Oczami Bezdomnego Psa

środa, 21 maja 2014

Trzymamy kciuki (a psom nie jest łatwo...)

Byłam ostatnio u Kotencji obejrzeć jej nowe M-1. Elegancko ma teraz! I ściany i sufit, bo to taka budka jak mają inne psy, ale kotencjowa jest miękka! W dodatku dobra lokalizacja, bo w kuchni stoi, zaraz przy stole na którym rozdziela się mięsiunio do miseczek... Jest czego zazdrościć! Kotencja opowiadała jak sobie urządzała wnętrze, powiedziała też, że chodziła w tej sprawie do Koki, bo Koka na modzie się zna ostatnio.

Najpierw kilka słów wprowadzenia. Koka to wielkooka, owczarkowata suczka. Nawet ma tytuł Koka Druga, bo już w Schronisku mieszkała Koka Pierwsza i żeby się nie myliło. Koka Druga jest pechowa. Miała jakieś poważne problemy ze zdrowiem, takie wiecie, kobiece. Oczywiście została zoperowana i już by się wydawało, że suczka jest na najlepszej drodze, żeby wyzdrowieć, ale okazało się, że z Koką jest gorzej jak ze szczeniakiem! Nie można jej było przemówić do łba, żeby nie ruszała rany! Paprało się i paprało a ona grzebała tam i grzebała... Nasi wpadli na pomysł, że Koka będzie chodziła w koszulce. Wam mówię, taka dama się zrobiła!


Pomogło, bo się wreszcie nie mogła dostać do rany i wreszcie zaczęło się goić. Przyznała się potem, że nie chciała na wiatę wracać... bo zimno, bo głośno, bo spacery rzadsze... No i jak już prawie było po leczeniu - dostała jakiegoś ataku i nasi od razu ją wysłali na badania. Okazało się, że ma taką chorobę, która się nazywa "padaczka" (przeliterowałam z jej karty, żeby już wstydu nie było) i przez którą co jakiś czas może się zacząć telepać i to nie jest fajne... Będzie dostawać lekarstwa, żeby żyła normalnie, ale ta padaczka to takie wredne coś, że jak już przyjdzie do psa to nie wyjdzie i trzeba tylko mieć nadzieję, że za często nie będzie się pokazywać... Pisałam, ze Koka jest pechowa...

Ze szpitala nie może się też na dobre wyprowadzić Alaska. Suczka, które wygląda całkiem jak husky! Właściwie to powinnam zacząć od tego, że ona to chyba szczęścia nie ma od urodzenia. Jej dom (ten przed schroniskiem) to właściwie nie był DOM. Mieszkała z watahą innych psów "całkiem jak husky" na podwórku a do spania miały kuchenne szafki. W dodatku Alasce wyrosło pod brzuchem coś, czego zdrowy pies nie ma. A nawet jak zaczyna mieć, to normalny właściciel pędzi do psiego lekarza i zaraz to coś wycinają. "Opiekun" naszej suczki chyba był niedowidzący, bo nasi musieli do niego pojechać i palcem pokazać, że tak pies wyglądać nie powinien. Niestety po krótkim czasie się okazało, że pan jednak widzi świetnie, ale kompletnie w nim chęci nie ma, żeby własnemu psu pomóc. Nie miał też najmniejszej chęci oddać czworonoga, ale na szczęście pomogli w tym panowie ze specjalnymi niebieskimi odznakami. I tak Alaska trafiła do nas. Prócz tego, że pod brzuchem dyndała jej spora piłka owinięta skórą, to się okazało, że pod futrem ma same kości, taka była chudziutka... Od razu oczywiście się nią nasi zajęli! Guz wycięli w naszej ulubionej lecznicy a u nas dochodziła do siebie i nabierała odpowiedniej masy. Szybko się też okazało, że Alaska jest przesympatyczna i ciągle się uśmiecha. 


Nie marudzi i nie narzeka, chociaż podobnie jak Koka - po wyjściu z jednej choroby wpada w drugą... Przeszła już dwie operacje i wszyscy trzymamy kciuki (a psu to ciężko!), żeby na tym się skończyło...

Jak już jesteśmy w temacie chorowania... Jakiś czas temu przyszła do biura jedna sympatyczna pani. Przyszła się "rozliczyć za Borysa". Wszyscy wiedzieli o co chodzi, ale ja nie! Nic nie wyjaśniali, więc musiałam potem sama poszukać! Wyszperałam co nie co i baaaardzo polubiłam tą panią i stwierdziłam, że ten Borys to niezwykły szczęściarz i ta historia to tak niezwykła jest i pokazuje, że schroniskowe marzenia się spełniają... 

Pewnego dnia, daaawno daaaaaawno teeemuuu, pewna pani i jej syn znaleźli w rowie psa. Zawieźli go do Schroniska, sami się nim zająć nie mogli. Szybko okazało się, że Borys prócz sporego rozmiaru, ma też spory problem z kręgosłupem, trudności z chodzeniem... Bywało lepiej, bywało niestety też czasami gorzej a już najgorsze w tym wszystkim było to, że nie było nikogo chętnego, kto weźmie kalekę do domu... Pani, która go przywiozła, późniejsza Wolontariuszka, przychodziła do Borysa, wyprowadzała na spacery, dawała tyle ciepła ile mogła. Kilka lat później stwierdziła, że dosyć już tego, nie można tak dłużej, trzeba podjąć męską decyzję! Chociaż w domu już jeden czworonóg mieszkał i do mieszkania prowadziła droga po schodach - Borys został zabrany. Do domu tymczasowego, ale DOMU. Ta Wolontariuszka na tym jednak nie poprzestała. Zaczęła szukać dla psa pomocy. Nie było łatwe zorganizować transport do dalekiego miasta, ale Borys przeszedł niezbędną operację. Nie jest łatwe nosić go codziennie na spacer i z powrotem do domu, ale dają radę. Organizowanie transportu na rehabilitację też wymaga poproszenia kogoś, ale wokół jest tylu Dobrych Ludzi, że Borys jest na najlepszej drodze do jak najlepszej sprawności. Nie byłoby tego bez tej Wolontariuszki, bez jej uporu i dobrych chęci jej i wielu osób. 


Ciężko nie stwierdzić, że Borys jest największym szczęściarzem z tej opisanej trójki. Jest też jednym z największych szczęściarzy ze schroniskowych psiaków. I niech mu się szczęści jak najwięcej i jak najdłużej.

I niech to szczęście jednak nie będzie wybredne i wybiórcze, niech przyjdzie też do Koki i do Alaski, niech znajdą domy i niech lekarza odwiedzają tylko podczas corocznych szczepień... a teraz zaciskamy kciuki (a psom nie jest łatwo)...

------

- Heeedziuu.... Pamiętasz Zenona...

- już się mnie pytałaś o Zenona, ale ja go więcej nie ruszałem, nie kłóciłem się!

- nie o to chodzi... Zeniu odszedł. Odleciał za Tęczowy Most. Do Czarusia... Ale wiesz, opiekowała się nim taka Dziewczynka. Jej Rodzice wpłacali pieniądze na jego leczenie i Ona często przychodziła do Zenia z Tatą, wyprowadzali staruszka na spacery zanim trafił do lecznicy... Ostatnio przynieśli mu kurczaka i posłanie... Specjalnie dla Zenona, wiesz, Hedziu... Jeszcze sobie na nim poleżał i weterynarze nosili mu od nas miseczki z mięskiem... 

- nie płacz, Buulbaa... oboje wiemy, że Majka już się tam nim zajmie... Chodź, zobaczymy, czy już razem nie latają nad wiatami...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz