Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 29 kwietnia 2012


No i ani się obejrzeliśmy, jak wszystko się zazieleniło. Na spacerze, w lesie, albo na wybiegu, na łączce, widać to szczególnie dobrze! Aż się chce biegać! Jak kto może, oczywiście, bo mi już łapy nie pozwalają… A jak ślicznie musi być gdzieś na wsi, gdzie tej zieleni jeszcze więcej.
            Tomik mógł to oglądać na co dzień, ale nie wykorzystał szansy.
                       
Poszedł niedawno do nowego domu, na wieś właśnie. A parę dni temu wrócił. To terier, więc nic dziwnego, że… Tego swojego nowego bezogoniastego od razu polubił, bez zastrzeżeń. Trzy lata siedział w schronisku, wszyscy myśleli, że już nigdy stąd nie odejdzie, ale udało mu się. Radość była!
            Zgodnie z ustaleniami, nowy bezogoniasty przez pierwszy dzień trzymał go w domu. Tomik poznał się lepiej z gospodarzami, przypadli sobie do gustu. A na drugi dzień wypuścili psiaka na podwórze. Tam, w zagrodzie, łaziły sobie kury i kaczki. Tomik zobaczył ptactwo i oszalał. Zaczął się rzucać na siatkę, podkopy robić, szczekać wniebogłosy! A te pierzaste rozwrzeszczały się jeszcze głośniej, zaczęły latać po zagrodzie, próbowały wiać i niektóre z nich, na własne nieszczęście, wyleciały za ogrodzenie. A tam Tomik już na nie czekał.
            Gospodarz wybiegł i zaczął wołać Tomika, łapać go, odganiać. A Tomik darł się na ptaki, łapał je i zaganiał… Zanim go wreszcie bezogoniasty odciągnął, parę ptaków leżało bez ducha…
            No cóż, Tomik to terier, pies myśliwski. Nie jego wina, polowanie ma we krwi… Bezogoniasty też to rozumiał, więc nie miał do psa pretensji. Ale zatrzymać go nie chciał.
            … I Tomik znowu siedzi w swoim kojcu w schronisku.

            Nie udało się też Pongo. Kundelek nieduży, jak widać.                 

Miał na wsi pilnować gospodarstwa, a właściwie ogrodu. Dużego. No to pilnował, zwłaszcza, gdy widział gospodarzy. Ale gdy był sam, tracił zainteresowanie robotą. Skakał przez płot i szwendał się po wsi i okolicznych polach. I po dwóch dniach wracał. I na jakiś czas był spokój. A potem znów wycieczka. Gospodarz latał za nim po wsi, a ludzie się śmiali.
            Bezogoniasty wytrzymał tak dwa miesiące, a potem wziął Pongo na łańcuch. I zaczął myśleć, że lepiej będzie, jeśli odda psa i weźmie innego. Zresztą, może sumienie go trochę gryzło, bo podpisał umowę. No właśnie… Jak bezogoniasty bierze psa na wieś, to zgadza się na warunek, że pies nie będzie trzymany na łańcuchu. Może być w domu, może latać swobodnie na podwórzu, albo siedzieć w kojcu. Ale żadnego łańcucha! 
            I Pongo wrócił do schroniska.

            Może więcej szczęścia będzie miało to stworzenie, które nazywa się pekińczyk.
                       
Właściwie to już je miał. Złamał sobie łapę, jakaś bezogoniasta go znalazła i zawiadomiła schronisko. Sam nie wiadomo, jak by sobie poradził, niezaradne to takie, domowe, a tu szeroki świat i złamana łapa! Zaraz trafił do zjaw, które nastawiły mu kość, opatrzyły, potrzymały trzy dni i odesłały do nas. Rzadko trafia tu pies tej rasy, więc poszłam go odwiedzić, poszczekać trochę, dowiedzieć się czegoś. Ale on tylko narzekał, że go boli i że za dużo tu psów!... Machnęłam łapą. Poczekam. Posiedzi trochę, wydobrzeje, przyzwyczai się, wtedy z nim pogadam.
            Nie zdążyłam. Ledwie dwa dni spędził w naszym szpitaliku i poszedł do domu zastępczego na kwarantannę, do czasu zagojenia się łapy. Zabrała go taka para miłych bezogoniastych. Będzie miał komfortowe warunki, na pewno lepsze, niż u nas. No i dobrze.
            Tak sobie myślę, że on już tam zostanie.

Jak bezogoniasty lata sobie po świecie tu i tam, to się nazywa turysta. Wszyscy go zachęcają, żeby latał więcej i biją brawo! 
A jak pies sobie tak lata po świecie, to go nazywają włóczęga, łapią i do schroniska! Ot, sprawiedliwość!...
Ale w tym wyjątkowym przypadku ta turystyka się nam przydała. Pewien bezogoniasty był daleko, w takim kraju, w którym jest jedna rzeka, mnóstwo piachu i niewiele więcej – i dlatego to jest podobno raj turystyczny! No to łaził sobie po tym piachu. Do tej rzeki też wlazł, ale nagle wyskoczyło na niego jakieś zwierzę z paszczą pełną zębisków! To ten turysta jednym krokiem dyla dał z wody. I jak tak wiał, to spotkał psa. Pies miał też paszczę pełną zębów, ale sympatyczniejszą i w tej paszczy miał dodatkowo kopertę. Dał ją bezogoniastemu i poszedł sobie. A bezogoniasty ten list do nas przywiózł (bo był on zaadresowany do nas). W liście było to:



  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie



środa, 25 kwietnia 2012


Bywają zjawy i zjawy. Trafił do nas kundel. Miał gipsowy opatrunek na łapie, bo złamana. Opatrzył go jakiś zjawa w niedalekiej miejscowości i potem ten kundel siedział dwa tygodnie w takim przytulisku dla zwierząt. W tamtej miejscowości. A stamtąd trafił do nas. Jak go wysadzili z samochodu, przeraziłam się. Był cały spięty, i ruszał pyskiem tak jak ryba: otwierał i zamykał, otwierał i zamykał. I trząsł się… Widać było, że już nieraz próbował sobie zerwać ten gips z łapy…
Nasi bezogoniaści natychmiast zawieźli go do naszych zjaw. A tam zdjęto opatrunek i okazało się, że łapa wcale nie jest złamana, za to jest na niej potężna rana! I na żywe mięso bezpośrednio założono psu gips! Rana oczywiście nie mogła się zagoić, wdała się jakaś zgorzel, trzeba było czyścić… Na jej zaszycie nie było już szans – skóra za bardzo się rozeszła. Biedny kundel łaził tak tygodniami…
Teraz trzeba tę ranę stale czyścić i czekać, aż się zagoi. To potrwa. I zostanie paskudna blizna!
 Pogadałam z nim trochę, jak po paru dniach wrócił od zjaw z lecznicy. Na temat tego przytuliska, w którym był wcześniej. Niezbyt chętnie szczekał. Wiemy tutaj, że w okolicy są inne schroniska i takie małe, czasowe przytuliska dla zwierząt. Różnie się w nich dzieje. Niektóre, zdaniem psów, co w nich były, są całkiem, całkiem… Ale inne…

Weźmy, na przykład, takie schronisko, z niedaleka.
                      
Nieźle wygląda, prawda? Prawie jak u nas. Budynek, parę wiat, pod lasem, trawa, krzaczki, chodniczki… Tylko mniejsze wszystko. Czysto jest, schludnie. Także wewnątrz, w budynku, gdzie obok biura są też kojce dla małych psów. O, takie:
           
Ściany odmalowane, kafelki na podłodze, z tyłu otwór, przez który psy same mogą wychodzić z pomieszczenia na ogrodzony kojec na dworze… Żyć, nie umierać!... No właśnie, a ile też piesków może żyć w takim kojcu, zgadnijcie? Albo policzcie miski u dołu zdjęcia: po jednej misce na psa. No?... Aha – i ten kojec ma powierzchnię mniej więcej dwa metry na dwa metry. Zaś jego zewnętrzna część, ta „spacerowa”, jest mniej więcej tak samo duża. Tak wygląda:
          
Widzicie gdzieś na tych zdjęciach jakąś budę? Albo kocyk? Albo wiązkę słomy? Nie ma. Są tylko dwa niskie, drewniane podeściki, pół metra na pół metra. Najwygodniej i najcieplej to psom tu chyba nie jest…
Rano przychodzi opiekun i robi porządki: z gumowego węża leje wodę do kojca i zmywa nieczystości. Psy wieją wtedy pewnie na dwór, do drugiej części kojca. Woda z brudami spływa do eleganckich kanalików z tyłu i płynie sobie dalej, za płot, prosto do lasu. Część wsiąka w poszycie, ale ta „gęstsza” część zostaje i gromadzi się… Nie chciałabym tam chodzić na spacery. Może dlatego te psy nie chodzą? Kiedyś mogły się wydostawać na większy plac za kojcami, na taki ogrodzony wybieg… Ale w schronisku jest okropny tłok i teraz na wybiegu mieszkają duże psy.  Nudzą się, więc gdy widzą za siatką małe psiaki, skaczą i straszą je.
No to pieski wracają do wnętrza i siedzą w mokrym kojcu, bo woda na kafelkach i podeścikach schnie powoli. A w zimie mają lodowisko…

W naszym schronisku, obliczonym na 190 zwierząt (jest ich teraz o wiele mniej), pracuje dziewięciu opiekunów zwierząt. W tym schronisku, obliczonym na 90 mieszkańców (jest ich o wiele więcej!) pracuje dwóch. Nasi działają do godziny osiemnastej przez cały tydzień. Tutaj – do piętnastej od poniedziałku do piątku.
A adopcje? To schronisko nie prowadzi żadnych akcji promujących adoptowanie zwierząt, nie ma nawet swojej strony internetowej. No to jak psy mogą znajdować nowe domy. A wciąż ich przybywa. I co się dzieje z nimi? Chyba lepiej nie pytać…
Do niedawna nie działali w tym schronisku wolontariusze. Bezogoniaści nie chcieli. Teraz dopiero coś się zmienia. Powstało w tamtym mieście stowarzyszenie, podobne do tego, jakie mają nasi bezogoniaści. Porozumieli się z naszymi, nasi pojechali do nich, porozmawiali z pracownikami tamtego schroniska, z władzami miasta… Będzie się zmieniać! Schronisko będzie pracowało dłużej, powstanie strona internetowa, nasi będą szkolili tamtych wolontariuszy (już zaczęli!) – psy wreszcie będą wychodziły na spacery. I tak powoli…

Dużo jeszcze można by pisać o tamtym schronisku. Dobrych i złych rzeczy. Ale na razie wystarczy.
Są wokół naszego miasta jeszcze inne schroniska i przytuliska. O niektórych opowiem przy okazji…

Teraz z innej beczki.
Zdarzyło się bezpańskiemu psu, że miał wypadek – stuknął go samochód na szosie. Znalazł się litościwy bezogoniasty i zwiózł kundla do zjaw. A tam, jak zawsze przed operacją – dali mu coś i usnął. A tedy zjawił się przy nim Wielki Dog. Siadł z boku, zamerdał ogonem, zerknął z ukosa na kundla.
- Jak się czujesz?
- Nie wiem, śpię.
- No tak… Za to ja wiem.
- A skąd?
- Bo jestem wszechwiedzący, nie wiesz?... Wiem, że pan cię z domu wywalił, że go szukałeś i że stuknął cię jakiś samochód. Taki samochód to czasem paskudna rzecz. Jak wiele rzeczy bezogoniastych. Raz całkiem do rzeczy, a drugim razem takie, że nawet dla bezogoniastych ich szkoda… Maja taką pieśń – cudności! Ale ją spaprali. Jest o tym, że ktoś kogoś pchnął i potem się nabijał. A ten pchnięty miał mapę życia i gdzieś z nią lazł, ale nie wiedział, gdzie…I coś mu się z głosem porobiło…
- Co?
- A kto to wie…Masz dobrą pamięć?
- Pewnie.
- To ja ci tę pieśń zaśpiewam, ale tak, jak ona powinna brzmieć. A ty ją zapamiętasz i nauczysz kundle w schronisku. I niech ja w „Xiędze” zapiszą…
A potem Wielki Dog zaśpiewał i znikł. A kundel, po operacji, trafił do schroniska, gdzie spełnił wolę Wielkiego Doga. 

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 22 kwietnia 2012


Dobry czas! Poszedł Grey, husky. Pisałam o nim niedawno.
                       
Siedział długo w schronisku. Miał już trochę lat i uszkodzone oko, na które nie widział. Kto takiego weźmie? A jednak znalazł się taki! Bardzo w porządku bezogoniasty. I Grey pojechał na wieś, dość daleko. Będzie miał budę przy domu, duuuży teren do biegania, niewielki staw. I żadnego łańcucha. Czego więcej husky może chcieć?

Poszedł też Kali, sznaucer olbrzymi; czarny, roczniak, dwa miesiące w schronisku.
                       
Starsi bezogoniaści przyszli po psa: ona malutka, on też nie za wysoki, za to w pasie pokaźny. Ledwo podeszli do Kalego, podał im łapę, więc już dłużej nie szukali. Nasi próbowali ostrzegać i tłumaczyć: pies duży, młody, będzie próbował dominować; musi być wybiegany – a ciągnąć na spacerze potrafi, oj, potrafi! Więc należy się zastanowić, czy z takim psem sobie poradzą.
Bezogoniasta zaszczebiotała, że tak, a jej mąż wypiął pierś i dodał, że na pewno! Mają duży dom z piwnicą, a właściwie sutereną, zimą się ją ogrzewa. I tam Kali będzie mieszkał. Terenu do biegania wokół domu dużo, pani nie pracuje, więc będzie pracować nad psem.
No dobrze! Na próbę zaproponowano więc, by bezogoniaści poszli z Kalim na spacer. Poszli. Jak wyszli ze schroniska, zaczęli biec, bo to bezogoniasta prowadziła Kalego. Bezogoniasty dogonił żonę, złapał, psa zatrzymał i odtąd to on trzymał smycz. I dalej poszło bez kłopotów.
Nie zrazili się – Kali to jest to, bierzemy! No i wzięli. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Czekamy na wieści.

Ale w parę dni później – dym! (jak to mówią bezogoniaści). Najpierw jakaś niewielka pani przywiozła psa, który włóczył się bezpańsko po ulicach. Amstaf z czymś tam, straszna bestia z samego wyglądu, a ona go zapakowała do samochodu – obcego psa! – i przywiozła! Jakby nigdy nic! Są odważne bezogoniaste!
Potem nasi przywieźli z miasta jednego kundelka. Jeszcze dobrze nie wrócili – kolejne zgłoszenie, z drugiego końca miasta. Chwila przerwy i znowu trzeba było jechać – tym razem po dwa psy. Czterech nowych mieszkańców schroniska w cztery godziny! A przez cały dzień nie trafił się żaden bezogoniasty chętny, by wziąć któregoś z nas do swego domu. Całe szczęście, że pod wieczór zgłosiła się właścicielka tego pierwszego, tego amstafa mieszanego. Zwiał jej. Po raz kolejny. Ponoć on tak lubi! Ponarzekała i rozłączyła się.
Na drugi dzień rano przyjechała po uciekiniera. Warczałam do naszych bezogoniastych, żeby jej podpowiedzieli, niech sobie żółwia kupi – tego łatwiej upilnować. Ale chyba nie zrozumieli.

A teraz będzie komiks. Ostatni. Na razie. Nasze schroniskowe rysowniczki zbuntowały się. Skończyły się im ołówki. Jeden się wyrysował, a drugi ktoś pożarł. No to zaczęły narzekać, że tak się nie traktuje artystów, że żądają narzędzi do pracy, a najlepiej kolorowych, bo mają dość tworzenia w czerni i bieli! I te pretensje, oczywiście, do mnie…
No to będę musiała zawędzić coś naszemu bezogoniastemu z biurka. Bo po dobroci nie da. Najlepiej mazaki. Powoli, po jednym, nazbieram. Ale to może potrwać…

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


środa, 18 kwietnia 2012


Była sobie wioska. Nie za duża, nie za mała. A po niej błąkał się młodziutki kundelek. Może tam się urodził, może skądś przywędrował. Kręcić się zaczął wokół jednego gospodarstwa, w którym już był dorosły pies. Mieszkał sobie w budzie. Polubił kundelka, dawał mu czasem podżerać z własnej miski, pozwalał, by młodzik sypiał w jego budzie… Ale bezogoniastej gospodyni nie podobało się to – goniła kundla, gdy tylko go zobaczyła… No to odszedł. Niedaleko. Po sąsiedzku była placówka straży pożarnej. Przeniósł się tam. Ze strażakami jednak lekko nie miał. Próbowali się go pozbyć, ale złapać młodego nie potrafili. Goniony zewsząd przestał ufać ludziom i umiał im uciekać. Wreszcie dowiedzieli się o sprawie nasi bezogoniaści i pojechali na tę wieś. Kundla złapali i przywieźli do schroniska. Dostał tutaj imię Mervin.
                       
No i siedzi u nas. Wycofany, nieufny, nieszczęśliwy… Pewnie z czasem się zmieni.

Był u nas niedawno młody bezogoniasty z problemem – chciał oddać do schroniska swoją kotkę. Była wysterylizowana, a mimo to zaczęła nagle bardzo mocno znaczyć teren. Mówiąc wprost, sikała po całym mieszkaniu. No i bezogoniaści nie potrafili sobie z tym poradzić. Nasza bezogoniasta zaczęła wypytywać: czy do mieszkania doszło jakieś nowe zwierzę – pies, kot, papużka, rybki w akwarium? Nie! To może zmieniono meble – kanapę, fotel, kocie legowisko? Nie! No to może na świat przyszło małe bezogoniaściątko? Też nie! A może kotka po prostu daje znać, że jest chora – pęcherz, nerki… po sterylizacji zdarza się… Byli z nią państwo u lekarza?... Yyy… nie przyszło nam to do głowy!... To może zamiast oddawać od razu zwierzę do schroniska, warto byłoby zasięgnąć opinii weterynarza?... Noo, właściwie tak. To pójdziemy z nią do lecznicy… Bardzo słusznie, proszę pana!
I bezogoniasty poszedł sobie.
Bez komentarza.

            Jakoś tak w marcu, na początku, przyszła do schroniska bezogoniasta, żeby sobie znaleźć sierściucha. Czemu nie, prosimy bardzo! Wybrała, zabrała – poszła!
                       
            Parę dni temu zameldowała się z nim u zjaw: kot nie je, ślini się, pomiaukuje, pewno chory!
No to badania, prześwietlenie…
Pewnie, że chory!... No maaasz! Jak miałam wcześniej kota, to nie chorował. Dopiero ten schroniskowy byle jaki. A co mu jest?... Pani kot ma w żołądku metalowy przedmiot! Operacja konieczna!... Operacja? A ile to będzie kosztować?... Tyle a tyle… O, nie! Ja rencistka, mnie nie stać. Niech sobie schronisko płaci, jak to ich kot!... Już nie ich – pani go adoptowała… Ale płacić nie będę. Ja go wzięłam, żeby myszy łapał, a nie, żeby mi wydatków przyczyniał! To już poczekam, aż kot zdechnie! Dawajcie zwierza!... Nie, proszę pani. Skoro tak podchodzi pani do swego zwierzaka, to my go pani nie oddamy. Niech pani podpisze zrzeczenie się zwierzęcia!... A pewno, że podpiszę! Po co mi taki kot!...
Teraz sierściuch jest już po operacji. Miał w żołądku taką metalową blaszkę, jaką się zamyka, na przykład, foliową torbę z chlebem. No, klips taki… Nazwaliśmy go więc Klips. Siedzi w szpitaliku i dobrzeje.
Trudno, stary, może za następnym razem…

            A Laura, o której pisałam niedawno, ta schorowana delikatna sierściuszka, poszła do domu zastępczego. Bardzo dobrze, nie będzie już od innych zwierząt łapała infekcji. Ale to wciąż tylko dom zastępczy. Wciąż szukamy jej tego prawdziwego! Popatrzcie sobie na nią jeszcze raz!
                       

niedziela, 15 kwietnia 2012


Kiedy się raniutko wejdzie do schroniska, to… hm, no cóż… różami nie pachnie. Najedzony i napojony pies ma to do siebie, że się musi pozbywać resztek. No to się pozbywa. Z konieczności, rozumiecie, w kojcu. Chociaż o wiele przyjemniej jest robić to na spacerze, albo na wybiegu. Tyle, że taka frajda nie trafia się co chwila. Wyprowadzają nas nasi bezogoniaści, ale oni mają tu dość innej roboty. Gdyby tylko na nich liczyć, to chodzilibyśmy na spacer dwa, góra trzy razy w tygodniu. Są jeszcze wolontariusze, ale ich wciąż za mało, w dodatku nie przychodzą regularnie. Raz jest ich tylu, że zdążą całe schronisko wyprowadzić, a na drugi dzień nie ma żadnego. Albo jeden czy dwoje… No to pozostaje kojec… Tutaj to nic nadzwyczajnego. Chociaż niekiedy dzieją się sprawy niezwyczajne. I czasem są problemy!

Na przykład z suczką Ksarą. Owczarkopodobna, jasnożółta, krótkowłosa, młoda. W schronisku od niedawna.
           
Bezogoniaści podejrzewają, że coś z jej zdrowiem nie tak. Albo może ma robaki. Tak czy inaczej trzeba oddać jej kupę do analizy. Jeden z naszych młodych bezogoniastych opiekunów dostał polecenie: przy rannym sprzątaniu zebrać trochę tego psiego do pojemnika. A tu rano nic – ani bobeczka! Do południa warował, aż Ksara sobie ulży – bez skutku. Poszedł do biura. Nie sfajdała się do tej pory! Dwie nasze bezogoniaste popatrzyły na niego ponuro: no to co teraz trzeba zrobić? Milczenie, a po chwili: Patyczkiem… trochę…? Paaatyyyyczkieeem!!! Nie!!! Trzeba po prostu wyjść z psem na spacer: rozluźni się, złapie dobry humor, wytrzęsie trochę i prędzej czy później się załatwi, jasne? Jasne!... Poszedł.
            I tak zdobyty został materiał do analizy.

Mieliśmy tu też takiego psa imieniem Pociemek; trochę doberman, trochę owczarek, miły zwierzak. Dawno temu, jeszcze za poprzednich bezogoniastych.
         Przez parę dni panowało wśród nich zdumienie i niepokój: pies się nie załatwia. W innych kojcach normalnie, jest co sprzątać. A u niego czyściutko. Kafle na podłodze suchutkie i bez plamki! Nic, tylko leczenie potrzebne!... Ale wyszło szydło z worka. Sprzątającemu nie chciało się zajrzeć za budę. Tam w pewnym miejscu kafelków nie było – nie starczyło na wykończenie czy coś tam… I Pociemek robił sobie tam, w piasek, jak każdy grzeczny pies mógł potem zadnią nogą…
Trzeba przyznać, że od tamtej pory sprzątanie bardzo się poprawiło.

Niektóre psy mają swoje przyzwyczajenia. Tyson między innymi.
           
Inne psy robią, jak by to powiedzieć, gdzie popadnie, po kątach, na środku kojca. A on nie. Upatrzył sobie jeden punkt i tam się załatwia.

            Z Husejnem natomiast (pisałam o biedaku niedawno) była inna sprawa.
                       
Gdy tu trafił, nie chciał się załatwić w kojcu. Był domowym psem, którego ktoś wyrzucił. Nauczono go, że potrzeby załatwia się poza miejscem zamieszkania. I tego się zwierzak trzymał. Wiercił się, popiskiwał – ale trzymał! Nasi bezogoniaści szybko się zorientowali, w czym rzecz i póki nie poszedł na operację do zjaw, wyprowadzali go za potrzebą. O to mu chodziło.
            Teraz, oczywiście, jest inaczej. Po operacji długo siedział w szpitaliku, wychodzić nie mógł, więc musiał. Oj, z oporami mu to szło… Od paru dni jest w kojcu i chyba wreszcie pogodził się z tym, że bezogoniaści nie zawsze zdążą go wyprowadzić. Taki zas…ny los, chciałoby się szczeknąć!

            No i wreszcie kryminał! Był sobie u nas Góral, taki terierkowaty psiak, trochę beżowy, trochę brązowy. Do czystości rasy pretensji nie miał. Ale do czystości w ogóle – o, to tak!
                       
Parę dni po jego przyjściu nasza główna bezogoniasta zorientowała się, że w jego kojcu ni śladu nieczystości: ani rano, ani w południe, ani wieczorem. A na spacer nie wychodził codziennie. Spytała bezogoniastego, który sprzątał wtedy u Górala, czy pies się załatwiał. Bezogoniasty zrobił mętne oczy, powspominał i powiedział, że tak… Ale pewności w głosie nie miał… Bezogoniasta też jej nie miała…
            Na drugi dzień ktoś inny sprzątał u Górala. I też nie mógł sobie przypomnieć, czy psiak zrobił swoje… Oj, zapachniało, by tak rzec, zaparciem! I to obustronnym!
            Złożyło się tak, ze następnego dnia od rana był u nas zjawa. Nasza bezogoniasta z miejsca zaprowadziła go do Górala. Czysty pies w czyściutkim kojcu dał się zbadać, brzuch obmacać i czeka, co dalej. A nasza bezogoniasta ze zjawą buszuje po kątach. Podłoga suchutka, za budą ani śladu, w budzie tym bardziej. Klękają, drewnianą podłogę macają, wilgoci szukają – nie ma! Wreszcie – listwa przyścienna! Metalowa! Zardzewiała! Od czego zardzewiała? Od wilgoci, od moczu!... Ba, ale na tę listwę już kilkadziesiąt psów robiło, więc miała czas, by zardzewieć… Zresztą, co z kupami?!... Może, sugeruje zjawa, pies zjada, co narobi? Hm…
            A Góral siedzi i tylko łeb mu lata od zjawy do bezogoniastej.
            Wreszcie zjawa decyduje: obserwować bez przerwy! Jak do jutra nie narobi, to na badania!...
            Ale tego samego dnia Góral znalazł sobie własnego bezogoniastego! W Internecie wypatrzył go sobie pewien Niemiec. Przyjechał i zabrał zwierzaka. Czy robi, czy nie robi, nieważne! Tak zrobimy, że będzie robił!
I zagadka nie została rozwiązana.
            Za to Niemcy mają teraz problem! Sami chcieli!

Jak tak sobie teraz przypominam, to tu w schronisku nasze zainteresowanie psimi mitami zaczęło się od opowieści starego mieszańca Liara. To było wiele lat temu. Liar już dawno odszedł.
Pamiętam, że przypominał trochę wilka, ale był brązowy. Chwalił się, że jego pradziadek był prawdziwym dingo, bardzo dzikim psem z bardzo daleka! Opowiadał o nim dziwne historie, na przykład, że umiał rzucać bumelantem! I że jak go rzucał, to ten bumelant zawsze wracał! Uparty taki!
I opowiadał jeszcze, że z tym bumelantem pradziadek polował na takie króliki, tylko dziesięć razy większe, za to z krótkimi uszami i z torbą przyszytą do brzucha! Jakoś dziwnie się nazywały… konie z góry czy jakoś tak. Tu króliki, tu konie, bzdury jakieś!.. Eee, pewnie bujał! Bo w dodatku mówił, że ten jego pradziadek stworzył z prababką ładny kawałek świata ze wszystkim, co się na nim dzisiaj znajduje! I że wszyscy mieszkańcy tamtego kawałka świata znają tę historię. Taką o:

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


środa, 11 kwietnia 2012

Hussein to duży, masywny pies, mieszanka rottweilera z amstafem. W pełni sił, zdawałoby się. Robi wrażenie takiego, co jak złapie, to nie puści. I co w dodatku lubi łapać. Jak go nasi bezogoniaści prowadzili, to inne psy pozamykały pyski. A to się rzadko zdarza!
                       
            Tymczasem okazało się, ze ten bandyta z wyglądu jest bardzo łagodny i przyjacielski. Zawsze, jak mnie widzi, to coś szczeknie grzecznie, ogonem zamerda – dżentelpies w każdym calu.
            A łatwego życia nie miał. Nasi przywieźli go z miasta nieopodal. Ktoś go wywalił, a on, biedak, biegał od samochodu do samochodu i szukał tego właściwego, z jego bezogoniastym w środku. Pewnie jeszcze by szukał, ale ktoś zatelefonował, nasi pojechali i przywieźli go do schroniska. Był obolały i cierpiał. Nie mógł oddać moczu. No więc zaraz badania u zjaw i myślenie, co dalej. Bo nie wyglądało to różowo: bardzo przerośnięta prostata, do tego stare i zaawansowane zwyrodnienie kręgosłupa… Przypadek prawie że beznadziejny. Kto wie, czy właśnie nie dlatego jego bezogoniasty go wyrzucił. Łatwiej wywalić psa niż wywalać pieniądze na problematyczne leczenie!
            Ale nasi bezogoniaści postanowili dać mu szansę. Zjawy zoperowały Husseina i po paru dniach wrócił do schroniska, do szpitalika. Wszyscy czekaliśmy, czy będzie sikał. Sikał! Jeden dzień sikał, drugi… Na trzeci go zaczopowało. I przez dwa dni nic… No to do zjaw, na cewnikowanie.
            Pojechał z jednym z naszych bezogoniastych. Trochę się opierał przed wejściem do gabinetu – pamiętał, że go tutaj zwyobracali. Ale w końcu wlazł. Stanął w gabinecie. Nagle łapę podniósł i poleciało! Siiiiiiika i siiiiika… a wszyscy stoją i patrzą. Skończył. Nasz bezogoniasty z kamienną twarzą spytał: „To ile za toaletę?”. A jeden ze zjaw odrzekł grobowym głosem: „Złotówka!”…
            Nie wiem, czy wziął tę złotówkę, ale o cewnikowaniu nie było już mowy. Hussein dostał jakieś leki i wrócił do nas.  Chyba będzie dobrze.

            W międzyczasie pożegnaliśmy Afira. Duuży pies – trochę amstaf, trochę buldog; brązowy, z ciemniejszymi pręgami.
                       
            Dobrze się stało, bo nie wróżyliśmy mu szybkiego znalezienia sobie bezogoniastych. Nie dość, że duży, to jeszcze z nienajlepszą opinią. No, ale upatrzył go sobie jeden młody bezogoniasty, który miał też swoje małe bezogoniaściątka. Nasi trochę mu odradzali: pies trudny, do ludzi z dystansem podchodzi, małych niezbyt lubi… Ale jakoś kandydata na pana nie przekonali. Tym bardziej, ze porozmawiał sobie potem z jedną wolontariuszką, która właśnie Afirem się zajmuje od pewnego czasu. Z nią pies się dogadał. No to jak mógł z nią, to i z nim może – stwierdził bezogoniasty i Afira wziął. Dobrze, że od razu zapisał się też na kurs obchodzenia się ze zwierzętami – niedługo zaczną się u nas takie kursy.
            Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy.

            Prawie w tym samym czasie, gdy trafił do nas Hussein, przyjechali bezogoniaści w mundurach. Zawsze wiem, kiedy przyjeżdżają, bo ich samochód tak jakoś warczy, że z daleka go słychać. Zawsze wtedy dzieje się coś ciekawego, więc natychmiast wylazłam na podwórze.
Tym razem przywieźli doga! Prawdziwego! Rasowego! O mamo suczko! Ale to był pies! Aż się podejść bałam! Wszystkie samiczki w kojcach powywracały się z wrażenia! Szybko wzięto go na kwarantannę, a w schronisku każdy pies aż się skręcał z ciekawości, żeby się czegoś o tym nowym dowiedzieć. Okazało się, że jego bezogoniasty trafił do schroniska dla bezogoniastych i – oj! – nieprędko wyjdzie! Tyle powiedzieli ci mundurowi i pojechali.

            A informacja o dogu została zamieszczona na naszej stronie internetowej i po kilku dniach odezwali się, z daleka, bezogoniaści w jego sprawie. Oj, skomplikowane to wszystko było… No więc tak: najpierw ten dog miał pana, który używał tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu. W nadmiarze używał. No to jedna organizacja mu tego psa zabrała – oficjalnie. I przekazała zwierzaka do domu tymczasowego, do takich miłych młodych bezogoniastych. A ci z kolei przekazali go innym miłym bezogoniastym. I jakoś tak to się odbyło bez żadnych umów i innych dokumentów. No bo po co papiery mnożyć. Tyle że ten ostatni miły bezogoniasty był zielarzem. I jeździł po kraju. I sprzedawał te zioła. A takich ziół sprzedawać nie można! No i jak przyjechał do naszego miasta, to trafił w łapy bezogoniastych w mundurach – i do schroniska! A dog do nas!
            Ostatecznie zabrała go ta organizacja, co już go raz zabierała bezogoniastemu nadużywającemu tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu i która… Rozumiecie? No!


Pod latarnią najciemniej! Szukamy psich pieśni, gromadzimy je z wielkim trudem, spod ziemi je wygrzebujemy bez mała – a jedną z nich (nawet nam to wcześniej do głowy nie przyszło) śpiewamy sami na okrągło. Do znudzenia niemal. W celach wychowawczych. Nie ma tygodnia, byśmy jej przynajmniej raz nie wykonali! Na przykład ostatnio wyliśmy ją Taranowi i Czarnej...

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


niedziela, 8 kwietnia 2012

Teraz to bym tylko o wiośnie pisała! Bo to taka pora roku, że pies czuje, że żyje, sierściuch również, ptaki… Drą się bez opamiętania…
Tylko nie wiem, jak to jest wiosną z bezogoniastymi. Wszyscy tutaj widzimy, że jak robi się ciepło, to zaraz przybywa kalekich bezogoniastych. W zimie ich nie widać, ale gdy słońce zagrzeje, robi się ich coraz więcej. Zwłaszcza samiczek bezogoniastych. Spotykamy je na spacerach, bo chodzą po tym samym lesie. Biedne takie, z laskami… I to nie z jedną! Każda musi używać dwóch! Straszna jakaś choroba. Nazywa się nordikłoking, czy jakoś podobnie…
Niedawno jedna taka chora przyszła do nas, do schroniska, i powiada, że ma dość człapania z tymi laskami i że chce zrobić coś pożytecznego, na przykład wyprowadzać psy na spacery. Zaniepokoiliśmy się – jak ona, co nie chodzi o własnych siłach, chce sobie poradzić?
A ona laski odstawiła i łaps, wzięła Muffina! Psa, który nie widzi!! O, tego!
           
Podnieśliśmy wrzask! Przecież ślepy będzie prowadził kulawego, czy odwrotnie! Sobie, albo jemu kobieta krzywdę zrobi! Źle się to skończy! Pognałam do biura, żeby zaalarmować naszych bezogoniastych, rozdarłam się na całego, ale oni wywalili mnie na korytarz. No to wyskoczyłam na podwórze. Nie pozwolę, nie wypuszczę! Własną piersią, kłami, pazurami… Albo jakoś!...
Za późno! Wyszli już za schronisko i zamknęli bramę. Sporo samochodów stało, zasłaniały widok, nie miałam więc pojęcia, w którą stronę poszli i jak im idzie… Inne psy też nic nie widziały… Pozostawało tylko czekać.
Przez te pół godziny oczekiwania przychodziły nam do łbów same najgorsze rzeczy: że Muffin walnął w drzewo i łeb sobie rozwalił, że ona upadła i leży połamana… Albo że to i to razem… Nie wytrzymałam i znów poleciałam do biura – jak zrobię demolkę, to wreszcie zwrócą na mnie uwagę! No i postarałam się, naprawdę! Ale skończyło się na tym, że znów wylądowałam na korytarzu. W dodatku ktoś zamknął drzwi wejściowe do budynku i nie mogłam wrócić na podwórze – byłam uwięziona w biurowcu. Psy na zewnątrz wrzeszczały i wyły, harmider był nie do opisania. Usłyszałam, że bezogoniasta wróciła z Muffinem i wzięła Jacka, jednego z największych zwierząt w schronisku!
           
 Jak taki szarpnie, to rękę jej wyrwie, albo noga odleci… Albo i obie!...
Nic złego się nie stało. Przeciwnie! Bezogoniasta wyprowadziła na spacer cztery psy! Dwie godziny łaziła z nimi po lesie! Bez lasek! Na koniec wzięła je pod pachę i pomaszerowała sobie do domu!
Proszę bardzo! Ledwo chodzi o własnych siłach, a pospaceruje z psami i co? I laski niepotrzebne! Ozdrowienie całkowite! Przecież to trzeba koniecznie rozpropagować w mieście między bezogoniastymi! Bezpłatne uzdrawianie! Skuteczne leczenie zaawansowanych przypadków chromości!...
Tylko wytłumacz to naszym bezogoniastym! Ja próbowałam, inne psy szczekały – nie dociera! Nie rozumieją, albo udają, że nie łapią… Trudno. Jest nadzieja, że ci chorzy na nordikłoking sami się jakoś zorientują i zaczną przychodzić. Poczekamy, zobaczymy…

A skoro już o wiośnie. Może już jestem za stara, ale wydaje mi się, że niektóre suczki przesadzają. Trafiła tu do nas parę tygodni temu śliczna kundelka, Flora: rudokasztanowa, śliczne oczka, milutki pyszczek…
           
Przywieziono ją z pięcioma szczeniakami; miały z pół roku. Żywe, pulchniutkie…Już ich nie ma – natychmiast znalazły sobie domy! Flora też wyglądała kwitnąco – puszysta taka! Okaz zdrowia i urody. W dodatku przesympatyczna: widząc bezogoniastych machała, czym mogła, paszcza jej się śmiała… Nasi bezogoniaści coś podejrzewali, my też, ale pewności nie było. Póki po tygodniu nie oszczeniła się! Cztery małe! Taką budowę miała, że naprawdę trudno się było zorientować, czy jest w ciąży, czy po prostu nie żałowała sobie papu!...
Ale moim zdaniem to przesada: jednych małych jeszcze dobrze nie odchowała, a już z drugimi chodzi… Co za czasy!

Znowu odwiedziła nas gwiazda znana z telewizji. Żeby się z nami pofotografować. Zawsze cieszymy się z takich odwiedzin. Ale trochę już przywykliśmy. Pozować?  Proszę bardzo! Jesteśmy może bezpańskie, ale nikomu spod ogona nie wypadliśmy! Ma się tę prezencję! Przodem? Służę uprzejmie! Bokiem? Zrobi się! Ogon bardziej w prawo?... Wystarczy?... Obecność gwiazd też nas nie onieśmiela. Ostatecznie w psim rodzie mnóstwo jest słynnych osobistości. Książki o nich pisali, filmy kręcili. Pamiętacie?

                      

środa, 4 kwietnia 2012

Bywają bezogoniaści i bezogoniaści.

            No i było tak. Szaro-beżowy kundelek, taka miniaturka owczarka, miał chorą łapę, siwy pysk i dobre trzynaście wiosen na karku. Na ślepia też mało co widział. Ale coś mu w oko chyba wpadło, wiosnę w dodatku poczuł i suczkę przy okazji. I urwał się bezogoniastym na łajzy! Stary, ale jary. Z osiedla jeden telefon, drugi, że lata, że zaraz ducha wyzionie. Nasi bezogoniaści pojechali, znaleźli staruszka. Czy dopadł jakąś suczkę – nie wiadomo. Za to jego dopadli – za stary był, żeby uciec… No i przywieźli do schroniska… Ledwo szczekał, ledwo jadł, ale odgrażał się, że żadnej nie przepuści! Niech no go tylko wypuszczą z kojca!
            Po dwóch dniach jakby mu przeszło. Zorientował się wreszcie, że narozrabiał. I zaczął tęsknić za swoimi bezogoniastymi. A my kręciliśmy łbami: stary, ledwo żywy, schorowany… Jeśli nie będą go szukać, to marny jego los! Nowych bezogoniastych już sobie taki nie znajdzie…
            Ale szukali. Przyjechali na trzeci dzień. Rozpoznali się wzajemnie, obszczekali, obściskali, psa na ręce i do samochodu… I wrócił do domu. Niechby i najstarszy, najbrzydszy, z głupimi pomysłami, ale przecież należy do rodziny!
            Każdemu psu życzę takich bezogoniastych!

            Inny kundel, nieco jaśniejszy, z podpalanym brzuszkiem, no i młodszy, też wiosnę poczuł! Na spacerze wysmyknął się panu z obroży i noga! Właściwie trzy nogi, bo czwartej nie używał – stary uraz jakiś. Mimo wszystko miał przewagę – jego bezogoniasty miał przecież tylko dwie. Gdy po jakimś czasie hm… opamiętał się, stwierdził, że nie wie, jak wrócić do domu. I trafił do schroniska. Posiedział tydzień, ale wreszcie doczekał się przyjścia swojego bezogoniastego. Dostał opieprz, ale taki dla zasady. Sam też dla zasady podkulił ogon i udawał, że się boi, bo morda mu się śmiała. No i poszli.  Nawet zdjęcia psu nie zrobiliśmy…

            Był jeszcze młody amstaf, zgarnięty z ulicy. Nawet nie zdążył się rozejrzeć po kojcu, jak znaleźli się jego bezogoniaści.
Miło!...
… Było.

            Tego psa to myśmy właściwie wcale nie chcieli, ktoś nam taki prezent zrobił. No, ale jak już był, tośmy trzymali. Ale teraz już go w domu nie chcemy. Ja do sanatorium idę, żonę ten pies wywalił aż rękę złamała, sił nie ma, żeby się zwierzem opiekować. Córka na wsi mieszka i też go nie chce. To weźcie go do schroniska…
            To słowa takiego starszego bezogoniastego, który z żoną mieszka nawet niedaleko. A dotyczyły tej suczki:
                       
            Niepozorna, czarna z szarym brzuszkiem. Od siedmiu lat, od urodzenia, mieszkała z tymi bezogoniastymi! Nie zna innego świata. I teraz wyrzucają ją z domu. Takie maleństwo miałoby przewrócić bezogoniastą i rękę jej złamać? Już chyba prędzej ta bezogoniasta nie patrzyła, gdzie lazła i potknęła się o nią! Dobrze, że psu krzywdy nie zrobiła!
            Nawet nie spróbowali poszukać jej innego domu, tylko od razu do schroniska. Nasi bezogoniaści pojechali tam, zaczęli wyjaśniać, że pomogą, informacje zamieszczą w Internecie – trzeba dać psu szansę, żeby znalazł sobie nowy dom, skoro starego już mieć nie będzie…
            Niby się zgodzili. Informacja została zamieszczona. Wolontariusze przepytywali tam i tu… Po tygodniu nasi zadzwonili do tych starszych, żeby się dowiedzieć, czy ktoś się może w sprawie suczki odezwał… Dowiedzieli się! Że na czas pobytu starszego bezogoniastego w sanatorium, pies został oddany do znajomych. Jakich znajomych? A, tego już bezogoniasty powiedzieć nie chciał!... No cóż, są inne sposoby…

            W jednej z podmiejskich dzielnic zmarł właściciel dwóch psów. Mieszkał kątem u jakichś znajomych i gdy umarł, powstał problem, co dalej ze zwierzętami. Zmarły miał córkę, ale ta ani myśli brać zwierząt. Weźcie je do schroniska. Zapłacę…. Ile?! O nie, tyle to nie! Ja wyjeżdżam za granicę. Psy zostawiam,  niech się z nimi dzieje, co chce… Urzędnicy z gminie, powiadomieni o sprawie, mają tam pójść i rozejrzeć się. Poczekamy.

            Vespa. Psiak z poplątanymi losami.
                       
Prawdopodobnie długo błąkała się po jednym z okolicznych miast. Wreszcie złapano ją i trzymano, też niekrótko, w takiej namiastce schroniska w tamtej miejscowości. I w końcu trafiła do nas: schorowana, wycieńczona… Zaraz poszła do zjaw na operację, a w międzyczasie jej fotka trafiła na stronę internetową schroniska. I znaleźli się właściciele. Gdy Vespa wróciła od zjaw i była u nas w izolatce, przyjechał ktoś z rodziny właścicieli. Poznał psa, pies jego – niby w porządku. Obiecał zabrać suczkę, gdy będzie już na chodzie po tej operacji. A potem dowiedział się o kosztach leczenia i pobytu psa w schronisku….
            W oznaczonym terminie nikt się po psa nie zjawił. Po telefonicznej interwencji naszych bezogoniastych – podobnie. No to kolejny telefon – wtedy wyszło, że koszty są za wysokie, że przed świętami nienajlepiej z pieniędzmi. Nasi zaproponowali rozłożenie należności na raty… Trwało to, oj, trwało…
            No ale wreszcie przyjechała pańcia Vespy. Wzięła psa. Dobrze się skończyło… Chyba…

A jak się tu skończy? Na jednym z osiedli, w dużym wieżowcu, mieszka sobie samotna bezogoniasta. Miała dzieci, ale je jej odebrano – nie radziła sobie. Z sobą, co dopiero z dziećmi. No to kiedyś przygarnęła psa. Potem drugiego… Pewnie miały jej zastępować te dzieci… Już wtedy robiło się niedobrze, ale urzędnicy nadzorujący to osiedle bagatelizowali sprawę… Bezogoniasta wzięła sobie trzecie zwierzę. Z ulicy, oczywiście, bo ze schroniska by nie dostała. Trzyma te zwierzaki w domu i wyprowadza tylko jednego. Co parę dni. Jeść im daje, owszem, ale psy dziczeją, na widok ludzi nie wiedzą, co robić! I załatwiają się w domu. A ze sprzątaniem ta bezogoniasta ma kłopoty. A sąsiedzi psie wonności na całej klatce schodowej i niektórzy w mieszkaniach…
Nasi bezogoniaści zmobilizowali urzędników oraz mundurowego bezogoniastego z dzielnicy, że trzeba zrobić wizytę interwencyjną i zabrać zwierzęta. Tylko jakoś terminy nie pasują, to urzędnik nie może, to mundurowy bezogoniasty zajęty… Ale może wreszcie…

            Bywają bezogoniaści i bezogoniaści. Tu prośba do tych lepszych. Nigdy o nic na blogu nie proszę, ale tym razem muszę. Mamy tu w schronisku Laurę. Widzicie?
                       
            Młoda kociczka, trójbarwna, maleńka… Trafiła do schroniska na ostatnich nogach. Zjawy wykurowały ją. Ale został jej koci katar. I już zawsze go będzie miała. Jest słabiutka, łapie wszystkie infekcje, a tu u nas zwierząt pełno, co chwilę któreś przynosi jakieś zarazki… Ten sierściuch tego w końcu nie wytrzyma! Bo to nie jest kot do schroniska. Musi mieć dom, gdzie nie będzie spotykał się z innymi zwierzakami i dostanie dobrze zjeść. Ten koci katar to nic strasznego – po prostu kilkanaście razy na dzień kotka kicha sobie. Ludziom to nie szkodzi. Weźcie ją, proszę! Na pewno się odwdzięczy, bo przylepna jest, jak rzadko.
            No to, Czytelnicy, proszę!!!

niedziela, 1 kwietnia 2012

Wiosna! A to znaczy, że w schronisku pojawia się coraz więcej bezogoniastych, którzy przychodzą poprzyglądać się nam, z wyraźnym zamiarem znalezienia sobie wśród nas towarzyszy! Bardzo dobry zamiar. Każde z nas się do tego nadaje: ten na kumpla, ten na opiekuna, ten na pieścidełko… Urody (bywa, specyficznej albo jak z horroru) też nam nie brakuje. W dodatku nie brak w schronisku psów o ciekawych życiorysach. Nikt pewnie filmu o nich nie nakręci ani książki nie napisze, ale w blogu warto im poświęcić trochę miejsca. Dla zachęty. Dla przyszłych bezogoniastych panów i pań.
            Tylko żeby nie byli tacy:


I tak pewnie warto powiedzieć parę słów o Chibo. To on:
  Młody jeszcze, nie za duży, nie za mały. Mieszkał w niedalekim mieście. Wolny i swobodny. Latał sobie, gdzie chciał, ale zawsze wracał na jedną ulicę, bo mieszkali tam w porządku bezogoniaści, którzy wystawiali mu jedzenie i picie. Głodu i pragnienia nie cierpiał, nikt nie mówił mu złego słowa. No to się poczuł odpowiedzialny za porządek na tej ulicy. Obszczekiwał rowerzystów, obcym przechodniom rzucał się do nogawek… Ktoś się w końcu zdenerwował i zadzwonił do schroniska. No i nasi bezogoniaści pojechali, złapali psiaka i przywieźli do nas. Siedział w wiacie trzy kwartały. Nawet nie miał żalu. Humoru nie stracił, lgnął do wszystkich, którzy wchodzili do jego kojca, z nami też był w dobrej komitywie. Odwiedzającym starał się zaprezentować jak najlepiej: łapki, brzuszki, te rzeczy… Tylko mnie weźcie. I w końcu doczekał się. Pojechał do innego miasta, do domku z ogrodem…

Trochę pewnie posiedzi z nami Alik. Biały (znaleziony szary), nieduży, młodziak.
Sam sobie był panem. Biegł sobie akurat przez niedaleką wieś. Wolno psu, nie? Aż tu zza płotu wyskoczyły na niego trzy inne psy. Zaczął wiać, bo siła złego… Ale za opłotkami go dopadły, większe, silniejsze… Od razu zarobił parę razy kłami. Wtedy zatrzymał się jakiś samochód, wyskoczył z niego bezogoniasty, tamte psy przegonił, a Alika podniósł, wsadził na siedzenie i przywiózł do schroniska. Zjawy opatrzyły mu pogryzienia, a jak trochę odparował, to po kilku dniach usunęli mu i guza, którego miał przy swoich męskich klejnotach. Zrobili mu dwa w jednym. No i siedzi teraz w szpitaliku.
Aha, a ten bezogoniasty, który go przywiózł, już nie pierwszego psa uratował i dostarczył do schroniska. W dodatku to aptekarz! Poprosił naszych bezogoniastych, żeby sporządzili listę najbardziej potrzebnych leków i gdy ja tylko dostał, na drugi dzień te leki przywiózł!
Teraz wpada co parę dni odwiedzić Alika.

Niektóre psy trafiają do nas tylko na chwilę. Ot, taki jeden młody, czarny maluch. Latał po ulicy, ktoś zadzwonił, nasi pojechali… Po paru godzinach zjawiły się dwie małe bezogoniaste. Szukały swojego psiaka. Opis się zgadzał – to ten nowy. Co się stało? Ano, uciekł! Zaczyna się ten okres, kiedy psy szukają towarzystwa suczek. Pewnie i on… Nasi bezogoniaści spytali, czy pies jest wykastrowany. Ano, nie jest. To może lepiej zdecydować się na zabieg – nie będzie uciekał. Pewnie, ale tatuś się nie zgadza… Męska solidarność! Zdarza się. Nawet często. Jak sądzicie, co lepsze?... Możecie zgadywać trzy razy!

Idzie sobie dwoje młodych bezogoniastych wzdłuż ruchliwej obwodnicy. Z jednej strony śmigają samochody, z drugiej – szumi sobie las. A pod sosenką skulony, drżący szczeniak. Góra czterotygodniowy. Zabrali, przywieźli do schroniska. Dawno nie oglądałam takiego przerażenia… Na drugi dzień znalazł się właściciel. Wyszedł ze szczeniakiem na spacer, spuścił ze smyczki i nawet nie zauważył, kiedy maluch przepadł. Szukał go, ale nie wpadło mu do głowy, że szczeniak mógł przejść na drugą stronę ulicy! No to wrócił do domu. A tam zona zapowiedziała mu, że ma sobie kupić namiot i zamieszkać pod drzewami do czasu, póki psiaka nie znajdzie. Nie wiem, czy kupił i zamieszkał, ale na drugi dzień pojawił się u nas. Idąc, pewnie niejeden raz musiał przechodzić na drugą stronę ulicy. Może się czegoś nauczył!

Nasza główna bezogoniasta skończyła pracę, powiedziała nam wszystkim cześć, wsiadła do samochodu i pojechała do domu. Niedaleko chyba zajechała, bo po paru minutach wróciła. Wpadła do magazynu, wzięła kontenerek do przewożenia sierściuchów i pognała z powrotem. I przywiozła kotkę. Zjawy były jeszcze w schronisku, więc od razu się nią zajęły. Ależ to było paskudne! Mała była chuda jak szkielet, pojękiwała, z pyszczka cały czas leciała jej ropa… Okazało się, że to kamica nerkowa, czy jakoś tak… I to taka, że już żadne leki nie pomogą… Ech…