Nadeszło takie coś, co się nazywa sezonem
ogórkowym. Czyli, zwyczajniej mówiąc, wakacje. Bezogoniaści dziennikarze
twierdzą, że wtedy nic ważnego się nie dzieje, bo wszyscy na urlopach, więc im
przychodzi pisać o głupotach. Albo głupoty. Nie wiem, czego więcej. U nas w
schronisku, niezależnie od sezonu, zawsze się coś ważnego dzieje, ale i głupotki
czasem się trafiają. I psie, i bezogoniaste. I niekiedy całkiem śmieszne. W
ostatnim roku zdarzyło się ich parę, na kilka postów wystarczy.
No to zaczynam!
Mieliśmy w
schronisku psa terrorystę. Nazywał się Jumper. Ktoś go porzucił, ale pies nie
zdążył jeszcze się zapuścić i wyglądał całkiem nieźle. I groźnie, przynajmniej
według niektórych. A był młodym, obiecującym owczarkiem niemieckim.
Wiosennego,
niedzielnego poranka rozdzwonił się schroniskowy telefon. Jeden z mieszkańców
dość odległej wsi alarmował, że groźny pies terroryzuje ludność lokalną. Naszym
aż oczy wychodziły na wierzch, gdy słuchali, mniej jednak z przerażenia, a bardziej
z niedowierzania. Ale nie zwlekali, tylko we dwóch wsiedli do samochodu i
pognali na złamanie karku (i przepisów ruchu drogowego).
Dojeżdżając na
miejsce zwolnili i zaczęli się rozglądać. Ano, znaleźli. Przy niedużym skwerku
stał kościół. Przez przymknięte drzwi co chwilę wyglądał jakiś bezogoniasty, a
potem cofał się i coś mówił do innych siedzących we wnętrzu świątyni.
A Jumper leżał
kilkanaście kroków od wejścia i ich oblegał.
Jeden z
naszych bezogoniastych wysiadł po cichu, a kierowca został w samochodzie. Ten,
co wysiadł, ostrożnie otworzył tylne drzwi furgonetki, ubrał rękawice, wziął
poskrom, otworzył klatkę i odwrócił się. Ale Jumper w międzyczasie zniknął. Nie
było go ani z prawej, ani z lewej, na dzwonnicy wśród gołębi też nie. Co jest?!
Nasz
bezogoniasty bezszelestnie obszedł samochód i spytał kierowcę, czy widział,
gdzie schował się pies. A widział, widział!
Jumper
siedział w szoferce, na siedzeniu pasażera i lizał kierowcę po rękach.
Dał sobie
założyć obrożę, smycz i bez problemów przesiadł się do tyłu, do klatki. Nasz
bezogoniasty krzyknął w kierunku kościoła, że zagrożenie minęło i odjechali,
nie czekając na wyrazy wdzięczności uwolnionych, którzy bezładnym stadkiem
zaczęli się wysypywać z kościoła.
A Jumper
dzisiaj ma już swój dom i bardzo go sobie chwali.
Po jakimś
czasie znów był telefon. Nasi ponownie ruszyli. Do innego miasta, gdzie też
zalęgła się straszliwa bestia, wielgachna, która mordowała mniejsze pieski[1]. I
złapać się nie dawała, choć lokalna miejska straż próbowała parę razy. Tym
razem jednak strażnicy zaparli się: zobaczyli psa-mordercę jadąc ulicą na
patrol i postanowili nie popuścić. Zadzwonili do naszych: niech przyjeżdżają, a
oni w tym czasie będą bandytę śledzić. A wieści będą przekazywać telefonicznie.
Nasi jechali
więc i w międzyczasie odbierali telefony: pies biegnie w kierunku przedmieścia…
A po kwadransie: mamy go! Jak wjedziecie do miasta, to na drugim skrzyżowaniu
skręćcie w prawo. Zobaczycie pogotowie, straż pożarną i nasz wóz – to tam!
Ooo, poważnie
musiało być!
I było. Psi
morderca biegł sobie ulicą, wywijał ogonem, architekturę miejską podziwiał i
oznaczał, a strażnicy cichcem-milczkiem jechali za nim. Nie próbowali go łapać.
Doświadczenie nauczyło ich, że to na nic – wymknie się. Niech ci ze schroniska próbują…
Skończyły się
duże bloki, a zaczęły podmiejskie domki z ogrodami. Sto metrów, trzysta… Nagle
pies przyspieszył i schował się za rogiem ulicy. Strażnicy też przyspieszyli,
wyjechali zza rogu i widzą – nie ma zwierza! Gdzie on?! W ostatniej chwili spostrzegli.
Wbiegł na jedno z podwórek. Zahamowali gwałtownie. Jadący za nimi samochód
osobowy nie zdążył dać po hamulcach. Kierowca gwałtownie skręcił kierownicę i z
trzaskiem wpadł na latarnię. Następny wóz skręcił w drugą stronę i ustawił się
w poprzek drogi…. Potem wszystko poszło błyskawicznie. Z osobówki zaczęło coś
wyciekać, pewnie paliwo. Strażnicy wyskoczyli z samochodu. Jeden rzucił się ku
samochodowi osobowemu, drugi złapał za telefon, by zawiadomić służby o wypadku.
Kierowca osobówki siedział za kierownicą i monotonnie powtarzał parę słów,
głownie na „k” i „ch”, póki strażnik nie wyciągnął go przemocą i nie
odprowadził na bok. Inne samochody próbowały się cofnąć i ominąć miejsce
wypadku… Przestronnie się wokół zrobiło, wszyscy obawiali się, że samochód pod
latarnią się zapali i wybuchnie… Na sygnale zajechało w końcu pogotowie i straż
pożarna…
A
pies-morderca siedział na środku podwórka i patrzył sobie, co bezogoniaści
wyprawiają.
Strażnicy
przypomnieli sobie i o nim. Przymknęli furtkę i uwięzili go na podwórzu. A
potem skontaktowali się z jadącym samochodem ze schroniska…
Kiedy nasi
zjawili się na miejscu, jeden z nich wziął obrożę, smycz i wszedł na podwórko.
„Będzie żarł!” – ostrzegł lojalnie jeden ze strażników. Nasz bezogoniasty głową
pokiwał, do psa podszedł, przywitał się, za uszami podrapał, obrożę założył,
smycz wpiął i wyprowadził bandytę z podwórka. Strażnicy, kierowcy i paru
okolicznych bezogoniastych patrzyli w niemym podziwie, jak nasi prowadzą psa do
samochodu, ładują do klateczki i zamykają drzwi. „Na tyle…” – rzucił niedbale
jeden z naszych…
W schronisku
morderca dostał imię Nazar. I szybko znalazł sobie nowy dom. O ile nam wiadomo,
morduje tylko swoich własnych bezogoniastych. Na spacerach. Bo lubi sobie ostro
pobiegać, a oni, naiwni, próbują mu dorównać!
A teraz z
innej beczki. Wieść całkiem niedawna. Poszła do nowego domu Persi.
Pisaliśmy już,
że to suczka-rzadkość. Rasowa, z rodu jużaków, czyli owczarków
południoworosyjskich. Aż dziw, że ktoś ją wywalił z domu, albo zgubił i nie
szukał. Nie wiedział, co ma? W naszym województwie był dotąd tylko jeden
zarejestrowany samiec tej rasy. I właśnie jego bezogoniaści zgłosili się do
schroniska, gotowi adoptować Persi. Czemu nie? Lepiej nie mogło się złożyć.
Persi swego rodaka poznała, zaakceptowała i zaczęli wspólne życie. Oby długie i
szczęśliwe!
[1] Potem okazało się, że
jednego nieszczęśliwie przygniotła w zabawie,
a drugi najadł się strachu, ale przeżył.
Uwielbiam Wasze opowieści... :)
OdpowiedzUsuńDog zapłać za dobre słowo. Miło słyszeć. Ale - to nie nasze opowieści, to życie je pisze; my tylko referujemy. Jest więcej takich - przekażemy w kolejnych postach...
Usuńja też, ja też!!!
OdpowiedzUsuńtylko ciężko komentarz dodać(((
mms
Nic dziwnego, bo jakiż tu może być komentarz? Łatwiej go chyba pokazać niż napisać... Takie kółeczko, paluszkiem, w miejscu, skąd włosy zaczynają rosnąć...
Usuń