Od miesiąca wygląda to tak. Ja:
- No i czemu nos zwieszasz na kwintę?
Tyson:
- Nie było trzysta pięćdziesiąt…
Ja:
- Nie przejmuj się, będzie za następnym
razem!
Tyson:
- Nie będzie…
No i jest ten następny raz. I Tyson wpada w
zupełną depresję:
- No widzisz? Szczekałem przecież!
Szczekałem! Nie ma!...
- Oj, to będzie za następnym razem. Tydzień
temu było.
- Nie będzie! Już nigdy nie będzie! I to
moja wina! Za dużo błędów robię, a ty się ciągle spieszysz i pewnie nie
poprawiasz dokładnie. I stąd to wszystko!
O co chodzi? Ano, o ilość wejść na bloga.
Gdy w czerwcu mieliśmy ponad trzy tysiące wejść na miesiąc, Tyson wpadł w
euforię. I na własne nieszczęście zajął się statystyką. Jeśli któryś post jest
czytany mniej niż trzysta pięćdziesiąt razy, zaraz rwie kudły ze łba i
rozpacza: nie będzie tych trzech tysięcy miesięcznie! I siebie obarcza winą.
Tłumaczę mu, że przecież są wakacje i bezogoniaści powyjeżdżali na urlopy i
zajmują się odpoczywaniem. W tamtym roku było podobnie: w porze wakacyjnej
mniej mieliśmy czytelników, za to więcej psów w schronisku. Przyjdzie wrzesień,
październik i wszystko wróci do normy. Czytelnicy też wrócą. Ale on wie swoje.
Depresja, frustracja i ogólne linienie… Czytelnictwo maleje, popularność spada,
słupki lecą w dół – koniec świata! Gorzej niż jakaś gwiazda estrady albo –
uczciwszy uszy – polityk!
Po co ja go liczyć uczyłam…
Mam nadzieję, że pocieszą go reklamy.
Zauważyliście? Zaczęły się pojawiać na blogu. Nasi bezogoniaści pogadali z
jakimś Onetem i on te reklamy na bloga podrzuca. A jak któryś z czytelników
kliknie na reklamę, to zaraz zarabiamy parę groszy na schronisko. Im więcej
klików, tym więcej grosików. No to jak chcecie pomóc, to wiecie… I zwierzakom
będzie lepiej i Tysonowi się może humor poprawi. Bo Tyson w depresji to gorsze
niż koci katar i nosówka razem wzięte.
Niedawno
przyszło do schroniska troje młodziutkich bezogoniastych. Przynieśli karmę dla
zwierząt. Parę woreczków, niedużo, ale gest się liczy. Tym bardziej, gdy
dowiedzieliśmy się o okolicznościach tego gestu. Jeden z młodych pisał program
komputerowy i miał problemy. Coś nie wyszło raz, drugi… Wreszcie założył się ze
znajomymi, że za trzecim razem wyjdzie. A o co się założyli? Kto przegra,
kupuje karmę i niesie do nas!
Nieważne, kto
wygrał, kto przegrał. Ważne, że jeśli się już zakładać – co bezogoniaści ponoć
lubią – to o takie fajne i pożyteczne rzeczy.
Jak ci młodzi
wychodzili, to całe schronisko machało przyjaźnie ogonami. Nawet Wika ruszyło!
Stał na trawniku i gapił się długo za wychodzącymi.
Stałby tak
pewnie do wieczora, gdyby nie Czaruś, który wylazł z biura i zaczął dopominać
się o gesty przyjaźni! Coś dziwnego – Czaruś zapałał zupełnie niespodziewaną
miłością do Wika. Jest stary, trzynastoletni, wyliniały, trochę tylko większy
od ratlerka, ma nieżyt skóry, zaniki mięśni w tylnych łapach, niedowidzi i w
dodatku pod ogonem wyrósł mu wielki, nieoperowalny guz! Mała kupka wielkich
nieszczęść. Jego właściciel zupełnie o psiaka nie dbał, więc po alarmie
sąsiadów nasi pojechali, zobaczyli, co się dzieje i zabrali staruszka do nas.
A u nas Czaruś
zamieszkał w biurze wraz z Lordem. Toleruje go – cóż, są współlokatorami. Ale
innym psom nie popuszcza: duży czy mały, lepiej, żeby w drogę mu nie wchodziły.
Ledwo się pojawił, już chciał zjeść Bilona
i Rzutkę, których akurat wolontariusze wyprowadzali na spacer.
Zadziorna
bestia!
Tymczasem raz
i drugi spotkał się z Wikiem, który mieszka osobno, ale najczęściej włóczy się
swobodnie po schronisku. No i zakochał się w Wiku. Łazi za nim, w ślepia
zagląda, ociera mu się o łapy, obwąchuje i najszczęśliwszy jest wtedy, gdy są
razem. Wik natomiast zachowuje się po swojemu, to znaczy nie zwraca na malca
uwagi, co najwyżej potknie się o niego i wywróci czasem.
Niedawno
siedzieli razem w biurze i Wik miał słynną zapaść. Stanął między biurkami,
zrobił minę typu ktojajestem-gdziejajestem, a to znak, że zaraz będzie sikał!
Zauważyła to nasza bezogoniasta, zerwała się, wzięła Wika na ręce, żeby go
wynieść na dwór. Ale wtedy rozszalał się Czaruś. Gdzie bierzecie mojego
przyjaciela?! Zostawić go! Ręce precz o Wika! Nie pozwolę!... Stanął w drzwiach
i zaczął ujadać. Nie rzucił się na bezogoniastą, bo dwunożnych szanuje, ale co
się naszczekał, to jego. A potem wyszedł za Wikiem i został z nim, i szwendali
się razem po trawniku, Wik w swoim świecie, a Czaruś w swoim zapatrzeniu…
A starutki
Lord leżał przy biurku i wzdychał. Nie wiadomo tylko, czy ze zdziwienia nad tą
nieoczekiwaną przyjaźnią, czy może dlatego, że znowu miał wzdęcia, więc nasz
bezogoniasty masował mu brzuch, a on puszczał wiatry, wywalał jęzor i w oczach
miał Świetlisty Blask Wielkiej Ulgi…
Teraz będzie przepis. Tyson mruczy, że
chętnie by spróbował tych delicji. Kto wie, może ta nasza bezogoniasta, która
czasem robi nam wątróbkowe ciasteczka, zrobi i te kluseczki? Jakoś trzeba
będzie dać jej to do zrozumienia…
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz