Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 31 stycznia 2016

Genetyka, czyli co mamy zakodowane, a co dopiero się zakoduje!

- Larsi, jesteś pewna...?

- Czemu?

- Taki tytuł... Nie odstraszy...?

- Dżokej, oczywiście, że nie! Wręcz przyciągnie, bo się każdy zdziwi, że pies może o tym pisać!

- ...ale ja nic nie rozumiem...

- Ojej, a od czego masz mnie? Ja wszystko wyjaśnię. Jestem uczoną psiolaską, a czego nie wiem, to sobie wygogluję i się dowiem, i już będę wiedzieć! Jestem też uprzejmna... uprzejma i się dzielę wiedzą. 

- ...Larsi, wszystko super, ale wiesz... to zawsze był blog o psach, o sierściuchach... wiesz, nie mamy cyklu takiego naukowego... Może wciśniemy cię tak między postami, co...? Nie dziś...

- Zaufaj mi. Będzie o psach. O naszych, na pewno. Będzie jak zawsze.

- ...nic nie rozumiem...

- Siadaj i słuchaj.

Całkiem niedawno zadzwonili jedni dwunożni, co adoptowali od nas psa. Nasi już kiedyś słyszeli od innych na temat innego zwierzaka, że pies nie był przystosowany do adopcji, ale tego, co teraz im powiedziano, to jeszcze nie. Otóż wyszło, że pies miał jakieś skrzywienia genere... getyn... g e n e t y c z n e. Bo gryzł dzieci. Bo sikał w domu. Pies przygarnięty jako szczeniak, teraz już ma ładne kilka miesięcy, a może jeszcze więcej...?

Hmm... No nie. To nie sprawa genów! Ale czekajcie... Co to takiego te geny? Geny to takie małe, maciupkie, maciupenieczkie kosteczki. Jest ich koooszmaaarnieee duuuużooooo i na kosteczkach jest zapisane wszystko na temat zwierzaka, człowieka czy wszystkiego, co żyje. Znaczy w jednym zwierzaku jest jeden zestaw kosteczek, w drugim jest drugi zestaw i wszystko właściwie ma swój własny zestaw. Tu już zaczynam się zbyt zagłębiać, więc żeby nie było, że ja sama czegoś nie wiem... na tym zakończymy... Powiem jeszcze tylko, ze każda kosteczka to jest jedna informacja typu "oko będzie niebieskie", "łapy długie", "będzie lubił piłki", "zachoruje na stawy". Nie wszystko jest zapisane i nie wszystko da się przewidzieć, ale napraaawdęę spooroo jest.

Na przykład... Tadzia ma między innymi geny chudych girek, niskiego wzrostu, cienkiego ogonka i tego oczywiście, że jest psiolaską.



Jest jeszcze całkiem młoda, więc szanse na dom ma spore. Jest też nieśmiała, ale wiecie, to taka nieśmiałość, którą zwalcza się z mig jakimś smakołykiem. Potem już się ma Tadzię na kolanach!

Zenir natomiast ma bardzo dużo genów takich jak koker spaniele. 


Ma miękkie kudełki, spore uszy, zarasta jak owca iiiii ma charakterek. U takiego psa, jak Zenir można przewidzieć, że sierść będzie musiała być przycinana i że może (chociaż nie musi) pokazywać, że ma swoje zdanie, bo jeśli chodzi o sierść, to to stała cecha u kokerów (takie geny się przenoszą od rodziców!), a charakterek... też bywa przenoszony, chociaż... o tym na końcu...

Geny owczarkowe ma Ares.


Geny owczarkowo-niemieckie, czyli czarny grzbiet, jasne łapy i pysk ooraaaz stojące ucha. Co jeszcze mają zakodowane owczarki? Uwielbiają pracę z człowiekiem, są pojętne, oddane, lojalne, inteligentne, lubią się uczyć i doskonale wiedzą, że ich najlepszym przyjacielem będzie dwunożny! Czyli Ares! Do tego doskonały węch i stuprocentowa trafność w szukaniu kanapek... 

Czyli nie tylko wygląd jest zakodowany, ale zachowanie, częściowo, też. Taki Drapek na przykład ma geny średnich łap, śmiesznych uszu... ale też ma gen niekończącej się energii i wytrwałości na spacerach.



 Tego się już nie zmieni w Drapku. Musi chodzic na długie, porządne spacery, nie dla niego całodzienne leżenie na kanapie. Taki jest i koniec. Z takich klocuszków się składa, z takich genów. Nikt na to nic nie poradzi, po prostu trzeba być tego świadomym i też trzeba uwielbiać ruch. 

Te wszystkie przykłady i wzmianka o charakterku Zenira jest po coś. Bo można mieć w genach długą sierść, różowy nos, wytrwałość czy potrzebę zajęcia. Ale jeśli psu się ujawnia chęć podgryzania czy wciąż sika w domu, chociaż jest już duży i powinno mu być zwyczajnie wstyd... Toooo już, Drodzy Dwunożni, jest Wasza wina.... Do Zenira już nikt nie ma pretensji. Trafił do nas w słusznym wieku, nasi wiedzą, że starszyzna ma już swoje przyzwyczajenia i swoje prawa. Ale mieć psa od szczeniaka i uważać, że ma złe geny, bo "się" nie wychował...? No wiecie?! A gdzie byli właściciele? Gdzie była nauka siurania na dworze? Gdzie było nagradzanie i tańce szczęścia przy każdym zostawieniu prezentu na trawniku? Jak dawali znać psu, kiedy zęby wyciągał, że to jest niemile widziane...?

Ciekawe, czy odpowiedzialność jest zakodowana, czy nabyta, bo tego w guglu nie znalazłam...

-----------------------

P.S. Chciałam powiedzieć nieśmiało, że mamy pobite DWA blogowe rekordy! 
Pierwszy - MÓJ - napisałam wpis taki jeden ciężki..... I on ma ponad 1500 wyświetleń... (do tej pory maksymalnie było około tysiąca...) Smutny post, ale w tym smutku jednak pojawia się taka myśl, że dobrze, że to się aż tak roznosi.... Kto nie czytał, to jest ten o marznięciu serc... Można go przeczytać TUTAJ.
Drugi rekord - w sumie dzięki MNIE, bo gdyby nie ten post, co napisałam wyżej... Nasz blog w styczniu miał ponad 8 000 wejść!!!! Mam nadzieję, że Czytaciele będą wracać do nas!

Wasza Larsi.

środa, 27 stycznia 2016

Każdy słyszał o czworonogach. O czterech kółkach też! Ale żeby naraz??

Psem jestem. I nie ogarniam czasem. Nie tylko mi się w głowie nie mieściło, jak można mieć cztery łapy i cztery kółka jednocześnie... Już mi się mieści, bo widziałam, ale wiecie, musiałam przetrawić i dłuższy czas patrzeć, co z czym! Coś innego mi się jeszcze nie mieści. Jak to jest, że jedni opiekunowie zwierzaków tak łatwo się poddają i albo oddają psa (jeśli Dobrym Ludziom, to chwała!), albo porzucają... albo wręcz nie robią nic, jak to pisałam dwa posty temu, i niech sobie pies czeka, aż jego część wyfrunie wysoko, wysoko... A drudzy opiekunowie tylko myślą, jak by tu jeszcze życie zwierzakowi uprzyjemnić, ułatwić, gdzie pomocy poszukać!

Tym razem o tej drugiej grupie na przykładzie całkiem niemałym! O tej psiolasce pisał już Tyson, a później Sonia. Dzisiaj piszę JA. Bo warto. 

Aza do schroniska przyjechała ohooohooooo jak dawno temu! Będzie ze 2 i pół roku! Dla psa to szmat czasu... Solidny kawał psiolaski to był. Znaczy jest. Wręcz kawał kuca! Czy od razu zamieszkała z niedźwiedziem? Nie wiem, ale wiem, że to była para niecodzienna. Ona wysooooka, on ogólnie i w górę, i na boki był niemały. Para dobrana idealnie, wolontariusze nieraz długo się zastanawiali, czy zabrać na spacer... Ale kto raz wyszedł, ten już się nie bał. No, może azowej siły, bo za punkt honoru chyba sobie stawiała, żeby przeciągnąć każdego tak, żeby na drugi dzień odzywał mu się każdy mięsień! ...Ares mnie tu szturcha, że mam nie marudzić i podkreślić, że Azy nie kochać się nie dało. I już! Do dzisiaj są tacy, którzy ją wspominają z uśmiechem i tęsknotą w oczach...

W Azie zakochali się jedni dwunożni. Przyjechali z daleka nawet, przeszli się na wybieg, porzucali Azie patyczki, Aza oczywiście pokazywała się z jak najlepszej strony, czyli z każdej, i wszystko szło super aaaaaż w pewnym momencie Aza postanowiła patyczka podrzucić, a dwunożna tego samego w tym samym czasie podnieść.... Obie się schyliły, ale psiolaska była szybsza iii jaaak nie przywali może-przyszłej-pańci w nos! Aż zagrzechotało! Azie zrobiło się głupio, dwunożna stoi trzymając się za twarz, kiepska sytuacja, wiecie... A potem poszło. Przepraszanie z dwóch stron, tarmoszenie i radocha wielka, bo wszyscy zrozumieli - to jest TO. Pies ideał, dwunożni najlepsi pod słońcem, cudownie!

Często były wieści, a naszym się paszcze rozjeżdżały w uśmiechach i tylko zęby szczerzyli. Jak pies szczerzy, to źle, ale jak dwunożni, to dobrze. Dziwne, ale co ja wiem, jestem psem...

...Aza mogła do woli biegać za piłeczkami i je przynosić! ...albo nie...



...zyskała cudowne stado, w którego skład wchodził też całkiem mały dwunożny! Właściwie mogli sobie w oczy patrzeć zupełnie bez zadzierania głowy do góry, czy w dół. Może być lepszy kompan do zabawy niż taki, który ma tyle samo energii?? 



...albo lepszy kumpel niż ten dzielący pasje, choćby najbardziej zakurzone??


...albo podążający tymi samymi ścieżkami, choćby rzucali kłody pod nogi!


...z którym można odpocząć po dniu pełnym wrażeń...


Co tu dużo pisać. Aza trafiła do raju!


Pewnego dnia nasi się zorientowali, że coś Azowe Stado przycichło. Wieści nie ma, zdjęć nowych, a wiecie, że do dobrego każdy się przyzwyczaja, a częste wieści z domów właśnie do dobrego się zaliczają. Już się mieli odzywać do pańciostwa azowego! Ale wyszło, że chyba myślami ich przywołali, bo przyszedł mail... "Piszę z ciężkim sercem..."...

Azie wypadł dysk. Nie wiedziałam co to, ale wyguglowałam (może jestem psem, ale sprytnym!). To, co jest między jednymi łapami, a drugimi to się kręgosłup nazywa. Słup z kręgów. Kręgi to takie kosteczki. I między nimi są dyski... A wzdłuż idzie taka niteczka cienka, która sprawia, że wszystkie łapiska się ruszają i trzymają psa w pionie. Znaczy w pionie na czterech łapach. Aaaa jaaak dysk wypaaadnie, znaczy się wysunie, to uciska na tą niteczkę. Taka licha jest ona, że wystarczy ją tknąć piórkiem, to już wielki ambaras i łapy nie działają jak trzeba! Nie wiem, kto to wymyślił...... 

W każdym razie Aza zaniemogła. A wiecie... takie cielę koniowate swoje waży... Co się nadźwigali jej opiekunowie, to się nadźwigali! Najeździli się też, bo szukaaali i szukaaaali pomocy, znaleźli takiego kręglarza... znaczy kręgarza, co wciska takie dyski na swoje miejsce i ogólnie tam jeszcze ugniata to i owo, żeby wszystko działało. Tylko wiecie co... Ten dysk to był tak uparty, że co go upychali między kręgami, to on PYK, już był znów wypadnięty... Jak on taki uparty, to Aza i jej stado też! I się siłowali, kto ma więcej cierpliwości!

Kilogramy Azy ciążyły dwunożnym, wiadomo. Przecież żeby się opiekować, to sami musieli mieć siłę na to, bo jeszcze im by coś trzasło w słupie z kręgów, a wtedy to już całkiem klops.

...podumaaaliiii... poduuuumaaaaaaaliiiii.... A że mieli w głowie oleju ze dwa wiadra, to patrzcie tylko i zachwycajcie się!


HA! Pewnie zaraz ktoś pomyśli, że gdzieś już taki widział... Nie będzie się mylił, bo to wózek dla dwunożnych! Cztery kółka specjalnie skontre... konstrs... s k o n s t r u o w a n e  dla psów są drogie bardzo... A taki wózek, jak na zdjęciu wcale nie! Wystarczyło przerobić ociupinę, dorobić trzymadła na nogi i Aza miała własne cztery kółka, że mucha nie siada! Aza mogła się w nim poruszać, wychodzić na spacery, a wysiłkiem dla stada było tylko wtarabanienie jej na niego, a nie taszczenie psiolaski przez pół ogrodu.

Dalej jeździli do kręgla...niech to... do kręgarza, dalej ćwiczyli, podawali suple, ale jak lżej! I Aza zyskała częściową niezależność.

Niedawno dostaliśmy kolejne wieści. I właściwie to one popchły mnie... popchnęły do napisania o tym wszystkim. Z Azą jest lepiej, o wiele lepiej! Już nie musi korzystać z wózka, chodzi trochę korzystając z szelek własnej produkcji! Znaczy nie azowej, ale stadowej produkcji...


...ale chodzi też już samodzielnie! To ogromny postęp!

Wspólnie jednak wszyscy tam postanowili, że skoro sprawdził się pomysł z wózkiem, to nie można tak samolubnie go trzymać dla siebie, więęęc dostaliśmy instrukcję do puszczenia w świat! Na początek przedstawimy dla reklamy zadowoloną psiolaskę na własnym jeździdle. 


Bardzo proszę, oto zgrabny tył:


A teraz film instruktażowy i wyjaśniający co, gdzie i z czym. Jak ktoś ma tak wysokopodwoziowego zwierzaka, to może podpatrzeć i może jeszcze jakiemuś zwierzowi to pomoże?


Film kręcony, jak był śnieg, a po śniegu kółka się gorzej turlają, ale azowa pańcia napisała: "(...) w czasie gdy nie było śniegu, i w miarę na równej powierzchni Aza pięknie jeździła sama. W ostatniej fazie używania wózka trzeba było ją aż powstrzymywać, bo tak pędziła przed siebie, przy okazji "rozbijając" się po drodze np. o meble, drzwi, czy nasze koty"
Azowe stado (i MY!) zgodnie stwierdza - puszczajcie to dalej w świat! 

Maaam jeeeeszczeee niespodziankę dla Azy. O całej sytuacji dowiedział się Maszek, jej kumpel z boksu! Pozdrawia psierdecznie i wiadomość przekazuje: 


Aza! Stawaj na łapy! 
Świetnie Ci idzie, zawsze chciałaś mnie wyprzedzić na spacerze - nie daj się!  
Jeszcze na wiele spacerów musimy wyprowadzić naszych ludzi... 
Pozdrowienia od Maszka!


 My, psiobiurowcy, też życzymy wszystkiego dobrego Azie! Wiemy, że nas czyta i cieszy nas to bardzo! Życzymy wytrwałości i mamy nadzieję, że więcej nie trzeba będzie dyskowi pokazywać, gdzie jego miejsce!

Trzym się! Niedługo wiosna i przyjemniej będzie dreptać po lesie... W najlepszym towarzystwie z możliwych...

 Emotikon heart
To pisałam JA - Larsi.

niedziela, 24 stycznia 2016

Zawad - sierściuch dążący do ideału! ...już blisko...

Wierzcie lub nie, ale sierściuch może być idealny. Taaak, widzę te kręcenie głowami u niektórych, bo przecież wszystkie sierściuchowe to wredne, mające swoje zdanie, drapiące albo uprawiające "miziaj-mnie-miziaj-GRYZ". Może zdziwię, ale NIE, nie zawsze musi tak być.

Dzisiaj wogóle będzie nietypowo, bo nie dość, że będzie o sierściuchu NIEMAL idealnym, to jeszcze będzie o tym, że u nas nie tylko się dla psów poświęcają i je wożą, ugniatają, przykładają różne cuda.

Będzie o kocurze Zawadzie jeżdżącym na rehabilitację.

Kto to jest kocur Zawad? Bardzo proszę. Nadęte poliki, oczy ze złota zrobione, co zostało, to polali na białą sierść i oto jest!

Zawad został znaleziony... uwaagaaa, niespodziewana niespodzianka - w Zawadzie. Ha! Nikt by nie wpadł! Prawdopodobnie go zamochód potrącił, bo tam coś niebardzo było z jego girkami, ale już...

- HaloHaloHalo, piesie! Co ty się tu będziesz moją historyją dzielił! Odbimbaj się od moich łap szlachetnych, bo wiesz... Może nie używam, ale pazury na miejscu mam!

- Ohohoho, Zawad, kto cię tu wpuścił??? Czekaj, aż cię kto zobaczy, albo stróż się zorientuje, że klatka otwarta!

- Nie bójjj niiiic, Dżoookeeej, spoko zioom, tak uklepałem kocyk, że NIKT się nie pozna! Mów mi miszczu! Zagadałem też do kolegi obok, że jak się będzie ktoś zbytnio przyglądał, to ma głośno mrauczeć i łapidła wyciągać. Jestem kryty jak basen na CeeReSie!

Ptaszki mi wyćwierkały, że coś ma być o mnie, to przykicałem, żeby w razie czego potem wstydu nie było, czy coś. Już widzę, że wstęp jakiś nie teges, ale nie wiem, gdzie tu się cofa... później się rozliczymy.

Tak, jestem Zawad i jeżdżą mnie na ćwiczenia. Znaczy taka jedna jeździ. Paczajcie, tu mam z nią fotę:


Aaaleee zacznijmy jeszcze raz, od początku... Na początku był chaos... Długo później urodziłem się JA. Potem niebardzo pamiętam, aż do BUM. Kiedy się ocknąłem, wygodniej mi było używać trzech łap, nie czterech... Nie pamiętam NIC A NIC z tego, co się stało. Sory no... Wiem tylko, że zgarnęli mnie jedni tacy, co chodzili na dwóch nogach i przywieźli mnie tutaj. Tutaj mnie pooglądali różni, a ci różni w fartuchach stwierdzili, że ta jedna łapa to jest jakaś wyjątkowo leniwa. Że cały jestem właściwie w porządku, ale ta tylna nie chce nadążać za resztą. Tak jakby zapominała, że w ogóle ma się od ziemi oderwać i mnie nosić, gdzie ja chcę, a nie, gdzie ona. Próbowali z tymi obrzydliwymi kulkami, które Tabletkowa prośbą i groźbą próbowała we mnie wmusić... Nie opisze, jak jej się to udawało, niech to będzie między nami.... W każdym razie próbowali, ale łapa jakaś nieusłuchana i dalej leniwa.

Lećmy dalej, bo się rozpisuję jak baba jakaś...

Pewnego dnia przyszedł ktoś i powiedział - Zawad, szykuj się, rehabilitować się będziesz!

yyyyyyyyyyyy..............


Ale jaaak too... Przecież na rehabilitację to same wielkopsy jeżdżą! Same długołape, wieeelkozębiaste, co to by małego kiciusia chwyciły między górny zestaw a dolny i byłoby po kiciusiu! 

Nie spałem... Jadłem, bo niejedzenie wywołuje nagle Tabletkową. Więc jadłem. Ale z tej zgryzoty to przecież pół kota ze mnie zostało, tylko nie widać pod futrem. Scenariusze w głowie różne układałem, no Wam piszę....

...aż nadszedł ten dzień. Przyszła Tabletkowa i ta dwunożna laska z naszego zdjęcia.... Zapakowały mnie w szelki... Próbowałem jeszcze pokazywać, że jestem taaak rozkoszny, milusi, kochany, że i tak znajdę dom, nawet z jedną łapą leniwą!


Nie dały się nabrać. Coś mówiły, że już umówione, że jakieś cyrki odstawiam, że niby dorosły jestem... pff.... Zapakowały do pudła z kratką...     


Pudło zapakowały do większego pudła bez kratki, za to na kółkach, opasała mnie ta kierowca takim płaskim sznurkiem... 



Łypałem z boku... Ale widziałem, że siedzi ta nasza dwunożna laska, a że ją znałem, to stwierdziłem, że cholercia no, nic złego przecież się nie stanie... chyba...



Pojechalim! A kiedy zajechalim, zostałem razem z pudłem wypięty i poniesiony przez kawałek mrozu, przez dżwi, do jasnego pomieszczenia, gdzie już zimno nie było. Wypakowała mnie ta nasza, przypięła sznurek do szelek, żeby mi się nie zgubiła, i mogłem spacerować!

Najpierw wiecie... na przyczajkę... Bo przecież te bestie gdzieś musiały być! Skradłem się więc ociupinę, żeby wyjrzeć zza winkla...


...na razie niczego nie widziałem, smycz za długa nie była, więc stwierdziłem, że czy mam być pożarty, czy nie, wrażenie czeba zrobić odpowiednie! Zgodnie z kocim rytuałem, lizłem futro tu i ówdzie...


No, jak już byłem gotowy, to wyszliśmy wreszcie zmierzyć się z przeznaczeniem... I nagle zobaczyłem... Matko Kotko, CO TO JEST...?


eeee.... to nie wygląda jak Łatek... Do Bajera też daleko jednak... 


Suchajcie, ale ze mnie gupi kot... Wiecie, że się okazało, że będę SAM JEDEN na całej sali?? Mam ćwiczenia inydywidułalne! Ani pół psa z nami nie ma, innych kotów też nie. 

Najpierw mnie ugniatają i sprawdzają, co umiem i co nie. Głównie to nie ja się mam starać, tylko ta łapa leniwa. Na wszelki wypadek jednak całego mnie przegniatają.


Później wykładają w takiej tubie specjalnej ręcznik czy kocyk i mnie tam kładą. Ja tam chętnie! Widzieliście kiedyś kota, co nie lubi sobie poleżeć?? Poza tym tuba to prawie pudełko, a KAŻDY sierściuch lubi, jak ma zabudowane na około i nad, i pod. Fajnie jest wtedy i koniec. Bezpiecznie. Zamek mamy taki. Lubimy się bawić, że mamy zamek, a na około jest fosa, smoki, lawa i te takie. Pudełka są fajne i już.

No i kładą mnie w tej tubie i głaszczą. Tooo jest w dechę! Czasami ja się poprawię, czasami znów oni mnie, czasami usiądę, a oni znów mnie kładą... Długo dość trwa to tubowanie, więc się wiercę. Pretensji jednak nie mam i się nie kłócę... Czeba leżeć, to czeba... Westchnę czasem, ale żadne tam prychanie. Przecież nie spieszy mi się do schroniskowej klatki, tu jestem miziany! O, tutaj jestem w tubie:


Jeszcze jedne rzeczy mi robią, ale nie mam fotencji, bo nie ma jak zrobić. Ta laska, co mnie ugniata i ta, co mnie wozi zakładają takie wielgachne okulary! I potem ta w niebieskim ubranku przykłada mi coś do pleców i czeba bez ruchu siedzieć... To najtrudniejsza część, bo jak mi co ścierpnie, to muszę się poprawić, nie? A one zaraz mówią, że punkt zgubiły, czy coś... Pfff, tyle kota im przyniosłem, a one muszą celować w ten konkretny, maciupeńki punkt miedzy 15865 włosem a 15866. Ponoć już obok włosa 15986 to już nie będzie to. No dopsz...

Potem, jak już jest po wszystkim, to mogę sobie pomaszerować po całym gabinecie i pozwiedzać!


Najciekawiej jest pod szafkami! Niestety tylko raz mi się udało tam wleźć i to tylko do połowy! Potem wyjechałem na brzuchu, bo mnie z tyłu nasza złapała... Niby była zła, ale już ja wiem, że nie mogła wytrzymać ze śmiechu!

Potem znów nasza pakuje mnie do pudła z kratką i dziurami, potem do jeździdła na kółkach i wziuuu do schroniska! 

Ogólnie to nie będę się chwalił, aaaleee... nie mogą się mnie nachwalić! Jestem grzeczny, cierpliwy, nie fuczę, nie prycham, nie pokazuję pazurów ani kiełów. Gdzie mnie postawią, to stoję, w szelki daję się zapiąć, na smyczy umiem chodzić, wiem, że siuranie i... to drugie to nie wypada robić na podłogę, dywan, czy do butów. Jestem taki właśnie IDEAŁ sierściasty, a jedyny "minus" to ta leniwa łapa... ale staram się, żeby ją rozruszać. Będę całkiem cudownie idealny!

W samochodzie jestem grzeczny, trochę czasem miałczę, bo i radio miałczy... Poza tym dwunożna też miałczy, więc tylko dotrzymuję towarzystwa! Chociaż ponoć to się ŚPIEW nazywa... W takim razie wszyscy pięknie śpiewamy w jeździdle!

Fajne są te wycieczki. Szkoda, że nie wracam potem do domu, gdzie mógłbym tę łapę ćwiczyć dalej. W klatce miejsca mało... Wypuszczają mnie czasem, ale wiecie, nie ma tyle czasu i możliwości, żebym sobie kicał, kiedy chcę...

Aaaaa i bym zapomniał! Suchajcie no. Te moje ćwiczenia tanie nie są. Znaczy wiecie, ja się nie prosiłem, ale już czuję, że mi pomaga to ugniatanie i leżenie w tubie, więc nie będę marudził, przyznać muszę, że jednak jestem ogromnie dźwięczny za to, że nasi się tak postarali i jeździmy. Miesiąc odwiedzin u dwunożnej w niebieskim ubranku kosztuje dużo monetek i banknotków. Wiem, że jeszcze nie zebrało się wszystko... Jeśli to czytacie, jeśli macie może trochę monetek w płynie, to możecie przelać na moją zbiórkę... O, tutaj... kontrol-plus-c... kontrol-plus-v... http://www.zbiorkanaburka.pl/zbiorka/517/zawad/

Tam, gdzie to www jest napisane, czeba kliknąć. Czeba tam wejść i przeczytać, jak można te monetki wlać... Ja sam się nie wspomogę, jestem kotem... Pięknym, powabnym i ozłoconym, ale wciąż kotem...


I prosze w imieniu swoim i naszych, którzy się tak starają dla mnie, żebyście pomyśleli, czy możecie pomóc. A jak możecie - to bardzo proszę, wlejcie ociupinę chociaż. Ociupina do ociupiny i nagle będzie całość! 

Dziękuję.

Oj... Dżokej zasnął... No to ja prędziuchno kicnę do siebie...

Paaaaa!

środa, 20 stycznia 2016

Zlodowaciał świat, w lód niektóre serca się zmieniły...

Jakbyście nie zauważyli... Mamy zimę. Śnieg leży, sopelki zwisają z dachów, mali dwunożni siadają na takich pozbijanych deseczkach, co to zamiast kółek mają takie dwie jeszcze jedne deseczki podbite czymś, co będzie bardziej śliskie i na tym więksi dwunożni ich ciągają. Frajda! Podobno, bo ja nie jeździłam, ale dzieci się cieszą bardzo z tego. A psy jak lubią śnieg! Znaczy mniej więcej połowa z nich... Ganiaaają, nos wsadzają w puch, tarzają się, pełnia szczęścia! Druga połowa wychodzi na spacery niechętnie, co rusz podnosząc łapki, żeby im rozgrzać i rozmasować, niektóre się kładą do góry girkami i czekają na pomoc zmarzniętym poduszeczkom!

Przy takich temperaturach najważniejsze jest ciepełko... Ciepełko w sianku, w budzie, ciepełko domowe, mieszkankowe, posłankowe... Ciepełko w sercach... U niektorych ta zima przedziera się przez drzwi domu, przechodzi przez sień czy przedpokój do pokoju, wdziera się do dwunożnego, zadomawia się w sercu... Że też wtedy sople mu nie zwisają z ramion... Że też mu to nie przeszkadza, może tak żyć, przechodzić obok spokojnie...

W mieście kawałek od naszego, pewien pan mieszkał sobie właśnie tak spokojnie. Sam do spokojnych nie należał, chociaż krzywdy może i by nie zrobił. Pokrzyczeć lubił i popić sobie tego i owego.

Doniósł ktoś naszym z Miasta Ciuchci i Pary, że ten dwunożny ma pieska malutkiego. Dorosły, ale dużo od ziemi nie odrośnięty. Trzaskająąące były wtedy mrooozyyy, że mało który nos było widać poza budą! Pojechali nasi i przy jakimś budynku stał sobie stół, fotele i inne takie przeróżne rzeczy. Na fotelu siedział mały piesek... malutki, faktycznie. Fotel wcale duży nie był, ale przy zwierzaku to co najmniej królewski tron!



Nasi poznali po psiolaskowym brzuchu, że całkiem niedawno coś w nim mieszkało... rozejrzeli się... są! Małe, sierściaste kluski! Rozpełzłe po betonowej, lodowatej podłodze...


Do niedawna pełzało ich pięć. Od pewnego czasu juz cztery... Jak to mówią dwunożni, a ja przecież uczona - 1:0 dla mrozu... Ani posłanka psiury nie miały, o budzie nie wspominając, ani wody, do jedzenia też nic... Dzieciarnia to jeszcze stołowała się u matki, ale żeby matka się podzieliła, to musi mieć czym!

Nasi nie chcieli, żeby trzeba było coś znów odejmować, więc zabrali całą rodzinę do samochodu i wziuuuu do nas!

Nie było przebojów z właścicielem, bo po prostu go nie było. Z tego co słyszałam, to teraz też go ciężko złapać. Ciekawe, czy w ogóle się zastanawia, gdzie są kluski z matką...

Psiolaska dostała u nas na imię Frosta. 


Dzieciaki to Jaskier, Tris, Ciri i Jenefer.




Z tego, co wiem, to już młode podrosły na tyle, że mogą wyfruwać w świat! Frosta też już zamyka jadłodajnię, może się rozglądać za nową miejscówką. Psiolaska jest tak radosna i tak sympatyczna, a do tego tak mała, że dom znajdzie się szybko!

Nie to, co ja... długołapa psica, w dodatku z porządnie zapisaną kartą zdrowia...

Nie myślcie, że to koniec. Teraz interwencja, która długo nie wyjdzie naszym z głów. Często będą ją wspominać, wlazła solidnie...

Skąd wiem? Bo nasi przyjechali świeżo po niej do schroniska. Coś mieli jeszcze do załatwienia. Byli tak zdenerwowani, że aż wylazłam z legowiska i kazałam się głaskać! Wiadomo, że psi łeb ma właściwości odprężające... Chodziłam tak między nimi, Ares oczywiście też, bo gdzie ręce są wolne, tam jego głowa musi się znaleźć... i nasi nam opowiedzieli...

Dowiedzieli się, że w pewnym miejscu stoi dom. Przy domu jest kawałek ogrodu. I na tym ogrodzie leży pies. Od kilku dni leży. Wokół śnieg, na tych kijkach z kreseczkami i kolorową rureczką brakuje sporo do zera, a on leży pod stołem.

Pojechali nasi! Aż się kurzyło! Już od bramy ją zobaczyli...



Weszli, zaczęli rozmawiać i coraz bardziej włosy jeżyły im się na plecach...

Najpierw słyszeli, że pies już nie wstaje, nie jest w stanie. Potem właściciele mówili, że przecież chodzi czasem! Przy naszych psiolaska ledwie głowę podniosła...

Usłyszeli nasi, że jej wcale nie jest zimno! Nie jest, bo oni gotują trzy razy dziennie gorące jedzenie! Dziwni dwunożni... przecież nawet ja wiem, że jak się łapek nie schowa to wcale nie robi się cieplej. Trzeba się zwinąć porządnie. Zakopać w coś. A ta psiolaska nie była w stanie...

Leżąca owczarka miała ponoć lat 14. Niemało. Była brązowa, śliczna i dość puchata nawet. Tylko puchatość nie sprawi, że mróz nie będzie w stanie dotrzeć do środka... I zupa nie sprawi, że cały pies, łącznie z końcówkami uszu i łap się rozgrzeje na długo... 

Psiowet ponoć widział psa jakiś czas temu i stwierdził, że guziołów się nie rusza, bo jak się jeden wytnie, to po psie... Toż to jakieś średniowiecze! Jakby to nasi psioweci usłyszeli to pewnie wyglądaliby jak jeden z naszych szczeniorów...


 Tłumaczyli mu wtedy, że nie może ciągać starszyzny za uszy i sikać na środku podłogi... Jedyną reakcją było PFFFFF ście wymyślili!

...ech... no i psiolaska żyła sobie, na niej rósł guz. Kiedyś był pewnie małym placuszkiem. Nie przeszkadzał, nie było go widać. Potem rósł, rósł... RÓSŁ... A to, co miał na zewnątrz to nie musiało być wszystko... Co się działo w środku? Nasi wiedzą, że psina kulała, że skarżyła się nie raz i nie dwa... Jej opiekunowie bardzo ją kochali ponoć, tylko dlaczego uwierzyli temu jednemu psiowetowi i nie poszukali drugiego?? Przecież taki kochany pies, przecież jest z nimi od 12 lat, przecież nigdy nie jadł suchej karmy, zawsze gotowane rarytasy! Przecież wszyscy nie widzą poza nim świata!

...przecież teraz się nie pożegnają, to nie do pomyślenia, przecież dzieci się spłaczą, przecież się wszyscy przywiązali!

...tylko dlaczego w ten zimny, BARDZO zimny dzień wszyscy grzali zadki w domach...? Dlaczego nie okrywali psa, nie przenosili do budy, nie zabierali do domu...?

Jedna osoba powiedziała, że może do kotłowni by trafił do czasu przyjazdu weterynarza? Pomysł dobry! Ale druga zaraz odpowiedziała, że przecież on tam świata nie będzie widział i ludzi! Pewnie, bo teraz widzi... Na pewno rodzina rozpala ognisko, żeby pies nie czuł się samotny... i żeby go rozgrzać od zewnątrz... Nasi wiedzą też, że według tych dwunożnych kotłownia to nie był dobry pomysł, bo przecież się podłoga pobrudzi.... Przecież psiolaska nie wstawała... ale jadła, piła zupę... No to wiecie, co się dzieje, kiedy się coś zje... A psina wstawać nie mogła... To nieszczęsne jedzenie też sprawiło, że pies był "zdrowy"... Bo jadł. Przecież skoro ma apetyt - znaczy nic mu nie jest! 

Kłótnia trwała długo. Bardzo długo. Naszym odmarzły prawie stopy, chociaż buty porządne, a właściciele co chwilę zawijali coraz bardziej kurtki. Pies leżał dalej na gołej ziemi. Ale przecież nie było mu zimno.... Nasi wiedzą, że leżał tak wiele dni. Że kiedy padał śnieg, to padał też na psa. Rano można było zobaczyć oddychającego, żywego bałwanka... Przecież wystarczała ciepła zupa, żeby go rozgrzać i śnieg stopniał...



Kiedy argumentów tych właścicieli zabrakło, to nasi usłyszeli też, że... psina miała gorączkę! I przecież to normalne, że się chłodzi całe ciało wtedy! Przecież dzieciom się tak robi!

Niech to Tyson! Co to za gorączka, którą obkłada się lodem przez kilka dni BEZ PRZERW?? I wiecie co... Nie słyszałam, żeby dzieci też przy gorączce mogły leżeć byle gdzie i byle jak, nieumyte i nieokryte... Ale co ja tam wiem, jestem psem...

Na nic tłumaczenie, że tak nie wolno, że przecież psina cierpi... Odbijało się, jak odbija się od podłogi piłeczka Aresa... Bo przecież nie widać, że psiolaska cierpi... gdzie nasi to widzą, skoro nie widać... A ona już się może nacierpiała głośniej... Ile można, skoro w końcu ten obcy na plecach, pod jej sierścią odebrał wszystkie siły...

.........

Nasi tak się nagadali..... że jednak rodzina pożegnała się z owczarką.... na zawsze.... 

...i wiecie co...? Nasi podziewali się różnych rzeczy... Po tych rozmowach, po odbijaniu się od muru obojętności, po tym, jak nie mogli się przez niego przebić na tyle skutecznie, żeby prócz myśli "przecież jesteśmy tacy przywiązani" pojawiło się również "psina CIERPI od dawna, marznie, jest zrezygnowana i być może na skraju życia"... spodziewali się różnych rzeczy, ale nie tego...

...kiedy część psiolaski odleciała wysoko, wysoko...

...ktoś powiedział... "Przynieśmy koc i okryjmy, nie będzie jej zimno"......

Kiedy to usłyszałam, uwierzcie, nie mogłam nabrać oddechu, nie mogłam ruszyć nawet kawałkiem ucha... Ares paszczę otworzył, Dżokejowi oczy się zaszkliły, a Kłusek tylko trzęsąc się podreptał do siebie...

...nie wiem, nie mieści się to... Za życia na mrozie, pod śniegiem, na zmarzniętej ziemi... Nie mogąca się już ruszać, więc BEZ WYBORU, gdzie leżeć... a kiedy zmęczona odleciała, wreszcie wolna i zdrowa, patrzyła tylko, jak znajduje się koc, żeby ją okryć... 

Szkoda, że taki guz był najwidoczniej do zaakceptowania. Przecież szukałoby się pomocy... Szkoda, że ciągłe leżenie na mrozie było tak łatwe do zaakceptowania... Przecież można było psa zabierać do środka chociaż na jakiś czas, przykrywać... (ach, nasi usłyszeli, że przecież jakby właściciele zrobili schronienie takie od góry, to musieliby z tym za psem biegać!... No tak, przecież to straszne opiekować się psem, który spędził z dwunożnymi 12 lat i jest się do niego taaak przywiązanym...)... 

Szkoda, że po tym wszystkim serca nie stopniały i wciąż pojawia się tylko "ale przywiązaliśmy się"...


(nie, to też nie ten owczar...)

Niech rozgrzeją się wszystkie serca zanim przyjdzie wiosenne słońce...

Dziękuję za uwagę... Nie umiałam tego krócej...
Larsi

niedziela, 17 stycznia 2016

...żeby oczy zaświeciły radością...

- Dżokej, napisz o Larsi, cooo...?

- Ares? Czemu nie śpisz? Gdzie Larsi?

- Nie śpię, bo czekałem, aż zaczniesz pisać... Larsi leży na posłanku, nie budziłem jej, bo taka smutna ostatnio i łapka ją boli... Bardzo mi jej szkoda i dlatego bym chciał, żeby do domu poszła. Ja jej swój oddam, kiedy ktoś się po mnie zgłosi!

- Tak się ładnie wypowiadasz, a było tak po niej deptać??

- Że niby kto deptał!? JAA??

- Przecież nie ja! Widziałem sam, jak zad zasadzałeś prawie na głowie Larsi! Wtedy, kiedy ta jedna z naszych piłeczkę podniosła!

- A... Piłeczkę... PIŁECZEK to się nie czepiaj! Piłeczki są święte i za piłeczkami należy biegać nie patrząc nigdzie indziej, tylko na piłeczkę! ...a że po drodze są inne zwierzaki... Ech, to silniejsze ode mnie, ale potem przepraszałem bardzo... Zresztą ta łapka ją bolała wcześniej! Napisz o Larsi, ona ma tak smutne oczy...

- Dobrze, Ares. Napiszę. Ale króciutko, bo o Larsi było nie raz.

Oto nasza kropiasta współpsiobiurowa lokatorka:


Smutna... Larsi jest grzeczna taka, nienachalna... Kiedy się kucnie, żeby ją pogłaskać, to zaraz Ares się bezczelnie pod łokieć wpycha i zaraz dwunożny nie widzi nic innego, jak tylko aresowy nos... Larsi czeka cierpliwie. Posnuje się tu i tam, potem pójdzie się położyć, przeszkadzać nie chce... W oczy patrzy rzadko, nie dzieli się smutkiem...

Ostatnio sporo tych smutasów przyjęli nasi... Mam nadzieję, że u nas im się ten wzrok rozweseli, czy to na myśl o ciepłej budzie, kiedy na zewnątrz będzie ziąb (niektóre tego nie miały nigdy...), czy to na widok wolontariusza za smyczą...

Nana też nie szaleje z radości, ale ona prócz tego, że pewnie została wyrwana z domowych pieluszek... znaczy pieleszy, to jeszcze została potrącona przez jakieś twarde jeździdło, w którym siedział dwunożny taki jakiś... co nie wypada mi pisać, bo byłoby to brzydkie... Dwunożny nie udzielił Nance pomocy, tylko pojeeeechał w siną dal...


Na szczęście psiolaskę ktoś inny zauważył i jakoś nie było mu trudno się zatrzymać i zapakować ją do swojego jeździdła i zawieźć do psioweta! Nana niby wyszła cało z wypadku, bo dziur nie ma na zewnątrz, ale w środku niestety ma połamaną tą kość wielką, co jest na końcu psa. Miednicą ją nazywają... Nana musi czekać, aż się zrośnie... Grzeczna jest, taka cichutka i się nie skarży... Patrzy tylko tymi czarnymi ślipkami na każdego i najszczęśliwsza jest, kiedy ktoś ma czas na to:


...posiedzieć, poprzytulać, POBYĆ... Bo najgorsza jest samotność i świadomość, że my bardzo czekamy na wszystkich, ale niewielu pędzi do nas, żebyśmy mogli się szybciej ucieszyć... Co Nana robiła na drodze? Musiała się zgubić... Ale tak ni z tego ni z owego sama by znalazła się na takiej ruchliwej ulicy...? Ta krótkołapa i długogrzbieta psina ma już 8 lat, przecież znalazłaby drogę do domu... I pyta się nas co chwilę, czy może nikt nie był, nie dzwonił w jej sprawie, może ktoś ją źle opisał, może ktoś pytał o czarną, a ona już taka siwa trochę... Nie, Nanka, nikt nie pytał o krótkołapą suczkę... Ale jutro na pewno... Ktoś zabierze do domu, zadba, podsunie pod siwy ryjek smakołyk, wyniesie na trawkę, zanim sama nie będzie mogła wychodzić... Na pewno jutro... Tymczasem odpoczywaj...

Jankus też przyjmuje bez marudzenia to, co go u nas spotyka.


Jego też znaleźli na drodze, jak człapał środkiem... Łapeczki ma takie jakby przechodzone, ile on wędrował, do licha?? Nie chce powiedzieć, małomówny jest wogóle... Zakradłem się raz tylko, jak akurat ktoś u niego był z dwunożnych. Ledwo mogłem na oczy patrzeć, a przecież chłop jestem... Jankus siedział wciśnięty w czyjeś nogi, łepek oparł, oczy zmrużył i szeptał "nie idź jeszcze, ludziu... jeszcze chwileczkę pobądź ze mną... tak dawno nie czułem tego szczególnego, dwunożnego ciepła... nie idź jeszcze, ludziu, postój, pokucaj, nie zabieraj ręki z mojego grzbietku, ludziu..."

...kiedy wróciłem, to powiedziałem, że okrutnie wieje i jakieś ździebło mi wpadło do oka, dlatego mi tak łzawią...

Historia Lotnika też nie jest lepsza...


Zresztą wystarczy na niego spojrzeć! Teraz już jest lepiej, ale kiedy go przywieźli, to był taką kupką kudłatego, sfilcowanego nieszczęścia... W oczach młga... znaczy mgła, w uszach jakieś paskudztwa, za uszami dredy, wystające po bokach żeberka, a spod szyi... kawał łańcucha. Scenariusze są dwa - albo sam się w końcu urwał, co przy jego stanie jest mało prawdopodobne... Albo właściciel odciął ogniwka iiii powiedział "idź kundlu, szczęścia szukaj"... Na łańcuchu nigdy do niego to szczęście nie przyszło, to może u nas go znajdzie...? Lotnikowi jeszcze niedomagają nerki, coś tak Tabletkowa mówiła ostatnio. Już do niego chodzi z torcikami z karmy, z wystającymi guziczkami zdrowotnymi. Oby mu pomogły, przecież jeszcze ten solidny kawał Dobrego Losu musi się do niego uśmiechnąć!

A jak myślicie, że tylko psom się zdarza... Nie myślcie tak. Sierściuchy też do nas trafiają po najsmutniejszych wydarzeniach...... Jak Spektro:


 Tak, wiem, że ma dość specyficzny wyraz twarzopyszczka... Taki już jest. Spektro miał dom. Dobry to dom był, bo kocurzysko dorodne i zadbane do nas trafiło! Tylko tak się złożyło... że spektrowy opiekun odszedł... Tak, wiecie... odszedł tam, gdzie po sąsiedzku mieszka Majka i Hedar... I Spektro go żegnał... Drogi Czytacielu, nie wiem, czy zdarzyło Wam się pożegnać kogoś... Kogoś najważniejszego na świecie, czy miał dwie nogi, czy cztery... To jest przeżycie tak strasznie, że choćbym pisał następny tydzień, to i tak nie opiszę, jak bardzo... Sierściuch jeszcze się nie otrząsnął... Odwiedza go nasza psiokociobehawiorystka i wolontariusze, jakoś go wyciągają powoli z tej skorupki rozpaczy, ale co w jego głowie siedzi, tylko on wie... A ja chyba na razie nie chcę wiedzieć...

Trudno jest patrzeć się w oczy tak przeraźliwie smutne. Trudno jest nie trząść wtedy brodą. Mam na to patent - muszę wtedy myśleć o czymś baaardzo przyjemnym, jak spacer, głaski, pełna micha... Bo inaczej klops, mokre groszki spadają z oczu i wstyd... Ciężko jest ze świadomością, że tyle czasu być może trzeba będzie czekać, aż zaczną się te oczydełka rozjaśniać... A wiecie, jaki widok rozjaśnia takie smutne ślipka? Kiedy na progu staje ten jedyny, ukochany człowiek, to ogonek zaczyna prawo-lewo-prawo się kołysać (niech będzie, że u sierściucha nie, ale podnosi go chociaż wysoko do góry i łeb do tego zadziera!), a w oczach pojawia się coś tak nieopisanego... Nie sposób o tym opowiedzieć, ale myślę, że Czytaciele wiedzą, co takiego się pojawia. Mieszanka miłości, oddania, tęsknoty i uczucia "nareszcie-jesteś!"...

I wtedy to zaklęcie "nie idź jeszcze, ludziu", zaczyna działać... Co prawda dwunożny odchodzi, ale z tym jedynym, najpiękniejszym i najbardziej jedynym na świecie czterołapkiem mruczącym czy merdającym ogonkiem... I wiele razy w tygodniu pojawia się tęsknota przy pożegnaniu, kiedy opiekun idzie do pracy czy po żarełko, ale jest ona osładzana przez tyle pachnących tym jedynym człowiekiem kątów, sprzętów, przedmiotów... I tyle razy w tygodniu pojawia się to cudowne uczucie "nareszcie-jesteś!", które przegania wszystkie smutki z oczu, uruchamia mruczenie, ogonek i wszystkie łapki, które prędko biegną na powitanie...

...może Ty rozradościsz im oczy...?

środa, 13 stycznia 2016

Pada śnieeg, padał śnieeeg... no i gdzie się podział...?

Tak było fajnie! Niech to! Znaczy nie jest fajnie, jak jest zadymka, bo i na spacery się nie wychodzi (MY, biuropsy, wychodzimy, bo inaczej podłoga byłaby.. no... nieco brudna... ale psy z wiat nie wychodzą, kiedy jest ulewa albo śnieżyca, bo potem gdzie by wyschły? Chowają się tylko w budach, zagrzebują w siano i ogrzewają sobie mieszkanko własnymi chuchami.

Za to później, kiedy już popada, ile miało popadać i wszystko leży i się błyszczy...  wtedy niektóre zwierzaki szaleją i wcierają się, i widać radość na paszczach!

Paura na codzień jest dość nieśmiała...


I mówią to też ci, którzy ją dobrze znają! Oni już widzą w niej świetną psiolaskę, ale Paura w sobie wciąż niebardzo... Kiedy jest wśród "swoich" wolontariuszy, to jest wesoła i potrafi nawet brzuchol do głaskania wystawić! Ale w kojcu dalej cichutka taka... Mało kto chce siedzieć i przekonywać, że pies jest wart więcej, niż myśli... Znaczy u nas wszyscy wolontariusze mają do tego chęci i cierpliwość! Tylko, że oni nie mogą wszystkich psów adoptować, a tu jest potrzeba, żeby ktoś miał chęci, cierpliwość i jeszcze miejsce w domu... Zobaczcie, jak Paura cieszy się na śnieg:


Szał! Szkoda, że nie mogło być tak, że po tym szaleństwie pójdzie się ogrzać do domu, a za kilka godzin znów na śnieg! Dom jeszcze przed nią...

Następny śnieżny szaleniec - Adi. Też na początku nieśmiały taki był...


Może się wydawać po zdjęciu, że on taki trzęsizadek. Nic dziwnego, zdjęcia krótko po przyjęciu robione, a zaraz przed przyjęciem był znaleziony przywiązany do drzewa, jeszcze miał namordnik założony! Nie wiedział, czy u nas będzie dobrze, czy nie, czy jakieś jutro będzie... A tymczasem się okazało, że może i buda, może i sianko, może i spacerów codziennie nie ma... Ale jednak ciepło, na łeb nie pada i dwunożni przychodzą, wyprowadzają, głaszczą, miziają i mówią same dobre rzeczy! I patrzcie, jak się wydawało, że on biały...


A tu jednak śnieg bielszy! I kropeczki Adi ma! Ledwie widoczne, ale są. I jest szał, radość, wcieranko i plątanko w smyczy! Można zapomnieć na jakiś czas, że nie ma jeszcze tego jedynego człowieka, że jeszcze trzeba będzie wrócić do schroniskowego kojca... Ale czeka gdzieś dom na pewno!

...no i co z tego, że się psy naszalały, skoro kilka dni minęło, śnieg stopniał... teraz będzie chlapa i tylko łapeczki się będą brudzić. Radości będzie mniej, bo w czym tu się tarzać? W piachu też można, ale to na lato, kiedy rozgrzany i suchy! Znaczy ja w tym nic nie widzę, ale mówią, że ja w ogóle za poważny jestem...

- Dżokej, a ja z gracją bym przeskoczyła na inny temat, skoro już śniegu nie ma... 

Wiecie, Drodzy Czytaciele, że mieliśmy nowego biurowego współpsiolokatora?? Mieliśmy, bo już nie mamy...

Dżeki miał cośtam robione u psiowetów i musiał w ciepełku i na czystej podłodze pomieszkać, dlatego go ulokowali w biurowej łazience. Wszystkie apartamenty i szpitale zajęte, a łazienka jest u nas wielka, jak pokój! O, to jest Dżeki:



Trafił do nas, bo mu właściciel odszedł... tak na zawsze... Łatwo nie jest się przyzwyczaić do kojca, kiedy do tej pory spał na ciepłym posłanku w domu, ale trudno... Niewidzialny był Dżeki w schronisku. Kiedy trafił do biurowej łazienki, to raz, drugi, trzeci z niej wymaszerował na korytarz i się okazało, że się dobrze dogadujemy! Całkiem fajny był! Nasi stwierdzili, że w takim razie Dżeki zostaje i będzie czwartym muszkieterem biurowym.

A na druuugi dzieeń... przyszli jedni dwunożni, co chcieli grzecznego i niedużego pieska... Od słowa do słowa iii może Dżeki...? A czemu nie! 

I tak znów jesteśmy we trójkę! Niech mu się szczęści...

- Larsi, Dżeki brał udział w poszukiwaniach skarbu... Tysiak o tym napisał TUTAJ.

Skarb został wreszcie znaleziony przez... Duala! Tylko skubaniec znów go zakopał...


...i znów nie wiemy czym był zakopany skarb...

...aaaleee coś mnie w kościach łupie... może jednak znów będzie padał śnieg...?

niedziela, 10 stycznia 2016

Stare otypy!






...jak to tylko Ares usłyszał (po raz drugi...), to poleciał po poduchę, naciąąągnął na Larsi i sam położył się obok, żeby zrobiło się nie tylko cieplej na wierzchu, ale też w środku...


Wierzcie lub nie, ale z tą poduchą to tak było! Bo starszy pies też się przywiązuje! I też może się zakochać i może kochać... I może się tak zmienić, jak Ares, i może się tylu rzeczy uczyć, jak Ares...

Dwunożni lubią jakoś myśleć o starych otypach, a wtedy...

- Dżokej, co ty pleciesz?? Jakie stare otypy, na litości Doską!

- Pfff, taka uczona, a nie wie. Stare otypy to takie coś, co wielu dwunożnych myśli na jakiś temat, a to właśnie, że nieprawda jest potem. Tak jak to, że czarny kot przynosi pecha, czarny pies lubi udziabać, dorosłe sierściuchy się nie bawią, a pies, co żył długo na łańcuchu nie umie żyć w domu. Nie wspomnę o tym, co o dwunożnych niektórych inni myślą, co potem też nieprawdziwe!

- Dżokej... S T E R E O T Y P Y!!! To się nazywa stereotypy!

- No przecież piszę!

I potem mówią, że taki czarny pies to agresor na pewno... Powiedzcie to Raven!


...która jest dobra, łagodna, grzeczna, cudowna! Tylko nieśmiała też, a nieśmiałość sprawia, że prawie nikt jej nie widzi... A wystarczy ją wziąć na spacer, wystarczy pozwolić jej się oswoić, nie zwracać na początku uwagi, jak podchodzi z tyłu i niucha, czy człowiek dobry jest... Ona wyczuje, że dobry.

Albo mówią, że kot, co to już ma lat kilka, nie bawi się, tylko zwija się w kłębek i śpi. Bzdura! Mieszkał u nas jakiś czas Pechu. Kocur miał w sobie to COŚ, bo masę dwunożnych lasek do niego wzdychało... W końcu też wzdechła jedna taka, co go do domu postanowiła zabrać.


Przysłała potem wieści, że kot jest rozbrykany, zwłaszcza wieczorami, i że muszą się przed nim chować wszystkie sznurkowe myszki! I wogóle wszystkie drobne przedmioty muszą się chować przed skarpetkowymi łapkami... I Pechu już nie ma pecha, więc nie jest Pechem, ale Tymim!

Mówią też, że jak pies na łańcuchu mieszka, długo, albo co gorsza - bardzo długo, to się już nie przyzwyczai do życia innego niż podwórkowe. Taaak? To mam kolejną opowiastkę. O Balonie pisała Sonia TUTAJ. Tam też macie stare zdjęcia... Psiur ten był takim typowym, wioskowym, krótkołańcuchowym szczekaczem. Został odebrany, pomieszkał trochę w schronisku, potem wyzdrowiał iiiii został adoptowany. Zamieszkał bynajmniej nie w budzie, nie na łańcuchu, ale w mieszkaniu na piętrze. I co?


Wtopił się. W swoich ludzi się wtopił. Na spacerach gania jak szczeniak, w domu mości się na miękkim, własnym posłaniu. Wpadł w rytm, doskonale wie, kiedy posiłki, doskonale wie, kiedy spacer i którymi ścieżkami. Wie, gdzie zawozi go samochód, ogonem obija siedzenia, kiedy jeździdło zatrzymuje się przed znajomą bramą na wsi - tu będzie ganiał z czteronożnymi kolegami! 

Nie będę kłamać, że nic mu nie zostało z tego życia łańcuchowego. Zostało! Umiejętność niezaplątywania się między drzewami, lampami, krzaczorami - sam widzi, że coś tu nie halo jest i maszeruje tą samą drogą z powrotem! Nie ma szans też, żeby się potknął o smycz. Balon nawet nie przerywa niuchania, tylko podnosi odpowiednią łapę do góry i uwalnia sznurek!

Co jeszcze? To:


 Nawyk zwijania się w precelek do spania... Z góry, jak się patrzy, to jest prawie idealne kółko! Widzicie kunsztownie pozawijane łapiszony?? Widzicie tam pod szyją tylną STOPĘ?? W domu ciepło, ale lata marznięcia zrobiły swoje i bez zwinięcia się w precelka spania nie ma!

...ale czy to są wady, żeby zaraz mówić, że pies łańcuchowy w domu mieszkać nie może...?

Wiecie, że nie tylko zwierzaki muszą ze starymi otypami...eee... ze stereotypami się zmagać? Nie tylko czterołapy muszą udowadniać, że właśnie, że nie jest tak, jak wszyscy myślą! Dwunożni też... I daleko szukać nie musiałem...

Pewnego dnia do biura weszła jedna dwunożna laska. Laska, że hej! Szczeny nam poopadały... Znaczy mi i Bidziowi... Bo to za jego czasów było... Mnie zobaczyła, podeszła, ręce wyciągnęła... Zdziwiłem się, bo na końcach palców, na tych, no... pazurach, miała takie kolorowiaste coś, świecące... Nie znam się, facet jestem, ale przyznać muszę, że ktoś się musiał namęczyć... W każdym razie głaskać mnie ta dwunożna zaczęła! I to przyjemne było bardzo... I mówiła do mnie i uśmiechała się... Potem poszła. Ale za kilka dni przyszła znów! Porozmawiała trochę i pobiegła. Nawet wyjrzałem i się okazało, że to wolontariuszka nasza! Pobiegła psy wyprowadzać! ...tylko niektórzy dwunożni się za nią oglądali. Nie nasi dwunożni, ale odwiedzający... Bo taka dwunożna laska, i do kojców wchodzi, i nie boi się, jak pies z brudnymi łapami skoczy, i że jak to kolorowe na palcach się złamie, to nie szkodzi, zrobi się nowe! Jakby to nie wystarczało, to jeszcze zaczęła walczyć o dobro zwierzaków! Jeździ w różne miejsca i przekonuje właścicieli, że albo oni zaczną psa traktować jak trzeba, albo inaczej będziemy rozmawiać!

I ta nasza sama przyznaje, że jak powie, że pomaga, że wolontariuje, że walczy w imieniu czterołapów, to nie wszyscy biorą to na poważne... Ci wątpiący nie czują tego, co my. Bo zwierzak kolorów mało rozpoznaje.. I nie obchodzi nas, jakie kto ma barwy na pazurach, albo jak ktoś jest ubrany, czy ma na sobie obcisłą kieckę czy spodnie od piżamy... Skaczemy i brudzimy tak samo hyhyhyhy! My czujemy dobro i ciepło... A ta nasza, jak wszyscy nasi, ma też ogromniaste serce... I niech to widzą ci, którzy się tak oglądają i myślą "co ona tutaj robi i ciekawe jak szybko ucieknie, kiedy pies skoczy z brudnymi łapami!"... Wiemy, że nie ucieknie...

Nie myślcie tak, jak wszyscy... Otwórzcie głowy i serca, sami się przekonujcie, jak jest. Czarny kot nie przynosi pecha, młody nie musi ciągle broić, a stary ciągle spać... Czarny pies może być łagodny jak biały baranek, młody może być oporny na wiedzę, a starszy może łapać komendy zanim zdążysz powiedzieć "siad"... Dwunożni są warci tyle, ile jest w nich miłości do innych i ile pomocy niosą...