Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 29 czerwca 2014

Pudło z kotami raz! Kto zamawiał?

Zakociło się. Zakociętowało. Zasierściuszkowało. Koty w kuchni, koty w apartamencie, koty gdzie się da!

Jednych sama musiałam pilnować, bo takie małe były, że przez kraty przechodziły! Szara głowa wygląda, wciskam nosem... czarna głowa się przeciska, łapą wciskam... ani się obejrzę, a gdzieś z boku białe uszy już są na zewnątrz... Tylną nogą próbowałam zaradzić... Pół nocy nie spałam!


Ledwo jedne pójdą do domu, już kolejne przychodzą, a przecież zanim ich nie obejrzy znawca chorób kocich (i psich) - nie mogą trafić do tej samej klateczki co pozostałe, bo dopiero by było! Każda partia więc musi mieszkać osobno...

- Buulbaa, jak tak możesz, takie fajne, słodkie kotki, a ty piszesz - partia. Jak o dostawie karmy!

- A nie widzisz, jak to ostatnio wygląda? Futrzaki na kartony już liczymy!

Przyszła pani - na rękach wieeelki karton, a w nim... dziesięć uszek, dziesięć oczek, dwadzieścia łapek, pięć ogonków - pięć kociaków, jak malowane!


Wlepiały te gały wielkie jakby pytając "i co teraz?". Hmm... nasi sami nie wiedzieli co, bo Schronisko pełne... Już panią chcieli namówić, żeby kotki wzięła tymczasowo, dostanie karmę, leki w razie czego... Już się pani zgodziła... ale ostatecznie powiedziała, że nie, nie może, bo córka, bo ślub, bo syn, bo daleko i zanim nasi powiedzieli "może jednak...", pani czem prędzej pobiegła bramkę zamknąć z drugiej strony Schroniska... Kotki zostały. Zaraz w świat poszło zdjęcie, że potrzeba kawałka miejsca dla tej milusiej piątki i nie minęło pół godziny - znalazło się tymczasowe mieszkanie do brykania! Całe szczęście, bo te ogoniaste odkryły, że kartonowe ściany wcale nie takie wysokie i zabawa w "kto pierwszy mnie włoży do pudła" była świetna... Na szczeście niedługo potem kotki pojechały rozrabiać gdzie indziej.

Zdarza się też, że koci karton jest zostawiany pod bramą Schroniska... Adresu na nim nie ma, o dostawie nikt nic nie wie, ale kotki w środku są... Ostatnio czekały w nim dwa czarnofuterkowce - Piri i Pipi.


Teraz się je rozróżnia tak, że Pipi ma oczy niebieskie a Piri zaropiałe... Pewnie się to zmieni i Pipiemu oczy zmienią kolor, a Piri się wyleczy i zobaczy trochę wyraźniej świat. Oby zobaczył od razu dom, a nie tylko schronisko przez kratki...

Innym razem - telefon. "Ktoś podrzucił dwa kotki na portiernię i uciekł, i te kotki teraz tutaj siedzą...". Tym razem wiedzieliśmy, że karton z futrzastym wypełnieniem do Schroniska jedzie. W środku małe, smutne sierściuszki...


Czarno-biała to kotka Sepka. Bardziej ciekawa świata niż jej brat - czarny Depek. Depek był przeraźliwie śpiący, ale jak tylko się mu podsunęło miseczkę - senność dzielnie przeszła i kolację zjadł z apetytem. Sepka chodziła, oglądała, ładowała się na własną kartę zdrowia, która dopiero była wypełniana... Wszystko było ciekawe bardzo! Jednak jak tylko znalazła się na miękkim krześle - zawinęła ogonek, łapeczki poskładała i oczy zamknęły się same... Za dużo wrażeń.


Po kilku takich pudłowych historiach bywa zabawnie. Wyobraźcie sobie - w biurze trzy osoby, wchodzi pan z zamkniętym pudełkiem plastikowym... Niedługo koniec dnia, najłatwiej nie było, a tu pan z pojemnikiem...

Jedna osoba myśli: na pewno kotki...
Druga: szczeniaki...?
Trzecia: wieko zamknięte - może ptak jakiś? Różnie bywa...

Patrzą wyczekująco na pana trzy pary wielkich, pytających oczu...

Przyjezdny już trochę przerażony, ale jednak się odzywa...

- przepraszam, jedzenie panie zamawiały...?

środa, 25 czerwca 2014

Raz - dwa - trzy - dziś piłeczkę rzucasz Ty!

- Hedarze, rusz się,  nie można tak leżeć ciągle! 

- Buulbaa, myślisz,  że nie widzę jak przewalasz się na kocu w szatni?

- oj, bo ja ćwiczę wtedy! Te, no... przewroty ćwiczę! 

- przewroty... też coś... z lewego boku na prawy...

- bo za mało miejsca, żeby robić od przodu to tyłu! Właśnie...

Ostatnio pisałam o leniuchowaniu, dzisiaj bedzie o psach,  które tego leżenia mają za dużo i marzą o dwunożnym, który by nadążył za ich czterema łapami. 

Na przykład Tysek. Średni,  szary, ale często z kolorową zabawką w pysku. Czeka na kogoś,  kto go zabierze do lasu, czeka na możliwość wytarzania sie w mchu, czeka na szalonego współspracerowicza. Kto mu dorówna?


Tutaj akurat na spacer wyruszył bez niezbędnej zabawki. Nic nie szkodzi! W lesie zabawek dużo,  ot - chociażby taka super naturalna, leśna.... cegła... dopóki cegła nie przepadnie bezczelnie wśród mchu - Tysek będzie jej miłość wyznawał, nosem trącał, mruczał i się wdzięczył! Takie małe Tyskowe wariactwa... 

Kto chce zaskarbić sobie miłość Alberta, powinien wziąć ze sobą na spacer piłeczki. Kocha Albert piłeczki.  Wszystkie. Małe, duże, jego i cudze, co to za różnica? Okrągłe i kulające się - prędzej czy później znajdą miejsce w albertowej paszczy.


Kiedyś siedział w boksie ze spanielką Aminą.Wlazła do nich Wolontariuszka, bo kojec duży, to może się pobawią trochę piłkami. Zabawa była dośc monotonna... Amina przynosiła piłkę, Wolontariuszka odbijała kulkę o ziemię, Albert podchodził, zabierał, wchodził do budy, wychodził bez zabawki... Amina znajdowała nową piłkę, przynosiła, dziewczyna rzucała, Albert zabierał, chował, wychodził i czekał...

- Ciasteczko? Chętnie, daj, zjem! Dobre... O! Piłka, czekaj, schowam, bo jeszcze się zgubi... Już schowana, daj ciastko!

Za to innym razem, na spacerze nie wiedział chyba sam co mu się chce. Wędrował, wąchał, oznaczał, spacerował, niuchał, kopał i nagle... O! Piłka! DAJ!

Piłkę dostał, ale tego dnia chyba mu działał tylko jeden trybik, bo z kulką w paszczy stał... i stał... i piłeczkę gryzu gryzu... i stoi... Na komendę "Albercik, chodź!", Albercik piłkę puszczał i szedł... No to piłka w ludzką łapę i szli w takim razie dalej. Spacer długo nie trwał, bo albertowe oczy dojrzały... a jakże - piłeczkę. DAJ! Piłeczka rzucona, Albercik za piłeczką pobiegł, wziął w paszczę, gryzu gryzu... stoi... i stoi... "Albert! Chodź!". Piłka na ziemię, pies idzie........... Myślicie, że tak się długo nie da? Da się, spacer trwał trzy razy dłużej, dwunożny się trochę naschylał, ale chyba po to przychodzi do schroniska, nie?

Inny pies, tym razem kobitka, suczka znaczy, ani myśli stać, kiedy wokół tyle patyków! Nazywa się Nerfka i chyba zbyt się przejęła swoim imieniem... W kojcu bardzo dużo krzyczy i szybko się irytuje bezczynnością. To taki typ baby, co ciągle musi coś robić, bezczynność jest dla niej zupełnie nie do przyjęcia! Gdyby potrafiła prać, sprzątać gotować, po zakupy chodzić, to by pewnie prędko znalazła dom... Za szybko ją też denerwują niezdecydowani ludzie i może dlatego tak reaguje na obcych... Nerfka musi widzieć, że ktoś jest zdecydowany ją poznać. I ten ktoś ma być nastawiony pozytywnie i musi jej obiecać, że ma przygotowane 253 patyki i wtedy ewentualnie może przestać krzyczeć...

Tak naprawdę to super-suczka, tylko nic-nie-robienie ją męczy. Nerfka tak by chciała, żeby mieć na stałe współbiegacza, który patyki daleko umie rzucać, a najlepiej jakby jej wymyślił jakieś pożyteczne drobne prace... Gazetę pewnie by przynosiła, pomagała sprzątać ogród po jesiennych wichurach, a może i dostarczała z lodówki zimne napoje w butelkach, kiedy na dworze skwar...

- w biurze by się taka Nerfka przydała! W niektóre dni biegają panie między biurami, to dziurkownik, to zszywarka, to taśma klejowa czy nożydełki, spać nie dają! 

- oczywiście, ja o bieganiu tyle nastukałam, a ty o spaniu, jak zwykle... Rusz się, idziemy sprawdzić czy znów kartonu kotów nam nie podrzucili pod bramę!

niedziela, 22 czerwca 2014

Nieważne miejsce. Ważne, żeby wygodnie było!

Nie dali mi dzisiaj pospać! Rano mnie wywabili z mojego niezawodnego miejsca. Podstępem! Nie wiem nawet jak! Ukochana kierowniczka przyszła, a wiadomo, że to trzeba wtedy polecieć merdając ogonem na lewo i prawo. Ani się obejrzałam, a już mi jedna taka zamknęła drzwi od kuchni... Niech ją Tyson... Takie dobre miejsce mi zamknęła... Nieliczni wiedzą, że tam siedzę, słychać tylko mój dźwięczny warkot!

Nie to, że ja miałabym lubić tak na przekór działać... a skąd! Ale jak nie dali mi poleżeć, to ja o leżeniu dzisiaj.

Mamy w schronisku mistrza leżenia. Króla Grajdołków! To są niby dwa owczarki, ale jednak jeden! Niby jeden, ale jednak jakby podwójny... Co by nie było, że tak sobie zmyślam, zobaczcie, to jest Ober:

i co, i co? Robi wrażenie? Wysokość... jakby owczarkowa... szerokość... no, jakby dwa owczarki... brzuch, jakby w środku co najmniej cztery sierściuchy miał pożarte!

Ober mieszka w takiej części schroniska, gdzie może czasami wychodzić na taki mały, piaszczysty wybieg. Piaszczysty... w piasku grajdołki kopie się najlepiej... ten dwu-owczarek przesadnie się nie ogląda na porządek, jemu ma być wygodnie i koniec. Dlatego zazwyczaj obsypany jest cały chodnik przy grajdołku, ale Ober leeeżyyy zadowoloonyy wielce...

Tak się już tam zagrajdorzył, że jak za którymś razem miał wracać do siebie, do kojca, to on owszem, poszedł posłusznie, ale do wykopanego dołka... Nikt nie zdążył dobiec zanim poskładał wszystkie łapy, a nie wiecie nawet jak trudno ruszyć takie cielsko, kiedy już leży!

Jeszcze się uśmiechał bezczelnie! Pracownik wziął więc smycz, zapiął Oberka i...

Tak, zgadliście - taka cienka smycz, w dodatku różowa... nie ruszyła dwupsa. Też nikt go nie ciągnął przesadnie, wiadomo. Na szczęście sam miał już dość tej maskarady i sam się ruszył. Wesoło i lekko podreptał już tym razem naprawdę do siebie.

O tym rudym na zdjęciu wyżej też fajna historia! Rudy Sofian trafił do schroniska po Oberze. Trafił w tę samą część schroniska i... pokochał Obera, jak tylko ten pierwszy raz mu przetruchtał pod boksem... Pojęcia nie mam, czy czuje się przy nim bezpiecznie, bo to psisko jest tak wielkie i mało kto się zbliży, czy myśli, że ten go nie pożre, bo już, jak widać, pewnie skonsumował takie dwa czworonogi i mu wystarczy do końca roku? Widok jest komiczny, bo przy wielkim słoniu kica taki mały, rudy, zajączek. Na początku Sofian wydostawał się od siebie, żeby tylko do Obera się przecisnąć, ale nasi zdecydowali, że nie będą stać na drodze takiej pięknej przyjaźni - do oberowego kojca wstawili sofianową budę!

Sofian jedynie grajdołka nie chcę z Oberem dzielić. Woli się na budzie przewalać z jednego boku na drugi.


Jak już jesteśmy w temacie wylegiwania się... (wcale nie piszę tego złośliwie, bo mi dzisiaj NIE DANO poleżeć...).

Niecałe dwa tygodniu temu trafiła do nas Rutka. Małe to, wystraszone, w dodatku po bliskim spotkaniu z samochodem. Na tyle bliskim i nagłym, że trzeba było Rutkę poskładać trochę, bo coś jej się tam pomieszało w kościach. Kiepsko znosiła ona pobyt w szpitalu, pracownicy zrobili jej mini wybieg. Jak przechodziłam obok, to najpierw się zastanawiałam, czy jakiegoś stada królików nie przywiozą! Potem jednak zobaczyłam, że stoją miseczki, kocyk leży... Do tego miejsce zacienione, bo to przy budynku... Niedługo potem, na kocyku, pojawiła się Rutka.

 Damesa taka! Jak podejdzie ktoś "podejrzany" to zaraz się drze! Jak przybiega pani z kuchni ją ratować, to ta zaraz leci i skarży! Że co prawda nikt jej jeszcze nie dotknął, ale na pewno chciał coś złego! Że niby nic nie miał w ręku i podchodził ze wszystkimi prawidłami sztuki człowieczo-psiej, ale NA WSZELKI wypadek Rutka się będzie drzeć... Muszę się z nią rozmówić, bo wstyd aż taką panikarę z siebie robić...

Tak się rozpisałam, to teraz już krótko...

Wylegiwać się, na swoim PATIO, lubi też Łatek. Niestety już choroby się go zaczynają trzymać i za patykami już za bardzo biegać nie może... ale w koszyczku wygląda wdzięczniej niż niejeden york!

To nic, że Łatek dwadzieścia pięć razy większy od yorka...

I już całkiem na koniec...

Hedziu w wylegiwaniu się odnalazł sens życia. Przetestował wiele miejsc, pozycji i pór dnia. Tutaj wersja romantyczna:


 Przynajmniej będzie miał co rozdawać suczkom, do których czasem wzdycha.. 

....idę WRESZCIE się położyć na moje ukochane miejsce pod ławą... Chociaż stróż jest akurat w kuchni, najpierw pójdę na małe głaskanko przed snem...

środa, 18 czerwca 2014

Nienajlepszy, bulbowy dzień... ale jerzyk rozwiał smutki!

- Buulbaa, wyjdziesz dzisiaj spod tej łaawyy?

- NIE!

- ale Buulbaa, no nie przesaadzaaj, wyyjdź, bo mi nuudnoo...

- NIE!

- ech, a jak przyjdę tam do ciebie, to mi opowiesz co się stało?

- .....opowiem...

Zaczęło się od tego, że rano przyszła do mnie ta nasza fotografka. Bynajmniej nie po to, żeby mi zdjęcia zrobić, ale przyniosła ze sobą jakieś zgrzebło i powiedziała, że ona ma już dość zamiatania takiej ilości moich kłaków, więc trochę ich wyczesze nie czekając, aż oblezą wszystkie kąty biura... No jak to tak! JA, taka WAŻNA, mają się mnie bać! A ona ze mnie zrobiła taką dwa razy mniejszą, wygładzoną, uczesaną Bulbkę! Brakowało mi tylko spineczki z różowym motylkiem obok ucha!

Jakiś czas później, robiła mi sesję. Chyba, żeby mnie obłaskawić, ale niedoczekanie! Cóż, chyba wystarczająco widać moje zniesmaczenie...


To nie wszystko! Strachu też się najadłam! Bałam się, że ktoś jeszcze zauważył to co ja i już niedługo będę się cieszyć posadą Głównego Stróża...a to było tak...

Dwóch panów przyniosło na rękach suczkę, znaleźli ją gdzieś w lesie. Kilkumiesięczna, całkiem ładna, uszy kudłate, łapy dłuuuuugieee jak mój grzbiet.


Ona się nie bała wcale! Jak jej zdjęcia robili, to ona wcale nie kładła się na ławce, wcale nie interesował jej aparat! Tylko wyciągała szyję, na ile jej kręgów wystarczyło, i gapiła się to na lewo, to na prawo, byle coś wypatrzeć! Psy szczekały, ludzie chodzili, a ona każdy dźwięk chciała sprawdzić, każdego człowieka obwąchać i przywitać, wszędzie pobiec! Do tego co chwilę odszczekiwała! Dostała na imię Afera. Przestraszyłam się solidnie, że ktoś pomyśli, że jest lepsza do stróżowania niż ja! Bo ona wyższa, to więcej wypatrzy... Pstro w głowie ma, ale nie wiadomo... Caaałeee szczęęęścieee, po dwóch dniach poszła do nowego domu. UUUFFFF....

- widzisz, Buulbaa, wystarczy się wygadać porządnie, a ty dusisz w sobie i potem burczysz pod ławą...

- wystarczy też znaleźć małe, dzikie zwierzątko, żeby odnaleźć w sobie kawałek pasji! Po kilku dniach wszystkie stresy mi przeszły dzięki... jerzykowi!

- piszesz w takim poważnym miejscu, to używaj chociaż słownika, takie błęędyy...

- Hedar, nie ja powinnam oglądać słownik, ale ty atlas przyrodniczy! Nie chcę pisać o kolczastym z długim ryjkiem, ale o małym ptaszku.

Napisał do nas pewien pan z zapytaniem, co ma zrobić z ptaszkiem jerzykiem. Trzy dni temu zauważył, jak ten się topił i udało mu się go uratować. Kiedyś był niedaleko taki ośrodek dla dzikich zwierzaków, ale niestety już nie funkcjonuje. Na szczęście jedna pani, która u nas się opiekuje czworonogami powiedziała, że może zająć się takim pierzastym. Ten pan znalazca stwierdził jednak, że tego jerzyka to on odda za trzy dni.

Hmm... Zdziwiliśmy się, bo już go ma trzy dni i każdy myślał, że on ciągle szuka pomocy, a tutaj się okazuje, że wcale mu nie spieszno z oddaniem ptaszorka!  Karmi go, a niedługo zacznie uczyć go latać!


W takim razie - myślimy - na pewno Pan Znalazca jest miłośnikiem ptaków. A skąd! Pan na ptakach się znał średnio, ale wszystkiego sobie poszukał, popytał, kupił jerzykowi robalstwo do jedzenia, wyczytał, że to młode ptaszę jeszcze i dopiero się latać będzie uczył. Szukał dla jerzyka nowego miejsca właściwie tylko z powodu wyjazdu na wakacje, inaczej by się nim zajmował dłużej. Pod uwagę brał jeszcze zabranie skrzydlatego ze sobą, a nawet... odwołanie wyjazdu! Zanim jednak jerzykowy Opiekun wyjechał - ptaszę, po tłusto-robalowej diecie, nabrało sił, nauczyło się latać i odleciało w sobie tylko znanym kierunku.

Pozornie kiepsko to wszystko wyglądało, ale...
Afera zyskała nowy dom, a nowy dom Afery zyskał zwariowanego, świetnego stróża.
Opiekun jerzyka znalazł w sobie ornitologa, dzięki temu jerzyk zyskał drugie życie, a miasto zyskało najlepszego na świecie owado-zjadacza.

- Buulbaa, a ty? przyznaj się, lepiej ci bez tylu włosów...

-.... no dobra, przyznam, że jest mi teraz super-extra-chłodniej! chociaż czuję, że znów mi jakiś kłaczor wyłazi zza ucha, HA! zaraz go zrzucę pod krzesłem fotografki...

niedziela, 15 czerwca 2014

Trzecie zawody za nami, pot lał się strumieniami!

- hłe hłe hłe, Buulbaa, "nie czuję, że rymuję", coo?

-  żebyś Ty i bez rymowania się wypowiadał, to byłoby dobrze... a ciągle trzeba za język ciągać... doczekam się kiedyś, żebyś sam przyszedł i powiedział co słychać?

- eeech... o jakimś zawodzeniu pisałaś...

- nie o zawodzeniu, a o zawodach!

Dokładniej - będę pisać. I jeszcze dokładniej - o III zielonogórskich zawodach DogTrekkingu! Taaak, już trzeci raz psy prowadziły właścicieli przez las do różnych punktów i potem ci najlepsi byli nagradzani.

Dłuuugo się przygotowywaliśmy, trzeba było mapę zrobić, wymyślić atrakcje, pozbierać pozwolenia, zorganizować Wolontariuszy.... Sama bym sobie nie poradziła...

- Buulbaa... akurat łapą ruszyłaś...

- Właśnie, że ruszyłam! Uchem ruszyłam! cały czas słuchałam jak kompletują wszystko i pilnowałam, czy czegoś nie zapomnieli! Nie przeszkadzaj!

Wszystko się odbyło tydzień temu, ale nie mogłam wcześniej opisać, bo czekałam na zdjęcia; artykuł bez zdjęć jest nie do przyjęcia... Najpierw Wolontariusze rozłożyli nasze stoisko, żeby ludzie wiedzieli kto i co, i przede wszystkim, żeby było gdzie postawić puszeczki na monetki czy banknotki... Potem zgłaszali się ludzie z psami. Większość zawodników przyszła z własnym, osobistym czworonogiem, ale niektórzy zdecydowali, że podarują chociaż jeden, niezwykły dzień schroniskowemu psiurowi!

Był Blink i Szakla...


Blink to ten przystojniak na pierwszym planie. Szakla stoi za nim. Dziwne, że stoi, bo Szakla jak ma stać dłużej niż minutę, to od razu leży. Ona niskopodwoziowa jest, do ziemi daleko nie ma...

Był Terry...


Tutaj pewnie pędził do miski z wodą, już na wszelki wypadek język miał na wierzchu!

Była Boksa:


Boksa odpoczywa na jednym z punktów. Krzesełka były wolne, ale widocznie nie chciała tak od razu na bezczelną, wybrała miejsce na trawie...

Była Bija...


...która umie pić kulturalnie...

i Paka...


...która kulturalnie pić nie umie... Należy jednak jej wybaczyć, bo było przegorąco... Nie dziwne, że szukała w misce jakiegoś dodatkowego dna...

Na szczęście blisko był staw, z którego niektóre psy chętnie korzystały. Na przykład Kaja:


Prawie wszyscy byli amatorami, ale był też zawodowiec! Nie byle jaki, prawdziwy Mistrz Polski na 15 kilometrów! Przed Państwem Moris:


W tych całych zawodach nie chodziło jednak o czas, ale o dojście do wszystkich punktów. Psy musiały się starać wykonać różne psie zadania, a ich opiekunowie musieli ruszyć głową i oczami, bo i do odpowiedzenia coś było i do wypatrzenia... Dostawali za to punkty i zwyciężyły dwu-czteronożne drużyny, które tych punktów zdobyły najwięcej.

Trzecie miejsce zdobyła Aria:



Drugie miejsce - Boska


Pieeeeerwszeeee mieeeejsceeee zdoooobyyył.... PAMPARAMPAMPAM...

TOFIK! W swoim życiorysie Tofik niestety może wpisać pobyt w naszym Schronisku... Na szczęście teraz ma cudowną opiekunkę, z którą się nie nudzi, jak widać.


Ta plątanina tasiemek to taka specjalna uprząż dla Tofika, szyta na miarę! Dzięki temu psiurek może teraz maszerować nie bojąc się o obtarte pachy!

Fajnie było i niektórzy nie mogą się doczekać następnych zawodów! Chociaż chyba każdy ma nadzieję, że nie będzie jednak aż tak upalnie, a jak będzie, to niech chociaż w lesie będą baseniki z wodą! No bo wykopanie kilku stawów chyba będzie za dużym problemem...

Noo, a ja zacznę ćwiczyć... od jutra...

- Buulbaa... mówiłaś tak już jak były Dni Otwarte i pisałaś o Azie i Drapku...

- no wiem... ale od jutra biegam! ...od jutra... tak... trzeba być wysportowanym, z dobrą kondycją, ludzie lubią widzieć, że się pies dobrze trzyma. Nie można się lenić, "pies" równa się "energia"! Wiatr w uszy, przebieranie łapami, pokazywanie, że jest się gotowym na szaleństwo! Prawda, Heda....


- Hedar! ja tu mówię o energii a ty nawet nie wstaniesz do miski!


- ...hę? coś mówiłaś? miska mi się obijała o wieszak, to nie słyszałem...

....

środa, 11 czerwca 2014

Historia jak warkoczyk przeplatana


Taaaaka historia, a ja nic! Aż wstyd, że tak nic nie pisałam o tym! Przypomniało mi się, kiedy takie ulewy były. Oglądałam sobie przez okno jak leje i aż Hedara wołałam (ale ten leń się nie chciał ruszyć), bo Moskwa siedziała na deszczu i ani myślała schować się pod dach! Lubi i koniec...

I zaczęłam opowiadać od końca... Jeden początek historii taki był:

Daaaawno daaaawno teeeemuuu... Do Schroniska trafiły dwa psy. Nic nadzwyczajnego... Jeden prawie cały czarny, druga (bo to suczka) biało-łaciato-piegowata. Po pewnym czasie zamieszkały razem a po kilku latach dostały apartament za biurem. Tam jest kilka bud i wybieg i wieczorami można z sarnami pogadać, bo przychodzą pod samo ogrodzenie.

I teraz drugi początek tej historyjki:

Pewneeegoo dniaaa na jednej z ulic leżał sobie niedźwiedź. Znaczy psisko wielkie. Kiedy go przywieźli to bełkotał coś o białych myszkach i kolorowych mazgołkach... Chyba go tak urządził jego były "właściciel". Na trzeźwo by pewnie szukał, biegał, jeszcze nie daj Dogu - znalazłby swojego "opiekuna", a tak... No i trafił ten misiopies do nas. Dostał imię Maszek.


Wielki, poważny, stateczny... chociaż dla wybranych pocieszny, malutki szczeniaczek uwielbiający drapanko pod lewą pachą! No i stało się tak, że Maszek spodobał się pewnemu Państwu, którzy szukali dla siebie takiego szczeniaczko-niedźwiadka i nasz misiopies pojechał do domu. Do dyspozycji ma mieszkanko, ogród i wycieczki, bo właściciel Maszka pracuje w lesie.

Lećmy z historyjką dalej... Teraz znów z innej strony:

Całkiem niedawno przyszła taka pani, która rozumie psią i kocią mowę (serio! muszę uważać co ja przy niej szczekam...). Się nazywa taka osoba zoopsiokocipsycholog... tak, chyba tak... No w każdym razie ta psiokociopsycholożka zapowiedziała, że zabiera łaciato-piegowatą suczkę na małą wycieczkę, ma plan... Patrzyłam przez okno jak Spajdi (bo o niej mowa) jedzie na randkę życia...

(to zalotne spojrzenie, prawda?)

Miło się patrzyło na Spajdi, ale... jej kolega z sąsiedniej budy miał minę nietęgą. Przecież zawsze wychodzili razem! I on wtedy stał przy furtce taki gotów do wycieczki! "Przecież ja też mogę na wycieczkę jechać, ja też! umiem się zachować!"... 


Jak wyjechali, to mu przez okno krzyknęłam na pocieszenie, że Spajdi żadnego przyzwoity nie potrzebuje, że ja też przecież nie jadę... Jakoś może zrozumiał....

Po jakimś czasie panna z randki wróciła. Poczekałam, aż Arni zaśnie, i polazłam się dopytać jak tam... Spajdi cała w skowronkach! Że taki szarmancki kawaler, że stateczny, że ma własny dom z ogrodem, że się uzupełniają, bo ona szalona, a on właśnie taki niby poważny, ale widziała te iskierki w oczach.... A na imię mu... Maszek!

Nie minęło dni kilka, a w drzwiach biura stanęła Maszkowa Pani i powiedziała zdanie, które zaaawsze jakoś oczy zwilża: "Dzień Dobry, ja po Spajdi". Imię może być dowolne i słowa mogą być inne. Sensu jednak nie można nie zrozumieć! Wielki to dzień był, ta łaciato-piegowata suczka siedziała w Schronisku dobre kilka lat! Nie poszłam tam jednak... mimo całej mojej Bulbowatości i warczenia spod ławy i darcia się z drugiej strony szatni, nie byłam w stanie patrzeć na Arniego... Potem w biurze była z jednej strony radość wielka, bo Spajdi nie mogła lepiej trafić, ale z drugiej strony każdy wiedział, że Arni... jak zobaczył co się dzieje, to aż usiadł i łapy mu się wyprostować nie chciały... Poczołgał się jakoś do budy, ale nie wyszedł z niej przez najbliższe kilka dni... Nie wiem czy w całym Schronisku znalazłby się smutniejszy pies, nie wiem czy w całym mieście ktokolwiek był bardziej samotny niż Staruszek Arni...

"Nasi" jednak natychmiast zaczęli szukać jakiejś spokojnej suczki dla niego. Znalazła się idealna. Co prawda o głowę wyższa i dużo młodsza, ale za to pozytywnie postrzelona! Nooo i w takiej mordce nie można się nie zakochać...


Dzięki Moskwie (bo to jej paszczo-nochalo-jęzor na zdjęciu), Arni znów znalazł powody do radości, nawet za piłką biega, chociaż stawy mu skrzypią aż w biurze słychać! Powiedzcie jednak takiemu podrygującemu Staruszkowi uśmiechniętemu od ucha do ucha "nie biegaj, nie wypada, spocisz się!". No właśnie... Tak się na razie kończy historia Arniego, przy Moskwie. Mamy jednak nadzieję, że to nie jest jego ostatni rozdział...

Maszek i Spajdi natomiast...


Niech spacerują długo i szczęśliwie!

niedziela, 8 czerwca 2014

"W typie rasy" czy nie, ważne, żeby były w WASZYM typie!

Spałam sobie smacznie... Śnił mi się miękki fotel i stołeczek pod nim, żebym mogła wejść kiedy mi się podoba... Śniło mi się, że obok ktoś mi chrupeczki kładł i nie musiałam wcale łebka podnosić, tylko językiem zaganiałam do paszczy... Potem mi się śniło, że ktoś krzyczy Amsbuli! Bulamst! otworzyłam ślipia i nie, jednak mi się to nie śniło, nawet stwierdziłam, że to nie żaden "Amsbuli" czy "Bulamst" tylko mi się zlewały dwa głosy w jeden! Stanęłam przezornie w progu, żeby i mi się za coś nie oberwało i usiłuję się rozeznać.

- właśnie, że amstaff!
- nie! to jest american bully!
- amstaff!
- bully!

...i tak mi się złożył amsbuli... jak już pierwsza zagadka była rozwiązana, to się przybliżyłam do Hedara, bo ten zawsze leży na środku i ma najlepsze informacje. Niewiele mi powiedział, tylko rzucił, że o jakąś Bezę się kłócą. Zawodnicy nie byle jacy, bo jeden ma magistra z wiedzy o zwierzakach (i zna je dokładnie od środka i od nieśrodka) a drugi jest miłośnikiem takich ras i rozróżnia te wszystkie odmiany, co dla przeciętnego dwunożnego jest jedna, a dla miłośnika jest ich co najmniej kilka! 

Stwierdziłam, że muszę sama obejrzeć co to za Beza mi spać nie daje... Podreptałam do kojca, staję przed kratami, unoszę łeb... Pusto. Hmmm, no mówili, że tu będzie! Patrzę w lewo... O jeżu kolczasty! Łapa! Ale jedna? Patrzę w prawo... Jest druga łapa! Ale jak to tak, łapy są a reszty nie?! Wyżej łeb podciągnęłam i aż usiadłam! Koparka na łapach?? odsunęłam się troszkę... to jednak pies! Ale z takim rozstawem kopyt jeszcze psa nie widziałam! I ta szczęka! 

 

Trochę amstaffów w Schronisku było, ale takiej kulturystki to jeszcze nie. Na szczęście się okazuje, że ona tej swojej kopar...eee...szczęki nie chce używać do odgryzania ręki przy samym ramieniu. To bardzo sympatyczna suczka! Zwykle ludzie się boją takich rozbudowanych czworonogów, ale Beza zapowiedziała, że zrobi wszystko, żeby obalić stereotyp! Mówiła, żebym jej przyniosła kawałek lusterka. Powiesi sobie w budzie i będzie ćwiczyć przyjazne szczerzenie się...

Czasami łatwiej, czasami trudnej doszukać się jakiejś rasy w przyjezdnych czworonogach. Jest to o tyle ważne, że później miłośnicy mogą szukać takich zwierzaków w schroniskach albo można zgłosić psa w określonym typie do fundacji. Potem są większe szanse na znalezienie domu z opiekunem, który będzie przygotowany na różne związane z rasą zalety czy wady. 

Teraz w Schronisku mamy jeszcze inne psy "w typie". Na przykład Netto, w typie beagle.


Nie wiadomo czy oboje rodziców było beaglami czy też może któryś dziadek nie był... ale możemy powiedzieć, że W TYPIE rasy jest. Ładny, pocieszny, przyjacielski, wszystko się zgadza. Potencjalny właściciel musi jednak też pamiętać o tym, że te psy nie usiedzą w miejscu. Trzeba być przygotowanym na dłuuuuugieeee spacery, rzucanie kijków, dysków czy czegokolwiek, żeby takiego Netto odpowiednio zmęczyć codziennie. Pewnie, że i sporo kundelków ma w sobie masę energii do wyładowania, ale nie zawsze wiadomo to od początku. Znajomość rasy już jednak do czegoś zobowiązuje...

Kolejny psem będzie Koks. Dopatrzyli się u niego podobieństwa do owczarka belgijskiego. Jak się jest owczarkiem to już do czegoś zobowiązuje! Wiadomo - inteligencja, rozwaga i te inne owczarkowate cechy...


Historia Koksa nie jest taka fajna. Ot - właściciele nie do końca sobie radzili z nim (albo tak twierdzą) i oddali go z powodu niszczenia mieszkania... Coś mi tutaj niepachnie... Słyszałam jak rozmawiała nasza Fotografka z Wolontariuszką i mówiły, że widać, że psiak jest inteligentny, że jak się go zachęci, to bawi się niezwykle chętnie, ale w mig rozumie kiedy dokazywania jest koniec i natychmiast się uspokajał. Czyli da się go podszkolić i będzie na pewno przerewelacyjny! Zwłaszcza, że urodę skubaniec ma... A że młody jest, to potrzebuje więcej uwagi, zainteresowania. Może przyjdzie ktoś kto będzie gotowy się nim odpowiednio zająć i z kim nie będzie się nudził!

Wszystkie nasze mieszańce trochę zazdroszczą, że o te "markowe"stara się czasami kilka rodzin... Niektórzy odwiedzający pytają "a jaka to rasa?". Może bardzo potrzebują wiedzieć czy pies będzie lubił biegać albo czy będzie przekopywał ogródek? A może źle wygląda na trawniku kundelek i nie ma co powiedzieć znajomym? Łatwiej określić:
- "mam czarnego jamnika"
niż:
- "mam kundelka, średni, niedługi, uszy ma kłapciate, ogonek zawinięty do góry, sierść taka półdługa na grzbiecie, na łapach krótsza, kolor ma ciekawy, taki trochę rudy a trochę jak brąz"

...

- Hedarze! jutro ściągniesz mi książkę o rasach, stoi na parapecie. I będziemy szukać który pies jest chociażby jedną łapą w typie rasy innej niż mieszaniec!

-----------

Wszystkie psy jednak "nasze są" i kiedy odchodzą to... Za Tęczowym Mostem od kilku dni mieszka Kotencja... Czworonożna dozorczyni kuchni i strażniczka porządku na schroniskowym placu. Nie miała swojego domu, ale miała swojego Człowieka u nas - Panią, która za Koti dałaby się nawet pokroić. Kotencja chodziła za nią, pędziła kiedy ta jej z oczu zniknęła; witała tak, że ogonka aż nie było widać! Ta Pani wie na pewno, że Koti tak na dobre nie odleci, jeszcze nie raz ją zobaczy w kuchni...


środa, 4 czerwca 2014

Nie wiecie ile razy słyszycie "wyszczekane" DZIĘKUJĘ

- Buulbaa, weź wyłącz już ten komuter, na Doga! Razi, spać się nie da, klepiesz w te guziczki i klepiesz...

- jeszcze chwilkę... Sprawdzam jak się nasze psiska prezentują w tej, no... pajęczynie! yyyee... sieci znaczy!

- no przecież na naszej stronie regularnie oglądasz co jest nowego, po co ciągle to samo?

- eeee, Heduniu, to nie na naszej stronie! Niektórzy Wolontariusze (i nie tylko!) umieszczają te nasze zwierzaki też w innych miejscach! Zupełnie bez proszenia! Tacy są fajni! Przecież im więcej miejsc będzie miało zdjęcia psów, tym większe szanse, że po drugiej stronie komputera będzie siedział ktoś, dla kogo ten pies będzie tym długo szukanym...

Ogłoszenia ma na przykład Sonia. Jedna Pani ją ogłasza, która Wolontariuszką nie jest (zupełnie nie wiem dlaczego tak rękami i nogami się broni, przecież przychodzi i wyprowadza psiurki już od jakiegoś czasu!) Przy którejś wizycie poznała Sonię, która w Schronisku już 9 lat siedzi i tyle czasu już spaceruje po tych samych ścieżkach w lesie.


Jeszcze usłyszała, że Sonia taka niepozorna i przy pierwszym kontakcie trochę oschła, ale jak się ją na wybieg weźmie i pokaże pluszowego króliczka, to z Soni wychodzi szczeniaczek i biegów, skoków i tarmoszenia biednego pluszaka nie ma końca! Teraz ta nie-Wolontariuszka stara się nie tylko ją na spacery zabierać ale też poreklamować trochę na zewnątrz.

Na innym ogłoszeniu, inna Pani (już od dawna Wolontariuszka!) pokazuje z każdej strony Błogą i Straszkę. To takie dwie suczki, co chyba nikt nie wie na początku, czy one się bardziej boją ludzi czy ludzie bardziej się mają ich bać... Wszystko przez to, że one strasznie ujadają z daleka a przy "bliższym podejściu" chowają się do bud i tylko pół nosa wystaje! Kilka Wolontariuszek jednak zna te suczki z zupełnie innych stron i wiedzą, że tak naprawdę są zupełnie normalne! Tylko takie nieśmiałe i nie wiedzą, że można zaufać większej ilości dwunożnych!

(Błoga to ta z białym żabotem, Straszka mniej elegancka, żabotu brak)

Te dwie pseudo-groźne psiny siedziały długi czas razem w kojcu. Całkiem niedawno zostały rozdzielone i zamieszkały z dwoma podrostpsiakami (o nich za chwilkę...). Odwiedziłam je niedawno, co by się popytać jak im się mieszka teraz. Inne lokum, inny współpsilokator... Błoga powiedziała, że tak zgrywała groźną i niedostępną, bo Straszka tak robiła i myślała, że tak jest dobrze a Straszka powiedziała, że zgrywała niedostępną i groźną, bo Błoga............ Ech... No i teraz jest dużo lepiej! Ta Wolontariuszka też nie była pewna jak to wyjdzie, ale teraz jest bardzo dumna ze "swoich" psów! Bo przecież to tak ogromnie większe szanse na nowy dom!

Po rozdzieleniu te opisane wyżej suczki zamieszkały z Gaberem i Xanderem. Oni też są ogłaszani! Przez Wolontariuszkę, której wyjątkowo szkoda, że one takie najlepsze miesiące spędzają w Schronisku... Bo u ludzi to można mówić o straconych latach, ale u psów? Przecież one dorastają w kilka miesięcy raptem! 

(Gaber jest z przodu, Xander mlaszcze za nim)

Nie miały jeszcze roku, kiedy wylądowały za kratami. Do tego czasu żyły w wyjątkowo nie-dla-psiejskich warunkach, więc właściwie Schronisko to było najlepsze dla nich wyjście wtedy, ale przecież powinny posiedzieć kilka tygodni (a i to za długo, ale dajmy szansę super-ludziom) i zaraz mogłyby powędrować do jakiegoś fajnego domu... Też są trochę nieśmiałe, ale skąd mają wiedzieć, że dwunożni są fajni skoro od małego poznawały głównie takich co psy tylko na obrazku powinni oglądać... Jedno jest pewne - niedługo minie czas, w którym potencjalni-przyszli-właściciele widzą "zdolne do nauki i młodziutkie psiaczki". Gaber i Xander zmienią się w "przecież za stare już i się nie przyzwyczają!". Naprawdę psy słyszą takie opinie na wiatach... Nie wiecie jakie to przykre dla kilkulatków a już dwulatki to słyszą!

Kilka dni temu tak staliśmy i szczekaliśmy o tym, że i Unia tak siedzi przecież, bo miała niespełna rok jak trafiła do Schroniska.Strasznie nam szkoda jej było, bo z wesołej suczki już się zmieniała w taką wycofaną i zrezygnowaną... Nagle drzwi się otworzyły i wkroczyła taka Pani młoda, z twarzą sympatyczną, czuć było coś pozytywnego... Usłyszeliśmy z Hedarem zdanie, przez które szczęki nam opadły do samej podłogi!

"- dzień dobry, przyszłam już ostatecznie zabrać Unię do domu!"

Gdyby nie to, że byłam na stróżowej służbie, rzuciłabym się z merdającym ogonem i wielkim uśmiechem na paszczy, żeby jej wyszczekać całą moją miłość do niej, ale wiecie... na moim stanowisku nie wypada... Pani ta przychodziła do Unii już jakiś czas i wyprowadzała na spacery, poznawały się. Tylko czekała aż będzie miała trochę wolnych dni i posiedzi z Unią w domu, żeby ta się przyzwyczaiła do mieszkania, którego chyba nigdy nie widziała na oczy. Nie wiem nawet czy znała takie słowo...

Szczęście się uśmiechnęło do Unii, Unia uśmiecha się do Was!

(to jeszcze nie są ramiona właścicielki)

Naprawdę jesteśmy wdzięczni za czas poświęcony na reklamę schroniskowców. Przecież w tym czasie można iść na działkę, można pooglądać jak Alwaro kocha Mariję, można pakować ogórki do słoików... a niektórzy tak myślą o nas... Nawet nie wiecie ile razy w szczekaniu słychać "DZIĘKUJEMY"!

niedziela, 1 czerwca 2014

Ulewa, przeprowadzki i... Ropuch(a)

Laaało tego dnia solidnie... Lało tak, że i sierściucha by się z domu nie wygoniło! Hedar wyjrzał za okno i się drze...

- Buulbaa! rodzina przyjechała!

- jaka rodzina?? co ci do łba strzeliło??

- no takie niskie jak ty i oczy wyłupiaste...

ech, poszłam zobaczyć (trudno, leje czy słońce grzeje - służba nie drużba!) i zaraz miałam ochotę wrócić i nagadać temu Hedarzyskowi! Na placu stała pani Ropucha. Może to i pan Ropuch był, ale nie szło poznać a nie chciałam zaglądać... wiecie...


Wcale nie był mojego wzrostu! i oczy to ja mam ładniejsze! I nie mam takich parchów! Jak przystało jednak na porządnego stróża - musiałam zagadać. Kiepsko było się dogadać, coś tam skrzeczał(a), że u nas tu jakieś baseny czy zalewy powstają i chciał(a)by się dowiedzieć czy znajdzie się miejsce jakieś, czy już są wykupione. Że też ja na szaleńców muszę trafiać! Drugi raz mnie ochota naszła na zbesztanie Hedara za takie wkopanie mnie w dziwne odwiedziny... Udało mi się jakoś wyperfrs... wypewrsa.... w y p e r s w a d o w a ć (O!) temu parchatemu płazowi, że u nas to tylko sierściaści są przyjmowani. Zresztą u nas obroże obowiązują a jak założyć cokolwiek komuś kto ma głowę mniejszą od szyi... No i polazł(a) na szczęście.

Ja natomiast podreptałam czem prędzej zorientować się o czym to skrzeczało... i niech to Tyson ściśnie! Wiaty w wodzie! Psy po kostki stoją w kałużach! Na szczęście nie wszystkie, bo nie byłoby gdzie przenieść, ale kilka musiało się przeprowadzić na jakiś czas.

Herbi przeprowadzał się ostatnio dwa razy. Kiedyś mieszkał blisko wyjścia, ale dla urozmaicenia zmienił lokum na "centrum" wiaty. Szybko się okazało, że to był koszmarny pomysł, bo Herbi za dużo się chwali i na krytykę jest oporny... Za każdym razem jak miał wyjść na spacer to szczekał, że "zaaaraaaz wychooodziii a iiinniii nieeeee", inne psy się denerwowały, bo wiadomo, że każdy chce wyjść! I potem one na niego ujadały, że jest okropny, bo jak można się tak przechwalać a on im odszczekiwał, że "właśnie, że będzie krzyczał i nikt mu bronił nie będzie!".


Jak tylko zwolniła się kwatera na początku wiaty, to Herbi przeprowadził się znów. Zamieszkał obok Sierry a jej takie przechwałki spacerowe nie wzruszają, damy się nie denerwują, wiadomo... No i pech był, że zaczęło padać, lać, podtapiać i zalewać. Ten biszkoptowy, wielkonosiasty pies musiał się przenieść w suchsze miejsce.

Razem z nim apartament musiała zmienić Miła, jego współpsialokatorka. Tak prywatnie to ją uwielbiam! Co by się nie działo, to Miła jest zawsze przemiła, przeuśmiechnięta, przezadowolona i właściwie to nigdy ogon jej nie przestaje merdać.


Nic jej nie przeszkadza, właściwie to i w kałużach jej dobrze było, ale tarzanie jest mało komfortowe... Bo Miła zawsze w rubryce "hobby" wpisuje "tarzanko". Wiele jej nie trzeba. Może być piasek, mech, chodnik, trawa. Każda powierzchnia jest dobra do tego, żeby się rzucić na grzbiet i machać łapami na wszystkie strony i ogonem szorować! Zabawnie to wygląda, bo ta suczka jest dosyć w sobie, taki pocieszny, pluszowy wałeczek dreptający na zgrabnych kończynkach. Miła ma dystans do siebie i do świata, nie obraża się za byle co. No nie lubić jej się nie da!

Przeprowadzić musiały się też psy, które świeżo przyszły do Schroniska! Taki Buber na przykład.


Niby zadowolony na zdjęciu, ale trzeba było zobaczyć jak wyglądał w podtopionym kojcu! On też nie z tych długonogich, jak ja, to go nawet rozumiem... Nam szybciej woda do nosa podejdzie! Co tu dużo gadać, przystooojny jest... i taki długi... i sierść lśniąca... Gdybym była młodsza... No w każdym razie Buber jeszcze niezbyt przekonany jest do swojego nowego "mieszkanka". Jak każdy... Nie mogłam z nim pogadać, bo akurat nie zdążyłam dobiec, więc nie wiem co robił przed wylądowaniem u nas. Może miał ciepły kąt w fajnym mieszkanku z fajnymi ludźmi, ciężko się w takim przypadku przestawić na schroniskowe warunki. Trudno tak od razu się uśmiechać do każdego i zawsze. Przywyknie... a może zanim będzie musiał przywyknąć to ktoś go weźmie do fajnego mieszkanka, gdzie będzie miał własny kąt...

Jak już sobie pooglądałam zalane kojce i zanotowałam który pies gdzie się przeniósł, polazłam wreszcie do biura rozmówić się z Hedarzyskiem, za tego Ropucha! Czy tę Ropuchę... No w każdym razie tak się nie robi!

Jednak jak wlazłam do biura i Hedar mnie zobaczył, upapraną w błocie po pachy i całą ociekającą deszczówką, tak rozpaczliwie próbował się wcisnąć pod koc...

- Hedziu, no doobraaaa, nie gniewam się... Ale myślisz... myślisz, że naprawdę przyjdzie po mnie rodzina jakaś...? Po nas, myślisz, że przyjdzie...?