- Tyson, nudzisz się, jak mnie nie ma?
- Nieee… Wik mnie odwiedza codziennie. Razem
z tym malutkim staruszkiem… jak mu tam?
- Czaruś?
- O, właśnie! Kręcą się obaj swobodnie po
schronisku, do biura zaglądają, nowości przynoszą.
- Czaruś to nawet w biurze mieszka.
- A nie! Nie słyszałaś?
- Nie, a co?
- Już trochę doszedł do siebie, wzmocnił
się, no to bezogoniaści postanowili wyprowadzić go z biura. A że się tak z
Wikiem zaprzyjaźnił, to teraz mieszkają sobie razem. U Wika, na balkoniku! W
biurze już tylko Lord został. Coraz rzadziej wychodzi. Na dłuższe spacery już
siły i zdrowia nie ma… Siku-kupa i z powrotem… Możesz mu już powoli szykować
miejsce za Mostem…
- Odszczekaj, Tyson!
- No co? Każdemu przychodzi na koniec… I
nam, i bezogoniastym… Coś ci opowiem, a ty to potem ubierzesz w ładne słówka.
Słuchaj…
Kawał drogi za
miastem to było. Pies jechał sobie samochodem ze swoją bezogoniastą. I z jej
córką, zdaje się… Gdzie się tam wybierali – nie wiadomo. Ale nie dojechali.
Wypadek był… Pies przeżył. Zawiadomiono naszych, pognali i zabrali zwierzaka z
miejsca wypadku. I od razu do zjaw, bo psiak był w szoku. Zbadano go dokładnie
– cały. Dostał różne zastrzyki, przesiedział noc w lecznicy i przywieziono go
do nas. Powolutku dochodził do siebie, ale… Strach było spojrzeć mu w ślepia.
Leżał i dyszał…
Na drugi dzień
zgłosił się ktoś z rodziny… Opowiedział trochę o zwierzaku. To trudny pies.
Podobno dogadywał się tylko ze swoją bezogoniastą i właśnie z tym członkiem
rodziny trochę. Innych bezogoniastych nie akceptował. A teraz jego
bezogoniastej już nie ma…
Zamieszka
teraz z tym bezogoniastym, co przyszedł. Zaraz po pogrzebie…
A swoje innych
starszych bezogoniastych mieszkało sobie w mieście. Matka z synem. I nocą
wybuchł pożar. I ogień, i dym, i czad… Bezogoniaści trafili do szpitala. Dla
matki było już za późno. A syn wciąż walczy o życie…
Razem z nimi w
mieszkaniu były trzy koty. Ocalały. Gdy tylko zaczęła się akcja ratunkowa i
ktoś otworzył (albo wywalił) okno, jeden z nich uciekł i już nie wrócił.
Pozostałe dwa
wlazły głęboko pod szafę i tam trzęsły się ze strachu. Ani myślały wyjść…
Przyjechała
zawiadomiona o nieszczęściu rodzina. Nieliczna. Jeden bezogoniasty, bardzo
zapracowany zresztą, załatwiał wszystkie formalności. I tylko on pomyślał o
sierściuchach. Jednego z nich zgodzili
się wziąć sąsiedzi. Jakoś wyszedł do nich spod szafy. Tego drugiego postanowił
zabrać sam bezogoniasty. Skontaktował się ze schroniskiem, bo po pogrzebie
musiał wyjechać służbowo na parę dni. Pytał, czy kota można gdzieś przechować
do jego powrotu. Do schroniska oddać go nie chciał. Nasi doradzili mu hotelik
dla zwierząt. Przy okazji, stwierdzili, kota się zaszczepi. Bezogoniasty będzie
miał problem z głowy. I na tym stanęło.
Ale na drugi
dzień bezogoniasty zmienił plany. Postanowił wpierw wrócić do siebie, odwieźć
tam kota, a dopiero wtedy pojechać w służbowy wyjazd. Ano, pewnie to i lepiej
dla sierściucha…
Śmierci, pogrzeby… Chodzą nieszczęścia po
bezogoniastych. Dla ich psów bardzo często oznacza to trafienie do schroniska.
Ale nie zawsze, jak widać. Są tacy bezogoniaści, którzy nawet w smutku i
żałobie pamiętają o zwierzętach swoich bliskich zmarłych… Sami z siebie
pamiętają. I mówią, że to ich obowiązek – wobec zmarłych i wobec ich zwierzaków.
Dobrze!
I jeszcze jedna historia. Trochę inna, ale
też śmiercią naznaczona.
Mieliśmy tu
przez miesiąc Litę, młodziutką, miłą, narwaną i zupełnie niewychowaną suczkę.
Skundlona, by tak rzec, amstafka. Śliczna panna! Ale dla kogoś, kto potrafi
zapanować nad jej wybuchowym charakterkiem.
Jak o niej
pisaliśmy, nikt, prawdę szczeknąwszy, nie sądził, by prędko znalazła sobie
bezogoniastych. No bo rzadko kto chce mieć w domu psi huragan. A tu, proszę,
znaleźli się, trochę Polacy, trochę Niemcy – młode małżeństwo i teściowa.
Zauroczyli się Litą. Ona nimi jakby mniej, to znaczy zaczęła pokazywać rogi,
gdy próbowali ją brać na spacer. Ale jakoś się dogadali, choć nie od razu.
Potem oni
wyjechali, nasi zaczęli sprawdzać warunki, na które pójdzie Lita,
przeprowadzali badania, wyrabiali suczce paszport, a bezogoniaści z zagranicy
pracowali u siebie, powiększając i zadaszając kojec, który mieli przy domu. Był
już termin wyznaczony, kiedy przyjadą po Litę…
I buch! Nagle
wiadomość: zmarł mąż starszej bezogoniastej, będzie pogrzeb – przyjazd po psa
na razie niemożliwy. Nnno tak, niejeden w schronisku pomyślał sobie: teraz
pogrzeb, potem żałoba, potem wyjazd, żeby podleczyć skołatane nerwy, potem jeszcze
jakieś trzęsienie ziemi… I w sumie Lita zostanie z nami… Bo to pierwszy raz?
Ale nie! Parę
dni temu młodzi przyjechali. Formalności były załatwione, więc szybko
zapakowali ją do samochodu, ona pomachała nam ogonem – i odjechali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz