dzięki Hmmerrrowi przetrwały opowieści o największym psim herosie. Kilka z nich utrwalono na wykopanych przez nas kościach. Oto pierwsza z nich.

(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)






 

[1] Początek mitu nieczytelny, nie wiemy więc, gdzie toczy się jego akcja.

[2] Motyw ten przetrwał w folklorze bezogoniastych w formie przyśpiewki: „Była babuleńka z rodu bogatego / miała koziołeczka bardzo rogatego” – jest to dalekim pogłosem faktu, iż suczka przyprawiła rogi swemu samczykowi, który tym samym wyszedł na głupiego kozła. „Maleńka Buba” skrócone zostało do „Bubaleńka”, a następnie do „Babuleńka”

[3] Ten prastary związek frazeologiczny bezogoniaści zmienili bezsensownie: jaka suczka poleci na słodkie?

[4] Wrr Kulas – w późnej wersji bezogoniastych imię bohatera zostało zniemczone i połączone z przydomkiem w niezgrabną całość, w dodatku zapisaną z błędami, z pominięciem jednego „r” i przegłosem „a” do „e”. Miało to, oczywiście, na celu zamaskowanie pochodzenia mitu, w co i tak żaden pies przy zdrowych zmysłach nie uwierzył.

[5] Znów bezsensowna parafraza bezogoniastych. Wrr chytrze wydrze urwał łeb, z czego bezogoniastym wyszła jakaś „hydra”.

piątek, 26 sierpnia 2011

 Wieeeem. Całe dni patrzyłam na naszego bezogoniastego jak on robi i już wiem. Trzeba nacisnąć literkę i jeszcze jeden klawisz i wtedy się robią te wszystkie kreseczki i ogonki przy nich. A ten Word to nie jest żaden on tylko w komputerze takie coś co podkreśla na czerwono i samemu trzeba to podkreślone poprawić. Ale ja głupia byłam że Cygana nie słuchałam jak mówił. Jeszcze tylko nie wiem co z tymi przycinkami czy jakoś tak a nie chcę ich za wiele nastawiać bo się będą śmiać. Ale się dowiem. Jeszcze trochę posiedzę i popatrzę. A teraz będzie to co napisał Cygan, zanim poszedł ze schroniska. Ale już ostatnie coś co napisał. Potem już będę musiała sama.



Niedawno przywieziono nam do schroniska sierściucha miauczura. Duży, dorodny, niestary. Dumny jak paw. I rudy! Calusieńki, od nosa, do koniuszka ogona. Tą szlachetną, złotą rudością. Aż mi szczęka opadła na jego widok! Cudo!...

Na Doga! Zakochałem się w mlekopiju?! Chyba się starzeję. Tylko patrzeć, a miauczeć zacznę! Koniec świata! Pora umierać! Ale co tu dużo gadać – nie mam tych stworów w wielkim poważaniu, lecz sprawiedliwość oddać trzeba. Gdybym był – tfu! odpluć, odpukać, odszczekać – kocicą, to łeb bym stracił. No to nasze schroniskowe tracą. Chwalić Doga, nie mogą już mieć małych, bo inaczej piekło byłoby w kociarni. On też zresztą tatusiem już zostać nie może. Z czego nasi bezogoniaści wywnioskowali, że był zwierzęciem domowym. Pewnie wyrzuconym. Ale jaki ROZUMNY bezogoniasty pozbyłby się takiego kota? Nie do pojęcia![1]

A skoro już o sierściuchach. Te, które u nas mieszkają, to najczęściej zwykłe dachowce. Ale jeden, czy raczej jedna, wyjątkowo zasługuje na tę nazwę. Nasi bezogoniaści wołają na nią Trikolorka, bo jest czarno-biało-ruda. Młoda, nieduża, po kociemu samodzielna, zamieszkała na dachu biura schroniska. Pisałem już o psach, które nie mieszkają w kojcach, tylko w biurze i chodzą sobie swobodnie po całym terenie schroniska – a Trikolorka jest takim swobodnym kotem. Na ziemię w dzień nie schodzi. Czasem, w nocy, widujemy ją, jak przemyka bokami. Czemu? A bo to zrozumiał ktoś kiedyś miauczura?

Wyszkoliła sobie jedną bezogoniastą. Rano podchodzi na skraj dachu biurowca i zaczyna miauczeć. Nie powiem, przeraźliwe ma głosisko. No to bezogoniasta wychodzi z biura i idzie do kuchni, ze dwadzieścia psich skoków dalej. Ona idzie, a Trikolorka równo z nią, tyle że skrajem dachu. Potem siada nad drzwiami kuchni i czeka. Gdy bezogoniasta wychodzi z miską, wracają razem tą samą drogą. Bezogoniasta idzie za budynek tam, gdzie jest drabina i wchodzi na dach, a potem na strych (bo część dachu jest podniesiona tworząc nieduży stryszek. Tam stawia miskę i odchodzi. Wtedy Trikolorka włazi na strych i się dokarmia. Tam zresztą i śpi, i przesiaduje, gdy jest niepogoda, albo zima.

Minionego lata zniknęła. Nikt nie zauważył, kiedy. Bezogoniaści patrzyli na nas złym wzrokiem sądząc, że to któryś z nas zrobił sobie z niej paszę, ale prawda była inna. Na strychu zagnieździły się szerszenie. Miauczała strasznie na tych nieproszonych lokatorów, a oni jej po swojemu odbzykiwali. Nie mogli się domiaukobzykać. No i Trikolorka się wyniosła.

A zwycięskie i rozzuchwalone szerszenie rozszerzyły front działań i zaczęły wyganiać z biura bezogoniastych. Oj, panika się zrobiła. Bezogoniaści szczelnie zamknęli drzwi i okna, a potem ściągnęli z okna firankę. Myśleliśmy, że wystawią ją na zewnątrz i zaczną machać, ale nie – postanowili walczyć. Jeden z nich przedarł się na zewnątrz, wsiadł do auta i pojechał gdzieś. Sądziliśmy, że po posiłki, lecz znów się pomyliliśmy. Wrócił z uzbrojeniem. Narzucili na bezogoniastego-stróża tę firankę[2], dali w rękę taką tubę z czymś tam i posłali na strych. Potem tam bzyczało i syczało, ale krótko. Potem bezogoniasty wylazł, zaplątał się w swój kamuflaż, więc trochę się poturlał do drabiny i zlazł na dół.

No i szerszenie przestały latać. A ich gniazdo bezogoniaści później wynieśli i spalili.

I nie minęło parę dni, jak Trikolorka wróciła. Obyczaje się jej nie zmieniły. Dalej pilnuje swego dachu.

A do kociarni tymczasem przywieźli małą, młodą mruczkę. Różnie tu patrzymy na sierściuchy, ale tej było nam naprawdę żal. Miała zainfekowane oko. To znaczy oka właściwie nie było widać, tylko taką wielką, czerwoną, ropną gulę. Zjawy się za nią zabrały, leczyły, przemywały. Parę dobrych dni to trwało. Musiało ją boleć piekielnie, ale cierpliwa była, ani miauknęła. Wreszcie okazało się, że oka nie da się uratować. Tymczasem jednak znalazła się para młodych bezogoniastych, którym kotka się spodobała. Mimo wszystko. Gdyby nie to oko zresztą, byłaby ślicznym zwierzakiem: cała biała z małymi szarymi plamkami. I ci bezogoniaści powiedzieli, że z okiem czy bez – i tak ją wezmą.

I po operacji, gdy już przyszła do siebie, zabrali ją rzeczywiście. Z tego, co wiemy, całkiem dobrze się jej teraz dzieje.

 Cygan i Majka





[1] To ja, Majka, robię ten przypis. Wiem jak bo tego akurat słuchałam jak Cygan tłumaczył. Tego rudego już nie ma. Jak Cygan poszedł do nowego domu to zaraz za parę dni ten rudy poszedł też.


[2] To takie maskowanie, żeby go szerszenie nie poznały i potem się nie mściły. Na nim, albo na rodzinie. Oglądało się w życiu kryminały, to się wie.

środa, 24 sierpnia 2011

No i połowa pierwszego sezonu naszego serialu za nami. Prezentujemy siódmy odcinek. Miłych wrażeń!
Majka


















środa, 17 sierpnia 2011


To ja Majka. Wiem ze robie bledy ale nie wiem wszystkiego jak się pisze na komputerze. Cygan jak tu jeszcze byl sie smial ze pisze jak rasowy internałta… Nie znam takiej rasy. Ale Cygan widocznie zna – on jest mondry i duzo umie: siad i lezec i stoj i podaj lape i aport pszynies debilu nie uciekaj! I zafsze wkuwal mnostwo slowek. Nasi bezogoniasci go lubili i niektuzy to nawet nie zaczynali pracy puki się z nim nie pszywitali. Z tego lubienia tak. Jeden tylko byl interesowny i pszychodzil bo mu Cygan dawal pileczke i potem sam nie mial. Ale inni bezogoniaści jak zobaczyli ze Cygan nie ma pileczki to przynosili mu drugom. I on się niom bawil puki nie pszyszedl znowu ten interesowny.
No i Cygan mi mowil zebym sie nie pszejmowala bledami, bo mi je word poprawi. Czekalam ale żaden word nie pszyszedl. Cale schronisko schodzilam szukalam psuw pytalam ale nikt go nie zna… Jeszcze jutro poszukam ale nie wiem gdzie bo juz mi tylko ten duzy komin zostal.
A teraz to co on napisal bedzie



Bezogoniaści lubią podróżować. No cóż, psy również. Tylko że psy, wyruszając w drogę na całe tygodnie czy miesiące, nie zostawiają swoich bezogoniastych zamkniętych w domu i bez pożywienia.

A coś takiego miało niedawno miejsce w nieodległej miejscowości. Gospodarz domu, nie byle jakiego, sądząc z wyglądu, wybrał się do Anglii. Jest tam już od kilku tygodni i nie wiadomo, kiedy wróci. Tak przynajmniej mówią sąsiedzi. Pojechał, no i dobrze! Tylko zostawił w obejściu pięć psów. Cztery na zewnątrz, a jednego w środku. Ktoś ze znajomych pewnie się nimi opiekował przez jakiś czas, ale potem przestał. W efekcie zamknięty w domu buldog omal nie padł z głodu i pragnienia. Reszta też nie jest w najlepszym stanie.

Komisyjnie otwarto dom, psa wzięto do schroniska i powoli dochodzi teraz do siebie. Na razie ledwo łazi, ale już widać, że się wyliże. Pozostałe psy urzędnicy objęli opieką. Wyznaczono bezogoniastego, który je karmi. To na razie – a gdy zwolni się miejsce w schronisku, to i one przyjadą do nas.

A w naszym mieście też nie lepiej. W jednym bloku mieszkała sobie starsza pani z synem. Starsza pani mało chodziła, bo była chora, a syn mało chodził, bo się przewracał. Więc gdy był poza domem i czuł, że uderzy nosem w chodnik, wolał zostać tam, gdzie był i nie ryzykował drogi do domu. Niekiedy parę dni nie podejmował takiego ryzyka.

No i stało się tak, że gdy ten syn miał gdzieś tam trudności z chodzeniem, starsza pani zaniemogła bardzo. Po paru dniach zaniepokoili się sąsiedzi, dali znać, gdzie trzeba, przyjechały odpowiednie służby, po drabinie – chwalić Doga, mieszkanie było na parterze! – weszli do środka i zastali panią w łóżku bez przytomności.

A po mieszkaniu snuło się, miaucząc, osiemnaście wycieńczonych sierściuchów! W tym cztery zupełne niedorostki. Zaraz telefony, pani do szpitala, koty do schroniska. Szukać ich trzeba było po wszystkich kątach. Nie najczystszych, sądząc z ilości zwierząt, którym nikt od paru dni nie wymieniał piasku w kuwetach, ani nie wypuszczał.

Dziś pani jest w domu opieki.

Synek się nie zjawił[1].

A miauczurów już nie ma. Wszystkie były chore na kocią białaczkę.

Max jest młodym trzylatkiem, wielorasowym delikatnie mówiąc. Jest też dobrym i wesołym psem. Choć powinienem napisać, że był dobrym i wesołym psem. Miał odpowiedzialne zadanie – pilnowanie podwórza w podmiejskiej miejscowości. Miał tam budę, choć bez ogrodzonego kojca i jak to się jeszcze często zdarza, był uwiązany na łańcuchu. Tyle miał ze świata, na ile mu łańcuch pozwalał. Czyli – nie za wiele. Więc się pewnie z tego łańcucha raz i drugi zerwał. A to się bardzo nie podobało jego pani. Przebiła mu wiec skórę na karku, przeciągnęła łańcuch przez tę ranę i przypięła go do obroży. Zrywaj się teraz!...

Ktoś się zlitował i poinformował dobrych ludzi o losie Maxa. I pies trafił do nas. I wygląda na to, że przynajmniej ta historia dobrze się skończy. Bo pierwszy szok i uraz już mu minął. Trafi więc teraz do domu zastępczego – bezogoniaści, u których będzie mieszkał, przychodzą do niego, poznają się, wychodzą na spacery… Przy nich ma na nowo zaufać ludziom i przyzwyczaić się do życia w godnych psa warunkach. A następnie wyjedzie do Niemiec. Już mu tam szykują komfortowe mieszkanie.

W ogóle Niemcy dość często biorą psy z naszego schroniska. Ostatnio nawet coraz częściej. Nie dawniej jak kilka dni temu wyjechała do nich Heaven, śliczna suczka: długowłosy mix collie z owczarkiem. Duża, wesoła i młodziutka, roczna. I też po przejściach. Do schroniska trafiła jako malutki szczeniaczek i dość szybko została adoptowana przez jednego bezogoniastego. A po trzech miesiącach nasi bezogoniaści znaleźli ją wałęsająca się po ulicy. Poznali ją natychmiast i zabrali. Uciekła? Została wyrzucona? Zadzwonili zaraz do tego, kto ją adoptował i zapytali, jak tam Heaven się czuje? Odpowiedział, że doskonale, że tryska zdrowiem i humorem i właśnie zajada obiad… Taaa… Co o takim powiedzieć?

No i została w schronisku, do czasu, aż przyjechali po nią ci bezogoniaści z Niemiec. Obejrzeli ją sobie dokładnie na stronie internetowej, wypytali, poprosili o dodatkowe zdjęcia i wreszcie zjechali do nas. Przy bezpośrednim spotkaniu Heaven spodobała się im jeszcze bardziej. No i zabrali szczęściarę. Przywieźli poza tym sporo darów: same środki medyczne, opatrunki, płyny do dezynfekcji, przybory do zszywania ran i inne takie, nawet nie wiem, jak je nazwać.

Mają nas informować, jak się im dzieje.

Cygan i Majka


[1] Tu chciałem dać zjadliwy przypis, ale mi łapy opadły. Tu nie przypisu trzeba, ale przypieprzyć by należało. W sam zapity pysk!

niedziela, 14 sierpnia 2011

Odczytaliśmy kolejny mit. Znów trochę wstyd go przedstawiać, bo nie najlepiej świadczy o naszych przodkach. Ale nie ma co udawać: tak było i prawda, choć gorzka, musi zostać ujawniona. Z drugiej strony – Wielki Dog potrafi być okrutny. Takie kary za – nierzadką przecież[1] - niechęć do mydła…


(kliknij aby powiększyć lub otwórz w nowej karcie)
Kość przedramienia – awers


Kość przedramienia – rewers



[1] Zapytajcie swoich dzieci. I niektórych znajomych!
[2] Feliks, jak sama nazwa wskazuje, to pies-szczęściarz. Jak by go nie wykańczać, zawsze się odradzał. Bezogoniaści zmienili mu imię i zrobili z niego ptaka. Po co? Trzeba być bezogoniastym, żeby to zrozumieć.
[3] W mitologii bezogoniastych plag jest siedem. To fakt jak najbardziej prawdziwy, tyle że Wielki Dog wysłał je z nieba precyzyjnie określając adresata: Do: Wszystkich Bezogoniastych, w/m [w/m – skrót zastosowany przez Wielkiego Doga jest trochę niejasny; wydaje się, że należy go czytać: w mordę]. I tak za pokwitowaniem odbioru adresat otrzymał wszystkie siedem. Psy natomiast zasłużyły sobie tylko na dwie.



Majka




czwartek, 11 sierpnia 2011


Dzien dobry
To teraz ja pisze Majka. Ale dzis tylko napisze ze bedzie dalej to co napisal wczesniej Cygan.
I to tyle mojego dzis.
Majka



A tymczasem rozniosło się po lesie, że w schronisku dobrze karmią. No i dzikie, wolne stworzenia, odwiedzają nas coraz częściej. Mniej lub bardziej otwarcie. I czworonożne, i dwuskrzydłe.

Najwięcej, oczywiście, jest tych ostatnich. Najbardziej widoczne są sójki, bo i duże, i kolorowe. I wrzaskliwe, a jakże. Odważne, bestie! Przecież większość z lokatorów schroniska zrobiłaby sobie z nich niezły obiad, gdyby tylko dostały się w ich łapy. Ale takich szczekaniem nie odstraszysz. Chodzą wzdłuż boksów i czekają, aż jakiemuś psu wypadną chrupki za kratę. Wtedy łaps! – i już ich nie ma. Ale nie odlatują daleko. Raptem parę kroków. Siadają sobie i żrą. Chociaż bywa, że zabierają zdobycz ze sobą i odlatują. Chyba niosą ją dla młodych.

Gołębiom też nie brak animuszu. I je trudno odstraszyć szczekaniem. Potrafią walczyć z sójkami o karmę. Niekiedy z powodzeniem. Ale ptasie draki zdarzają się rzadko. Widać, że to, co im przypada w udziale z naszych uczt, wystarcza. No więc podjadają sobie, dobrze się mają i oswajają się coraz bardziej. Nawet bezogoniastych jakby mniej się boją. Chociaż ci, oczywiście, krzywdy im nie robią.

Jest jeden taki gołąb, brązowawy, nie wiem, jakiej rasy, bo na gołębiach się nie znam. Ten upodobał sobie podjadanie resztek po Tysonie. Tyson to amstaf, którego kojec znajduje się najbliżej ogrodzenia i lasu. Gołąb prawie codziennie go odwiedza i siedzą sobie po dwóch stronach ogrodzenia. I gapią się na siebie w bezruchu. Tyson przekrzywia łeb, uszy stawia na baczność i ani drgnie. A gołąb łeb raz w tę, raz we w tę, tu zerknie, tu zerknie, patrzy, czy coś z kojca wypadło. W końcu dostrzega chrupkę, ale nie spieszy się. Wolniutko podskakuje do niej, bierze w dziób i powoli odskakuje na bok. A Tyson siedzi jak zaczarowany. Dopiero gdy gołąb odlatuje, Tyson odzyskuje zdolność ruchów i zaczyna normalnie oddychać. Bezogoniaści żartują z Tysona i pytają: „No, gdzie twój gołąb”? Wtedy on zrywa się z miejsca, podbiega do ogrodzenia i zaczyna wypatrywać. Gołębia, oczywiście, nie ma, bo nadejście bezogoniastych płoszy go. Więc Tyson się obraża i chowa się do budy albo za nią.

Najbardziej płochliwe są kosy. Czarne, z pomarańczowym dziobkiem, biegają jak błyskawice wzdłuż kojców. Łatwo je przestraszyć, więc niewiele udaje się im zdobyć. Ale niekiedy i im się poszczęści.

Te ptasie wizyty mają niekiedy i dramatyczny przebieg.

Niedawno bezogoniaści znaleźli leżące pod płotem dwie małe sójki-pisklęta. Może wypadły z gniazda, może uczyły się latać i sił im zabrakło… Jedno szybko zdechło, drugie przeżyło i zostało przewiezione do Kisielina, niedaleko Zielonej Góry. Tam znajduje się sanatorium dla dzikich zwierząt. Ranne albo chore zwierzaki dochodzą tam do zdrowia, a potem zostają wypuszczone na wolność.

Później przyleciał gołąb. Żonaty, bo z obrączką. Przebył daleką drogę, bo dosłownie padał na dziób. Był w schronisku przez tydzień. Nasi bezogoniaści sypali mu żarcie, a on jadł, chodził sobie po podwórzu, spacerował, przyglądał się nam, ale głównie siedział na dachu i zbierał siły. No i po tygodniu, wypoczęty i wypasiony, odleciał do małżonki.

A jeszcze kiedy indziej zleciała tu niespodziewanie biała papużka! Oczywiście musiała komuś uciec, a na wolności zupełnie się pogubiła. Cud, że jej jakiś drapieżnik nie pożarł. Jedna z naszych bezogoniastych ma w domu papugi, więc ją zabrała. Ponoć ptaszek cały dzień nie tyle siedział, co leżał na karmidełku i żarł, żarł, żarł… A ruszał się stamtąd tylko po to, żeby popić. Teraz ma się dobrze i wywrzaskuje po swojemu, że chciałaby samczyka swojego gatunku…

Trafiło się i nieopierzone pisklę gołąbka cukrówki. Wzięła je któraś z naszych wolontariuszek. Jej wujek hoduje gołębie. Wykarmi.

Pojawiają się i większe zwierzęta. O szarych łysoogoniastych wędrowcach już kiedyś pisałem. Jak by ich nie odganiać, zawsze wrócą. Nie są więc dla nas żadną nowością ani urozmaiceniem. Są, no to są – jakoś ich tolerujemy. My, to znaczy psy, bo bezogoniaści wypowiedzieli im świętą wojnę.

Ale przychodzą i inne zwierzaki. Do schroniska nie włażą, co prawda, ale kręcą się tuż za płotem. Najwięcej wiewiórek. Miło popatrzeć, jak skaczą. Nawet nie boją się naszego ujadania. Przywykły.

Podobnie sarny. Jest ich w okolicznym lesie całkiem sporo. Niedaleko jest źródełko i strumyk – przychodzą tam pić. Potem leżą opodal. Niekiedy, idąc na spacer, widzimy je. A one też już się nas nie bardzo boją. Łeb tylko podnoszą i obserwują, gdy idziemy. Inaczej by reagowały, gdybyśmy nie byli na smyczach.

A jesienią trafiają się dziki. Zwykle żerują nocą, ale zdarza się, że całe rodzinki przychodzą za dnia pod płot i kopią, ryją, szukają swojego żarcia. Kiedyś…

No tak, rozpisałem się. Zostawię coś na potem.


Majka i Cygan

niedziela, 7 sierpnia 2011

środa, 3 sierpnia 2011

Gdzie znów poniosło tę Majkę!... Wyjrzę…

(…)

Ani widu. W ten sposób daleko nie zajedziemy. Tyle jeszcze musi się nauczyć! Ale to taki pies, że gdyby ją porównać do bezogoniastego, to byłaby jak ten, któremu średnie niepełne zupełnie wystarcza!

Mam nadzieję, że nie robimy błędu. Ale gadaliśmy długo i wyszło z rozmowy, że ona najlepiej się jednak nadaje, bo: w schronisku siedzi od niepamiętnych czasów, jest najbliżej bezogoniastych (mieszka w biurze), pierwsza o wszystkim wie, medialna też jest (w filmach grała). Stawy ma, co prawda, schorowane i biegać za wiele nie może, ale to nie przeszkadza w pisaniu. Wręcz przeciwnie!

No więc pogadaliśmy z nią. Najpierw wpadła w panikę, ale potem, jak wysłuchała naszych argumentów, zgodziła się. Wziąłem ją do galopu i powoli, powoli, zaczęła łapać, o co tu chodzi. Tylko że cierpliwości wystarczyło jej ledwie na parę dni. A potem się zaczęła urywać z zajęć. Tak jak teraz!

Trudno, skoro nie ode mnie, to na własnych błędach się będzie uczyć.

Co to ja… A, tak… Zacząłem od końca, ale chodzę jak błędny. Tyle się wydarzyło. Dobrze, zacznę od początku.

Mili czytelnicy mojego bloga schroniskowego. Niedawno pisałem wam o Arcticu, ostatnim ze starych kumpli spod wiaty, który znalazł sobie nowy dom. To dobrze, oczywiście, ale straciłem z nim kontakt, jak z wieloma innymi zresztą dobrymi psami. Umówiliśmy się, że będzie pisał, jeśli jego bezogoniaści dopuszczą go do komputera i założą mu pocztę. Ale jakoś tego chyba nie zrobili.

Tymczasem do schroniska zaczęła przychodzić taka starsza bezogoniasta. Miała psa przez kilkanaście lat, ale odszedł. Postanowiła wziąć nowego.

I wyszło na mnie!!

Prędzej bym się spodziewał, że z powrotem szczeniakiem zostanę niż tego, że ktoś mnie jeszcze zechce!

Ale byliśmy raz i drugi na spacerze i… przypadliśmy sobie do gustu.

No to chyba się kończy moje schroniskowe życie. Pojutrze…

(…)

Cóż – żeby nie przeciągać – zaczęliśmy szukać kogoś, kto dalej poprowadzi bloga. Znaleźliśmy, jak już mówiłem. Majka powoli się wdroży, a na razie będzie zamieszczać jeszcze moje wpisy. Zawsze mam ich trochę na zapas. No więc przez parę tygodni będziecie mnie jeszcze czytać, a potem… Może od Majki dowiecie się, co tam się u mnie dzieje.

Psia kość… A propos kości! Pierwszą partię mitów wyrytych na kościach odczytaliśmy i będziemy je dalej zamieszczać. Nie wiem, jak będzie ze scenariuszami serialu, ale chyba też ktoś się znajdzie, żeby je dalej tworzyć. Jakiś młodszy, zdolny psiak – pełno tu takich.

Od nowego tygodnia wszystko w łapach Majki. Dodawajcie jej ducha, przydałoby się kilka komentarzy do jej wpisów, to pomaga… Pomóżcie suczce. Warto!... Popatrzcie na nią!




Nieźle wygląda nie? Mam nadzieję, że sprawiać się będzie równie dobrze.

(…)

Żegnać się z Wami nie będę, bo mi tak jakoś… No, po prostu… Żyjcie sobie i pamiętajcie o schronisku!