Tyson rozwalił się na środku kojca, wziął w
pysk kawał grubej gałęzi, którą dali mu bezogoniaści, żeby sobie pogryzał, gdy
będzie się nudził i zamyślił się. Wreszcie zapytał:
- Ayha, heu hhy uhehayo oh uehhohoiahhyh?
- Co??
Wypluł gałąź.
- Pytam, czemu psy uciekają od
bezogoniastych?
- Pytasz, jakbyś sam nie wiedział.
- Niby wiem… Bo im u bezogoniastych źle… Bo
potrzebują ruchu, a bezogoniaści trzymają je w zamknięciu… Albo już taką mają
naturę, że tylko na swobodzie dobrze się czują… Albo ciekawość… I jeszcze inne
takie…
- No właśnie. Zależy od psa. I od warunków,
w jakich żyje… Ale czemu pytasz? Znów złapali jakiegoś uciekiniera?
- Właśnie, że nie złapali.
- Dobra, opowiadaj, a potem popiszemy…
Był sobie
Moris. To znaczy pewnie jeszcze jest – ale gdzie? Taki o pies:
W schronisku
nie posiedział długo i poszedł na wieś, do kojca. Jego nowi bezogoniaści
wyglądali w porządku, kojec też nie najgorzej. Przynajmniej na zdjęciu… No to
jedź, psie, i niech ci się wiedzie.
Po kilku
miesiącach nasi wybrali się do niego z wizytą poadopcyjną. I co widzą? Kojec
otwarty, a Moris – słysząc nadjeżdżających – wypada z tego kojca i leci do
bramy. Ale jest na długim łańcuchu! A przecież łańcucha miało nie być!
No więc
rozmowa z jego bezogoniastymi. I co się okazuje? Ano, jak na ruchliwego psa
Moris ma kojec za mały. Bezogoniaści puszczali go więc, by sobie polatał po
podwórzu. Tyle, że dookoła posesji ogrodzenie niziutkie. A zaraz za ogrodzeniem
– cudowny las! Który pies, zwłaszcza mający w sobie krew husky, wytrzyma
spokojnie taki widok? Więc Moris przez ogrodzenie i do lasu! A bezogoniaści za
nim. Poganiali za psem, ale dopaść go nie mogli. Sam wrócił, jak już miał dość
latania.
Parę dni był
spokój, a potem znów Moris wybrał się do lasu…
I powtarzało
się to coraz częściej. A tuż obok posesji znajduje się ruchliwa droga! Tylko
czekać, aż… tfu, odszczekać!
No i
bezogoniaści mieli dość. Kupili długi łańcuch, przymocowali do budy i gdy
otwierali kojec, by Moris pobiegał po podwórku, zaraz mu ten łańcuch
zakładali.
I co robić?
Kojca, z różnych względów, powiększyć się nie da. Całe ogrodzenie wokół posesji
podwyższyć? Kilkaset metrów! Środków brak, zwłaszcza, że ogrodzenie nie byle
jakie! Łańcuch to ostateczność, oni sami o tym wiedzą i Moris go nie znosi…
Długo
rozmawiali z naszymi bezogoniastymi. Stanęło na tym, że lepiej będzie (i dla
nerwów bezogoniastych, i dla Morisa) poszukać mu innego domu.
Poszły
ogłoszenia w Internecie, rozpytywanie znajomych… Bez skutku. A czas mijał…
I niedawno
tamci bezogoniaści zadzwonili do schroniska, że Moris znów zwiał. I tym razem
nie wrócił…
Był też Bereś.
Duży, owczarkowaty samiec w kwiecie wieku. Spokojny, kontaktowy, za pan brat z
bezogoniastymi i innymi psami. Ale ze względu na wzrost i sporą masę robił
wrażenie. Tyle, że smyczy nie lubił i na spacerach próbował często pozbyć się
jej wraz z obrożą. Trzeba mu więc ją było mocno zapinać. No i miał w oczach ten
błysk: po dobroci wszystko ze mną można, ale po złości – lepiej nie zaczynać!
Trafił się
młody bezogoniasty z dużym gospodarstwem rolnym z odległej wsi. Szukał psa,
który zamieszka na podwórzu, a czasem będzie wraz z nim wychodził patrolować
pola. I straszyć dziki, które wyłażą z lasu i robią szkody w uprawach. Czyli –
coś dla psa z ikrą.
Bezogoniasty
przeszedł się po schronisku i wybrał Beresia. Nawet się nie zastanawiał. Bereś
ze swojej strony też nie widział przeszkód – dogadali się natychmiast.
Parę dni
wystarczyło, by Bereś zadomowił się na nowym miejscu. Latał po podwórzu,
oswajał sobie bezogoniastych i bez szemrania wykonywał polecenia: siad, łapa,
stój… Bezogoniasty uznał, że zawiązała się między nimi szorstka, męska
przyjaźń. I po tygodniu może wyprowadził Beresia wieczorem w pole. Bez smyczy!
Pies odnalazł
się po kilku dniach w schronisku w odległym mieście. Miał chipa, więc
pracownicy tamtego schroniska zaraz zadzwonili do nas (jego nowy bezogoniasty
nie zdążył chipa przerejestrować). Nasi natomiast wykonali telefon do
właściciela Beresia. Trochę źli byli, że bezogoniasty nie posłuchał ich uwag.
Każdemu adoptującemu zwierzę przede wszystkim wbija się do głowy, że pies na
nowym miejscu, u nowych bezogoniastych, przynajmniej miesiąc nie może poruszać
się bez smyczy. Ale niektórzy wiedzą lepiej.
Bezogoniasty
pojechał po Beresia i zabrał go do domu.
A niedawno
zadzwonił do nas z pytaniem, czy Bereś przypadkiem nie wylądował u nas… Nie, a
dlaczego?... Bo spacer, bo pole, bo bez smyczy…
Czy ci
bezogoniaści niczego się nie uczą?
Może chociaż
gotowania smakowitości się nauczą!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Że to nie kolejny
przepis? Ano, nie. „Nieregularnik kucharski”, tom pierwszy, został już w
całości opublikowany na blogu.
Po kompletnego e-booka zapraszamy do naszej
Biblioteki im. Mieszańca Cygana. Już od dzisiaj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz