Oczami Bezdomnego Psa

środa, 11 kwietnia 2012

Hussein to duży, masywny pies, mieszanka rottweilera z amstafem. W pełni sił, zdawałoby się. Robi wrażenie takiego, co jak złapie, to nie puści. I co w dodatku lubi łapać. Jak go nasi bezogoniaści prowadzili, to inne psy pozamykały pyski. A to się rzadko zdarza!
                       
            Tymczasem okazało się, ze ten bandyta z wyglądu jest bardzo łagodny i przyjacielski. Zawsze, jak mnie widzi, to coś szczeknie grzecznie, ogonem zamerda – dżentelpies w każdym calu.
            A łatwego życia nie miał. Nasi przywieźli go z miasta nieopodal. Ktoś go wywalił, a on, biedak, biegał od samochodu do samochodu i szukał tego właściwego, z jego bezogoniastym w środku. Pewnie jeszcze by szukał, ale ktoś zatelefonował, nasi pojechali i przywieźli go do schroniska. Był obolały i cierpiał. Nie mógł oddać moczu. No więc zaraz badania u zjaw i myślenie, co dalej. Bo nie wyglądało to różowo: bardzo przerośnięta prostata, do tego stare i zaawansowane zwyrodnienie kręgosłupa… Przypadek prawie że beznadziejny. Kto wie, czy właśnie nie dlatego jego bezogoniasty go wyrzucił. Łatwiej wywalić psa niż wywalać pieniądze na problematyczne leczenie!
            Ale nasi bezogoniaści postanowili dać mu szansę. Zjawy zoperowały Husseina i po paru dniach wrócił do schroniska, do szpitalika. Wszyscy czekaliśmy, czy będzie sikał. Sikał! Jeden dzień sikał, drugi… Na trzeci go zaczopowało. I przez dwa dni nic… No to do zjaw, na cewnikowanie.
            Pojechał z jednym z naszych bezogoniastych. Trochę się opierał przed wejściem do gabinetu – pamiętał, że go tutaj zwyobracali. Ale w końcu wlazł. Stanął w gabinecie. Nagle łapę podniósł i poleciało! Siiiiiiika i siiiiika… a wszyscy stoją i patrzą. Skończył. Nasz bezogoniasty z kamienną twarzą spytał: „To ile za toaletę?”. A jeden ze zjaw odrzekł grobowym głosem: „Złotówka!”…
            Nie wiem, czy wziął tę złotówkę, ale o cewnikowaniu nie było już mowy. Hussein dostał jakieś leki i wrócił do nas.  Chyba będzie dobrze.

            W międzyczasie pożegnaliśmy Afira. Duuży pies – trochę amstaf, trochę buldog; brązowy, z ciemniejszymi pręgami.
                       
            Dobrze się stało, bo nie wróżyliśmy mu szybkiego znalezienia sobie bezogoniastych. Nie dość, że duży, to jeszcze z nienajlepszą opinią. No, ale upatrzył go sobie jeden młody bezogoniasty, który miał też swoje małe bezogoniaściątka. Nasi trochę mu odradzali: pies trudny, do ludzi z dystansem podchodzi, małych niezbyt lubi… Ale jakoś kandydata na pana nie przekonali. Tym bardziej, ze porozmawiał sobie potem z jedną wolontariuszką, która właśnie Afirem się zajmuje od pewnego czasu. Z nią pies się dogadał. No to jak mógł z nią, to i z nim może – stwierdził bezogoniasty i Afira wziął. Dobrze, że od razu zapisał się też na kurs obchodzenia się ze zwierzętami – niedługo zaczną się u nas takie kursy.
            Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy.

            Prawie w tym samym czasie, gdy trafił do nas Hussein, przyjechali bezogoniaści w mundurach. Zawsze wiem, kiedy przyjeżdżają, bo ich samochód tak jakoś warczy, że z daleka go słychać. Zawsze wtedy dzieje się coś ciekawego, więc natychmiast wylazłam na podwórze.
Tym razem przywieźli doga! Prawdziwego! Rasowego! O mamo suczko! Ale to był pies! Aż się podejść bałam! Wszystkie samiczki w kojcach powywracały się z wrażenia! Szybko wzięto go na kwarantannę, a w schronisku każdy pies aż się skręcał z ciekawości, żeby się czegoś o tym nowym dowiedzieć. Okazało się, że jego bezogoniasty trafił do schroniska dla bezogoniastych i – oj! – nieprędko wyjdzie! Tyle powiedzieli ci mundurowi i pojechali.

            A informacja o dogu została zamieszczona na naszej stronie internetowej i po kilku dniach odezwali się, z daleka, bezogoniaści w jego sprawie. Oj, skomplikowane to wszystko było… No więc tak: najpierw ten dog miał pana, który używał tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu. W nadmiarze używał. No to jedna organizacja mu tego psa zabrała – oficjalnie. I przekazała zwierzaka do domu tymczasowego, do takich miłych młodych bezogoniastych. A ci z kolei przekazali go innym miłym bezogoniastym. I jakoś tak to się odbyło bez żadnych umów i innych dokumentów. No bo po co papiery mnożyć. Tyle że ten ostatni miły bezogoniasty był zielarzem. I jeździł po kraju. I sprzedawał te zioła. A takich ziół sprzedawać nie można! No i jak przyjechał do naszego miasta, to trafił w łapy bezogoniastych w mundurach – i do schroniska! A dog do nas!
            Ostatecznie zabrała go ta organizacja, co już go raz zabierała bezogoniastemu nadużywającemu tego, od czego bezogoniaści dostają krowich oczu i która… Rozumiecie? No!


Pod latarnią najciemniej! Szukamy psich pieśni, gromadzimy je z wielkim trudem, spod ziemi je wygrzebujemy bez mała – a jedną z nich (nawet nam to wcześniej do głowy nie przyszło) śpiewamy sami na okrągło. Do znudzenia niemal. W celach wychowawczych. Nie ma tygodnia, byśmy jej przynajmniej raz nie wykonali! Na przykład ostatnio wyliśmy ją Taranowi i Czarnej...

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz