Oczami Bezdomnego Psa

czwartek, 29 grudnia 2011

Po Świętach. Znów zwyczajnie. Ale całkiem niezwyczajnie jest nam tu w schronisku wstyd! Dostaliśmy od bezogoniastych prezenty, a sami im coś daliśmy?
            Z drugiej strony – co mogliśmy dać? Pies może najwyżej na tylnych łapach stanąć, ogonem zamerdać radośnie, pysk rozdziawić i dyszeć. I w oczy popatrzeć. I zamruczeć cicho, jeżeli potrafi… I o nogi się otrzeć…
            To wszystko pies może, gdy bezogoniasty jest blisko, przy nim. Ale jak obdarować tych, co serce okazali, a są daleko, w swoich domach?  Dla zwyczajnego psa – nie do przeskoczenia! Ale nie dla nas!
            Posiedzieliśmy, poszczekaliśmy wiata do wiaty i szybko uzgodniliśmy, co następuje:
Obdarowaliście nas mnóstwem jedzenia, więc i my dostarczymy wam strawy. Oczywiście, żadnej suchej karmy czy puszek! Strawę duchową mam na myśli. Damy wam po ładnym kawałku tego, co szykujemy właściwie na później!
            Za parę miesięcy zaczniemy publikować dwa nowe psie dzieła. A teraz zaprezentujemy wam po fragmencie każdego z nich. Nieskromnie powiem: dla koneserów – uczta!

Nie każdemu wiadomo, że psy nie tylko wyją i szczekają, ale także doskonale śpiewają! Tyle, że ich śpiew to rytuał, do którego nie dopuszczają obcych. Przy bezogoniastych pies nie zaśpiewa żadną miarą. Dopiero w samotności, nie za głośno, za to z uczuciem, śpiewa do pięknych, poetyckich tekstów, pieśni dramatyczne i liryczne, poważne i wesołe… A jak się w śpiewie zapamięta, to bywa, że nie zauważy, że zbliżył się bezogoniasty, że stoi i słucha…
I w taki sposób bezogoniaści poznali wiele naszych pieśni. I przywłaszczyli je sobie. Słyszeli coś tam o prawie autorskim, więc pozmieniali słowa i melodie (choć zostawili rytm i harmonię) i sami je wykonują. Cóż, nie będziemy z tego powodu wypowiadać wojny i wytaczać ciężkich armat – niech tam! Pokażemy jednak obecnie, jak brzmią psie oryginały wielu znanych bezogoniastych przebojów. No to zaczynamy!
  
   kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

            Kolejną pozycją, którą będziemy wam prezentować za parę miesięcy, będzie drugi tom psich mitów. Tym razem będą to prastare opowieści psów z całego świata! Nawet nie wiedzieliśmy, jaki ten świat jest ogromny! I jaka zróżnicowana jest ta nasza psia mitologia!
Dziś zaprezentujemy wam tekst szczególnie intrygujący, sami oceńcie!

    kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

  
kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


niedziela, 25 grudnia 2011

           Nazwaliśmy ją tutaj Ivette, roczną czarną kotkę z białymi dodatkami. Dzika, mieszkała sobie na działkach i stamtąd przyniósł ją jeden bezogoniasty ogródkowicz, który systematycznie dokarmia sierściuchy. Miała strzaskane kości nogi i biodra. Jakiś inny działkowicz musiał ją poczęstować łopatą.  Pojechała od razu do zjaw, którzy połączyli złamane kości metalowymi szpilami. Poobserwowali i odesłali do nas. Posiedziała niedługo i trafiła do domu tymczasowego.
              
Po miesiącu już chodziła. Sztywno, utykając, ale chodziła. I nabierała coraz większej chęci do życia. Istniały obawy, że metalowe łączenia kości mogą się poprzesuwać, przebić tkanki i wyjść na wierzch, ale jakoś się skończyło na strachu. Póki co. Bo takie zagrożenie wciąż istnieje. Ivette nie może już mieszkać na swobodzie, musi mieć dom i uważnych bezogoniastych opiekunów. 
            No i znaleźli się tacy. Z domu tymczasowego poszła na stałą kwaterę. Ku zadowoleniu wszystkich. Nieźle trafiła. Wesołych Świąt, bezogoniaści!

            W ogóle, jeśli chodzi o sierściuchy, to ostatnio miały wzięcie. Przestronnie się zrobiło w kociarni, bo kilka miauczurów poszło do nowych domów i nowych bezogoniastych. Całkiem udanych, sądząc po zachowaniu i zapachu. Będą mieć udane święta.
            No to Wesołych Świąt, bezogoniaści!

            A co u psów? Na przykład Dela, rudożółta jamniczka, stara, trochę sztywna w stawach, niedosłyszy… Można wrzeszczeć – nie zareaguje, musi zobaczyć. A gdy już zobaczy, jest bardzo miła.
          
 
Trafiła do schroniska dobre cztery tygodnie temu. Znaleziona na parkingu, ledwo żywa ze zmęczenia. Musiała się zdrowo nachodzić, a to dla niej niełatwe, bo spasiona mocno. Widać, że domowa i że rzadko wychodziła na spacery. Jej fotka była w gazecie i jakaś bezogoniasta zadzwoniła mówiąc, że to jej pies i że go odbierze. Nie spieszyła się zbytnio z tym odbieraniem, a kiedy przyszła, okazało się, że to jednak nie jej jamniczka. Podobna, ale to nie ona. Hm…
            Miała jednak suczka szczęście – trafili się inni bezogoniaści gotowi wziąć ją do domu. No i spędzi święta na własnych, nowych śmieciach. Wśród nowych bezogoniastych – im także Wesołych świąt!

            Z kolei Misty to rasowa foxterierka. Oj, niemłoda już. I niewidoma. Bezogoniaści znaleźli ją za miastem i najpierw zawieźli do zjaw. Tam ją odrobaczyli, dali zastrzyki wzmacniające i trafiła do nas. Leży w szpitaliku i nie mamy do niej dostępu. Bezogoniaści opowiadają, że jest łagodna, przemiła, czuje się coraz lepiej, wraca jej apetyt. Ale wciąż jest strasznie chuda – zjawy podejrzewają, że może mieć nowotwór. Jak już bardziej dojdzie do siebie, trzeba jej będzie zrobić dokładne badania. 

        
            Tak tu siedzimy i zastanawiamy się. Ślepa suczka nie dożyłaby starości, gdyby nie miała domu. I ślepy zwierz raczej z domu nie ucieka. Więc co? Nie pasowała do nowego dywanu kupionego na święta? A może leczenie było zbyt drogie? Jak by nie było – Wesołych Świąt, bezogoniaści!

   kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

środa, 21 grudnia 2011

To było niby tak, że w tym roku Gwiazdor i przyjaciółmi wcześniej przyjechał do Zielonej Góry i nie znalazł wolnych miejsc w hotelach. Zamieszkał więc w naszym schronisku. I tu się przekonał, że bezogoniaści szykują się do hucznych świąt, ale u psów chudo! Zaraz więc wymyślił akcję „Paczka dla Zwierzaczka” i ruszył z nią na miasto…
Wiadomo, że naprawdę nic takiego się nie wydarzyło. To tylko kolejna akcja naszych bezogoniastych. Parę ładnych dni się do niej przygotowywali. I my też. Patrzyliśmy, jak projektują specjalne ulotki na tę okazję. O, takie:


Wolontariusze szykowali się do kwesty, a my wybieraliśmy, które z nas będzie w mieście reprezentować schronisko. Wyszło na to, że oczywiście ja, potem Newa, Mysza, Mary… nie pamiętam dobrze, kto jeszcze, a każdym razie piątka nas była. Takich, co się bezogoniastych nie boją. Dali nam nowe smyczki, powiązali pod szyjami szykowne czerwone szaliki i mogliśmy ruszać.
Aha! Grupa bezogoniastych z Uniwersytetu przygotowała specjalny program o Gwiazdorze i o nas, i też go miała pokazywać.
No i w piątek ruszyliśmy na ten cały deptak, gdzie był jarmark świąteczny. Jarmark był, na nim różne różności były, my byliśmy i deszcz był… więc bezogoniastych nie było. Znaczy trochę było, ale nie za wielu. No i wolontariusze chodzili i zbierali datki i zachęcali do robienia paczek dla nas i znoszenia ich do specjalnego namiotu, który stał na rynku. Albo do przynoszenia prezentów dla zwierząt od razu do schroniska. A na scenie szedł program.
Najpierw o Gwiazdorze i lalce, która mu pomagała pakować prezenty, ale się zepsuła. O, tak:


Potem ten Gwiazdor śpiewał życzenia dla bezogoniastych i wspominał też o nas, żeby o nas nie zapominali. A potem wszyscy tańczyli na scenie i znów śpiewali:


A potem ze sceny ruszyli na miasto, częstowali bezogoniastych łakociami, opowiadali o akcji i dalej się pysznie bawili. Deszcz cały czas padał, ale było kolorowo!

Bezogoniastych pojawiało się coraz więcej, ale nasi postanowili zabrać nas do schroniska. Żebyśmy za bardzo nie zmokli. No to nie widziałam, jak się skończyło to wszystko. Słyszałam tylko, że zebrało się trochę paczek i pieniędzy.

A na drugi dzień, znaczy dzisiaj, znów wolontariusze wraz z nami wyruszyli na miasto. Tym razem pogoda była lepsza, więcej bezogoniastych na jarmarku, no to i paczek było więcej. Ślicznie! Do świąt jeszcze parę dni. Zobaczymy, ilu bezogoniastych pojawi się w schronisku!
Oj, schodziłam się przy tej akcji… Siorbnę wody, przekąszę coś i poleżę… Jutro to wszystko zamieszczę na blogu. Dzisiaj mam dość!



  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 18 grudnia 2011

No to idzie zima… Pewna starsza mieszkanka schroniska[1] widzi to tak: …

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
  
Na rysunkach wesoło to wygląda, ale w rzeczywistości zima może być paskudną porą roku, jeśli się do niej odpowiednio nie przygotować. No to u nas od jakiegoś czasu przygotowania idą pełnym pyskiem!
Przede wszystkim słoma. Gdy nadchodzą chłody, bezogoniaści wsypują ją nam do bud. Coś kapitalnego! Miękka, pachnąca, cieplutka, można się w niej umościć i zakopać po czubek nosa. I rzeczywiście, to pierwsza rzecz, jaką robią psy. Gdy już słoma jest w budach, ani jeden pies nie siedzi na zewnątrz. I żadnego szczekania, tylko zadowolone posapywanie. Gdzie niegdzie tylko kawałek nosa wystaje.
Tej słomy z czasem ubywa, mieszkańcy wynoszą ją w sierści, wywalają łapami moszcząc sobie w niej dołki i wtedy trzeba jej dosypywać. I tak przez cała zimę. Jak tak patrzę na zadowolone pyski całe w paździerzach, to aż zazdroszczę, że sama nie mieszkam w budzie, tylko w biurze.


A gdy przychodzi wiosna, zleżałą słomę bezogoniaści wywalają na śmietnik. I do następnych śniegów leżymy na kocykach.
A inne kocyki zawisną teraz w wejściach do bud. Bezogoniaści przybijają je tam, żeby nam nie wiało. Nowym psom w schronisku trzeba zawsze tłumaczyć, po co te zasłony, bo głupieją i nie potrafią wejść do budy, ale szybko uczą się i po paru dniach koce w wejściu im nie przeszkadzają.
Mróz sprawia jeszcze jeden kłopot. Zwierzaki w kojcach, wiadomo, muszą się załatwić. Latem – żaden problem, ale zimą! Zaraz toto zamarza na kamień. Pies wyskoczy z budy, nadepnie, pośliźnie się i ląduje na pysku. Nic przyjemnego. Bezogoniastym też ciężko się sprząta takie ślizgawki, muszą drapać, odstukiwać…
No więc żeby kłopot był mniejszy, sypią na podłogę kojców trociny albo piasek. Taką dość grubą warstwę, którą codziennie wymieniają.



            Zimą najgorzej mają te psy, które mieszkają w narożnych kojcach. W czasie zadymki nawiewa do nich pełno śniegu. Takie kojce są więc zabezpieczane dodatkowo mocowanymi do prętów ogrodzenia grubymi pasami wykładzin albo jakąś pleksą. Podobnie uszczelnia się luki między wiatami.
            W tym roku trzeba jeszcze było zrobić daszki w kojcach dla huskych. Przeniosły się bowiem do nowych, stojących na wybiegu. Podczas ubiegłej zimy tak je zasypywało, że po każdej większej śnieżycy trzeba było przekopywać się przez zaspy, żeby się do nich dostać. W tym roku będzie już lepiej – przynajmniej do samych kojców nie będzie się sypać.

            No, po takich przygotowaniach można spokojnie czekać na śniegi i mrozy. Już nie są takie groźne…

            … Choć nie dla wszystkich. Młodzi bezogoniaści wybrali się w niedzielę ze swoimi małymi na spacer za miasto. Było chłodno, ale pogodnie. Przy drodze, pod krzakami, znaleźli torbę foliową. Ruszała się, więc zwrócili na nią uwagę. W torbie było pięść szczeniaczków. Całkiem maleńkich, jeszcze z zamkniętymi oczkami. Ktoś zostawił je, by zamarzły. No bo pięć szczeniaków to przecież kłopot!
            Dwa były już martwe. Pozostałe bezogoniaści przynieśli szybko do nas, do schroniska. Za późno, nic się nie dało zrobić.
            Ile jeszcze takich toreb będzie leżeć pod krzakami?

[1] To jej rysunkowy debiut, rozumiecie! Aż dziw, że łapa jej nie drżała!

środa, 14 grudnia 2011

Wczoraj i dzisiaj!
DWA DNI, W CZASIE KTÓRYCH ŻADEN PIES NIE POSZEDŁ ZE SCHRONISKA DO NOWEGO DOMU!!!
Takie dni tutaj prawie się nie zdarzają! Nie pamiętam, kiedy wcześniej się przydarzyły…
Taka wściekła jestem, że dzisiaj nic nie napiszę!
Tylko powieść zamieszczę, o!



kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

niedziela, 11 grudnia 2011

            Trafił do nas niesamowity pies – śliczny owczarek niemiecki. Duży, w kwiecie wieku, mniej więcej sześcioletni. I zupełnie ślepy. Błąkał się po okolicznej wsi i jeden z jej mieszkańców zadzwonił do schroniska. Widać było, że pies jest wystraszony, potężnie głodny i osłabiony. Trafił natychmiast do zjaw, na obserwację. Wyszło z niej, że kiedyś musiał mieć wypadek, bo miał pękniętą miednicę, teraz już zagojoną, ale z pewnością przeszkadzała mu w poruszaniu się. Ujął wszystkich! I w lecznicy, i tu, u nas. Był niesłychanie przyjazny, starał się, jak mógł, by zrozumieć, czego od niego chcą. Jak wrócił z lecznicy, nasi bezogoniaści zaraz zamknęli go w szpitaliku, gdzie miał dochodzić do siebie. No i zaczęliśmy wszyscy zastanawiać się, jaki los go czeka. Niesprawny, niewidomy, w dodatku, jak się okazało, nieświadomie robił pod siebie, bo prostata mu nawalała… Musiał mieć jakiś dom, bo sam nie dałby sobie rady. Czy go wyrzucono? Czy uciekł? Czy teraz ma szansę, by znaleźć sobie nowy dom? Czy zostanie na zawsze w schronisku? A w ogóle, jakim cudem przeżył? Kiedy wzrok stracił? Jaki wypadek go spotkał?... Mnóstwo pytań… Udało mi się na chwilę dostać do szpitalika i pogadać z nim. No i szybko dowiedziałam się wszystkiego. Ale jak przekazać to bezogoniastym? Niby tacy mądrzy, a po psiemu nie rozumieją prawie wcale!    

     
           Miał jednak zwierzak szczęście! Po dwóch tygodniach znalazł się jego bezogoniasty. Potwierdził to, co mówił mi pies. Wydostał się z podwórza, a na ulicy ludzie, samochody, ruch… zgubił się, przestraszył, pobiegł w niewłaściwym kierunku i potem już nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Sam nigdy nie wychodził poza podwórko, bo ślepy był od urodzenia. No nie, wyszedł raz i skończyło się wypadkiem i pękniętą miednicą. A teraz, gdy już się zgubił, błąkał się ponad tydzień, zanim trafił do nas. Bez jedzenia, tyle, że wody łyknął z kałuży… Na szczęście wszystko skończyło się dobrze! Wrócił do siebie na wieś.

            Kudłata, wciąż skulona, pełna obaw, niezbyt duża… Pięciolatka. Imieniem Pola.


                                                           
           Mieszkała z bezogoniastą i kilkoma innymi psami. Wszystkie były pozamykane w szopach i właściwie nigdy świata nie widziały. Bezogoniaści, którzy zawiadywali schroniskiem przed naszymi bezogoniastymi, dostali informację o tym i zabrali zwierzęta właścicielce. Było to trzy lata temu. Po pewnym czasie tylko Pola została w schronisku, bo nikt jej nie chciał. I nic dziwnego, skoro wszystkiego i wszystkich się bała i nie wychodziła z budy. Gdy tamci bezogoniaści próbowali brać ją na spacery, wpadała w panikę, zapierała się, wyła… Dali spokój. Nie wiadomo dlaczego wszyscy uważali wtedy, że Pola to Polo! Uważali ją za samca! I tak to było do przyjścia naszych bezogoniastych. Ci szybko zorientowali się, że Pola jest suczką. No i zaczęli nad nią pracować. Początkowo bez efektów. Poszli więc po rozum do głowy i izolowali ją od innych psów. Zamknęli w szpitaliku. Chodziła do niej tylko jedna bezogoniasta. Powoli przyzwyczajała Polę do swojej obecności, do obroży, do smyczy… Trwało to tygodniami. Potem zaczęło się wychodzenie na spacery – wtedy suczka dostawała łagodne środki uspokajające. Zaczęła wychodzić, ale zawsze było to dla niej bardzo stresujące przeżycie.
           Aż wreszcie jakaś bezogoniasta zobaczyła Polę na stronie internetowej schroniska i postanowiła ją adoptować. Były wizyty przygotowawcze, to, co zwykle – i Pola poszła do nowego domu. Poszła, to za dużo powiedziane! Do samochodu trzeba ją było wnieść. No i pojechała. Od tej pory minęły trzy tygodnie. Mamy wieści, że Pola staje się innym psem: nowych bezogoniastych zaakceptowała, po mieszkaniu chodzi swobodnie, spacery zaczynają jej sprawiać przyjemność.  Mamy jej fotki – nie widziałam dotąd, że Pola potrafi się śmiać!
           Na Jacka mówimy tutaj czasem Belguś, bo jest owczarkiem belgijskim. Rasowym! Znaleziono go w lesie za miastem. Włóczył się tam z dwoma innymi psami. Też rasowymi! Z suczką Sissi[1], tak jak on owczarkiem belgijskim oraz z minibriardem Rockym. O nim już wspominałam kiedyś. To było parę miesięcy temu. Wszyscy myśleliśmy, że takie rasowe zwierzaki niedługo tutaj posiedzą, a tu niespodzianka, niemiła. Wciąż są z nami.
            Jack to pies niesamowicie inteligentny. Kocha bezogoniastych i gdyby mógł, nie rozstawałby się z nimi ani na moment. Bardzo chce się uczyć i prawie natychmiast pojmuje, czego bezogoniaści od niego chcą. Jest przy tym aktywny jak rzadko. Klatki nie znosi. Na swobodzie czuje się najlepiej. Gdy zaczął wychodzić na spacery, trudno go było utrzymać na smyczy, tak ciągnął! Energia go rozpierała. Ale zorientował się, że nie tego się od niego chce i dziś już chodzi spokojnie, przy nodze.
                                    
            W kojcu, gdy chce zwrócić na siebie uwagę przechodzących, rzuca miskami. Ale nie tak zwyczajnie, wpierw zabiera miskę na dach budy i stamtąd ją zrzuca. Robi w ten sposób więcej hałasu. Ale miski niedługo wytrzymują takie traktowanie. Gdy więc Jack zniszczył już ze trzy, bezogoniaści poszli po rozum do głowy i wstawili mu do kojca solidny garnek. Ten na razie się nie rozleciał.
            Kiedy indziej dali mu kawał grubego kija, niech gryzie, rozładowuje energię. Jack owszem, trochę pogryzł, ale nocami zaczął tym kijem walić w ściankę rozdzielającą jego kojec od sąsiedniego. Bezogoniaści zorientowali się w tej jego robocie dopiero wtedy, gdy wybił w cementowym murku dziurę tak dużą, że łeb mu się w niej mieścił…
            Takie działania powodowały jednak, że Jack się okaleczał, ranił łapy i pysk, bo zębami musiał sobie też pomagać. Przenieśli go więc do większego kojca, solidniej wykonanego. To trochę pomogło, a kastracja uspokoiła nieco Jacka. Ale już widzimy, że kombinuje, co by tutaj wymyślić nowego…
            Tak sobie myślę, że mądry bezogoniasty miałby z Jacka wiele pociechy. Może się w końcu taki znajdzie…

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


[1] Były więc przez pewien czas w schronisku dwie Sissy – ta suczka oraz wojownicza kotka, o której wcześniej pisałam. Dziś sierściucha już nie ma – trafił do nowego domu.

środa, 7 grudnia 2011

Każde zwierzę się starzeje. I zmienia się z wiekiem. Jedne staruszki kręcą się, póki mogą, gdzie się tylko da, szukają kontaktów z bezogoniastymi i innymi zwierzętami, inne – przeciwnie robią się złośliwe i agresywne, jeszcze inne zamykają się w sobie, chowają po kątach, świat przestaje je obchodzić, łazić im się nie chce;:

Z bezogoniastymi chyba jest podobnie. Jedni dziwaczeją, inni przestają się czymkolwiek interesować, są też i tacy, których rozpiera energia! Znamy tutaj takich.



Żyje sobie w naszym mieście pewna wiekowa bezogoniasta, ma już ponad szesnaście lat![1] To dopiero wiek, nie? No i zadzwoniła do schroniska, że razem z koleżankami zebrała trochę darów dla nas, zwierząt. I że ktoś z jej rodziny te dary przywiezie. A przy okazji zgadało się, że ona sama pisze wiersze. Ona pisze, a taki mały bezogoniasty, jej wnuczek, który się zna na komputerze[2] przepisuje jej te wiersze. Potem ona je oprawia jak prawdziwe książki. I taką jedną książkę postanowiła nam ofiarować. Są w niej wiersze o zwierzętach, zwłaszcza o psach i kotach. Obiecała też, że jak trochę pozna nas tutaj w schronisku, to o niektórych psach też napisze wiersz! Nikt dotąd wierszy o nas nie pisał. Owszem, były artykuły w gazetach ze zdjęciami, o niektórych sami napisaliśmy scenariusze. No i ja na blogu piszę o mieszkańcach naszego schroniska… Ale żeby wiersze, to do tej pory jeszcze nie… Może być ciekawie!

Potem przyjechał ten jej krewny i przywiózł obiecane dary wraz z tomikiem wierszy. Takim, o:

           


A z tego zbiorku przepisałam jeden utwór. Fajny jest… O psie, który mieszkał z bezogoniastymi, ale uciekł. A może odszedł… Sama nie wiem… Sami osądźcie:

WSZĘDZIE PÓJDĘ ZA TOBĄ
Nie mogę mieć żalu
Że chcesz być wolny
Biegać po polu
Wśród kwiatów polnych

Zostawiłeś po sobie
Przed budą obrożę.
Może wrócisz za chwilę
Wołanie nic nie pomoże.

Masz prawo do wolności
Choć byłeś tej budy ozdobą
Nie zawsze była zgoda
Ale tęsknię za tobą.

Wiesz, tę łąkę
Bóg dla ciebie stworzył
Byś biegał po niej
Bez smyczy i obroży.



Druga bezogoniasta ma prawie tyle samo lat. Mieszkała sobie samotnie w niedużym domku na peryferiach. Jej córka natomiast żyła w malutkim mieszkanku w bloku na dużym osiedlu. I rozrastała się jej rodzina. A mamie bezogoniastej rozrastała się sfora psów. Same kundelki, jamnikowate jakieś takie. Pani dawała im jeść, ale poza tym raczej się nimi nie interesowała. No to psy robiły, co chciały. A chciały się przede wszystkim rozmnażać i po paru latach było już ich dziesięć. Biegały po obejściu i zawsze znalazły, albo zrobiły sobie, dziurę w ogrodzeniu i wyskakiwały na osiedle. A tam watahą ganiały inne psy, polowały na koty, straszyły małe bezogoniaste, do gryzienia się brały, o zbiorowym obszczekiwaniu nie wspominając.

W końcu sąsiedzi mieli dość, zaczęły się kłótnie, awantury, interweniowała raz i drugi miejska straż….

Niedawno córce udało się przekonać mamę i dokonały zamiany: starsza bezogoniasta poszła do bloku, a córka z rodziną – do domku i do rozwydrzonej gromady kundelków. I pewnego dnia przyszła po pomoc do schroniska. Nie chciała oddać, psów, nie! Mama by się zapłakała, zresztą, psy przecież miały dom. Chciała tylko, by ktoś pomógł jej opanować rozwydrzone zwierzaki.

Rozpoczęto od zbiorowej sterylizacji i kastracji – żeby nie mogły się dalej rozmnażać i uspokoiły się trochę. W tajemnicy przed starszą bezogoniastą, która o podobnym zabiegu wcześniej nawet nie chciała słyszeć. Taki operacja na dziesięciu psach kosztuje, a rodzina zamożna nie była, opłaty dokonało więc stowarzyszenie naszych bezogoniastych. Dostarczyło też nieco karmy, pouczyło, jak zdziczałe pieski przywoływać do porządku…

No i dziś sytuacja jest już opanowana. Kundelki przestały być postrachem osiedla, siedzą w obejściu, jakoś dogadują się między sobą. Zaczynają reagować na komendy…

A starsza bezogoniasta odwiedza je często, widzi, że krzywda im się nie dzieje i jest zadowolona.



A daleko od miasta, w zapadłej wsi, żyje sobie jeszcze inna wiekowa bezogoniasta. Ma pewnie tyle lat, ile ta pierwsza, pisząca wiersze… Też samotna. I niebogata. Miała sąsiadów, u których kątem pomieszkiwało stado kilkunastu półdzikich kotów. Zwykle dostawały coś do jedzenia i tylko czasem musiały same zadbać o siebie. Ale sąsiedzi wyprowadzili się, dom opustoszał, a sierściuchy zostały. I zaczęło im się źle dziać. Starsza bezogoniasta wzięła je więc pod swoje skrzydła. Ale wykarmić takie stadko nie jest łatwo, zwłaszcza jak się nie ma za dużo tego, co nie śmierdzi. Poszła więc po rozum do głowy i poinformowała o sytuacji schronisko.

Pomoc, oczywiście, dostała. Sama już się zbytnio z domu ruszać nie może, ale ma przyjaciela, trochę tylko młodszego. I ten bezogoniasty co miesiąc przyjeżdża do schroniska i dostaje karmę dla sierściuchów. Początkowo dużo tego było – teraz jest już mniej. Bo włączyły się do pomocy inne stowarzyszenia. I udało się dla części tych kotów znaleźć domy.

Tak że może tylko połowa została na starych śmieciach. I żyją, i biedy nie odczuwają. I dobrze im.

A starszej bezogoniastej pewnie mruczą na dobranoc…

Czasem się zastanawiam, czy ona może zasnąć, gdy siedem kotów zacznie chórem wyśpiewywać swoje mruczanki…



 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


 
[1] Mierząc psimi kategoriami. Bo w kategoriach bezogoniastych byłoby to ponad osiemdziesiąt!
[1] Tak jak ja, albo tylko trochę gorzej!

niedziela, 4 grudnia 2011


           No to co jeszcze robiliśmy w kończącym się roku?
           Braliśmy udział w takich sprawach, które rozpoczęli inni, a my się przyłączyliśmy. Na przykład (chyba Cygan pisał o tym…) pewien bezogoniasty chce otworzyć w naszym mieście grobowisko dla zwierząt. Ale nie wszystkim się to podoba i miał z tym trudności. No to zwrócił się do nas i nasi wolontariusze wyszli na miasto. I przez kilkanaście dni zbierali podpisy mieszkańców pod petycją[1], że takie miejsce jest bardzo potrzebne. Z tego, co wiem, pomogliśmy. Grobowisko będzie!

          
           Albo inna akcja. Zbieranie podpisów w sprawie poparcia dla nowej ustawy o ochronie zwierząt. W całym kraju te podpisy zbierano. Tu też spisali się nasi wolontariusze i w sierpniu zebrali sporo podpisów. No i ustawa jest.

          
           Potem przyszli do naszego schroniska młodzi bezogoniaści z Niemiec. Brali udział w akcji „Młodzież na zielonym szlaku”. Organizowali to bezogoniaści z OHP (to coś znaczy, ale nie wiem, co, może wy wiecie…). Najpierw dwa dni pracowali, porządkowali teren i malowali budy psie i kocie, a potem wyszli na miasto i zrobili taki pokaz (to się nazywa performans). Było o tym, że psy na spacerach coś tam po sobie zostawiają. A bezogoniaści, którzy z tymi psami wychodzą, powinni to zbierać do woreczków i wywalać do koszy. Była, oglądałam – fajne było, takie do śmiechu. 

          
           Chyba wcześniej trochę nasi bezogoniaści zaczęli mówić o jakiejś akcji przeciwko kolczatkom, czyli takim obrożom z kolcami. Sporo psów w mieście w takich chodzi. Bez sensu, tylko rani zwierzęta. Z psem trzeba się dogadać, a nie wkładać mu kłujące kajdany! Oczywiście wyszczekaliśmy swoje wyrazy poparcia i darliśmy się tak długo, aż akcja doszła do skutku. Nazywała się „Kolczatki na drzewo”. Kto chciał, mógł przynieść do schroniska taką kolczatkę i zawiesić ją na suchym drzewie, które stoi przed biurem. Nazbierało się tych paskudztw kilkadziesiąt. Wiszą teraz tam ku przestrodze!

          
           Potem jeszcze w czasie miejskiego święta wina nasi bezogoniaści i my byliśmy w mieście parę dni. Mieliśmy tam swój namiocik i promowaliśmy schronisko. Pisałam o tym szerzej parę miesięcy temu…

           
           Co jeszcze?...
           Aha! Przynajmniej raz w miesiącu któryś z naszych bezogoniastych idzie do radia i w specjalnej audycji godzinę rozmawia z ludźmi, którzy w tym czasie dzwonią do rozgłośni[2]. I odpowiada na różne pytania. I opowiada różne rzeczy o psach i o schronisku. I doskonale – coraz więcej bezogoniastych wie o nas i odwiedza nas.
           I telewizje przyjeżdżają, i robią filmy.
           I w gazetach od czasu do czasu coś napiszą. Nieraz nawet z naszymi zdjęciami… To pomaga przy adopcjach…

         
           Jedno trochę nie wyszło. W tamtym roku nasi bezogoniaści postanowili pomagać kotom, które dziko żyją w mieście, by jakoś przetrwały zimę. Dokarmianie to jedna sprawa. A druga to domki dla tych kotów. Takie z grubego kartonu, ocieplane styropianem. Łatwe do zrobienia. No i wymyślili jeszcze, że pojadą do szkół i poproszą nauczycieli i uczniów, by takie domki porobili. Nakupowali kartonów i styropianu, taśmy klejącej i pojechali. W szkołach (kilka ich było na początek), materiały wzięli, ale o ile nam wiadomo, żaden domek nie powstał… Szkoda… W tym roku trzeba będzie zorganizować to trochę inaczej. Właśnie nasi myślą o tym…
           A poza tymi wszystkimi akcjami jest codzienność i nasi bezogoniaści w swoich zwykłych rolach. O, takich:

  kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
     
           Polezę im pomóc…

            Uwaga, uwaga, dzisiaj nie ma kolejnego odcinka powieści. Jest komiks. Tam, gdzie będzie komiks, nie będzie powieści – wtedy przygotowujemy do zamieszczenia kolejne odcinki.





[1] Petycja – zapamiętałam to słowo, bo ma na początku „pet”… A ja lubię peta. Chociaż to puszkowe żarcie!
[2] Performans, rozgłośnia, audycja, promocja… Rozwijam się, nie? Takie słowa! (Petycja zresztą też!)