Oczami Bezdomnego Psa

środa, 7 marca 2012

Mówi się o nich – groźne psy. Albo – złe psy. Nieprawda! Nie są groźne ani złe. Po prostu są psami z problemami. A te problemy wynikły najczęściej nie z ich winy. Kto więc zawinił?  Czasem bezogoniaści, czasem inne psy, a czasem, po prostu, życie…
Duże i małe, stare i młode, nieładne i śliczne – różne bywają. I do każdego z ich można znaleźć drogę. To wyzwanie dla bezogoniastych, dla ich rozumu, wytrwałości, łagodności, konsekwencji…
Jeśli się któremuś zechce. Jak pamiętam, dopiero nasi bezogoniaści na serio wzięli się za te psy. Wcześniej po prostu siedziały w kojcach.

Od dość dawna jest w schronisku Ares, pomieszany owczarek ze złą sławą.

  Spory pies, sześcioletni. Ktoś próbował tresować go i wymusić posłuszeństwo. I chyba źle się do tego zabrał. Owszem, pies jest karny, ale dość agresywny. Gdy zakłada mu się obroże, albo ją zdejmuje, albo cokolwiek robi przy szyi – może ugryźć. Źle mu się kojarzy. Może to wspomnienie po kolczatce, może jeszcze coś innego. Pracowała z nim u nas behawiorysta, pracowali nasi bezogoniaści i jest poprawa. Okazało się, że Ares tęskni za kontaktem z bezogoniastymi: podchodzi, przytula się. Chociaż nie do wszystkich. Ma swoich wybrańców, dla których jest, że do rany przyłóż. I w kojcu, i na spacerze. Byłby doskonałym psem jednego pana. Dla takiego mądrego, zrównoważonego i wytrwałego bezogoniastego byłby najwierniejszym przyjacielem. Poszedłby za takim w ogień…
Taran z kolei jest niewielkim, czarnym kundlem. Podobnie jak Ares ma około sześciu lat. I też jest w schronisku od kiedy pamiętam.
                    
            Bardzo długo nie wychodził z kojca i pewnie dlatego robi teraz, co może, by zwrócić na siebie uwagę bezogoniastych. Niesamowicie wyje, zawodzi i jazgocze. Chyba najgłośniejszy pies w schronisku. Gdy wreszcie zaczęto go brać na spacery, z emocji łapał zębami za łydkę, albo za nogawkę. I wisiał sobie. Nie były to mocne ugryzienia, ale zawsze siniec zostawał i spodnie trzeba było łatać. Tu też trzeba było działań behawiorystki i naszych starań. Skutecznych. Taran dalej się wydziera (i straszy, niestety, bezogoniastych), ale już nie rzuca się z zębami. Za to okazało się, gdy się uspokoił, że jest strasznym pieszczochem: brzuszki, drapanie, czochranie… Nauczył się chodzić na smyczy, uwielbia ganiać po wybiegu… Byłby idealnym psem podwórzowym – każdego przychodzącego oszczekałby niewąsko! Stróż, jakich mało! Więc może…
Ben natomiast to prawie owczarek niemiecki, młody jeszcze – góra czteroletni. Jak na owczarka, niezbyt rasowego, co prawda, nie grzeszy rozmiarami.
                       
            W schronisku siedzi od dwóch lat. Przyjechał z niedalekiego miasteczka, gdzie wałęsał się po ulicach tak długo, aż kogoś ugryzł. Wtedy wylądował u nas. I podczas badań u zjaw okazało się, że służył za tarczę strzelniczą: miał w ciele śruciny. Część z nich wyłuskano, a część siedząca głębiej została. Te metalowe kulki muszą mu dokuczać. Ale żeby je wyjąć, potrzebna byłaby poważna operacja z niepewnymi skutkami. No to chyba  nic dziwnego, że nie zawsze ma humor. Warknie czasem, szarpnie się. Wtedy lepiej z nim ostrożnie. Poza tym jednak jest całkiem miły, niektórym bezogoniastym podaje łapę, piłeczkę przynosi, na spacerach jest grzeczny. Wyprowadzają go tylko starsi wolontariusze. I cały czas jest obserwowany. 
            Schroniskowym weteranem jest Tyson, siedmioletni amstaf. Duże psisko.
                       
Odebrano go właścicielom, którzy raczej powinni hodować goryle, nie psy. Wydawało się, że będzie miał szczęście, bo dość szybko został adoptowany. Pamiętam, jaka to była radość. Ale poszedł mieszkać do bloku – błąd. Okazało się, że nie toleruje innych psów, a w tym wieżowcu, do którego trafił, było ich sporo. I co spacer prawie, to awantura, bo zęby szły w ruch. No i wrócił do nas. I siedzi. Szkoda! Nasi bezogoniaści wzięli się za niego. I wygląda na to, że daje się z nim dogadać. Zdyscyplinowany jest. Ale to pies z rodzaju tych, które najchętniej słuchają tylko jednego pana. Tu u nas zaakceptował dwie osoby. Do tego potrzebuje dużo ruchu. Najlepiej czułby się gdzieś w domu na wsi, albo na przedmieściach, gdzie jest dużo przestrzeni i  niewiele obcych zwierząt. Na obcych szczeka, nawet niemocno, ale znacząco. I może tym do siebie zniechęca? A lata lecą…
            Rozpisałam się. O innych trudnych psach opowiem potem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz