Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 1 kwietnia 2012

Wiosna! A to znaczy, że w schronisku pojawia się coraz więcej bezogoniastych, którzy przychodzą poprzyglądać się nam, z wyraźnym zamiarem znalezienia sobie wśród nas towarzyszy! Bardzo dobry zamiar. Każde z nas się do tego nadaje: ten na kumpla, ten na opiekuna, ten na pieścidełko… Urody (bywa, specyficznej albo jak z horroru) też nam nie brakuje. W dodatku nie brak w schronisku psów o ciekawych życiorysach. Nikt pewnie filmu o nich nie nakręci ani książki nie napisze, ale w blogu warto im poświęcić trochę miejsca. Dla zachęty. Dla przyszłych bezogoniastych panów i pań.
            Tylko żeby nie byli tacy:


I tak pewnie warto powiedzieć parę słów o Chibo. To on:
  Młody jeszcze, nie za duży, nie za mały. Mieszkał w niedalekim mieście. Wolny i swobodny. Latał sobie, gdzie chciał, ale zawsze wracał na jedną ulicę, bo mieszkali tam w porządku bezogoniaści, którzy wystawiali mu jedzenie i picie. Głodu i pragnienia nie cierpiał, nikt nie mówił mu złego słowa. No to się poczuł odpowiedzialny za porządek na tej ulicy. Obszczekiwał rowerzystów, obcym przechodniom rzucał się do nogawek… Ktoś się w końcu zdenerwował i zadzwonił do schroniska. No i nasi bezogoniaści pojechali, złapali psiaka i przywieźli do nas. Siedział w wiacie trzy kwartały. Nawet nie miał żalu. Humoru nie stracił, lgnął do wszystkich, którzy wchodzili do jego kojca, z nami też był w dobrej komitywie. Odwiedzającym starał się zaprezentować jak najlepiej: łapki, brzuszki, te rzeczy… Tylko mnie weźcie. I w końcu doczekał się. Pojechał do innego miasta, do domku z ogrodem…

Trochę pewnie posiedzi z nami Alik. Biały (znaleziony szary), nieduży, młodziak.
Sam sobie był panem. Biegł sobie akurat przez niedaleką wieś. Wolno psu, nie? Aż tu zza płotu wyskoczyły na niego trzy inne psy. Zaczął wiać, bo siła złego… Ale za opłotkami go dopadły, większe, silniejsze… Od razu zarobił parę razy kłami. Wtedy zatrzymał się jakiś samochód, wyskoczył z niego bezogoniasty, tamte psy przegonił, a Alika podniósł, wsadził na siedzenie i przywiózł do schroniska. Zjawy opatrzyły mu pogryzienia, a jak trochę odparował, to po kilku dniach usunęli mu i guza, którego miał przy swoich męskich klejnotach. Zrobili mu dwa w jednym. No i siedzi teraz w szpitaliku.
Aha, a ten bezogoniasty, który go przywiózł, już nie pierwszego psa uratował i dostarczył do schroniska. W dodatku to aptekarz! Poprosił naszych bezogoniastych, żeby sporządzili listę najbardziej potrzebnych leków i gdy ja tylko dostał, na drugi dzień te leki przywiózł!
Teraz wpada co parę dni odwiedzić Alika.

Niektóre psy trafiają do nas tylko na chwilę. Ot, taki jeden młody, czarny maluch. Latał po ulicy, ktoś zadzwonił, nasi pojechali… Po paru godzinach zjawiły się dwie małe bezogoniaste. Szukały swojego psiaka. Opis się zgadzał – to ten nowy. Co się stało? Ano, uciekł! Zaczyna się ten okres, kiedy psy szukają towarzystwa suczek. Pewnie i on… Nasi bezogoniaści spytali, czy pies jest wykastrowany. Ano, nie jest. To może lepiej zdecydować się na zabieg – nie będzie uciekał. Pewnie, ale tatuś się nie zgadza… Męska solidarność! Zdarza się. Nawet często. Jak sądzicie, co lepsze?... Możecie zgadywać trzy razy!

Idzie sobie dwoje młodych bezogoniastych wzdłuż ruchliwej obwodnicy. Z jednej strony śmigają samochody, z drugiej – szumi sobie las. A pod sosenką skulony, drżący szczeniak. Góra czterotygodniowy. Zabrali, przywieźli do schroniska. Dawno nie oglądałam takiego przerażenia… Na drugi dzień znalazł się właściciel. Wyszedł ze szczeniakiem na spacer, spuścił ze smyczki i nawet nie zauważył, kiedy maluch przepadł. Szukał go, ale nie wpadło mu do głowy, że szczeniak mógł przejść na drugą stronę ulicy! No to wrócił do domu. A tam zona zapowiedziała mu, że ma sobie kupić namiot i zamieszkać pod drzewami do czasu, póki psiaka nie znajdzie. Nie wiem, czy kupił i zamieszkał, ale na drugi dzień pojawił się u nas. Idąc, pewnie niejeden raz musiał przechodzić na drugą stronę ulicy. Może się czegoś nauczył!

Nasza główna bezogoniasta skończyła pracę, powiedziała nam wszystkim cześć, wsiadła do samochodu i pojechała do domu. Niedaleko chyba zajechała, bo po paru minutach wróciła. Wpadła do magazynu, wzięła kontenerek do przewożenia sierściuchów i pognała z powrotem. I przywiozła kotkę. Zjawy były jeszcze w schronisku, więc od razu się nią zajęły. Ależ to było paskudne! Mała była chuda jak szkielet, pojękiwała, z pyszczka cały czas leciała jej ropa… Okazało się, że to kamica nerkowa, czy jakoś tak… I to taka, że już żadne leki nie pomogą… Ech…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz