Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 maja 2014

Psiomarsz do Bachusa i z powrotem!

W sobotę odbył się psiomarsz. Nasze czworonogi małe i duże i kudłate i długonogie i nie tylko przeszły się ulicami Zielonej Góry! Ja nie mogłam iść, bo miałam pilną robotę do zrobienia...

- coo, nie byłoby komu warczeć spod ławy? i tak byś nie przeszła takiej odległości na tych twoich nibyłapkach hłe hłe...

- właśnie, że miałam dużo roboty! właśnie, że bym przeszła! następnym razem zobaczysz, że pójdę!

I tak wszystko wiem, bo ja kulturalnie potem chodzę i pytam jak było. Początek sama widziałam. Ludzi dużo się pojawiło i czekali pod domkiem wolontariusza. Nasza koordynatorka miała listę psów, które potrafią się po dżentelmeńsku między innymi zachować i zdrowie mają dobre. Bo to kawał trzeba przejść! I wstydu nie można robić na mieście... Każdy psiur został ubrany elegancko, w szelki, żeby mu było wygodniej swojego człowieka ciągnąć (w obroży idzie się zadusić!), dobrali kagańce... Podczas mierzenia to dopiero była obraza! Wam mówię, niektóre psy stały jakby conajmniej im koszulkę "KOCHAM KOTY" założyli! Sierra się zaparła i powiedziała, że ani pół łapy nie ruszy zanim jej tego nie zdejmą z pyska! Nie musiały w nich paradować po mieście, ale każdy musiał mieć. Potem wychodzili na chwilę do lasu, żeby tego no... wiecie... żeby po drodze jeszcze większego wstydu nie narobić... Przed wymarszem to na placu było ponad 20 czworonogów i ze dwa razy więcej dwunogów, robiło wrażenie! Dalej to wiem z opowieści Fidy i Portosa...

Ta szalona dwójka szła na przedzie i utrzymała odpowiednie tempo. Czasami ci z tyłu nie nadążali, ale akurat ta kudłata suczka (powtórzę - suczka, bo ludzie z uporem ją mylą z psem...)...


 ...i ten przystojny gentlepies...


...stwierdzili, że idą na MARSZ a nie jakąś przechadzkę parkiem! Poza tym Portos cały czas się bał, że zacznie padać, bo chmury ciężkie wisiały i tym bardziej gnał, bo im szybciej się dojdzie na miejsce i rozda ulotki, tym szybciej się wróci i nie zmoknie!

Wrócmy jednak do marszu, bo zaraz zapomnę co mi nagadali! Ostatni raz poszłam na wywiad bez notesu...

Ruszyli najpierw w górę, pod Palmiarnię. Tam są fontanny i taka krótka, sztuczna, wybrukowana "rzeczka", gdzie psy się zaczęły taplać. Bozo się położył na środku, inne psy wbiegały i wybiegały, a niektóre piły porządnie - z misek, które wolontariusze na własnych plecach dla nich nieśli. Jak już się wszyscy doczłapali, to po chwili ruszali w dół - na deptak. Tam na środku siedzi na beczce król wina - Bachus się nazywa (wiem, bo historię swojego miasta trzeba znać!). Przy nim znów była zbiórka i ci pierwsi znów czekali na tych ostatnich. Potem każdy dwunożny dostał w rękę kilka ulotek i wszyscy się rozeszli.

Psy się pokazywały z jak najlepszych stron, merdały ogonami, dawały się głaskać, mrugały oczami, trzepotały rzęsami, wszystko żeby tylko ktoś powiedział "Ojej, jaki fajny! kiedy mogę podpisać umowę i zabrać do domu?!"... Nic takiego nie miało miejsca, ale może niedługo jednak ktoś przyjdzie i powie "nie miałem śmiałości podejść, ale był na deptaku taki pies i chciałbym go poznać...".

Sierra czarowała po swojemu:


Dredu pokazał, że potrafi się wyluzować i bez pardonu wlazł do fontanny:


Na koniec powstało pamiątkowe zdjęcie! Nie wszystkie psy są na zdjęciu, bo nie chciały się dogadać kto ma stać pierwszy i kto za kim, a czasu tyle nie było...


 Teraz w kojcach wieczorami się przekrzykują...
- do mnie się uśmiechnęła ta pani w zielonym!
- a mnie tamta karmiła lodami! Na pewno po mnie wróci!
- eeee, mi już obiecali, najpóźniej jutro się zjawią!

...kolejne noce za nami, szczekanie "po mnie na pewno jutro!" nie ustają... tylko jakoś z coraz mniejszym entuzjazmem... To nie był ostatni marsz, może na kolejnym zjawią się ich przyszli właściciele, może się zakochają naprawdę, dotrzymają obietnicy i w biurze usłyszę:
- dzień dobry, wczoraj widziałem na marszu takiego pieska, chciałbym go wziąć na zawsze...

niedziela, 25 maja 2014

Najulubieńsi!

- Buulbaa, wstydź się, tak się wystawiać do Wolontariuszki! Łapy tylko ci w górze majtały i widziałem ten uśmiech na pół pyska! 

- no co! No co! To akurat była moja ulubiona! Poza tym nikt nie widział! 

- jak to ulubiona skoro nie dalej jak dwie godziny wcześniej inny Wolontariusz tak cię drapał i miałaś ten sam maślany wzrok...

- oj, bo też byl ulubiony... Ty też kochasz każdego kto nie każe ci chodzić tylko sam do ciebie przyjdzie!

- ale tylko wtedy kiedy przychodzi podrapać a nie wcisnąć tabletkę... niech ci będzie...

No właśnie. Każdy ma kogoś ulubionego, ale to nie znaczy, że reszty nie lubi! Nasi Wolontariusze, mimo tego, że wychodzą z wieeeeloooma psami, to wiadomo, że zawsze do któregoś z nich idą ciut chętniej a powody są przeróżne! 

Jedna Wolontariuszka uwielbia Świtka. 


 Z daleka go sobie obejrzałam. Nie to, że mnie strach obleciał, ale tak tylko... czasu nie było... Świtek jest wysoki, powiedzmy, że mój nos jest na wysokości jego pięty. Jest z tego rodzaju psów,  ktory chciałby wyjść na spacer już, teraz, NATYCHMIAST, ale jednocześnie robi wszystko, żeby tak szybko nie wyruszyć. Założenie mu szelek to niezła gimnastyka! I nie wiem jakim cudem, ale zupełnie nie zauważa karcącego wzroku tej Wolontariuszki ani nie słyszy przywolań do porządku!  Za co jest więc lubiany? Wierzcie lub nie, ale właśnie za to.  Bo jak ktoś kocha coś takiego, co się nazywa WYZWANIE, to Świtek jest idealny. Spacery z nim też nie są dla każdego, bo taki wielkopies siłę ma, biegać pół dnia może bez problemu, w dodatku jak zobaczy innego czworonoga to mu sie uruchamia tryb "ogłuchnij i ciagnij ile wlezie". Nie myślcie jednak,  że Świtek tylko energię zabiera na spacerze i koniec! Potrafi też pokazać wdzięczność za poświęcony mu czas, radość ze spaceru i tą radością umie zarazić. I może i wracają do Schroniska zmęczeni (znaczy Świtek właściwie prawie wcale), ale oboje szczęśliwi. 

Kolejna Wolontariuszka ma słabość między innymi do Egora.


Już działała w Schronisku jak tego średniego kundelka przywieźli razem z mała, rudą suczką z sąsiedniego miasta. Obydwa czworonogi były wystraszone solidnie i potrzebowały sporo uwagi. Ta Wolontariuszka zdecydowała, że suczka Roza zamieszka u niej w domu, ale nie mogła Egora zostawić "na pastwę losu", więc zaczęła się starać,  żeby psiak przekonał sie do ludzi. Dzięki niej, Egor nabiera zaufania powoli do każdego, ale nie ukrywajmy, że nie tylko on jest jej jednym z najulubieńszych psów, ale też ona dla niego jest kimś najszczególniejszym. Egor mieszka niedaleko biura, wiec sobie czasami rozmawiamy. Poszczekał, że doskonale rozumie, że nie mogą razem zamieszkać, trudno. I że już nie może się doczekać kiedy pójdzie do jakiegoś domu o ktorym ona tak mu opowiada...

Inny Wolontariusz zakochał się w suczce, która do Schroniska trafiła właśnie dzięki niemu. Sierra została znaleziona zamknięta w komórce, bez wody, jedzenia i nawet kawałka okna. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego zdjętego ogniwa łańcucha, który ściskał sierrową szyję...


Ona też jest wysoooka chyba jak Świtek, ale poza tym - zupełnie inna! Da się zapiąć, z wiaty i Schroniska wychodzi jak dama, chodzi spokojnie, dostojnie, nie zatrzymuje się przy byle zapachu... Jak się już człowiek nabiega za psami cały dzień albo plecy bolą - Sierra jest idealnym kompanem. Nie myślcie sobie tylko, że taka drewniana jest! Ona z każdym też się spoufalać nie będzie! Tak się akurat składa, że jej ulubionym Wolontariuszem jest ta sama osoba, której Sierra jest ulubionym psem... i jak ta dwójka się zejdzie, to dopiero się dzieje! Sierra z damy zmienia się w szczeniaczka i na kolanka wejdzie i na spacerze pobryka i w mchu się wytarza i po kieszeniach będzie grzebać bezczelnie w poszukiwaniu smakołyków... Uważnie przy tym patrzy czy aby nikt nie widzi, żeby się nie rozeszło po Schronisku! Siedzi u nas już dwa lata. Jeszcze jej nikt nie przemówił do łba, żeby się tak nie darła na obcych! Przecież do Wolontariuszy prosząco macha łapami z daleka, oczka puszcza, a obcy jak przechodzi to ta się drze jak na damę nie przystało! Zapomina chyba, że ten jej Wolontariusz osobiście dopilnuje, żeby dom jej się trafił najlepszy z najlepszych...

Natomiast ulubionym psem jednej szalonej Wolontariuszki jest szalony Florenc!


Wiem, na zdjęciu szaleństwa w nim za chrupkę nie ma... ale wtedy jeszcze nie znał naszego życia, myślał, że jak już trafi do kojca to w budzie będzie siedział cały miesiąc! Pewnego dnia jednak wzięła go na spacer jedna z Wolontariuszek i od pierwszego spaceru jest zakochana w tym przeradosnym, poczochranym wariacie. Przy niej Florenc może psocić, skakać i dokazywać więcej niż przy innym Wolontariuszu, nie bojąc się, że od razu usłyszy "uspokój się wreszcie". Jej też nie musi za długo namawiać do zabaw czy wygłupiania się, Ona po prostu ma podobną ilość szaleństwa w sobie. Teraz ten czarny kudłacz na budzie wydrapuje kreski-dni, odlicza do kolejnego weekendu i tylko czeka aż na wiatę wejdzie ta szczególna Wolontariuszka, zaraz popędzą razem do lasu, gdzie będą mogli szaleć, wygłupiać się i wariacić do woli! U nich to dopiero widać uśmiechy na twarzo-pyskach jak wracają do Schroniska!

Bo właśnie o to chodzi w wolontariacie, żeby się spełniać i wychodzić ze Schroniska może i zmęczonym, ale z uśmiechem na twarzy i z satysfakcją ogromną. I czasami pożegnać ulubieńca, z łezką w oku, kiedy ten wychodzi z nowymi właścicielami DO DOMU...

środa, 21 maja 2014

Trzymamy kciuki (a psom nie jest łatwo...)

Byłam ostatnio u Kotencji obejrzeć jej nowe M-1. Elegancko ma teraz! I ściany i sufit, bo to taka budka jak mają inne psy, ale kotencjowa jest miękka! W dodatku dobra lokalizacja, bo w kuchni stoi, zaraz przy stole na którym rozdziela się mięsiunio do miseczek... Jest czego zazdrościć! Kotencja opowiadała jak sobie urządzała wnętrze, powiedziała też, że chodziła w tej sprawie do Koki, bo Koka na modzie się zna ostatnio.

Najpierw kilka słów wprowadzenia. Koka to wielkooka, owczarkowata suczka. Nawet ma tytuł Koka Druga, bo już w Schronisku mieszkała Koka Pierwsza i żeby się nie myliło. Koka Druga jest pechowa. Miała jakieś poważne problemy ze zdrowiem, takie wiecie, kobiece. Oczywiście została zoperowana i już by się wydawało, że suczka jest na najlepszej drodze, żeby wyzdrowieć, ale okazało się, że z Koką jest gorzej jak ze szczeniakiem! Nie można jej było przemówić do łba, żeby nie ruszała rany! Paprało się i paprało a ona grzebała tam i grzebała... Nasi wpadli na pomysł, że Koka będzie chodziła w koszulce. Wam mówię, taka dama się zrobiła!


Pomogło, bo się wreszcie nie mogła dostać do rany i wreszcie zaczęło się goić. Przyznała się potem, że nie chciała na wiatę wracać... bo zimno, bo głośno, bo spacery rzadsze... No i jak już prawie było po leczeniu - dostała jakiegoś ataku i nasi od razu ją wysłali na badania. Okazało się, że ma taką chorobę, która się nazywa "padaczka" (przeliterowałam z jej karty, żeby już wstydu nie było) i przez którą co jakiś czas może się zacząć telepać i to nie jest fajne... Będzie dostawać lekarstwa, żeby żyła normalnie, ale ta padaczka to takie wredne coś, że jak już przyjdzie do psa to nie wyjdzie i trzeba tylko mieć nadzieję, że za często nie będzie się pokazywać... Pisałam, ze Koka jest pechowa...

Ze szpitala nie może się też na dobre wyprowadzić Alaska. Suczka, które wygląda całkiem jak husky! Właściwie to powinnam zacząć od tego, że ona to chyba szczęścia nie ma od urodzenia. Jej dom (ten przed schroniskiem) to właściwie nie był DOM. Mieszkała z watahą innych psów "całkiem jak husky" na podwórku a do spania miały kuchenne szafki. W dodatku Alasce wyrosło pod brzuchem coś, czego zdrowy pies nie ma. A nawet jak zaczyna mieć, to normalny właściciel pędzi do psiego lekarza i zaraz to coś wycinają. "Opiekun" naszej suczki chyba był niedowidzący, bo nasi musieli do niego pojechać i palcem pokazać, że tak pies wyglądać nie powinien. Niestety po krótkim czasie się okazało, że pan jednak widzi świetnie, ale kompletnie w nim chęci nie ma, żeby własnemu psu pomóc. Nie miał też najmniejszej chęci oddać czworonoga, ale na szczęście pomogli w tym panowie ze specjalnymi niebieskimi odznakami. I tak Alaska trafiła do nas. Prócz tego, że pod brzuchem dyndała jej spora piłka owinięta skórą, to się okazało, że pod futrem ma same kości, taka była chudziutka... Od razu oczywiście się nią nasi zajęli! Guz wycięli w naszej ulubionej lecznicy a u nas dochodziła do siebie i nabierała odpowiedniej masy. Szybko się też okazało, że Alaska jest przesympatyczna i ciągle się uśmiecha. 


Nie marudzi i nie narzeka, chociaż podobnie jak Koka - po wyjściu z jednej choroby wpada w drugą... Przeszła już dwie operacje i wszyscy trzymamy kciuki (a psu to ciężko!), żeby na tym się skończyło...

Jak już jesteśmy w temacie chorowania... Jakiś czas temu przyszła do biura jedna sympatyczna pani. Przyszła się "rozliczyć za Borysa". Wszyscy wiedzieli o co chodzi, ale ja nie! Nic nie wyjaśniali, więc musiałam potem sama poszukać! Wyszperałam co nie co i baaaardzo polubiłam tą panią i stwierdziłam, że ten Borys to niezwykły szczęściarz i ta historia to tak niezwykła jest i pokazuje, że schroniskowe marzenia się spełniają... 

Pewnego dnia, daaawno daaaaaawno teeemuuu, pewna pani i jej syn znaleźli w rowie psa. Zawieźli go do Schroniska, sami się nim zająć nie mogli. Szybko okazało się, że Borys prócz sporego rozmiaru, ma też spory problem z kręgosłupem, trudności z chodzeniem... Bywało lepiej, bywało niestety też czasami gorzej a już najgorsze w tym wszystkim było to, że nie było nikogo chętnego, kto weźmie kalekę do domu... Pani, która go przywiozła, późniejsza Wolontariuszka, przychodziła do Borysa, wyprowadzała na spacery, dawała tyle ciepła ile mogła. Kilka lat później stwierdziła, że dosyć już tego, nie można tak dłużej, trzeba podjąć męską decyzję! Chociaż w domu już jeden czworonóg mieszkał i do mieszkania prowadziła droga po schodach - Borys został zabrany. Do domu tymczasowego, ale DOMU. Ta Wolontariuszka na tym jednak nie poprzestała. Zaczęła szukać dla psa pomocy. Nie było łatwe zorganizować transport do dalekiego miasta, ale Borys przeszedł niezbędną operację. Nie jest łatwe nosić go codziennie na spacer i z powrotem do domu, ale dają radę. Organizowanie transportu na rehabilitację też wymaga poproszenia kogoś, ale wokół jest tylu Dobrych Ludzi, że Borys jest na najlepszej drodze do jak najlepszej sprawności. Nie byłoby tego bez tej Wolontariuszki, bez jej uporu i dobrych chęci jej i wielu osób. 


Ciężko nie stwierdzić, że Borys jest największym szczęściarzem z tej opisanej trójki. Jest też jednym z największych szczęściarzy ze schroniskowych psiaków. I niech mu się szczęści jak najwięcej i jak najdłużej.

I niech to szczęście jednak nie będzie wybredne i wybiórcze, niech przyjdzie też do Koki i do Alaski, niech znajdą domy i niech lekarza odwiedzają tylko podczas corocznych szczepień... a teraz zaciskamy kciuki (a psom nie jest łatwo)...

------

- Heeedziuu.... Pamiętasz Zenona...

- już się mnie pytałaś o Zenona, ale ja go więcej nie ruszałem, nie kłóciłem się!

- nie o to chodzi... Zeniu odszedł. Odleciał za Tęczowy Most. Do Czarusia... Ale wiesz, opiekowała się nim taka Dziewczynka. Jej Rodzice wpłacali pieniądze na jego leczenie i Ona często przychodziła do Zenia z Tatą, wyprowadzali staruszka na spacery zanim trafił do lecznicy... Ostatnio przynieśli mu kurczaka i posłanie... Specjalnie dla Zenona, wiesz, Hedziu... Jeszcze sobie na nim poleżał i weterynarze nosili mu od nas miseczki z mięskiem... 

- nie płacz, Buulbaa... oboje wiemy, że Majka już się tam nim zajmie... Chodź, zobaczymy, czy już razem nie latają nad wiatami...


niedziela, 18 maja 2014

Gdyby rozdać nagrody dla NAJ...

- Hedar! Musisz tutaj leżeć? Drzwi nie można otworzyć, jak moi kochani Biurownicy wejdą?? 

- ooo Doooogu, no się podniosę zaraaaz....

- Jesteś najwolniejszym psem pod słońcem! 

- a ty najbardziej czepialska! 

- a ty najmniej się słuchasz! 

- bo ty ciągle musisz gadać! Najwięcej masz do powiedzenia!

I tak sobie kulturalnie dyskutowaliśmy... i ciągle naj... i naj... W schronisku jest dużo psów naj... Jakby przyznawali nagrody, to sporo by psów dostało! Noc się skończy kiedyś, więc każdego psa pod kątem "naj..." nie mogę opisać, ale chociaż kilka...

Nagroda dla największego akrobaty wędruje dooo... LECIKA!
Lecik jest niewielki, ale taka ilość szaleństwa zmieściłaby się w kilku psach. W kojcu skacze po sufit i Wolontariusze muszą uważać, bo ta pchła potrafi skorzystać z wolontariuszowego mrugnięcia okiem i HYC, już jest za kojcem, na wiacie, już pędzi przed siebie, byle biec, byle pędzić, byle czuć wiatr w otwartej paszczy! Dlaczego akrobata? Lecik bardzo lubi oglądać swój kojec z wysokości pracowniczej głowy. Po prostu bezczelnie ładuje się Pracownikowi na bark i chłopina nie dość, że musi posprzątać, to jeszcze musi wysłuchiwać do ucha "na lewo! jeszcze tam w rogu troszkę jest! i miseczka krzywo!".

Kolejna nagroda - najlepszy aktor! Wędruje dooo.... TUPETA!


Widzicie te oczyska? Kiedy ktoś podchodzi do tego krowiasto-ubarwionego psa, to widzi te wielkie GAŁY. I malutkiego, skulonego w sobie Tupecika. Tak słyszałam, bo ja jak podejdę, to najlepiej widzę właściwie jego pazury.... No w każdym razie - jest malutki pieseczek za kratkami. Kiedy jednak już się do niego wejdzie, przywita, zapnie smycz i wyjdzie... Nie wiem, może w kojcu ma jakieś powietrze mniej świeże, czy coś, ale jak już jest poza kojcem, to nagle jest całkiem słusznej wielkości, z długaśnymi nogami Tupetem! No powiedzcie, czy to jest ten sam pies?


...no właśnie...

Teraz dziwna kategoria. Właściwie jest to nagroda przenośna, ale niedawno dostał ją jeden pies, więc wspomnę. Nagroda dla najbardziej nowoczesnej stylizacji! Otrzymuje ją DREDU.

 

Prawda, że szał!? Jaa to bym najbardziej chciała loczki... ale Dredu akurat wybrał... dredy. Znaczy jego właścicielka raczej zdecydowała za niego, ale coś nam się wydaje, że ona miała inne zajęcia niż opieka nad swoim psem. Został zabrany z ulicy jak próbował się dostać do jakiejś panienki, ale ona chyba w hipisach nie gustowała... Jak już trafił do nas, to usłyszał, że w takim porządnym Schronisku nie przystoi taką fryzurę mieć nieporządną! I chciał czy nie chciał - został zapakowany do samochodu i zawieziony do SPA. I teraz wygląda tak:


Przystojny... i sam był zdziwiony, że ma brązowe łapy! I pewnie mu te kudełki odrosną takie ładne i będą rozwiane na wietrze.... ach....

Na koniec będzie tytuł, który powinien być najczęściej przechodzący! A niestety od kilku lat statuetka stoi w budzie jednego psa...  tytuł najdłużej siedzącego w schronisku psa należy do Rity.


Za kilka miesięcy minie 10 lat od kiedy Rita jest w Schronisku... Podreptałam do niej, no bo jak pisać - to porządnie. Bardzo miło się gawędziło, mówiła, że jej tutaj dobrze, że właściwie Schronisko to jej dom a w lesie zna każde drzewo, każdy kamień... Opowiadała jak wyglądały wiaty, jak to się kiedyś zmieniało, przeżyła tutaj wiele. I wydawałoby się - radzi sobie, jest w porządku. Ja jednak widziałam jej oczy, w nich widać wszystko... Niby mówiła, że właściwie to nie chciałaby już stąd wychodzić... Przecież Skoczek (jej kolega z kojca) by sobie nie poradził bez niej... Ale jak tylko z sąsiedniego boksu któryś pies zaczął przez sen mówić "poczekaj, mój człowieku, jeszcze obwącham ten krzaczek i już do ciebie przybiegnę, bo przecież w domu czeka na mnie miseczka a potem po obiedzie rozwalę się na posłaniu i podrzemię!", to przerwała w pół słowa, spuściła smutno głowę i podreptała łapa za łapą do budy...

Żaden pies niestety nie wie ile jeszcze przed nim snów o bieganiu i poranków z tym samym widokiem w paski, wypełnionych nadzieją, bo może dzisiaj będzie ten dzień, kiedy wyjdą chociaż pospacerować...

Każdy czworonóg jednak czeka na to, żeby stać się dla kogoś tym NAJważniejszym, NAJukochańszym, NAJlepszym przyjacielem; właśnie na takie NAJ liczą najbardziej...

środa, 14 maja 2014

Zapominalscy!

Chrupeczki chrupeczki chrupeczki... gdzieś pochowałam sobie i nie wiem pod którym kocykiem... Niech to Tyson kopnie! O, Pani Basia znów krzyczy na Hedara, że tabletek nie zjadł, ten jak zwykle się tłumaczy, że nie wiedział, że zapomniał, że schowane były... To psisko ma milion wymówek zawsze!

Co innego jednak zapomnieć gdzie się schowało chrupkę, co innego zapomnieć zjeść tabletkę a co innego zapomnieć... psa. I żeby to jednemu się przytrafiło! Nie, ostatnio co drugi zapomniany...

Jedno zgłoszenie - pies na balkonie wyje drugi dzień. Drzwi zamknięte, w mieszkaniu cisza. No to nasi strażaków zawołali (do drużyny na tę akcję przyłączył się też Pracownik Schroniska, który z psami dogadać się umie) i pojechali ratować kudłate nieszczęście. Wszyscy kciuki trzymali, bo nawet drabina była za krótka i musieli po cyrkowemu na wysokościach po balustradach przechodzić! Dla sierściuchów to żadna atrakcja, ale na dwóch nogach i bez ogona to nie takie proste! Najważniejsze jednak, że akcja się powiodła.


Na cześć panów w czarnych kombinezonach z czerwonych samochodów - psisko dostało imię Strażak. Nawet artykuły o nim były! U nas to psy chciały koniecznie, żeby im autograf na budzie wydrapał, tylko technicznie to niemożliwe było... Na szczęście całkiem normalny kudłacz, niewygwiazdorzył się, w sumie nawet nie bardzo wiedział skąd to całe zamieszanie. Nie pomieszkał długo w Schronisku. Pewnego dnia wiecznie machający ogonem Strażak spodobał się pewnej pani, u której teraz mieszka. I na pewno może swobodnie wychodzić na balkon i wracać do domu kiedy chce!

Drugie wezwanie - na placu, w małym miasteczku niedaleko, stoi buda, przy niej stoi pies a między nimi jest łańcuch. Pojechali nasi, no bo jak to tak! Okazało się, że tym razem nie jedna osoba zapomniała o psie, ale cała firma! Na tym placu kiedyś stało sobie kilka baraków i do pilnowania skombinowali sobie psa, znaczy suczkę. Po jakimś czasie baraki zniknęły, ludzie zniknęli, jak cyrk, który przyjeżdża, rozbija się i po kilku dniach śladu po nim nie ma. Jednak w tym przypadku, pośród kilku niepotrzebnych części został czworonóg pilnujący od tamtej pory dziurawego płotu... Psina ostatecznie trafiła do nas. Zastanawiali się jak ją nazwać... Plac był na ulicy Modrzejewskiej, ale głupio wołać do psa "Heeleeenoo, podejdź, miskę z jedzeniem przyniosłam!". Została więc Helcia.

Przechodziłam ostatnio obok jej kojca i usłyszałam nagle "psssst... pssst..." Krztusi się czy jak?? Zajrzałam do niej...

- psssst, przynieś mi kijka...
- zwariowałaś, jakiego kijka!
- no kiijkaa... patyczka jakiegoś, chociaż kawałek... Może ktoś będzie przechodził to mu zamacham, może wejdzie i się pobawi... no przyyynieeeś...

Oszalała baba! Pomylona, myślę! Ale nie, trochę postałam z nią na plotach i naprawdę świetna laska z niej! Zabawna i rozgarnięta. Tylko te kijaszki uwielbia i mogłaby za nimi biegać pół dnia. A nie wygląda, taka w sobie jest i w ogóle...

Widzicie! Zapominają pojedynczo, zapominają w grupie. Zapomną o mniejszym czworonogu, może jak w krzaki wlezie to ktoś nie zauważy i stwierdzi, że pies w domu został. Ale słuchajcie, jak można zapomnieć o takim cielęciu??


To jest Moskwa. Cielę, mówię Wam! Paszczę ma taką, że cała bym się zmieściła! Siedziała, "zapomniana" pod palmami, znaczy pod Palmiarnią. No i jakoś nikt nie chce sobie o niej przypomnieć... Z nią też próbowałam pogadać, ale ona szczeka ze wschodnim akcentem, to ciężko tak się połapać od razu. Poza tym za blisko stanęłam, a wiecie... duży pies, duży pysk, dużo śliny, która czasem cała w środku się nie mieści... Muszę jednak przyznać, że to bardzo ciepła psia-osoba i z tego co zrozumiałam, to mi zazdrości gabarytów, bo się na kolana mieszczę. A jej się marzy długo spacerować i potem długo leżeć u kogoś na kolanach. Obawia się jednak, że nie znajdą się tak wielkie kolana, więc ostatecznie chciałaby po prostu mieć przy kim po takiej wędrówce odpocząć.

Na koniec przykład "zapomnienia", który niestety częściej się zdarza w sezonie letnim. Zgłoszenie było, że przy drodze w lesie leży pies. Leżał, owszem. Wstać nie chciał. Opowiadał mi potem, że przecież mogli w każdej chwili po niego wrócić, przecież mogli... Został jednak zapakowany w koc i razem z leśnym zielskiem przeniesiony do samochodu. Na tylnym siedzeniu się nawet rozluźnił, myślał, że jedzie do domu, że to znajomi na pewno... Niestety nie było tak różowo. Schronisko go sparaliżowało zupełnie. Łapy mu zdrewniały, nie chciały się zginać, tylko stał na środku placu i ani w przód ani w tył nie chciał się ruszyć. 


Parek mieszka teraz z kolegą przy bramie i już się otrząsnął. Mówi, że już o tym nie myśli, ale czasami patrzy tęsknie na ludzi wsiadających do samochodu... Opowiadał, że kiedyś mieszkał w domu, ale wolałam nie pytać o szczegóły, bo mu się szczek łamał jak tylko opowieść zaczynał... Zresztą jak tu gadać, skoro jego kolega ciągle nam przeszkadza! Oj ja to bym poszczekała do słuchu! Parek jednak ma cierpliwość do tego młokosa i daje sobie na głowę włazić. Powiedział za którymś razem, że nie warto zajmować się takimi nieważnymi sprawami... i znów z nadzieją spojrzał na otwierającą się furtkę...

niedziela, 11 maja 2014

Jak chorować, to tylko w domu...

Pewnego ranka przekomarzałam się z moją ukochaną Kierowniczką, ona mnie zaczepiała, ja ją, ogólnie takie tam nasze biurowe małe zaczepeczki..... I jak nie walnę zadem o szafkę!  

- hłe hłe, widziałem, ha ha, zaczęłaś krzyczeć "KTO ZGASIŁ ŚWIATŁO!", w życiu się tak nie uśmiałem!

- NIEPRAWDA! CICHO!! Skąd mogłam wiedzieć! Coś mi na łeb spadło! 

- pfffff, ulotka wielkości tego ustrojstwa które mi na łapę uparcie zakładają...

- DUŻE było! Właśnie, że duże! Nie przerywaj mi tak w ogóle!

...a spadła taka zielona karteluszka z sierściuszkami na przodzie. Zdziwiłam się, że te futra jeszcze u nas siedzą! Już wyjaśniam:

Daaawno daaawno teemuuu... Kiedy ja jeszcze nie stróżowałam... Przywieźli do Schroniska dwa łaciate kocury, zakatarzone oba jak alergik na wiosnę. Tyle, że to już był koniec listopada, to przecież wtedy już nic nie pyli. Nasi stwierdzili, że futra z takimi mokrymi bąblami przy nosie nie będą po mieście biegać, bo to nie przystoi i zdecydowali, że trzeba je podleczyć. Przy okazji zrobili im badanka i wyszło, że katar to nie jest największy problem, bo Saban dodatkowo ma białaczkę.


Dziwne, że on, bo przecież to Mahad jest bardziej biały!
 

No ale z wynikami nie będę się kłócić, tak wyszło i koniec. Niby Mahad jest zdrowy (nie licząc smarkania...), ale kto wie, skoro z Sabanem się kumpluje... No i siedzą łaciate sierściuchy już tyle miesięcy!. Jeden młodszy, który zaczepia ludzi aż wstyd! Bawić się chce, skacze na kratki jak ktoś przechodzi i macha girami przez dziury, byle kogoś wymacać po drugiej stronie. Drugi starszy, który byłby świetny na zimowe wieczory, bo ogrzewałby kolana. I takie FAJNE są (ja - Bulba - to mówię), że naprawdę mi się głowie nie mieści... 

- Buulbaa, w twojej takiej mikrej niewiele się mieści... 

- HEDARRR... 

- aaale w mojej też się nie mieści, że tyle siedzą!

- no...

Nawet w tej ulotce napisali, że białaczka kocia jest tylko kocia, nie psia, nie człowiecza, nie chomicza. Zarazić może się tylko inny kot, ale innym zwierzakom nic nie grozi! I nawet za leczenie taki właściciel nie będzie musiał płacić całości, Schronisko pomoże! Tylko taki sierściuch musi do końca życia mieszkać w domu bez szlajania się po podwórkach i krzakach, tylko salony, kanapy, fotele i parapety... tooo jest żyyyciee...

Choroba to nie wyrok i wcale nie musi oznaczać, że taki zwierzak jest skazany na schroniskowe życie! Co prawda bardzo rzadko, ale przychodzą do nas ludzie, dla których takie "problemy" to nie problemy.

Kiedyś trafił do nas malutki sierściuszek. Co próbował wstać, to mu się łapy rozjeżdżały. Jakby mu mleko sfermentowało i za dużo się opił... Nieletni był jednak, to tym bardziej podejrzane. W badaniach wyszło jednak, że to hipo... hipopota...plastelina... aaa dobra, wiem: hipoplazja móżdżka! Coś mu się tam między uszami nie rozwinęło, przez to chodził jakby świeżo z karuzeli zszedł! Wiecie, bardzo chciał przed siebie, ale łapki go prowadziły niekoniecznie tam, gdzie chciały oczy. Aaa, no i kocię dostało imię Lulu.

 

Oj marna byłaby jego przyszłość w Schronisku gdyby go nie wzięła jedna kochana schroniskowa pani. Wiadomo, że normalny dom to zupełnie co innego! Tam się zaczął rehabilitować, tym bardziej, że pomagały mu w tym dzielnie inne czworonogi różnej maści i gatunku, które też w tym domu mieszkają. Ale już najlepszym ćwiczeniem było to, do którego używało się sprzętu - miseczki zapełnionej jedzeniem... Dziwne, że to zawsze się sprawdza... Był na tyle nadgorliwy, że jeszcze gardło przy tym trenował drąc się, że on już leci, żeby nie chować, bo on zaraz przybiegnie, jeszcze tylko podbiegnie do mebla na lewo i ściany na prawo, potem nie wceluje w drzwi, ale on już biegnie!

Lulu by pewnie u tej opiekunki został (bo i ona już żyła w przekonaniu, że kto by takiego karuzelowego kota chciał i sobie z tym poradził!?), gdyby w drzwiach jej domu nie stanęła pani z kilkuletnim synkiem, który marzył o własnym futrzastym przyjacielu. Kocię, jak zawsze biegało łukami, tak do tego chłopca podeszło idealnie, jak po smyczy! Zaraz się koło niego położyło i nikt już nie miał wątpliwości... Lulu pojechał do domu, gdzie szczęśliwie żyje do dziś u boku swojego kilkuletniego dwunożnego przyjaciela.

Każdy powie - chorować najlepiej W DOMU. Nie tylko ludzie tak wolą. Zwierzaki też... Na własnym posłanku i przy tym jedynym człowieku to od razu choroby o połowę mniej jest...

środa, 7 maja 2014

Pamiętajcie - codziennie otwarte!

Niech to obroża ściśnie! Zaspałam! Niedziela to była a mi się śniły peeełneee miseeczki... No i zaspałam, psia kostka! Wyszłam się rozejrzeć a na placu jakiś namiot mi rozstawili! Zatkało mnie, bo jak to, JA nic nie wiem a namiot sobie tak stoi jak gdyby nigdy nic! I już się zaczęłam rozpędzać sprawdzać co to takiego, kiedy ciemno się zrobiło i jakieś tupanie za sobą usłyszałam... Ledwo zdążyłam nos skierować w stronę ogona a kilkanaście nóg mnie wyprzedziło! Mniejsze, większe, grube, chude... ale wszystkie ludzkie! Ledwo przeżyłam, nie zdążyłam nawet krzyknąć! Wszyscy popędzili do tego namiotu o którym nic nie wiedziałam, ale oni najwyraźniej wiedzieli! Nie minęło chwil kilka a zaczęły fruwać jeszcze smycze i zaraz zaczęły psy wymaszerowywać z wiat, faaaalaaaa... i wszyscy naaa mnieee....

Nie żebym tchórz była jakiś! Wcale nie uciekłam ile sił w łapkach, ja tylko niezwłocznie musiałam się dowiedzieć o co chodzi! no...

Dowiedziałam się - mieliśmy Dzień Otwarty! Głupie, przecież codziennie otwarte jest... ale może ludzie nie wiedzą i tak specjalnie wszędzie ogłoszone było, żeby przyjść i wyprowadzić czworonoga do lasu, taka akcja. No i przyszło duuuuużooo luuudzi! Wolontariusze im dobierali czworonogi i wszyscy wychodzili do lasu i potem wracali i potem brali kolejne psiaki i szli na spacer i kolejne... Niektórzy mieli siły na jeden spacer a niektórzy na kilka. Najważniejsze, żeee... UWAAAGAAA.... WSZYSTKIE psy wyszły na spacer!


Mało tego, że na spacer, ale niektóre się przebiegły! Jaa to na krótkie dystanse się nadaję... ale Saba, która kiedyś uczyła psy liczyć na własnych żebrach, przebiegła 16 kilometrów!


Oby tak częściej ludzie nie chcieli spacerować bez czworonoga! Bo u nas po lesie to sporo ludzi chodzi, ale może nie wiedzą, że wystarczy zajrzeć i wybrać sobie kompana na taką wędrówkę. Bo to można samotnie i można z rodziną i do każdego wyjścia pasuje czworonóg!

Nasi Wolontariusze też najczęściej przychodzą samotnie (znaczy do lasu to już z psem idą!), ale mamy też rodzinnych! To cuuudna histooria...

Ona chciała zostać Wolontariuszką, namawiała Jego i namawiała i w końcu przyszli oboje, przeszli szkolenie... On pokochał jeszcze wolontariat, Ona przez to bardziej pokochała Jego... Przyjeżdżają z Córką i dzielą się sprawiedliwie - jeden spacer - On z psem a Ona z Córką a następny - Ona z psem a On z Córką, sielanka! W dodatku potrafią dogadać się z psami i wiedzą na który spacer mogą iść wszyscy razem, wtedy czworonogi mogą poznać takiego małego człowieka, który ma mniejsze kończyny do głaskania, ale równie przyjemnie się z nim chodzi po lesie!

Magus był na spacerze z tą Rodzinką, zgadaliśmy się. Zdziwiony był na początku - takie małe coś, z dziwnymi antenkami po bokach głowy, kolorowe takie... ale potem się okazało, że tak przyjemnie głaszcze i czesze, że szkoda, że nie umówili się na za tydzień...


No i rozmawiamy tak sobie z Magusem kulturalnie aż tu NAGLE i bezczelnie jakiś pies się drze! Odwracam się a tu Kremuś wraca właśnie tymi Wolontariuszami i szczeka na całe schronisko! Że w życiu nie był na "zajefajniejszym" spacerze! Że "przecodziennie by mógł tak spacerowywać!". Kremuś się wysławiać nie potrafi, ale on skupia się bardziej na własnym wyglądzie niż żeby się dokształcić jakoś! Nie chciałam się tak drzeć przy ludziach, więc potem do niego poszłam, żeby mu wyszczekać to i owo o kulturze... a on mi tylko pokazał zdjęcie, które miał przybite w budzie i pazurem wyryte na około serce...


No i za co miałam go besztać...

niedziela, 4 maja 2014

Trzeba chcieć podejść z sercem.

- Hedziu! znasz Zenona, nie?

- yy... noo... ale jak ci idzie o tą naszą kłótnię...

- jaką kłótnię??? aaa mniejsza, ty wiesz co mi dzisiaj Kotencja sprzedała za ploteczkę??? Zenon ma laskę na apartamencie! Suczkę znaczy! noo, co prawda te kilka sierściuchów jeszcze się tam panoszy, ale teraz ciepło, to one głównie korzystają ze słońca na wybiegu i wieeesz...


Ika, ta suczka, to ponoć kilka lat starsza, ale może on lubi takie... Zenon jest mało rozmowny, ale za to ooonaaa gaaada jak najęta! Podpytałam Kotencji skąd się tam taka lasencja wzieła i mi wszystko opowiedziała, bo tam na szpitaliku miała jeszcze kilka znajomych Iki, więc jakby informacje z pierwszej łapy...

W małej wioseczce, na końcu polnej ulicy stał sobie nieduży domek. Mieszkał tam starszy pan a razem z nim 6 psów i kilka kotów. W sierściuchach to zawsze ciężko się rozeznać! I te psy, co ich sześć było, nie miały tam wcale źle! Tylko ludzie we wsi nie chcieli uwierzyć, że wcale sytuacja nie jest straszna... Nasyłali różne organizacje, ale jak w końcu pojechała ta nasza ulubiona, to potrafiła ze starszym panem porozmawiać jak trzeba! Nie tylko psy się czasami dogadać nie potrafią... I szybko też wkupili się w łaski czworonogom (karma w puszce czasami czyni cuda). Bo te psy nie chciały nikogo znać a nasi są tak fajni, że wiedzą jak dać się polubić!

No i okazało się, że owszem, Pan potrzebuje pomocy, bo być może będzie musiał iść do szpitala a martwi się o zwierzaki, bo chce, żeby trafiły do dobrych domów a sam nie ma jak ich szukać. Dla dwóch suczek szybko domy się znalazły (o jedną to się nawet kilka rodzin starało, jakaś rasowa była chyba... nie wiem, ja się tylko znam na kundlach...). Był też jeden taki przystojniak, Zefir...


Czarny, z rozwianym włosem.... taki elegancki.... troszkę bojaźliwy, ale już bym go przekonała, żeby się tak...

- Buulbaaaa.... 
 
- aaa... noo... i Zefir kogoś zauroczył i też pojechał niedawno do domu! U nas został jeszcze Pinokio (zobaczcie na ten nochal!)


i Malutka, która wcale nie taka malutka jest!

- mało psów jest twojego wzrostu...

- Hedziu, przynajmniej mieszczę się pod biurkiem pani z cudnymi loczkami, a wiesz ile tam okruszków spada??
Jeszcze dokończę o tej Zenkowej babce, znaczy suczce... Ona między swoją wioską a schroniskiem, zahaczyła o lecznicę, gdzie jej zrobili operację plastyczną! Bo dawno temu miała wypadek i ciągle miała otwartą paszczę, no musiała wyglądać głupio, ale na wiosce to nikt na to nie patrzy a jak tak się w mieście pokazać!? I teraz ma co prawda krótszą brodę, ale za to zamkniętą i mówi wyraźniej i może ktoś taką naprawioną suczkę weźmie...


Warto chcieć i umieć się dogadać, wtedy same dobre rzeczy mogą wyjść. I przede wszystkim - najpierw spytaj, potem napadaj. 

- ale Buuulbaaa...

- Hedar, żadnej dyskusji i niech się dowiem, że znowu kłapiesz zębami na psiegokolwiek, to jak cię...

no i polazł zanim dokończyłam... przestraszył się, wiadomo! Ze mną się nie zadziera!