Oczami Bezdomnego Psa

środa, 11 czerwca 2014

Historia jak warkoczyk przeplatana


Taaaaka historia, a ja nic! Aż wstyd, że tak nic nie pisałam o tym! Przypomniało mi się, kiedy takie ulewy były. Oglądałam sobie przez okno jak leje i aż Hedara wołałam (ale ten leń się nie chciał ruszyć), bo Moskwa siedziała na deszczu i ani myślała schować się pod dach! Lubi i koniec...

I zaczęłam opowiadać od końca... Jeden początek historii taki był:

Daaaawno daaaawno teeeemuuu... Do Schroniska trafiły dwa psy. Nic nadzwyczajnego... Jeden prawie cały czarny, druga (bo to suczka) biało-łaciato-piegowata. Po pewnym czasie zamieszkały razem a po kilku latach dostały apartament za biurem. Tam jest kilka bud i wybieg i wieczorami można z sarnami pogadać, bo przychodzą pod samo ogrodzenie.

I teraz drugi początek tej historyjki:

Pewneeegoo dniaaa na jednej z ulic leżał sobie niedźwiedź. Znaczy psisko wielkie. Kiedy go przywieźli to bełkotał coś o białych myszkach i kolorowych mazgołkach... Chyba go tak urządził jego były "właściciel". Na trzeźwo by pewnie szukał, biegał, jeszcze nie daj Dogu - znalazłby swojego "opiekuna", a tak... No i trafił ten misiopies do nas. Dostał imię Maszek.


Wielki, poważny, stateczny... chociaż dla wybranych pocieszny, malutki szczeniaczek uwielbiający drapanko pod lewą pachą! No i stało się tak, że Maszek spodobał się pewnemu Państwu, którzy szukali dla siebie takiego szczeniaczko-niedźwiadka i nasz misiopies pojechał do domu. Do dyspozycji ma mieszkanko, ogród i wycieczki, bo właściciel Maszka pracuje w lesie.

Lećmy z historyjką dalej... Teraz znów z innej strony:

Całkiem niedawno przyszła taka pani, która rozumie psią i kocią mowę (serio! muszę uważać co ja przy niej szczekam...). Się nazywa taka osoba zoopsiokocipsycholog... tak, chyba tak... No w każdym razie ta psiokociopsycholożka zapowiedziała, że zabiera łaciato-piegowatą suczkę na małą wycieczkę, ma plan... Patrzyłam przez okno jak Spajdi (bo o niej mowa) jedzie na randkę życia...

(to zalotne spojrzenie, prawda?)

Miło się patrzyło na Spajdi, ale... jej kolega z sąsiedniej budy miał minę nietęgą. Przecież zawsze wychodzili razem! I on wtedy stał przy furtce taki gotów do wycieczki! "Przecież ja też mogę na wycieczkę jechać, ja też! umiem się zachować!"... 


Jak wyjechali, to mu przez okno krzyknęłam na pocieszenie, że Spajdi żadnego przyzwoity nie potrzebuje, że ja też przecież nie jadę... Jakoś może zrozumiał....

Po jakimś czasie panna z randki wróciła. Poczekałam, aż Arni zaśnie, i polazłam się dopytać jak tam... Spajdi cała w skowronkach! Że taki szarmancki kawaler, że stateczny, że ma własny dom z ogrodem, że się uzupełniają, bo ona szalona, a on właśnie taki niby poważny, ale widziała te iskierki w oczach.... A na imię mu... Maszek!

Nie minęło dni kilka, a w drzwiach biura stanęła Maszkowa Pani i powiedziała zdanie, które zaaawsze jakoś oczy zwilża: "Dzień Dobry, ja po Spajdi". Imię może być dowolne i słowa mogą być inne. Sensu jednak nie można nie zrozumieć! Wielki to dzień był, ta łaciato-piegowata suczka siedziała w Schronisku dobre kilka lat! Nie poszłam tam jednak... mimo całej mojej Bulbowatości i warczenia spod ławy i darcia się z drugiej strony szatni, nie byłam w stanie patrzeć na Arniego... Potem w biurze była z jednej strony radość wielka, bo Spajdi nie mogła lepiej trafić, ale z drugiej strony każdy wiedział, że Arni... jak zobaczył co się dzieje, to aż usiadł i łapy mu się wyprostować nie chciały... Poczołgał się jakoś do budy, ale nie wyszedł z niej przez najbliższe kilka dni... Nie wiem czy w całym Schronisku znalazłby się smutniejszy pies, nie wiem czy w całym mieście ktokolwiek był bardziej samotny niż Staruszek Arni...

"Nasi" jednak natychmiast zaczęli szukać jakiejś spokojnej suczki dla niego. Znalazła się idealna. Co prawda o głowę wyższa i dużo młodsza, ale za to pozytywnie postrzelona! Nooo i w takiej mordce nie można się nie zakochać...


Dzięki Moskwie (bo to jej paszczo-nochalo-jęzor na zdjęciu), Arni znów znalazł powody do radości, nawet za piłką biega, chociaż stawy mu skrzypią aż w biurze słychać! Powiedzcie jednak takiemu podrygującemu Staruszkowi uśmiechniętemu od ucha do ucha "nie biegaj, nie wypada, spocisz się!". No właśnie... Tak się na razie kończy historia Arniego, przy Moskwie. Mamy jednak nadzieję, że to nie jest jego ostatni rozdział...

Maszek i Spajdi natomiast...


Niech spacerują długo i szczęśliwie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz