Bezogoniasta
pewna zadzwoniła z alarmem: świnka morska siedzi pod betonowym kwietnikiem,
trzęsie się ze strachu, zaraz ataku serca dostanie – przyjeżdżajcie,
zabierajcie! Świnka nie świnia. Tucznika byśmy nie przyjęli, ale takie
maleństwo… Do psa, co prawda, niepodobne, lecz…
Nasi
pojechali. Świnka sztuk jeden pod kwietnikiem jest. Stadko młodziutkich
bezogoniastych także obecne. Nasi pytają, może wiedzą coś o tej śwince. Ano,
wiedzą, nawet widzieli. To rodzice tego tam małego wywalili!... A gdzie ci
rodzice mieszkają?... Tam i tam… Nasi poszli do rodziców. Tych, w odróżnieniu
od świnki i młodziutkich bezogoniastych nie było. No to zabrali zwierzę i
pojechali do schroniska. Tam natomiast stwierdzili, że skoro świnka została
wywalona, to nie ma co, tylko trzeba jej domu szukać. I jeden z naszych
bezogoniastych stwierdził, że u niego się taka mała zmieści. I wziął. Będzie
miał z niej pożytek. Będzie mu latać po domu i świnić…
A jeszcze
potem przyszedł do schroniska jakiś bezogoniasty z czymś, co siedziało w
kartonie i się ruszało. I dawało głos nie-psi i nie-koci. I powiedział (ten
bezogoniasty): Znalazłem ptaka… Położył go na stole w kuchni, nasi się
pochylili, a on wyszedł i nie wrócił. A ptak rasy sójka został.
Jakiegoś
sianka mu się podrzuciło, wody dało, ziarenek i spokój. A na drugi dzień miał
pojechać do takiego bezogoniastego, który się zajmuje chorymi i rannymi
skrzydlakami. Tylko że rano, kiedy nasi przyszli do pracy, sójka nie
potrzebowała już ani sianka, ani ziarnka… No cóż…
Wcześniej
natomiast przyszła inna bezogoniasta. Kiedyś znalazła niedaleko swojego domu
małego szczeniaczka, suczkę, czarną, drobną, niepozorną, ale kochaną.
Postanowiła więc nie oddawać jej do schroniska, tylko zatrzymać dla siebie.
Miała już w domu dwa koty i królika. Bardzo długo trwało, zanim nauczyła
sierściuchy, że to coś z uszami to nie karma ani zabawka, tylko współlokator. I
mlekopije – trudno uwierzyć – zrozumiały. Królik mores znał, nie podskakiwał
(do nich!), z miski im nie wyżerał, więc go tolerowały. I sielanka trwała.
A potem
przyszła do domu ta znajda, Usagi. I proces nauczania – koty cacy, królik cacy
– zaczął się od nowa… Tylko że wystarczyła chwila nieuwagi właścicielki i Usagi
została królikobójczynią. Czy w zabawie, czy z premedytacją – nie wiadomo.
I dopełnił się
los suczki: co ma trafić do schroniska – na pewno trafi!
Teraz Usagi
siedzi u nas i czeka na dom, w którym nie będzie sałatożerców. Nie brakuje
przecież takich!
Miesiąc temu
pisaliśmy o Zybim. Nie miał szczęścia – jego bezogoniasty stracił dom,
zamieszkali więc w samochodzie. Ale do wozu ktoś się włamał i poranił Zybiego.
Lokalny zjawa jakoś mu nie pomógł. Dopiero nasz. Zybi siedział w schronisku i
leczył się długo i kosztownie. Ale znaleźli się bezogoniaści z sercem, wpłacali
na jego leczenie pieniądze i psiak doszedł do siebie. Aż się tu wszyscy
dziwiliśmy, jak szybko – goiło się na nim jak na przysłowiowym psie.
A potem do
schroniska nadeszła wiadomość, że jego bezogoniasty ma już gdzie mieszkać i
chętnie weźmie Zybiego z powrotem. No to pożegnalne siku pod bramą, hyc do
samochodu – i jazda. A im bliżej domu, tym bardziej Zybi się denerwował –
poznawał chyba okolicę.
No i wreszcie
znalazł się na miejscu. Jego dawny bezogoniasty czekał już razem z suczką,
siostrą Zybiego. Nowy dom w zasadzie nienadzwyczajny: drewniany na wysokiej
podmurówce, raczej coś w rodzaju dużego kampingu, ale mieszkać się da. Zybi
zabrał ze sobą ze schroniska worek karmy, legowisko, swoją obróżkę ze smyczką,
więc teraz wyładowało się to wszystko i Zybi zaczął nowy etap życia. Oby już
bez złych przygód!
Było o śwince, było o sójce, o króliku też.
O paru psiakach również było. To teraz o sierściuchach, a raczej dla
sierściuchów. Smacznego!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz