Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 marca 2012

Przedstawiłam niedawno na blogu słowa piosenki „Trochę pije…”. I od tego czasu łażę i myślę o zwierzakach, których bezogoniaści pili, piją i chyba będą… Pewnie nie wszystkim czworonogom żyje się z nimi tak, jak temu sierściuchowi z piosenki. Mają nie za swoje! Dobrze, jak ktoś niepijący się takim zwierzakiem zainteresuje, da znać, gdzie trzeba, zainterweniuje… Tak było w kilku przypadkach, które znam.

            Jak sobie popił, to ją tłukł. Tę Perełkę, o której pisałam trochę wcześniej. Jak się pod nogi zaplątała, to obrywała takiego kopa, że odbijała się od ściany. A zaplątywała się, bo była ślepa… Sąsiedzi w końcu nie wytrzymali, dali znać straży miejskiej. Funkcjonariusze przyjechali na interwencję, akurat w porę, by zobaczyć, co się z suczką dzieje, gdy pan nie ma humoru. Zabrali małą i przywieźli do nas. Parę miesięcy mieszkała w kojcu z Oranem. Polubili się. Ale Oran niedawno poszedł do nowego domu, a ona została.
            Martwiliśmy się, co z nią będzie, bo bardzo przeżyła to rozstanie. Bezogoniaści też. Pisali o niej, mówili w radiu… I poskutkowało! Zgłosiła się para młodych bezogoniastych. Przeczytali o Perełce i postanowili pomóc. Ich matka ma w domu starego psa, też niewidomego. Uzgodnili z nią, że i Perełka tam zamieszka. Że będzie to jej dom tymczasowy. A oni będą pomagać, utrzymywać, wychodzić na spacery… Póki się nie znajdzie ktoś, kto zechce Perełkę na stałe.  I zabrali suczkę. Trzymamy kciuki. Zdarza się, wcale nie rzadko, że pies idzie na dom tymczasowy i – zostaje na stałe. No to może…

            Lina, pięcioletnia suka czarno umaszczona, też nie miała lekkiego życia. Jej bezogoniasty pijał to, od czego dostaje się krowich oczu. I wtedy znikał na wiele dni. A ona czekała na jego powrót.
                         
Ktoś to wreszcie zgłosił, nasi bezogoniaści pojechali. Zastali ruinę, jakaś spalona chałupa, brud, śmieci, zimno, wilgoć… Jedyny cały mebel to łóżko, właściwie barłóg z brudnymi kocami. A na nim suczka… Po właścicielu oczywiście ani śladu. No i trafiła Lina do schroniska. Jest z nami od roku. Uczuciowa, wesoła, chętna do zabawy… Uwielbia ganiać za piłką. Na obcych szczeka, ale swoich zawsze radośnie wita i garnie się do nich, do bezogoniastych samiczek szczególnie. Na wybiegu psy spuszcza się ze smyczy. Większość zaczyna wtedy biegać, szaleć, a Lina nie – trzyma się wolontariuszki, która ją wyprowadza. Na krok nie odchodzi. Dla jakiejś bezogoniastej byłaby doskonałym psem-obrońcą. Ale czy ktoś weźmie czarnego, dużego zwierza, który swoje zjeść musi, trochę miejsca potrzebuje, no i już nie jest taki całkiem młody?...

            Kiara miała trochę lepiej. Żyła ze swoim pijącym bezogoniastym w mieście nieopodal. Łaziła z nim po mieście, gdy on szukał tego, co mu najbardziej smakowało. Do czasu…
                       
            Robiła wrażenie, jak każdy amstaf. A chodziła bez smyczy, bez kagańca, więc niejeden się przestraszył, gdy nagle pojawiała się zza zakrętu, wyprzedzając swego chwiejącego się pana. Ktoś wreszcie zgłosił mundurowym bezogoniastym, że ona jest zagrożeniem dla ludzi, że jest agresywna, robi co chce i że to się pewnie niedobrze skończy. No i oficjalnie odebrano ją właścicielowi i oddano do nas. Tu się okazało, że taka ona agresywna, jak jeż zimą. Posiedziała w schronisku raptem trzy miesiące i znalazła sobie nowy dom. Pewnie lepszy. I na stałe.

            Losy Myszy były bardziej skomplikowane. Miała w sobie coś z owczarka, ale nie za wiele. Młoda jeszcze była. Błąkała się po mieście ze szczeniakiem.
            Odchowała go w schronisku, malec poszedł do adopcji, a ona została. I nagle, ni stąd, ni zowąd, znaleźli się jej bezogoniaści. Tacy niestarzy jeszcze i jak to się mówi – zabawowi. Mieli Myszę, ale i swoje sprawy mieli – o psie raz pamiętali, raz nie, raz dali jeść, dwa razy zapomnieli… No i nie obchodziło ich, jak biegała samopas po mieście.
Ale gdy zgłosili się po nią, twierdzili, że ten okres w ich życiu minął bezpowrotnie. Że ustatkowali się, pracują, zaczynają od nowa. A psa kochają. Głupio im, czują się winni i tak dalej… Mysza na ich widok zaczęła skakać z radości… No i cóż, wróciła do nich.
Bezogoniaści zgodzili się na kontrole. Była jedna, za jakiś czas druga – wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście idzie ku dobremu. Pies był najedzony, zadbany, dobrze wyglądał. I mijały miesiące….
A potem znowu telefon z zawiadomieniem o błąkającym się od wielu dni psie. Nasi pojechali i znaleźli Myszę. Już nie była śliczna i zadbana. A pod adresem, gdzie przebywała, mieszkali już inni, obcy ludzie…
No to znów schronisko. Na niedługo – znalazła sobie nowych bezogoniastych. Takich solidnych. I dobrze jej teraz.

            I jeszcze Heaven, owczarkowata, ładniutka, niestara, z półtora roku miała, gdy przywieziono ją do schroniska. Z niedaleka.
                       
            Miała swój dom, ale ktoś ją wywalił. Przygarnęli ją trunkowi bezogoniaści i zabrali na melinę. Mieszkała tam jakiś czas i darmo chleba (postnego, oj, bardzo!) nie jadła. Pijaczkowie zmyślni byli. Suczka wyglądała ładnie, umiała się łasić, wesoła była – podobała się. No to oni z tego korzystali – wyłudzali pieniądze od innych bezogoniastych, niby to na karmę dla zwierzaka. Akurat ją oglądała! Co zdobyli, wydawali na picie, a ona dostawała jakieś odpadki. Jakaś bezogoniasta bardziej myśląca i bardziej wrażliwa też, połapała się w tym w końcu i zawiadomiła, kogo trzeba. Po interwencji strażników miejskich Heaven znalazła się w schronisku. Na pół roku. Dziś żyje już w nowym domu.

W nieodległym mieście mieszkała sobie bezogoniasta. Miała starego psa, którego nazwała Brahman. Straszna baba – jadała same warzywa i inne liście, i takie białe ziarenka, które my dostajemy, gdy jesteśmy na diecie. I zmuszała Brahmana, by żarł to samo!!! Bo to ponoć zdrowo! W dodatku bardzo często siadała na podłodze z podwiniętymi nogami i z przednimi łapami nad głową, albo zakładała sobie tylne łapy na szyję i tak sterczała godzinami, pomrukując jakieś „Ommmm… ommm…”. Sąsiedzi nazywali ją Baba Joga czy jakoś tak. Brahman nie wytrzymał i zwiał. Nie szukała go. Pewnie była rozczarowana, że nie chciał żreć marchewki…
A on trafił do schroniska. Jedyne, co wyniósł ze swego domu, to parę opowieści, które od tej Baby Jogi słyszał. Jedna z nich, jak się okazało, była starym psim mitem. Oto on: 


  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
 

2 komentarze:

  1. Tak, Perełka jest u mnie na DT... Łzy mi poleciały, jak przeczytałam, co były właściciel robił z Perełką. Niedawno sunia zaplątała mi się pod nogi, nie zauważyłam jej i lekko pchnęłam ją nogą - biedna cała się skuliła, jakby czekała na uderzenie :( Tyle to biedactwo musiało przeżyć...

    No i schronisko dość mocno przekręca fakty ;) Jak zabierałam Perełkę do domu, faktycznie wspomniałam o starszej suni. Ale mówiłam, że sunia mieszka z moją Babcią i mniej więcej wiem jak opiekować się starszym, niewidomym psem, bo dotychczas ja się zajmowałam psami Babci. A Perła mieszka u mnie z Butkusem (wcześniej Farell - również z tego schroniska).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też zaszkliły się oczy jak czytałam o niewidomej Perełce. Cieszę się, że te psiaki mają swoje domy i mam nadzieję, że Lina też wkrótce się doczeka. Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń