Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 25 marca 2012

Miał sierściuch więcej szczęścia niż rozumu. Wpadł pod samochód na osiedlowej ulicy. Od razu po wypadku znalazł go jakiś bezogoniasty, który wszystko widział i zawiózł go do zjaw. Tam się okazało, że zwierzak jest cały, tylko trochę potłuczony. I doradzili panu, żeby go zawiózł do schroniska. No to przywiózł sierściucha. Miauczur w porządku – niestary, szarobury… Bezogoniasty też w porządku – zrobił, co do niego należało, nie patrząc na koszty. Ha, zrobił jeszcze więcej. Tego kota widywał już nieraz w swoich okolicach. No to zanim go do nas przywiózł, zrobił mu zdjęcie. I wydrukował ogłoszenia, i porozwieszał je na osiedlu…
                      
            Po tygodniu przyszli inni bezogoniaści. Zobaczyli ogłoszenie, przeczytali, że kot jest u nas, a znali go. Był bezpański, ale nie całkiem dziki: przemieszkiwał to przy jednym domku, to przy drugim, to jeszcze gdzie indziej. Wszędzie dostawał żarcie i picie, mógł włazić do piwnic. Taki „sąsiedzki” kot! Tu u nas doszedł do siebie i właściwie nic mu już nie dolegało. No to zabrali go. I wrócił na swoje terytorium!

            Mniej szczęścia miała Kaja. Wyglądało to tak. Do schroniska przyszedł z rana jakiś młody bezogoniasty. I w biurze oznajmił, że przywiózł psa. Ten pies należy do sąsiadki.
 – A gdzie sama sąsiadka? – spytała nasza bezogoniasta.
– W szpitalu, sparaliżowało ją!
            No to nasza bezogoniasta za telefon, żeby sprawdzić, czy mają tam taką. Jeszcze się nie połączyła, a ten bezogoniasty mówi, że nie w tutejszym szpitalu, tylko w pewnym mieście nieopodal.
Dobrze, dzwonimy do nieopodal… A tam nikt o takiej kobiecie nie ma pojęcia!
W czasie tej rozmowy bezogoniasty wyszedł, jak się okazało, żeby wyprowadzić suczkę z samochodu i przywiązać do płotu. I wrócił. I od progu: - Właściwie, to ona jest w swoim mieszkaniu w Zielonej Górze. To ja jestem z tego miasta nieopodal. Moja żona jest krewną tej sparaliżowanej, więc staliśmy się jej opiekunami… Nie lubię zwierząt i nie życzymy sobie psa w naszym domu!
- Ba, ale to jest raczej dom tego pieska, nie wasz!
Cisza, a po chwili:
- Jak go nie weźmiecie, to zostawię w lesie!
- A może by tak popróbować poszukać psu jakiegoś innego domu? Prasa, Internet, wie pan…
- Nie mam czasu! To bierzecie?
- Oczywiście, bierzemy. Proszę o pańskie dane.
Dał dowód, spisano dane, a potem:
- Skoro oddaje pan psa, który nie jest bezpański, bo przecież dom ma, będzie pan pokrywał koszty każdego dnia pobytu zwierzęcia w schronisku.
- Cooo???!! Ani myślę, zabieram psa!
- Już go panu nie oddamy wiedząc, co zamierza pan z nim zrobić.
(Kaję w międzyczasie inni nasi bezogoniaści odprowadzili do kojca)
- Ani grosza nie dam! I żebyście mnie nie nękali żadną korespondencją, bo nie odpowiem!
I bezogoniasty za drzwi siup, drzwiami łup!, korytarzem tuptuptup… I odjechał.
Czasem dziękuję Wielkiemu Dogowi, że szczęk już nie mam takich, jak za młodu i nie ruszam się zbyt szybko.


Jest tu u nas od niedawna pewien sierściuch. Na swobodzie żył sobie w pobliżu punktu skupu makulatury. Niewiele już takich zostało, ale jeszcze są. Bezogoniaści nie wyganiali go, przeciwnie, nawet zapraszali do środka. Wszystko dlatego, że w stertach papieru lęgły się myszy. No to sierściuch jak znalazł. Co upolował, to jego, nie musiał się dzielić. Dobrze mu było. W jednym z mysich gniazd znalazł ozdobną kartkę, a na niej słowa pieśni. Umiał czytać, o dziwo – wśród mlekopijów rzadkość! Zorientował się, co mu wpadło w łapy i postanowił nauczyć się tej pieśni na pamięć… I jakimś cudem udało mu się.
Potem skup makulatury zamknęli, a sierściuch trafił do schroniska. I podyktował nam tę pieśń.

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz