Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 11 maja 2014

Jak chorować, to tylko w domu...

Pewnego ranka przekomarzałam się z moją ukochaną Kierowniczką, ona mnie zaczepiała, ja ją, ogólnie takie tam nasze biurowe małe zaczepeczki..... I jak nie walnę zadem o szafkę!  

- hłe hłe, widziałem, ha ha, zaczęłaś krzyczeć "KTO ZGASIŁ ŚWIATŁO!", w życiu się tak nie uśmiałem!

- NIEPRAWDA! CICHO!! Skąd mogłam wiedzieć! Coś mi na łeb spadło! 

- pfffff, ulotka wielkości tego ustrojstwa które mi na łapę uparcie zakładają...

- DUŻE było! Właśnie, że duże! Nie przerywaj mi tak w ogóle!

...a spadła taka zielona karteluszka z sierściuszkami na przodzie. Zdziwiłam się, że te futra jeszcze u nas siedzą! Już wyjaśniam:

Daaawno daaawno teemuuu... Kiedy ja jeszcze nie stróżowałam... Przywieźli do Schroniska dwa łaciate kocury, zakatarzone oba jak alergik na wiosnę. Tyle, że to już był koniec listopada, to przecież wtedy już nic nie pyli. Nasi stwierdzili, że futra z takimi mokrymi bąblami przy nosie nie będą po mieście biegać, bo to nie przystoi i zdecydowali, że trzeba je podleczyć. Przy okazji zrobili im badanka i wyszło, że katar to nie jest największy problem, bo Saban dodatkowo ma białaczkę.


Dziwne, że on, bo przecież to Mahad jest bardziej biały!
 

No ale z wynikami nie będę się kłócić, tak wyszło i koniec. Niby Mahad jest zdrowy (nie licząc smarkania...), ale kto wie, skoro z Sabanem się kumpluje... No i siedzą łaciate sierściuchy już tyle miesięcy!. Jeden młodszy, który zaczepia ludzi aż wstyd! Bawić się chce, skacze na kratki jak ktoś przechodzi i macha girami przez dziury, byle kogoś wymacać po drugiej stronie. Drugi starszy, który byłby świetny na zimowe wieczory, bo ogrzewałby kolana. I takie FAJNE są (ja - Bulba - to mówię), że naprawdę mi się głowie nie mieści... 

- Buulbaa, w twojej takiej mikrej niewiele się mieści... 

- HEDARRR... 

- aaale w mojej też się nie mieści, że tyle siedzą!

- no...

Nawet w tej ulotce napisali, że białaczka kocia jest tylko kocia, nie psia, nie człowiecza, nie chomicza. Zarazić może się tylko inny kot, ale innym zwierzakom nic nie grozi! I nawet za leczenie taki właściciel nie będzie musiał płacić całości, Schronisko pomoże! Tylko taki sierściuch musi do końca życia mieszkać w domu bez szlajania się po podwórkach i krzakach, tylko salony, kanapy, fotele i parapety... tooo jest żyyyciee...

Choroba to nie wyrok i wcale nie musi oznaczać, że taki zwierzak jest skazany na schroniskowe życie! Co prawda bardzo rzadko, ale przychodzą do nas ludzie, dla których takie "problemy" to nie problemy.

Kiedyś trafił do nas malutki sierściuszek. Co próbował wstać, to mu się łapy rozjeżdżały. Jakby mu mleko sfermentowało i za dużo się opił... Nieletni był jednak, to tym bardziej podejrzane. W badaniach wyszło jednak, że to hipo... hipopota...plastelina... aaa dobra, wiem: hipoplazja móżdżka! Coś mu się tam między uszami nie rozwinęło, przez to chodził jakby świeżo z karuzeli zszedł! Wiecie, bardzo chciał przed siebie, ale łapki go prowadziły niekoniecznie tam, gdzie chciały oczy. Aaa, no i kocię dostało imię Lulu.

 

Oj marna byłaby jego przyszłość w Schronisku gdyby go nie wzięła jedna kochana schroniskowa pani. Wiadomo, że normalny dom to zupełnie co innego! Tam się zaczął rehabilitować, tym bardziej, że pomagały mu w tym dzielnie inne czworonogi różnej maści i gatunku, które też w tym domu mieszkają. Ale już najlepszym ćwiczeniem było to, do którego używało się sprzętu - miseczki zapełnionej jedzeniem... Dziwne, że to zawsze się sprawdza... Był na tyle nadgorliwy, że jeszcze gardło przy tym trenował drąc się, że on już leci, żeby nie chować, bo on zaraz przybiegnie, jeszcze tylko podbiegnie do mebla na lewo i ściany na prawo, potem nie wceluje w drzwi, ale on już biegnie!

Lulu by pewnie u tej opiekunki został (bo i ona już żyła w przekonaniu, że kto by takiego karuzelowego kota chciał i sobie z tym poradził!?), gdyby w drzwiach jej domu nie stanęła pani z kilkuletnim synkiem, który marzył o własnym futrzastym przyjacielu. Kocię, jak zawsze biegało łukami, tak do tego chłopca podeszło idealnie, jak po smyczy! Zaraz się koło niego położyło i nikt już nie miał wątpliwości... Lulu pojechał do domu, gdzie szczęśliwie żyje do dziś u boku swojego kilkuletniego dwunożnego przyjaciela.

Każdy powie - chorować najlepiej W DOMU. Nie tylko ludzie tak wolą. Zwierzaki też... Na własnym posłanku i przy tym jedynym człowieku to od razu choroby o połowę mniej jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz